Dziś wystartujemy serię dyskusji zajmujących się dość istotnym tematem jakości szkoleń, które są Wam oferowane zarówno przez Wasze firmy, jak i na otwartym rynku.
Zacznijmy od paru przykładów:
- Pamiętacie, jak pisałem o dziale sprzedaży pewnej firmy, gdzie zdolni młodzi ludzie byli przez ponad 2 lata kondycjonowani przez „ekspertów firmy szkoleniowej” na sprzedaż „przez wyskamlanie”? Z jaką ulgą przyjęli wiadomość, że dobra sprzedaż B2B to nie jest poniżanie się przed klientem? Mimo tego sporo czasu i energii zajęło „oduczenie” ich tych szkodliwych postaw i ten czas można by wykorzystać w lepszy sposób. Frustrujących, spędzonych na płaszczeniu się przed klientem dwóch lat życia tak czy inaczej nikt już tym młodym ludziom nie zwróci.
- Kiedyś też wspomniałem o innej firmie „ekspertów”, którzy doświadczonych sprzedawców lidera na rynku (mających 8-10 lat doświadczenia w swojej, bardzo wymagającej branży) usiłowali nauczyć negocjacji dzieląc klientów na zwierzątka ( liski, niedźwiadki itp.!!!!!) i ucząc odpowiednich „strategii” :-)
- Kilka miesięcy temu, na drugi moduł moich szkoleń managerskich dla Project Managerów (zajmujący się negocjacjami dla PM) trafił Kolega, który poprzedniego dnia ukończył szkolenie PM w renomowanej firmie zajmującej się tym tematem, gdzie ostatnim zagadnieniem były… negocjacje prowadzone przez jakiegoś utytułowanego zachodniego eksperta. Ku jego i mojemu zdumieniu podczas ćwiczeń typowych sytuacji negocjacyjnych Project Managera nie dało mu to absolutnie żadnej przewagi nad „zielonymi” kolegami, którzy dotąd nie mieli żadnego treningu z tej dziedziny!!!
Po co było tamto szkolenie???
Co lepszego można było zrobić z wydanymi na nie dużymi pieniędzmi? - Na szkoleniu dla doświadczonych managerów usług serwisowych w przemyśle (nawiasem mówiąc tam trzeba używać specyficznego języka i mam nawet nagraną próbkę z pozwoleniem na jej opublikowanie :-)) słyszałem ostatnio, że byli na szkoleniu „SPIN Selling” prowadzonym przez dwóch niedoświadczonych dwudziestoparolatków. Wiedza „trenerów” najwyraźniej pochodziła z książki pod tym samym tytułem (Neil Rackham, „SPIN Selling”), która wydana po raz pierwszy w 1988 roku leży u mnie zakurzona na półce od połowy lat dziewięćdziesiątych! Komentarz chyba zbyteczny!!
- Jedna z moich znajomych, która piastuje ważne stanowisko w pewnym międzynarodowym koncernie i jest tam odpowiedzialna za milionowe kontrakty na skalę międzynarodową napisała mi ostatnio w mailu o rozmowie z polskim dyrektorem sprzedaży (cytuję za jej zgodą i dziękuję za inspirację do napisania tego tekstu :-)) :
„Pośmialiśmy się trochę z rożnych trików których próbowali go uczyć różni trenerzy, też spotkał się z wersją aby np. do negocjacji wybrać duszne pomieszczenie, nie podawać wody, niewygodne krzesła itp. aż nie chce mi się wierzyć że ludzie płacą za takie dyrdymały. Nie wyobrażam sobie takiej rozmowy z poważnym klientem w relacji B2B w rozmowie o wielomilionowym kontrakcie. Wynika to pewnie z tego że prowadzący nigdy nie byli odpowiedzialni za zarządzanie większym projektem niz własny budżet domowy….. a negocjować uczą się z książek i od salesów którym próbują wcisnąć te śmieszne teorie„
Ten mail, to była kropla, która u mnie przepełniła czarę!! Trzeba ten drażliwy temat w końcu poruszyć.
Trzeba sobie wreszcie otwarcie powiedzieć, że większość przeprowadzanych w Polsce treningów z tzw. umiejętności miękkich (komunikacja, negocjacje, prezentacje, argumentacja, motywacja, techniki sprzedaży B2B) jest zwykłym marnotrawstwem czasu uczestników i środków finansujących je firm, bądź instytucji.
Klienci za swoje naprawdę duże pieniądze (bo mamy w Polsce stawki europejskie) otrzymują bardzo często „produkt szkoleniopodobny„, skonstruowany wyłącznie w celu uzasadnienia dla wystawienia słonej faktury albo uzyskania dotacji z Unii.
Teoretycznie powinno mnie to cieszyć, bo ten stan rzeczy powoduje, że klienci, którzy naprawdę potrzebują rezultatów (spora część firm działa w Polsce jednak w warunkach konkurencji rynkowej) sami trafiają do mnie i raczej nikt nie negocjuje moich honorariów, ale ta sytuacja jest przecież chora. Jej podstawowe wady są następujące:
- jak już wspomniałem powyżej marnowana jest ogromna (w skali gospodarki) ilość czasu ludzi, którzy mogliby zużyć go bardziej produktywnie
- ci sami ludzie zniechęcają się do dalszego kształcenia się, choć w biznesie jest im ono koniecznie potrzebne (szkoły i uczelnie nie uczą wielu potrzebnych umiejętności interpersonalnych)
- firmy nie widzą wystarczającego ROI (return of investment) środków wydanych na szkolenia. W tej sytuacji ludzie chcący zorganizować jakieś rzeczywiście dobre treningi mają duże trudności w uzyskaniu od swoich przełożonych odpowiednich budżetów na te cele. Rezultat: znowu niedobór umiejętności u pracowników
- ludziom płacącym za szkolenia z własnej kieszeni wyciągane są spore dla nich pieniądze i często nie otrzymują on w zamian żadnej realnej wartości, tylko pozory i dość bezwartościowy kwitek
Ten stan należy koniecznie zmienić i dlatego czas na głośne powiedzenie „król jest nagi!!”. Trzeba się zastanowienie, co możecie zrobić, aby jako rynek wymusić lepszą jakość dostarczanego Wam „towaru”. Bo niestety jesteście współwinni za istniejący stan rzeczy akceptując bezkrytycznie różne pozorne autorytety i znosząc robienie was „w konia” w milczeniu.
Jeśli ten temat Was interesuje to w następnych odcinkach zamierzam napisać mały „training survival guide” dla uczestników, managerów i odpowiedzialnych pracowników HR.
Na razie zapraszam Was do podzielenia się Waszymi doświadczeniami ze szkoleń, co Wam się przydarzyło i jakich oryginalnych trenerów spotkaliście :-)
PS: Jak widać na przykładach wspomnianych w poniższych linkach problematyka dotyczy nie tylko szkoleń miękkich
Byłem na dwóch szkoleniach z różnych firm o tej samej tematyce. Rzecz dotyczyła tzw. trudnych rozmów z podwładnymi – i próbując przenieść wiedzę z jednego szkolenia do drugiego okazało się, że drugi trener zdecydowanie uznał, że zrobiłem błąd.
Ale wydaje mi się, że tutaj sprawa dotyczyła po prostu – jak to się mówi – różnych szkół. Po prostu firmy szkoleniowe/trenerzy przekazują wiedzę, która wcale nie jest (nie musi być) uniwersalna. Mają swoje sposoby, które mogą być różne i tyle.
Jednak nie spotkałem się z tak żenującymi przykładami, jakie opisujesz. Biorąc pod uwagę, że ostatnie szkolenia, w jakich brałem udział, były dofinansowywane przez Unię, to naprawdę cieszę się, że nie trafiłem na takich „specjalistów”, jak opisałeś.
Rudolf
„Szkoła” trenera nie ma nic do rzeczy, istotne jest, czy otrzymałeś nie wiedzę (od tego są książki i internet) ale konkretne umiejętności praktyczne robiące znaczną różnicę w twoim codziennym działaniu.
Jeśli 2 trenerów zalecało Ci w bardzo podobnym przypadku dwie różne drogi postępowania, to jest to co najmniej dziwne, nieprawdaż?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Wiesz, dla mnie to było nie tyle niepokojące, co zabawne. Ja przekonałem się który sposób lepiej działa (w sensie praktycznym) i po prostu z obydwu szkoleń wyciągnąłem to, co było dla mnie najbardziej wartościowe.
Ale owszem – byłoby fajniej, gdyby taki trener jeden z drugim byli zgodni w tym samym temacie.
Zastanowiło mnie wtedy co się dzieje z takim człowiekiem (szkoleniowcem), jak z jednej firmy przejdzie do drugiej – trzyma się (swojej) starej wersji, czy wdraża się w nową politykę firmy? ;)
Piotrek ma kłopot z wstawieniem tutaj komentarza i dlatego poprosił mnie mailem o zrobienie tego za niego:
„Witaj Alex
Rzeczywiście problem, który poruszyłeś w swoim tagu jest bardzo istotny i niestety według mnie wszechobecny:(
Wejście Polski do UE sprawiło, iż wiele osób „odnalazło” się w jakiś dziwnych firmach bazujacych na funduszach UE i oferują swoje „usługi” szkoleniowe za śmieszne stawki, odpowiadające w gruncie rzeczy poziomowi szkoleń! Mała cena – mała wiedza (choć są i oczywiście wyjątki np IPP z Poznania „akademia aptekarza”, ale to tylko rodzynek w cieście)
Najgorsze jest jednak to, iż osoby angażujące te „profesjonalne” firmy w gruncie rzeczy niewiele różnią się od samych prowadzących i efekt jest taki, że mierni uczą miernych na zlecenie miernych.
