Dzisiaj mam dla Was dość osobistą informację.
Od pierwszego stycznia 2009 przenoszę moją działalność gospodarczą do Polski, to znaczy, że będę w kraju znacznie więcej niż dotychczas dzieląc z Wami jeszcze większy kawałek lokalnej rzeczywistości, a przy okazji mając większą możliwość wpływu na jej zmianę na lepsze.
To dość duża decyzja, bo odkąd opuściłem Polskę tuż przed stanem wojennym w 1981 bywałem w tutaj tylko „z doskoku” mieszkając na stałe najpierw w Austrii, a potem w Berlinie. Pierwszy raz rozważałem taką możliwość w 2005 ale po przyjrzeniu się stylowi rządzenia ówczesnej władzy stwierdziłem, że nie po to uciekałem z państwa totalitarnego w 1981 aby wracać do krainy braci K. nawet jeśli perspektywy gospodarcze wyglądały całkiem nieźle. Całe szczęście Wasze zaangażowanie przy ostatnich wyborach (dziękuje :-)) zmiotło ze sceny (myślę, że permanentnie) ludzi, którzy gotowi byli dla władzy zrobić tutaj państwo policyjno-kościelne. Piszę o tym, bo zapewne podobnie myśli spora część potencjalnych reemigrantów z tej najbardziej wartościowej dla gospodarki grupy (wracających z wiedzą i środkami).
Oczywiście obecny stan wielu rzeczy jest daleki od doskonałości, z tego zdaję sobie sprawę, ale jest to już w miarę rozsądna baza, na której można budować.
Jeśli interesują Was motywy mojej decyzji, to są one dość racjonalnej natury:
- Kwestie podatkowe – i to z kilku względów
a) „Z pocałowaniem ręki” będę płacił w Polsce 19% PIT zamiast progresywnego (do 42%) w Niemczech. W niemieckim prawie podatkowym jest oczywiście mnóstwo możliwości redukcji tej stawki, dla „normalnie” zarabiających jest to OK i właściwie nie mogę specjalnie narzekać, ale zmęczyła mnie już ta konieczność „gimnastykowania się” przy każdym zeznaniu.
b) przy moim systemie pracy (zamieniam godziny mojego życia na pieniądze) w którymś momencie tracisz motywację do wejścia powyżej pewien pułap, bo zbyt wielki procent tego życia oddawałbyś fiskusowi
c) coraz większe zapotrzebowanie na moje usługi w Polsce czyni od przyszłego roku praktycznie niemożliwym skorzystanie z wielu interesujących propozycji i jednocześnie zmieszczenie się w limicie czasu wynikającym z umowy o podwójnym opodatkowaniu Polska – Niemcy - Kwestie „składek” socjalnych” – Niemcy od 1.01 prowadzają reformę ubezpieczeń zdrowotnych, która w moim konkretnym przypadku kosztowałaby mnie dodatkowo co najmniej 6.000 Euro rocznie, dla których mam lepsze zastosowanie (Kanary itp. :-)). W Polsce muszę płacić dość bezwartościowe dla mnie składki ZUS-owi, ale traktując to jako dodatkowy podatek i odpowiednio ubezpieczając się w inny sposób powinienem lekko wyjść „na swoje”
- Kwestia bliskości do ważnych klientów – to jednak jest różnica pomiędzy dwugodzinną telekonferencją, a takąż rozmową face-to-face. Pobyt w Polsce powinien też zwiększyć ilość moich interakcji z innymi interesującymi ludźmi, w tym też Wami – Czytelnikami tego blogu.