Być może to tylko ja mam takie negatywne przykłady, ale wielokrotnie spotkałem się z faktem, iż decydującym czynnikiem o zaangażowaniu firmy szkoleniowej była… cena!!! Także ze strony uczestników takich szkoleń spotkałem sie z podobnym stanowiskiem, z tym że tutaj dodatkowym czynnikiem wspomagajacym decyzję było jeszcze… miejsce szkolenia. Mało kto sprawdza nazwisko prowadzącego szkolenia, a jeszcze mniejszy odsetek próbuje się czegokolwiek o tej osobie dowiedzieć!!!
Efekt jest taki, iż przez jedenaście lat pracy w wielu firmach, uczestnicząc w różnych szkoleniach jako uczestnik, bądź też obserwator, tylko jeden jedyny raz spotkałem trenerów, którzy podonie jak Ty Alex, mieli coś wartościowego do przekazania uczestnikom! (IPP – G.Dryjański, P.Sajewicz)
Wynika to oczywiście także z faktu, iz moje pierwsze prawdziwe szkolenie w którym uczestniczyłem trwało blisko trzy tygodnie i było rzecz jasna prowadzone przez autora tego blogu;), tak że następcy mieli naprawdę wysoko „podniesioną poprzeczkę”:)
A jako ciekawostkę podam fakt, iz jednym z prowadzących jedno z takich „miernych” szkoleń był… uczestnik szkoleń Renault Polska, który po kontakcie z Alexem odkrył w sobie talent „trenerski”. O dziwo zleceniodawca był zachwycony!!!, w sumie uznał iż jego pracownicy tak mało potrafią, iż przekazana wówczas przez „trenera” wiedza będzie wystarczająca!!!
A wierzcie mi, poziom był naprawdę żenujący!
Pozdrawiam:)”
Piotrek
Piotrku
piszesz:
„Wynika to oczywiście także z faktu, iz moje pierwsze prawdziwe szkolenie w którym uczestniczyłem trwało blisko trzy tygodnie i było rzecz jasna prowadzone przez autora tego blogu;), tak że następcy mieli naprawdę wysoko “podniesioną poprzeczkę”:)”
To już było tak dawno :-) W międzyczasie sam sobie też bardzo podniosłem poprzeczkę :-) No ale to tak na marginesie.
pozdrawiam serdecznie
Alex
Temat szkolen, jest dla mnie bardzo ciekawy i ciesze sie, ze go poruszyles Alexie :)
Moje doswiadczenia w tej kwestii sa bardzo rozlegle poniewaz:
a. sama bylam przez wiele, wiele lat szkolona
b. bylam odpowiedzialna za duze zespoly sprzedazowe (czytaj: za dostrczenie mojej owczesnej korporacji wielu milionow zlotych)
c. mialam NIEPRZYJEMNOSC dokonac przegladu rynku szkoleniowego oraz doswiadczylam kontaktow z przedstawicielami kilku, uznanych za topowych w Polsce firm szkoleniowych.
Jakie sa tego wnioski:
a. ja jako szkolony handlowiec/negocjator/biznes partner:
chyba najprosciej byloby nie mowic nic – IMO nie ma profesjonalnych szkolen w Polsce dla szeroko pojetej grupy sprzedawcow (zaznaczam, ze na roznych szczeblach sprzedawcow – rowniez managerskich i dyrektorskich).
Programy dostepne na rynku i ich poziom sa na porazajaco niskim poziomie, z pewnoscia nie mozliwym do zastosowania w firmach/korporacjach majacych dojrzale biznesy, prowadzacych dlugoterminowa (!!) polityke sprzedazowa, ktorym zalezy na tym by dzialy sprzedazy byly PARTNERAMI W BIZNESIE a nie skamlacymi sierotami …
Przykladow moge mnozyc wiele – ten, ktory najbardziej mnie zaskoczyl pochodzi z mojego ostatniego szkolenia (duza korporacja wydawnicza zatrudnila uznana na rynku firme szkoleniowa sic!) :
w trakcie szkolenia trener stwierdzil, ze jesli Klient ma opory w sprzedazy to nalezy uzyc odpowiednich argumentow uzasadniajacych dlaczego ta sprzedaz ma sie odbyc – REKOMENDOWANYM ROZWIAZANIEM TRENERA BYLO – „szanowny Kliencie, bardzo zalezy mi na tym abys wydal u mnie ok. np. 20 000 zl. kupujac ta 1 strone reklamy, poniewaz od tego zalezy wykonanie mojego planu sprzedazowego a co za tym idzie prowizja …”
Jeszcze tylko zabraklo zalecenia by handlowiec wyjal zdjecie z glodnymi dziecmi z Etiopii ……
Ww opis pochodzi polowy 2006 r. :(
Moim zdaniem podstawowe bledy trenerow:
– brak wlasnego doswiadczenia sprzedazowego i biznesowego – niestety, nie mozna uczyc negocjacji, prezentacji, sprzedazy etc. etc. jesli samemu sie tego nie robilo. I bynajmniej za takie doswiadczenie nie uznaje faktu, ze trener szkoleniowy zajmuje sie sprzedaza uslug firm szkoleniowych, to zupelnie nie ta bajka;
– brak aktualizowanej wiedzy sprzedazowej – napisane na poczatku istnienia firmy programy szkoleniowe praktycznie sa nie zmieniane przez firmy od lat. Jak wzieli starego Cialdiniego na tapete w latach 80. tak go teraz caly czas magluja, uczac starych ogranych gagow, ktore nikogo juz nawet nie smiesza …..
– cos co nazywam „konkursem popularnosci” – IMO trener to czlowiek, ktory ma czegos nauczyc, ma spowodowac, ze wyjdziemy poza schemat w ktorym obecnie sie poruszamy … Jesli trener nie zmusi grupy do wysilku i niestety ale nie pokaze ludziom szkolonym czego nie potrafia a w to miejsce nie nauczy ich nowych rzeczy, tylko bedzie DBAL O DOBRE SAMOPOCZUCIE UCZESTNIKOW, to nic z tego nie bedzie …
A. Suworow w „Akwarium” napisal, ze prawdziwe wynik w sporcie osiaga sie, gdy codziennie krok po kroku przekracza sie dotychczas osiagniete granice, gdy przekracza sie wlasne bariery m.in. bolu i wchodzi w nowe obszary … to powoduje, ze osiagane wyniki sa coraz lepsze …
podnoszenie 1 kg. ciezaru codziennie przez 7 lat nie spowoduje, ze bedziemy ciezarowcami zdobywajacymi zlote medale na olimpiadzie ….
b. ja jako szef sprzedazy + osoba wybierajac firme szkoleniowa (czytaj: bioraca odpowiedzialnosc za wzrost kompetencji sprzedazowych a co za tym idzie wzrost przychodow calej firmy):
faktem jest, ze Alex byl trenerem, ktory szkoli m.in. moich sprzedawcow – i dlaczego akurat on ?
– bo jako jedyna ze spotkanych wowczas osob, wiedzial, ze:
a. mnie jako szefa sprzedazy interesuja wymierne wyniki moich ludzi
b. nie opowiadal mi dlugo, zawile, niezrozumialym dla nikogo jezykiem o skomplikowanej metodologii szkolen i wyzszosc Swiat Bozego Narodzenia nad Swietami Wielkiej Nocy,
c. nie unikal odpowiedzialnosci – tzn. deklaracji, ze przyniesie mi wymierny efekt w postaci wzrostu sprzedazy (jako jedyny !)
d. nie zadal odemnie bzdurnej i pustej papierologii – np. jedna z firm szkoleniowych zadala odemnie profesjonalnego opisu stanowisk, szczegolowego zakresu odpowiedzialnosci oraz elaboratu na temat pt.” po czym poznam, ze efekty szkoleniowe zostaly osiagniete” – sorry ale to chyba nie po tej stronie miala byc pilka prawda ?
e. byl partnerem w rozmowie a nie lizusem zabiegajacym o kontrakt.
Co pokazaly topowe firmy szkoleniowe:
– na 10 zapytan nikt (!) nie przyslal oferty w terminie, po przypomnieniach dostalam w sumie 5;
– na 5 odbytych spotkan tylko 2 przedstawicieli zaprezentowalo soba mocno przecietny poziom sprzedazowy, pozostali niestety byli skrzywdzeni przez swoich pracodawcow przymusem sprzedazy;
– zadna z firm nie dostarczala korzysci wynikajacych ze wspolpracy z nimi, brak wartosci dodanej dla firmy/uczestnikow po zakonczonych szkoleniach ..
Ogolne dominujace wrazenie to takie, ze wszystko sprowadzalo sie do „wyrwania” kontraktu na tu i teraz … a co bedzie potem … ? a kogo by to obchodzilo … z pewnoscia nie firme szkoleniowa … :(
Sam szkolę i dostrzegam problem, o którym napisałeś. Dzięki dofinansowaniu z UE powstało mnóstwo firm, które zajmują się prowadzeniem szkoleń, jednak „ławka kadrowa” w określonych, specyficznych tematach jest dość krótka. Zatem szkolą ludzie bez odpowiednich kwalifikacji. Z drugiej strony Klienci nie są w stanie ocenić szkolenia przed jego rozpoczęciem (spora część nie jest też w stanie ocenić szkolenia po jego zakończeniu –nie ma po prostu porównania), więc… wybiera tańszy wariant.
Dwa negatywne przykłady z mojego podwórka: osoba po jednym (JEDNYM!) szkoleniu u mnie założyła… firmę szkoleniową i szkoli z tego samego tematu ;-)
Przykład drugi: moja siostra była ostatnio uczestnikiem „produktu szkolnopodobnego”, jak to napisałeś. Wiedza dotyczyła zarządzania marką (a więc „mojej” działki). Kiedy usłyszałem o rzeczach, które były tam „wykładane”, złapałem się za głowę. Stara i nieaktualna wiedza na podstawie jednej książki. Wstyd…
to moze po kolei:
1. Na studiach pan profesor podal sposob w jaki komputer mnozy liczby – przez dodawanie, niestety juz za czasow komputera „Odra” (jeden z pierwszych w Polsce) bylo inaczej :). I ten pan profesor prowadzi szkolenia z zakresu optymalizacji zadan w bardzo znanej firmie
2. bylem lacznie na >50 szkoleniach informatycznych z czego na paru trener mial wieksze pojecie o temacie niz polowa szkolonych, no ale przeciez on ma certyfikat
3. moglbym jeszcze sporo wymieniac
Niestety szkolenia nie tylko w biznesie to w wiekszosci pomylka :( Najczesciej na szkolenia wysyla nas osoba, ktora sama nie jest guru w temacie wiec jak ma wybrac dobrego szkoleniowca?
Moze dobrym pomyslem bylby zewn. audyt jakosci szkolen przez jakies firmy i do nich powinnismy sie zglaszac konkretne zapotrzebowanie?
Witam wszystkich serdecznie po dluzszej wypowiadania sie na tym blogu :)
Moim zdaniem pakowanie sie na szkoleniopodobne imprezy jest pozytywnym doswiadczeniem – co najmniej na poczatku. Bylem na kilku takich imprezach, moj wniosek jest nastepujacy:
– jezeli nie masz szans pojscia na konkretne szkolenia na „wysokim poziomie”, warto isc na tego typu MJM (o ktorych pisze shrew, link na koncu artykuly Alexa), co jest raczej nie uniknione dla osoby poczatkujacej w temacie takiej jak ja, ktora chce poglebiac swoja wiedze.
Ale warto sobie uzmyslowic to co pisze Alex, ze to sa imprezy szkoleniapodobne. Trudno spodziewac wymiernych korzysci jezeli bilet na te imprezy kosztuja xx do 1xx PLN i uczestnikow na nich jest wiecej niz 10. Warto szukac dalej. Ja osobiscie to co wynioslem z takich szkolen to kontakty do osob, ktore sa otwarte na dalszy rozwoj.
Teraz pytanie jak mozna odroznic impreze szkoleniopodobna od imprezy szkoleniowej na „wysokim poziomie”.
To co pisze Andrzej wyzej: skad brac takie informacje?
A jezeli chodzi o pytanie: Jakich orginalnych trenerow spotkaliscie? Po tym pytaniu nasuwa mi sie jedna osoba: Mateusz Grzesiak. Moze dlatego ze jezyk, ktorym przemawial do publicznosci polegal bardziej na skojazeniach z sex’em, ale przy okazji mozna bylo wyniesc sporo pozytywnych przemyslen, wnioskow… :)
Witaj Kamilu !
O tyle o ile zgodze sie z Toba, ze wiedza jest zawsze potrzebna, i to wierz mi nie tylko na poczatku :) drogi zawodowej lecz i w kazdym pozniejszym jej momencie, to nie zgodze sie z Twoja teza, ze warto chodzic na tego typu „wydarzenia”.
Dlaczego ?
a. szkoda czasu – wszak mozesz robic cos o wiele albo pozyteczniejszego (np. przeczytac dobra ksiazke o sprzedazy) albo przyjemniejszego :) albo i jedno i drugie ;P
b. szkoda pieniedzy – IMO kazde pieniadze na zle szkolenie sa stracone ! – moze wowczas lepiej jednak te 100 zl. dac na hospicjum czy tez inna fundacje pozytku publicznego
c. na poczatku drogi zawodowej, gdy nie masz jeszcze wykrystalizowanych swoich przemyslen, rozwiazan zweryfikowanych przez doswiadczenie, mozesz niestety nie miec zbyt duzej mozliwosci zweryfkowania otrzymywanych informacji !!
Wiec pytanie: czy lepiej byc posiadaczem zly nawykow i umiejetnosci zdobytych na pseudoszkoleniach u pseudofachowcow czy tez w ramach networkingu, dostepnych publikacji itp. ksztaltowac swoja droge ?
Wierz mi, „skamlanie” handlowe o ktorym Alex pisze w poscie jest niestety faktem. Znam tych handlowcow i wiem, ze nadal sa dzialy, ktore tak sprzedaja i bynajmniej IMO nie jest to „wina” tych ludzi.
W dobrej wierze przyjeli przekazana wiedze od „autorytetu” i ja wcielaja w zycie. Niestety jedynym wariantem zeby zweryfikowac posiadana wiedze jest ich odejscie z pracy …. Ktos moze krzyknac, ze to ich wybor i tak powinni zrobic – ale
moim zdaniem nie jest to takie oczywiste …
Ja napiszę o jednym przykładzie.
Było to parę lat temu (nie mam przy sobie pięknego dyplomu jaki tam otrzymałem) jednakże ten czas był dla mnie wyjątkowy, ponieważ byłem świeżo po studiach, a więc wszystko co mówił do mnie pan w ładnym garniturze brałem za dogmat.
Temat szkolenia: „Profesjonalne negocjacje”. Firma: Kalkstein
Co pamiętam
• Piękna lokalizacja: willa pod Warszawą z ślicznym salonem na przerwy, gdzie biło ciepło z kominka.
• Negocjacje to walka na śmierć i życie.
Nie pamiętam dokładnie szczegółów technik, których mnie uczono, generalnie ich ideą było zmanipulowanie negocjatora (wytrącenie z równowagi, zmęczenie, szukanie haków itp.) Minęło trochę czasu, może intencją szkolenia było wyłącznie ich zobrazowanie, aby ich unikać i wiedzieć że istnieją… ?Jednak chyba nie, bo pamiętam scenę, że stosując się do przedstawionej teorii podczas scenki wstałem od stołu aby wywołać konkretny stan emocjonalny u mojego rywala negocjacyjnego (świadomie używam tego sformułowania) i prowadzący nie wskazał tego za błąd.
Nie wiem jak teraz wyglądają tego typu szkolenia w Kalkstein, nie pamiętam żadnej z technik, których mnie tam uczono, mam materiały szkoleniowe w których są one opisane. Pamiętam, te piękną willę i ładną jesień oraz przesłanie szkolenia, którym miało być, że negocjacje to bitwa, gdzie trzeba walczyć a nie tworzyć partnerski układ fajny dla obu stron.
Oczywiście nikt z uczestników nie zareagował na treści tego.
Pozdrawiam Artur Jaworski.
Monika :)
Zgadzam sie z Toba,ale pominelas jeden aspekt.
Uwazam że „na początku” warto jeździć na takie szkolenia choćby dlatego żeby sie gdzieś ruszyć i poznać ludzi. Z „gdzieś się ruszyć” mam na mysli tutaj to, że gdybym nie szukał tej wiedzy samemu i nie jeździł na pseudoszkolenia to w tym przypadku nie trafiłbym np. na spotkanie blogu Alex’a. Na poczatku warto wszystkiego sprobowac.
Bo dlaczego mialbym na poczatku wiedziec ze np. pseudoszkolenie X jest lepsze od spoktania/konferencji Y.
Wiadomo ze z czasem szukasz/znajdujesz tych rzeczy/szkolen ktore Ci najbardziej pasuja i wybierasz to co dla Ciebie warte Twojego czasu.
Monika
Cieszę się, że opisałaś twoje doświadczenia z punktu widzenia dyrektora działu sprzedaży.
W jednym z następnych odcinków chcę napisać parę rad dla managerów szukających szkoleniowców dla swoich ludzi, Twoje doświadczenia będą tam też bardzo przydatne.
Paweł
Dziękuję za Twoje informacje. Podejrzewałem że i w innych dziedzinach szkoleń jest podobnie jak w interpersonalnych, nie mając z nimi osobistego doświadczenia nie wypowiadałem się. Teraz wiemy na pewno od praktyka :-)
Andrzej
ad 1) O kryzysie „kształcenia” akademickiego wspominaliśmy już kilkakrotnie.