- Nie śmiejcie się, ale czuję że oprócz tego wszystkiego mam pewną misję do spełnienia dzieląc się moimi doświadczeniami z innymi ludźmi. Mieszkając w Polsce będę miał większą wiarygodność tego co mówię dzieląc tę samą rzeczywistość. Będę też mniej, jak to nazywa Steffen Möller „in betweener” :-)
Oczywiście są też wady, z których główne to:
- Jakość codziennego życia w Berlinie jest, z całym szacunkiem, nieporównywalnie wyższa od takiej w Warszawie. Z tego też powodu na razie będę trzymał moje tamtejsze mieszkanko wpadając tam od czasu do czasu
- Pewność prawa, w tym podatkowego jest w Polsce znacznie niższa. Z drugiej strony mój biznes jest z podatkowo-księgowego punktu widzenia bardzo prosty, więc zatrudniając odpowiednich fachowców nie powinno być tutaj problemu
- Teoretycznie lepiej jest być „ekspertem z daleka” :-) ale myślę, że mam w międzyczasie taką reputację, że nawet gdybym przeniósł siedzibę do przysłowiowej Koziej Wólki nie powinno mi to zaszkodzić :-)
Moje dotychczasowe doświadczenia nie są złe:
- Najpierw znalazłem kancelarię podatkową, która zajmie się tą stroną działalności, tak, abym podobnie jak w Berlinie praktycznie nie miał kontaktu z Urzędem Skarbowym. Jak zwykle szukałem nie w błyszczących biurowcach pełnych ludzi w garniturach, lecz biura prowadzonego przez kogoś, kto łączy kompetencje z moim nastawieniem do obsługi klienta. Znalazłem małe biuro prowadzone przez Panią po pięćdziesiątce, z czego sporą część spędziła zajmując się zagadnieniami, do których chciałem. Jej podejście do spraw klienckich jest tak pełne zaangażowania, że nawet ja mógłbym się jeszcze czegoś nauczyć, a o coś znaczy :-)
- Dzięki takiemu wsparciu mój nakład czasu na otwarcie działalności i wystawienie Certyfikatu Rezydencji Podatkowej był następujący:
a) podpisanie dokumentów i upoważnień w biurze 10 minut
b) wizyta z jedną z Pań z biura w Urzędzie Gminy Targówek (tam mam na razie prowizoryczną siedzibę firmy) 15 minut. Po wejściu pobiera się numerek do okienka, gdzie bardzo przyjazna i kompetentna pani w średnim wieku błyskawicznie załatwiła formalności włącznie z przyjęciem wniosku o REGON. Załatwiałem kiedyś parę spraw w urzędzie miejskim na Florydzie i muszę powiedzieć, w poziomie obsługi nie było żadnej różnicy. Brawo!!
c) wizyta z jedną z Pań z biura w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Targówek ok. 15 minut. Kancelaria przyjmująca dokumenty prowadzona była przez młodą kobietę, która może nie miała czasu na bycie szczególnie przyjazną, niemniej pracowała niezwykle sprawnie i kompetentnie. Myślę że sporo polskich firm powinno posłać tam niektórych pracowników, aby popatrzyli jak wygląda wydajność pracy!! Ze względu na nietypowość jednego z wniosków zostałem skierowany do innego młodego mężczyzny, który też bez większej przyjazności, ale bardzo sprawnie i kompetentnie załatwił moją sprawę. Jeżeli w polskich urzędach będą przyjmować więcej takich ludzi to jest to budujące
d) jedyna wpadka zdarzyła się dziś, bo w Urzędzie Statystycznym nie uznali upoważnienia do odbioru zaświadczenia wystawionego ponad 30 dni temu (co np. nie przeszkodziło Skarbówce). W związku z tym musiałem wskoczyć do taksówki i pojawić się tam osobiście. Zajęło to ok. 50 minut ze względu na korek :-)
e) jutro muszę odebrać mój Certyfikat (bo potrzebuję go we Berlinie)
To by było na tyle :-) OK, w Berlinie jak zaczynałem to podpisałem tylko kilka papierków u doradcy podatkowego i sprawa była załatwiona, ale w sumie nie ma na co narzekać :-)
Teraz dopinam ostatnie sprawy, 1.01 jadę do Berlina, 2.01 składam papiery z oświadczeniem dla niemieckiego Urzędu Skarbowego (u doradcy), 4.01 lecę kontynuować Gypsy Time a pod koniec stycznia zjawiam się u Was, już permanentnie.
Jestem podekscytowany (serio!!) wspólną przygodą, która nas czeka, tym bardziej pogoda gospodarcza zapowiada się nie najlepiej, a to zapowiada ciekawe „żeglowanie”.
Najnowsze komentarze