Ad 2) Jak zareagowali ci wiedzący uczestnicy na fakt, że trener nie miał większych kompetencji od nich? Problem tutaj polega na tym, że ci „ludzie cierpią w milczeniu” zamiast zacząć natychmiast głośno protestować przeciw marnowaniu im czasu
Audyt jakości szkoleń przez firmy mógłby być dobry dla szkoleń technicznych, w negocjacjach, prezentacjach, sprzedaży itp. to skąd chcesz wziąć ludzi kompetentnych do oceniania ? Tutaj rozwiązaniem są nieformalne kontakty pomiędzy firmami będącymi klientami, co zresztą obecnie w pewnej skali ma miejsce. Problem polega na tym, że w zbyt wielu firmach organizacją szkoleń zajmują się ludzie mający niewielkie pojęcie o potrzebach i specyfice biznesu, dla którego takie treningi mają być przeprowadzane. No ale o tym napisze w Survival Guide dla HR :-)
Kamil
Z jednej strony rozumiem, że zawsze można się czegoś nauczyć. Z drugiej spójrzmy na cenę jeśli ta „nauka” przynosi niewielkie rezultaty praktyczne, albo co gorsza uczą Cię rzeczy, które są w dzisiejszych realiach kontra produktywne. Jeśli dodasz do tego fakt, że za taki „produkt” ktoś bierze niemałe pieniądze, to jest to bardzo źle.
Piszesz o oryginalnym trenerze, który przemawiał skojarzeniami z seksem itp. Jeśli były to szkolenia interpersonalne to przemawianie jest psu na budę!!! To trochę tak, jak gdybyś chcąc nauczyć się boksu wysłuchiwał wykładów na ten temat. Dobry trener będzie każdego uczestnika brał do ringu i będziecie tak długo się okładać, aż rzeczywiście nauczysz się trzymać gardę i wyprowadzać skuteczne ciosy. To jest najbardziej wyczerpująca forma treningu, ale jednocześnie najbardziej skuteczna.
Oczywiście, że możesz próbować wszystkiego po kolei, niezawsze jest to najefektywniejsza metoda.
Napisałeś też: „Z “gdzieś się ruszyć” mam na mysli tutaj to, że gdybym nie szukał tej wiedzy samemu i nie jeździł na pseudoszkolenia to w tym przypadku nie trafiłbym np. na spotkanie blogu Alex’a. „
Gwoli ścisłości warto zaznaczyć, że spotkania Czytelników tego blogu mają charakter czysto towarzyski i nie mają nic wspólnego ze szkoleniami.
Artur
Opisane przez Ciebie szkolenie to typowy przykład przerostu formy (willa, kominek) nad treścią, na którą ciągle jeszcze dają się łapać naiwni ludzie (zdumiewające jak wielu jeszcze ich jest!!!)
Negocjacje jako walka na śmierć i życie to koncepcja, która w większości przypadków dzisiejszych relacji biznesowych (gdzie coraz większe znaczenie ma tzw. repeat business) jest zabójcza dla stosującej ją strony. Spróbuj coś takiego zrobić z partnerem, z którym musisz jeszcze przez najbliższe parę lat robić interesy !!! Francuzi lubują się w takim stylu negocjacji i dlatego tak chętnie szkolę firmy, które kopią ich w ……. :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Skuteczne szkolenie wcale nie wymaga super lokalizacji i kominka. Pamiętam sytuację, kiedy klientowi budżetu wystarczyło akurat na zapłacenie mojego honorarium: Szkolenie odbyło się w zaadaptowanym do tego celu starym biurze a catering to była zamówiona pizza. Taniej już się nie da, a mimo tego przygotowaliśmy wtedy ekipę, która w rezultacie wywalczyła wielomilionowy kontrakt.
WItajcie,
chcę opowiedzieć Wam o firmie doradczo-szkoleniowej, z którą współpracuje mój bliski znajomy – tak KU POKRZEPIENIU SERC.
Znajomy trafił tam na praktyki (nieobowiązkowe i niepłatne) na poziomie asystenta trenera. Po kilku dniach współpracy, trener z HR Managerem wzięli go na rozmowę w stylu:
„Synu, widzę że sobie świetnie radzisz. Mamy za mało trenerów, urlopy – sam wiesz najlepiej. Za 3 dni jest do poprowadzenia szkolenie dla firmy x z topic’u: y . Czy chciałbyś je samodzielnie poprowadzić za wynagrodzenie xxxzł?”
Kolegę zalał pot w ciągu sekundy. Spytał: „Czy uważacie, że sobie poradzę?”
Oni: „To od Ciebie zależy”
On po chwili na zastanowienie (przełożeni od razu mu zaznaczyli, że decyzja jest do podjęcia na teraz) ODMÓWIŁ.
Co zrobił trener i HRmanager?? Podpisali z nim „stałą” umowę na stanowisko asystenta trenera (płatną), od września chłopak zaczyna ostro pod skrzydłami firmy pracować nad „staniem się” trenerem. Dlaczego? BO ODMÓWIŁ :)a co ważniejsze (jak dziś zaznaczają jego przełożeni), jego główny argument: nie mam prawa uczyć top managerów firmy x zarządzania zespołem w kryzysie, bo sam mam o tym nikłe pojęcie stał się dla ich przełożonych najlepszym świadectwem tego, że stoją przed nim dobre perspektywy treningowca.
Hm. Jak mi to opowiadał, to się rozczuliłam.
Jak się potem okazało, niemal każdy praktykant odbywał w tej firmie taki „mentalny” test.
Firma na rynku ma stabilną i dobrą pozycję. Pytanie „ciekawe dlaczego?” chyba jest tu retoryczne :)
a :) a tak w ogóle to zapomniałam :)
miałam napisać też O SOBIE.
Dziś mam 22 lata. Chcę w przyszłości zostać trenerem. Obiecałam sobie (dla dobra ludzi, których w przyszłości będę szkolić, choć jak dla mnie trenowanie to nauka Z KIMŚ a nie KOGOŚ), że NIE ZOSTANĘ TRENEREM DOPÓKI NIE DOJDĘ ZAWODOWO (z sukcesami) DO POZIOMU okolo-„TOP” MANAGEMENTU. I choćbym miała pierwsze szkolenie poprowadzić po 40-tce… nevermind. Nie będę nigdy szkolić ludzi, nie rozumiejąc o czym mówię (to tak w dużym uproszczeniu).
Kamil,
nie zapominaj, że w czasie takich „szkodliwych” szkoleń możesz nieświadomie nauczyć się czegoś i wykorzystać to w kluczowym dla Ciebie momencie. Wtedy konsekwencje mogą być poważne i drogie….
Przeraża mnie, że pan w garniturze w willi pod Warszawą zapomniał o SZACUNKU do partnera (uczestnika szkolenia, partnera biznesowego ale też i życiowego bo w życiu też przecież negocjujemy). Bez wzajemnego szacunku i partnerstwa nie wyobrażam sobie żadnej wieloletniej relacji B2B i zawierania wieloletnich, wielomilionowych kontraktów (zajmuję się sprzedażą do Tier 1 i OEM w Automotiv).
Uczestniczenie w nieprofesjonalnych szkoleniach jest o tyle szkodliwe, że o wiele trudniej jest potem oduczyć się złych nawyków niż nauczyć dobrze „od zera”. (Chociaż tak naprawdę nigdy nie ma stanu „zero”). To tak jak z uczeniem się języka ojczystego lub obcego. Wielu mądrych i wykształconych ludzi na zawsze pozostanie z takim „felerem” ponieważ nieświadomie powtarzają błędy osób od których się uczyły.
Poza tym, dla osoby orientującej się w branży, nie ma nic gorszego niż kontakt z dyletantem, który w przekonaniu że stosuje wyrafinowane techniki, ośmiesza się. Pamiętam film, którym uraczono nas na studiach podyplomowych z PR (!). Za każdym razem gdy widzę „w realu” osobę naśladującą zaprezentowany tam styl ubierania się, przemawiania, gestykulowania i argumentowania (a uwierz mi, to widać) bardzo chce mi się śmiać i nie potrafię poważnie rozmawiać z taką „papugą”.
Pozdrawiam serdecznie i powtórzę za Alexem „use your judgment”.
Aneta
„Szkodliwe szkolenia” – trudno to rozgraniczyc. To co najlepiej zrobic na poczatku, jezeli tak ?
Alex
Zawsze na spotkaniach czytelnikow tak czy tak warto jezdzic. Chocby zeby podpatrzyc i ocenic co jest fajne dla mnie :) – bo tematy rozmow raczej nie sa banalne
Drodzy
To pierwszy mój komentarz tu choć czytam od czasu jakiegoś
Jakość szkoleń zależy moim zdaniem od dwóch stron: oczywiście trenera ale i ( w równym stopniu) od zamawiającego je. Odpowiedzcie na pytanie: Czy w przypadku „złych” szkoleń o których tu piszecie Wasz HR współpracował w jego zbudowaniu od poziomu identyfikacji potrzeby do zbadania efektywności? Jeśli by tak było i poproszono by firmę szkoleniową o to aby to robił trener, który potem ma poprowadzić szkolenie jego brak kompetencji szybko mógłby zostać zauważony.
Zdarzyło mi się, iż na godzinę przed rozpoczęciem szkolenia, że Klient zmienił CEL szkolenia, co zdecydowało o tym że pewnie powiedziano po warsztacie o tych dwóch dniach „wyrób szkoleniopodobny”. Kto tu winien ?.
I druga rzecz – efektywność szkoleń. Kto ją bada i jak? Trener prosi o wypisanie ankiet ewaluacyjnych, które nijak się mają do zbadania efektów szkoleń. Raport poszkoleniowy też pisze trener… A gdyby tak biznes na początku projektu opracował mierniki zbadania efektywności i cele SMART, słabsi trenerzy odpadliby ze strachu…
Moim zdaniem za jakość szkoleń w równym stopniu odpowiedzialny jest biznes i trener i tylko w takim układzie możemy być spokojni o efekt. Badajmy efekty!
Przyznam, że bywałem na szkoleniach z EFS i bywały one dobre. Bywałem też na takich, które były stratą czasu. Ciekawi mnie jednak jak wygląda sprawa reklamacji szkolenia – nigdzie nie ma o tym mowy. „Jeśli szkolenie, które u nas kupiłeś nie spełnia twoich oczekiwań – gwarantujemy zwrot pieniędzy”.
Czy istnieje możliwość nawet takiej reklamacji? Szkolenia nie są towarem z półki sklepowej więc nie wiem jak w tym przypadku to wygląda. Myślę, że byłaby to jakaś weryfikacja rynkowa i może przestałyby nas zalewać „produkty szkoleniopodobne” gdyby trzeba było rzeczywiście zadbać o jakość takiej usługi.
Dodatkowo myślę, że przy szkoleniach dofinansowanych warto skorzystać z formularzy oceny, które są wypełniane zarówno podczas szkolenia jak i po paru miesiącach. Niestety nie wiem dokładnie kto to później czyta ale przypuszczam, że UE musi jakoś to weryfikować.
Pozdrawiam
Rafał
Marto
Przykład który podajesz to chwalebna ocena swoich możliwości przez tego znajomego. Niemniej jego dalszy ciąg kariery to zostanie trenerem bez żadnej praktyki biznesowej (poza trenerską) i tu jest właśnie ten przysłowiowy pies pogrzebany.
Jak taki człowiek ma potem zdobyć autentyczny autorytet u ludzi, którzy mają po 10 lat praktyki w biznesie?
Jak taki człowiek ma nauczyć konkretnych i praktycznych umiejętności ludzi, którzy dopiero zaczynają i niezwykle ważne jest, aby od samego początku nabrali właściwych zachowań i postaw??
Z całą sympatią dla niego, to czarno to widzę, co najwyraźniej nie przeszkadza tego rodzaju trenerom „dziewicom” w zaistnieniu na polskim rynku szkoleniowym.
Twoja zamierzone ścieżka kariery jest znacznie lepsza i jeśli mógłbym być Ci w czymkolwiek pomocny to daj mi znać. Nie musi to być od razu top management, ale własne doświadczenia i blizny trzeba zdobyć.
Aneto
Poruszasz bardzo ważne kwestie i zalecam każdemu, aby uważnie przeczytał to co powiedziałaś.
Napisałaś o sobie „zajmuję się sprzedażą do Tier 1 i OEM w Automotiv „.
Jeśli możesz przynajmniej bardzo oględnie przybliżyć Czytelnikom co to oznacza to będę Ci wdzięczny, bo prawdopodobnie mało kto uświadamia sobie jakiego kalibru jest to biznes i o jak wielkie kontrakty przy tym chodzi.
Kamil
Wkrótce napiszę posty o tym Training Survival Guide dla uczestników, tam znajdziesz wskazówki.
Tomku
Witamy na naszym blogu :-)
Masz rację z tym, że HR powinien współpracować z trenerem (przynajmniej teoretycznie :-)) W praktyce mamy ogromny rozrzut kompetencji HR-ów jeśli chodzi o szkolenia – począwszy od znających doskonale potrzeby biznesu specjalistów z którymi przyjemnie jest pracować, po pozbawionych pojęcia „urzędników z kadr”, dla których najważniejsze jest zachodnie brzmienie nazwy firmy szkoleniowej, jej kolorowa broszura i certyfikat ISO, tak, jakby te czynniki miały cokolwiek wspólnego ze skutecznością trenera.
Na ten temat napiszę później w Survival Guide dla HR-ów
Piszesz o zmianie celów szkolenia godzinę przed jego rozpoczęciem. To nie jest nic niezwykłego, w błyskawicznie zmieniających się realiach biznesowych takie rzeczy się zdarzają i dobry trener powinien być w stanie elastycznie na to zareagować. Celem nadrzędnym jest przecież maksymalizacja rezultatu u klienta.
Z badaniem efektów to nie zawsze jest taka prosta sprawa.
Najłatwiej zrobić to jak szkolisz teamy sprzedażowe, bo jak po treningu ludzie stosując dokładnie to, czego akurat nauczyli się u Ciebie (bo prowadzisz zajęcia na ich case’ach) idą i zdobywają wielomilionowy kontrakt (pokonując przy tym konkurencję) to sprawa jest całkowicie jasna.
Trochę trudniej zrobić to ( a przynajmniej skwantyfikować) w wypadku szkoleń managerskich, gdzie rezultaty występują zazwyczaj po pewnym czasie. Tutaj może pomóc bardzo uważna obserwacja tych ostatnich przez doświadczonego bezpośredniego przełożonego Twoich kursantów.
Rafał
Witaj u nas :-)
Nie wiem o jakiego rodzaju szkoleniach mówisz. Jeśli o interpersonalnych to pozwolę sobie dodać jedną uwagę. Jeśli naprawdę chcesz nauczyć ludzi nowych praktycznych umiejętności w tym zakresie, to maksymalna wielkość grupy nie powinna przekroczyć 10 osób (bo wtedy możesz przez 2 dni każdego indywidualnie przetrenować), przy optimum leżącym gdzieś pomiędzy 6 a 8 uczestnikami. Typowa grupa szkoleniowa szkoleń unijnych to, o ile jestem zorientowany, co najmniej 13-15 ludzi. W takim gronie pewnych rzeczy już nie możesz zrobić, co odbija się dramatycznie na rezultatach.
Weryfikacja rynkowa, o której piszesz będzie miała miejsce wtedy, kiedy decydenci i uczestnicy uświadomią sobie, że mogą wymagać znacznie więcej niż dotąd myśleli i zaczną te wymagania egzekwować.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dziękuję Alex, uzupełnienie:
W branży motoryzacyjnej OEM (Original Equipment Manufacturer) to klient końcowy czyli np. FIAT, FORD, GM. Tier-1 to pierwszy poziom poddostawców dostarczających gotowe elementy do montażu np.: siedzenia, wyposażenie wnętrza, systemy elektroniczne, mechaniczne. Aktualnie tylko niewielki procent podzespołów samochodu produkowany jest przez OEM, czyli firmę naklejającą logo.
Sprzedając jeden element do jednej platformy lub modelu (często wiele modeli jednej grupy to tzw. wspólna platforma, nie dotyczy to tylko wielkości podwozia) sprzedajemy np. 300 000 komponentów rocznie przez cykl życia modelu, który trwa średnio około 6 lat dla samochodów osobowych (około 15 lat dla ciężarówek). Czyli np. coś małego: 5 EUR x 200 000 x 6 = 6 milionów Euro.
Pozdrawiam serdecznie
Aneta
Alex,miło że reagujesz na wpisy w komentarzach.
Do rzeczy – a jeśli grupa którą szkoli trener osiągnie podpisanie kontraktu bez stosowania technik i narzędzi pokazanych na szkoleniu to czy to oznacza że prowadził je „treneneropodobny”?
Moim zdaniem są dwa dobre narzędzia mierzenia efektywności szkoleń: ROI – prosta strona kosztowa, trudniej oszacować stronę przychodową ( w zmieniającym się otoczeniu) i druga – badanie efektów szkolenia poprzez stworzenie grupy kontrolnej ( nieszkolonej) i badanie jej efektów pracy w stosunku do grupy szkolonej. Robiłem to i wiem, że solidnie zrobione szkolenie zawsze, przezawsze wykaże wzrost założonych wskaźników. Tak czy siak badajmy efekty i przez to eliminujmy „treneropodobnych”.
Co myślisz(-cie) o zadaniach wdrożeniowych, poszkoleniowych, które weryfikują przełożeni szkolących się?
Tomek
Ten blog to zawsze było miejsce wymiany poglądów z Czytelnikami :-)
Piszesz:” a jeśli grupa którą szkoli trener osiągnie podpisanie kontraktu bez stosowania technik i narzędzi pokazanych na szkoleniu to czy to oznacza że prowadził je „treneneropodobny”?”
Jeśli grupa w wyniku treningu nie wprowadziła od natychmiast nowych, skuteczniejszych metod to chyba takie szkolenie było zbyteczne, nieprawdaż?
Proponowane przez Ciebie metody badania efektywności też mają swoją specyfikę.
Pierwsza jest oczywista, przy czym koszt trenera to nie jest jedyna pozycja, bo jak np. przez dwa, cztery dni szkolisz wysoko wykwalifikowanych konsultantów, którzy ćwiczą z tobą zamiast „wyrabiać” dla firmy macierzystej równie wysokie honoraria godzinowe u swoich klientów, to inne wydatki stają się relatywnie małe. W każdym przypadku osiągane rezultaty muszą bardzo znacznie przekroczyć wszelkie poniesione nakłady i koszty. Nie podejmuję się prowadzenia treningów, gdzie nie miałbym przekonania, że mogę takie wyniki dostarczyć.
Zastanawiam się skąd wziąłeś tę drugą metodę, w której w celach porównawczych szkolisz jedną grupę a drugą nie?
Abstrahując od żyjących na garnuszku podatnika firm państwowych i pseudopaństwowych monopoli, to nie wyobrażam sobie jej stosowania w warunkach ostrej walki rynkowej.
Weźmy takiego dyrektora sprzedaży B2B który otrzymał wyśrubowane targety (normalna sytuacja w dzisiejszych czasach) , które mogą zostać osiągnięte tylko poprzez optymalne wykorzystanie całego sales force. Naprawdę myślisz, że ma on czas bawić się w eksperymenty typu „wyszkolę połowę ludzi i zobaczę o ile są lepsi od innych”?
Ten manager zrobi wszystko, aby zatrudnić trenera o którym wie, że jak podejmie się zadania, to rezultat będzie dla każdego oczywisty i przekonujący bez konieczności skomplikowanych wyliczeń. W takich przypadkach osobista reputacja trenera jest decydująca i z tego żyję całkiem nieźle od kilkunastu lat.
Co masz dokładnie na myśli pisząc o zadaniach wdrożeniowych i poszkoleniowych?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
„Na razie zapraszam Was do podzielenia się Waszymi doświadczeniami ze szkoleń, co Wam się przydarzyło i jakich oryginalnych trenerów spotkaliście”
Z największą przyjemnością Alexie. Zatem była nauka szufladkowania klienta poprzez nadanie mu nazwy zwierzątka i postępowanie z nim wg z góry zaplanowanej taktyki. Niemal dosłownie – odstawiać teatrzyk i wobec kogoś naznaczonego jako niedźwiedź być szorstkim, a dla wiewiórki czy innego maleństwa flegmatycznym. Oczywiście pamiętając o różnych kombinacjach – np. krzyżówce niedźwiedzia z wiewiórką. :) W ogóle nie odpowiadał mi ten teatrzyk! – pominąwszy możliwość pomyłki i wręcz obrażenia klienta problemem było dla mnie to, że… to nie w moim stylu. Kurcze, dla mnie to piaskownica i z czymś takim mamy do czynienia w polityce.
Były też rady typu – musisz mieć wyższe krzesło niż rozmówca. To też mi nie odpowiadało.
Spotkałem się też ze szkoleniem, które miało chyba na celu wmówienie pracownikowi, iż jest śmieciem i tylko poprzez bezgraniczne i bezmyślne oddanie pracodawcy może dostąpić oświecenia. :)
Z wielu szkoleń pamiętam tylko jedno ćwiczenie, które uznałem za pozytywne doświadczenie od początku do końca – podzieleni na dwie grupy mogliśmy komunikować się za pomocą przyjętej symboliki i w ten sposób pertraktować. Z ćwiczenia jasno wynikało, że tylko uczciwa i szczera współpraca przynosi długoterminowe korzyści.
Alex
ad. ad. 2 bardzo sie mylisz :) akurat dość szybko zaczęły padac pytania o pewność tego co mowi Pan z flamastrem :) i po 1 dniu sytuacja byla jasna :(
ad. Audyt -> to tak jak w wielu inny branzach, ufasz firmie X, bo ufa jej 10 twoich kolegow. Ich firmy powierzyly im sprawdzanie innych szkolen po czym byli zadowoleni i mieli ROI, wiec wszystko sie by rozpedzilo ….
Osoba, ktora zalozylaby taka firme musialaby miec juz wczesniej spore zaufanie i obrot w branzy i zdaje sie tworca tego bloga moglby sprobowac :)
Piotrp
O, i ty byłeś poddany odziaływaniu takich „ekspertów”?? :-)
Wyrazy współczucia!
Andrzej
To dobrze, że zaczęły padać pytania, tyle że to za mało.
Audyt prowadzony przez kogokolwiek z zewnątrz, to nie jest dobry pomysł, bo możesz to zrobić najwyżej w wypadku przeciętnych trenerów, którzy nie są zarzucani zleceniami od klientów. Pojawiłaby się też kwestia kompetencji oceniającego :-)
Wyobraź sobie, że ktoś chcąc zorganizować koncert Rolling Stones zapytałby Micka Jaggera o przedstawienie referencji, albo o poddanie się audytowi jakiegoś Stowarzyszenia Muzyków :-)
Z topowymi trenerami jest podobnie (choć niestety nie zarabiają aż takich pieniędzy :-)) Tak więc taka forma w wypadku prawdziwych wolnych strzelców odpada, na to są oni zbyt niezależni.
Twoja ostatnia propozycja jest dla naprawdę dobrych ludzi nie do przyjęcia, bo tacy wolą pracować dalej nad jeszcze lepszymi rezultatami dla klientów, niż nad oceną kolegów po fachu.
Witam serdecznie,
Spotkalem sie z ciekawym przypadkiem – bedac uczestnikiem szkolenia z zakresu „leadership” (jak mozna w ogole wyszkolic kogos na lidera? :), mialem nieodparte wrazenie, ze niektore watki szkolenia prowadzone sa jakby „na zamowienie” firmy-zleceniodawcy, ktorej bylem wtedy pracownikiem… W czasie szkolenia przemycane byly, mniej lub bardziej dyskretnie, ale dosc skutecznie takie zlote mysli, jak np. wyglaszane glebokim, trenerskim glosem: „Kto jest lepszym pracownikiem, ten co wychodzi z pracy o czasie i idzie do kina, czy ten, ktory siedzi do 22.00? Kogo z nich jako lider chcialbys miec w zespole?” itd. :)
Najgorsze jest to, ze nikt oprocz mnie nie zareagowal na to oczywiste robienie wody z mozgu. Zalecam goraco brak pokory w przyjmowaniu roznych tresci przekazywanych na szkoleniach i testowanie trenera, a takze wszystkich madrosci, ktore prawi na zywca, jeszcze w czasie szkolenia, najlepiej nawet na nim samym :) Jesli wtedy nie zadzialaja, w warunkach idealnych – laboratoryjnych, to jak maja zadzialac np. podczas rozmowy o rocznym kontrakcie u Kupca francuskiej sieci handlowej? :)
Alex wspomnial o francuskich firmach i ich stylu negocjacji – kiedys moim kolegom wpadl w rece „manual negocjacyjny” jednej z takich sieci hipermarketow. Lektura w gronie Key Accountow to byl prawdziwy szok :) Mozna to strescic tak: „24 sposoby na to, by Twoj dostawca zrozumial, ze jest smieciem, ktory i tak predzej, czy pozniej wyladuje w koszu”… Dlaczego tak wiele ludzi na swiecie nie lubi osobnikow tego samego gatunku???
I na koniec prosba do Alexa:
Zaczalem niedawno prowadzic szkolenia z kilku nieobcych mi tematow w ramach programu Diploma in Marketing, czyli tzw. „twarde”. Moze w „survival guide” znajdzie sie miejsce na wskazowki takze dla poczatkujacych trenerow? :)
Jak sprawic, zeby ludzie po wyjsciu ze szkolenia chcieli popedzic do roboty i sprawdzic jak, to o czym sluchali dziala w ich biznesie? (oprocz dobrej merytoryki oczywiscie :) )
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Kuba
Tematu manipulacji przez trenera na zamówienie kierownictwa firmy nie poruszałem, bo żaden szanujący się trener na to sobie nie pozwoli. Mamy też w firmach zbyt inteligentną młodzież, aby takie metody miały szansę powodzenia.
Podpisuję się obydwoma rękami pod postulatem natychmiastowej reakcji w wypadku stwierdzenia jakichkolwiek prób manipulacji. Więcej na ten temat w Survival Guide.
Francuska szkoła negocjacji to temat sam w sobie. Całe szczęście, że jedna taka sieć (Geant) wypadła już z polskiego rynku (firma matka ogranicza się w Polsce do developerki). Osoby stosujące tam takie „przyjazne” metody robienia interesów płacą za to też bardzo wysoką cenę, bo po kilku latach bycia takim „janczarem” nabierasz takich nawyków, że raczej nie nadajesz się już do czegokolwiek innego, a zwłaszcza sprzedaży (a wszyscy coś sprzedajemy).
Survival Guide będzie przeznaczony dla uczestników, managerów i HR-ów. Część dla trenerów nie jest przewidziana. To co możemy zrobić to spotkać się podczas mojego najbliższego pobytu w Warszawie. Zobaczymy Twoje materiały i zastanowimy się co można z tym zrobić, zgoda?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Zadania wdrożenoiowe to zadanai dla uczestników waszsztatu, szkolenia które mają wykonac w realu pod okiem przelożonych – to takie przedlużenie ćwiczeń szkoleniowych, ale juz w realu.
Co do grupy kontrolnej.
Przykladem niech będzie pilot wdrożenia nowych umiejętności negocjacji na malej grupie po to aby sprawdzić czy daje to efet zwiększenia przychodów w organizacji. Konkretnie czy wdrożenie tej wlaśnie tej umiejętności coś zmieni in plus. Jeśli przez sprawdzenie z grupą kontrolną okze się ze tak warto wtedy wdrażać tą konkretną umiejętnośc szerzej.
Oczywiscie to tylko przyklad – ale z doswiadczenia wiem że warto.
Witajcie,
Wlasnie wrocilem z kolejnego spotkania w zwiazku z eksperymentem Alexa. Poraz kolejny Alex zaskoczyl nas nasza wiedza. Spotkalismy sie, tez z Marcinem prezesem powaznej firmy finansowej. Gdyby spotkal Marcina na ulicy to pomyslalbym, ze jest to bardzo serdeczny, otwarty i chetny pomagac mlody czlowiek. Opowiadal nam o swojej drodze kariery i piszac szczerze – 7 lat robi roznice, jesli sami tego chemy i pracujemy nad soba.
Pozdrawiam serdecznie,
Paweł Urbański
Jestem ciekaw co moze byc w takim Training Survival Guide dla uczestników :)
Ale to tylko moja ciekawosc wyrazona przez moja klawiature.
Apropo czy zna ktos juz takie Training Survival Guide np. po angielsku? Istnieje takie cos juz?
Serdecznie pozdrawiam,
Kamil
Pawel co masz na mysli z „Poraz kolejny Alex zaskoczyl nas nasza wiedza.”?
Fajnei ze mieliscie okazje spotkac sie z kims takim, co masz dokladnie na mysli z tym ze 7 lat moze zrobic duza roznica? 7 lat to kupa czasu :)
Tomku
Dziękuję za Twoje objaśnienia. U mnie funkcjonuje to trochę inaczej:
-po szkoleniu uczestnicy (mówię teraz o sprzedawcach) muszą dostarczyć rezultatów, kropka. Innymi słowy, muszą być od razu przygotowani do „walki”. Moje obserwacje wykazują, że wszystko inne nie za bardzo funkcjonuje, zwłaszcza na dłuższą metę
-z grupą kontrolną jest podobnie. Ja nie uczę wyizolowanych technik negocjacyjnych, zamiast tego poprawiam skuteczność każdego uczestnika indywidualnie (bo każdy jest inny, ma inne doświadczenia, słabe i silne strony). Czyli klient nie bada, czy jakaś konkretna umiejętność da rezultat w konkretnej grupie, lecz polegając na moim doświadczeniu oczekuje ode mnie takiego działania, aby każdy osiągnął taki wzrost efektywności uczestników, jaki tylko jest możliwy do osiągnięcia w danych ramach czasowych. Reszta go nie interesuje, to moje zmartwienie :-)
Paweł
Ten komentarz to chyba pasuje do innego postu („Eksperyment”) :-) Na ten temat napiszę kolejny post
Kamil
Nie wiem czy coś takiego istniej :-) Mój pomysł to po prostu parę rad dla uczestników szkoleń
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Kamil
Twoje pytania podejmiemy w osobnym wątku, bo to nie ten temat
@ Alex:
„Tematu manipulacji przez trenera na zamówienie kierownictwa firmy nie poruszałem, bo żaden szanujący się trener na to sobie nie pozwoli. Mamy też w firmach zbyt inteligentną młodzież, aby takie metody miały szansę powodzenia.”
To byl „szanujacy sie trener” z bardzo „szacownej firmy szkoleniowej” o „ugruntowanej na rynku pozycji”. Nie wiem na ile bylo to robione „na zamowienie”, a na ile wynikalo z nadgorliwosci samego trenera – znajac zarzad, nie posadzalbym ich o takie dzialanie.
Bardziej niz to zachowanie uderzyl mnie fakt, ze ta mlodziez, przy calej swojej niezaprzeczalnej inteligencji i biznesowym obyciu nie wychwycila tej aplikowanej podprogowo 'prawdy oczywistej’, a jesli wychwycila, to nie zrobila nic, by pokazac, ze tego nie akceptuje.
Jesli takich case’ow jest wiecej i dotycza roznych kwestii, takze merytorycznych, to przychylam sie do jednej z poprzednich wypowiedzi, ze niektore szkolenia moga byc wrecz szkodliwe, zamiast pomoc, jesli przyjmujemy bezkrytycznie wszystko, co na nich przekazuje „autorytet trenera”.
Ta szkodliwosc moze byc szczegolnie dokuczliwa wlasnie przy szkoleniach miekkich, ktore powinny uczyc skutecznych zachowan w relacjach z innymi ludzmi. Trenerzy takich umiejetnosci pelnia moim zdaniem role 'funkcjonariuszy zaufania publicznego’. Przy powszechnej wg mnie bezkrytycznej akceptacji audytorium, to wlasnie od nich zalezy, czy w biurowych open-space’ach beda siedziec ludzie o wlasciwym (biznesowo) poczuciu wlasnej wartosci, pozytywnie nastawieni do swiata i otwarci na innych, czy tez beda to korporacyjne zombie, komunikujace sie miedzy soba wyuczonymi formulkami, dzielace partnerow biznesowych na niedzwiadki i wiewiorki lub stosujace wobec nich umyslowy terror zgodnie z np. modelem francuskim :) Sad but true…
Tomek sugeruje badania skutecznosci szkolen, analizy grup testowej i kontrolnej i inne zaawansowane metody. Moim zdaniem w workloadzie dzialow HR jest na tyle duzo niewykorzystanego miejsca, by ktos o duuuzym doswiadczeniu i biznesowej ogladzie mogl byc po prostu oddelegowany na kazde szkolenie, zwlaszcza z nowym trenerem, by samodzielnie ocenic, czy to co kladzie sie ludziom do glowy nie jest potencjalnie szkodliwe dla nich lub dla firmy. Taki szkoleniowy „ghost shopping” lub inaczej „obserwacja uczestniczaca”…
Gdybym byl prezesem firmy zamawiajacej jakiekolwiek szkolenia – osobiscie porozmawialbym z kazdym trenerem, ktorego zadaniem jest zmiana zachowan moich pracownikow. W ostatecznosci przefarbowalbym wlosy, przykleil sobie brode i poszedl na takie szkolenie sam :) Niestety w duzych korporacjach szkolenia to coraz czesciej po prostu jedna z wielu linii w budzecie overheads, kilka statystyk typu „przeszkoleni / zatrudnieni” i konkurs ofert premiujacy tych, ktorzy z wieksza biegloscia pokrywaja koszty z unijnego budzetu.
Z tego, co wiem o angazowaniu Alexa na rozne szkolenia, przynajmniej w mojej ex-firmie, inicjatywa i presja na dzial HR generowana jest przez jedna lub kilka osob bezposrednio zainteresowanych samym szkoleniem i jego wynikami. To one musza namawiac i przekonywac, ze warto, czesto pokrywajac koszty z wlasnego budzetu, zamiast z budzetow szkoleniowych. HR woli wydac mniej na wiecej, dla wszystkich, bez wzgledu na jakosc, bo ja najtrudniej wykazac w statystykach… :)
Pozdrawiam serdecznie,
Kuba
Kuba
Pozwolę sobie zaprotestować. Szanujący się trener:
– ma mocno ugruntowane zasady etyczne w jaki sposób wykorzystuje posiadane przez siebie specjalne umiejętności (na niektóre prawie należałoby wymagać pozwolenia na broń)
– ma na tyle uregulowaną sytuację finansową, że zawsze może odmówić realizacji zlecenia, które kolidowałoby z zasadami wspomnianymi powyżej
Wszystko inne jest poniżej krytyki i to niezależnie jakie nazwisko i jaka firma widnieje na wizytówce takiej osoby.
Wspominana prze ciebie „obserwacja uczestnicząca” też nie jest bezproblemowa w wypadku naprawdę dobrych szkoleń. Dla przykładu u mnie nie ma obserwatorów na szkoleniach, tylko aktywni uczestnicy. Z drugiej strony osoba spoza ścisłego teamu np. sprzedażowego uczestnicząc w takim praktycznym treningu będzie siłą rzeczy zaniżała jego poziom, więc przy silnym nastawieniu na rezultaty też nie jest to akceptowalne.
Niektórzy prezesi firm (i inni top managerowie) rzeczywiście rozmawiają z trenerami, choć z moich obserwacji wynika że jest to raczej rzadkie zjawisko przed zaangażowaniem takiej osoby. Normalną procedurą jest przekazanie zaleceń (ale nie „donoszenie” na uczestników) po zakończeniu pewnej serii szkoleń.
Jeśli chodzi o rolę HR-ów w organizowaniu naprawdę dobrych szkoleń, to mam mieszane doświadczenia. Mniej więcej w 60% przypadków byłem wyszukiwany i angażowany przez managerów, którym bardzo zależało na wynikach swoich ludzi. W 40% byli to bardzo kompetentni i zaangażowani pracownicy HR z których inicjatywy powstawały potem bardzo dobre projekty.
W jednym wypadku było nawet tak, że ja nie bardzo chciałem z formą współpracować, management z drugiej strony też wolał firmę bardziej otrzaskaną w konkretnej branży :-) Tej perfekcyjnej zgody nie chciał zaakceptować odpowiedzialny pracownik HR, który przez dwa miesiące przekonywał obydwie strony, że właśnie taka konfiguracja jest najlepsza. W końcu zrobiliśmy pilotażowy projekt i okazał się on strzałem w dziesiątkę :-) reszta to już historia …
Tak więc z HR-ami jest bardzo różnie, są i takie i takie.
Ciekawe jak wygląda to w firmach naszych Czytelników?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@ Alex
„Pozwolę sobie zaprotestować.” – alez oczywiscie! :) Cudzyslowy w moim poscie sugerowaly wlasnie, ze mialem do czynienia z przypadkiem, gdy dobre nazwisko i marka firmy na wizytowce nie uchronily przed czyms, co IMHO bylo ponizej krytyki…
Przyklad zaangazowania HR w pozyskanie Ciebie do pracy nad szkolona grupa budzi we mnie nadzieje, ze nie jest tak zle, jak to wyglada z mojej perspektywy – jako trener masz znacznie szerszy przeglad sytuacji niz ja, jako pracownik w sumie niewielu firm.
Niemniej jednak tendencje, ktore staralem sie wskazac, polegajace na „parametryzacji”, wyliczaniu wskaznikow i powszechnej „urawnilowce” w imie powszechnej dostepnosci sa tendencjami spotykajacymi wielu moich znajomych pracujacych na etatach w roznych korporacjach, co nie jest wg mnie dobre.
Wracamy tutaj troche do tematu poruszanego w poscie o studiach, gdzie zastanawialismy sie, czy kazdy powinien studiowac, czy dostep do edukacji powinien byc darmowy i powszechny i jakie sa tego konsekwencje. Modny „HR fad” wyrazony za pomoca okreslenia „powszechny rozwoj pracownikow” powoduje, ze sila rzeczy jakosc zmienia sie w ilosc. Twoje porownanie do 'pozwolenia na bron’ pokazuje jak moze byc to niebezpieczne… To tak, jakby nagle wpasc na pomysl, ze kazdego obywatela podda sie szkoleniu antyterrorystycznemu, a licencje na prowadzenie takiego szkolenia przyznac samozwanczym komandosom na podstawie tego, ze chodza ubrani w moro… :)
Pozdrawiam,
Kuba
Kuba
jest parę naprawdę dobrych HR-ów, a właściwie dobrych pracowników tych działów, którzy robią to absolutnie profesjonalnie.
To budzi nadzieję, choć rzeczywiście w wielu innych wypadkach mamy do czynienia z tym, co opisałeś:
„Niemniej jednak tendencje, ktore staralem sie wskazac, polegajace na “parametryzacji”, wyliczaniu wskaznikow i powszechnej “urawnilowce” w imie powszechnej dostepnosci sa tendencjami spotykajacymi wielu moich znajomych pracujacych na etatach w roznych korporacjach, co nie jest wg mnie dobre.”
Dlatego w takich firmach konieczny jest „bunt” managerów i pracowników.
Częste oderwanie HR-ów od realiów biznesowych własnych firm i zabawa we wskaźniki powoduje w rezultacie coraz częściej marginalizację tychże działów, a nawet ich całkowitą likwidację i outsourcing ich zadań na zewnątrz (też z różnymi wynikami).
No ale to osobny temat
pozdrawiam serdecznie
Alex
Aleksie, świetnie, że poruszyłeś ten temat. Z niecierpliwością czekam też na “training survival guide” :-) póki co kilka własnych przemyśleń/spostrzeżeń.
Niejednokrotnie zastanawiałem się nad sytuacją szkoleń umiejętności „miękkich” (co do „twardych” mam wyrobione w pewnym zakresie zdanie/sposób oceny – o czym dalej). Zastanawiało mnie, dlaczego w szkoleniach biznesowych, nie czerpie się z bogatego dorobku i doświadczeń sportowych w tym zakresie? Przecież sport to też efekty przede wszystkim oparte na umiejętnościach (a nie wiedzy), które są kombinacją cech osób. i wytrenowania (nie tylko mięśni/kondycji ale przede wszystkim psychiki, spojrzenia na świat, itd. – każdy kto trenował jakąś dyscyplinę, choćby amatorsko, zapewne to potwierdzi). Jeśli spróbować odnieść się do sportu:
– Czy widzał ktoś 20-parolatka trenującego top-owych sportowców juniorów lub rówieśników, bądź (o zgrozo!) seniorów? Raczej nie, zatem czemu w przypadku szkoleń biznesowych dość powszechnie akceptuje się taką sytuację?
– Czy widział ktoś by tyczkasz ternował drużynę pływacką? Pyt. dot. bizesu – jak powyżej.
– Czy znacie tenera pływania, który nigdy nie umoczył się głębiej niż po kolana? Czy on może widzieć co znaczy stać na stopniu basenowym, na ułamek sekundy przed strzałem startowym? Odnośnie biznesu – vide „dziewiczy” trenerzy.
– itd., itd. ;-(
Tak, mam świadomość, iż powyższe jest mocno przekoloryzowane, i są od tego wyjątki, tylko, że to co w sporcie jest wyjątkiem w szkoleniach biznesowych zdaje się być regułą i vice versa :-(
Doświadczenie ze szkoleń „miekkich” ma niewielkie. Miałem mozliwość przejścia z zakresu negocjacji, które oceniam umiarkowanie. Nie było na szczęście niedźwiadków/wiewiórek czy innej fauny lub flory, choć pojawiły się próby typologii negocjatorów, jednakże z silnym zaznaczeniem ich umowności. Gross szkolenia stanowiły za to gry, które uwidaczniały (czy też miały to robić z założenia) zachowania poszczególnych osób, po których następowała analiza. Problem polega na tym, że nie mam zbytniego odniesienie, stąd ta umiarkowana ocena. Z jednej str. mogę to przyrównać jedynie z przedmiotem (słowa „szkolenie” nie można w tym kontekście użyć) „negocjacje” jaki miałem chyba na 2-im roku studiów (jeden z wydz. tzw. prestiżowej uczelni państwowej – na temat edukacji akademickiej padło już wiele zatem to przemilczę, tylko tak BTW zapytam retorycznie, kto wprowadza do programu 1-go czy 2-ego roku negocjacje, skoro większość tych młodych ludzi nie miała nigdy okazji uczestniczyć w transakcji większej niż kupno pary spodni?). Z drugiej str. gdzieś „w trzewiach” czuję, że to mało. Brakowało zmiany niewłaściwych zachowań, tego „okładania się na ringu”. Jak to powiedziała, bodajże, jedna z naszych siatkarek, jeśli wstajesz rano, po treningu i nic Cię nie boli tzn. że trening był „do luftu”. Mnie właśnie nic „nie bolało” po tym treningu :-( Choć z 2-ej strony lepsze to niż, poważna, długotrwała kontuzja, spowodowana treningiem prowadzonym przez niekompetentnego trenera…
Odnośnie szkoleń „twardych” (padło na ich temat kilka zdań), z nimi jest o tyle mniejszy problem, iż ich fachowość dużo łatwiej zweryfikowac – choćby inwestując relatywnie niewielkie pieniądze w porządną(-e) książkę i odrobinę czasu. A w dobie coraz powszechniejszego dostepu do wiedzy (np. vide: informatyczne kursy MIT czy polskiego MiMUW, dokumetacja, itd.) jest to kwestia chęci i czasu. . A ew. zmiana/uaktualnienie tej wiedzy jest sprawą dość prostą. Natomiast zmiana nabytych umiejątności „miekkich” już tak prosta nie jest… Tu padł dobry przykład z nauką języka… wystarczy wyborazić sobie, co może zrobić np. Rosjanin (czy inny non-native speaker) uczący j. angielskiego Japończyka, bądź inna tego typu kombinacja ;-)
Z przypadków osobliwości:
Kiedyś zdarzyło mi się uczestniczyć w szkoleniu (szkolenie mieszane, różne firmy), po którym chyba po trochu zrozumiałem skąd się biorą niedźwiatki, czy inne „zoo”. Otóż jedna z uczestniczek (właścicielka małej firmy handl.-importowej) wręcz żądała by szkoleniowiec, powiedział jej, co ma mówic/robić jeśli spotka to takiego a takiego klienta. I tu nie chodziło o jakieś ramy, zasady, itd. Ta Pani żądała wręcz wzoru matematycznego na każdy możliwy przypadek „gwiazdozbioru”, łącznie niemal że z rozpisanymi dialogami: jeśli ma to, jeśli zachowuje się tak, jesli mówi to, jeśli reprezntuje tamto, itd. Pewnie są osoby/firmy, które ślepo uważają, że klient zawsze ma rację (mimo że nierzadko nie ma bladego pojęcia) i realizują ich mylnie pojęte cele, czego efektem bywają różne potworki – jak biznes długi i szeroki :-) Choć zdarza się i przeciwna skrajność, gdy dostawcy/zleceniobiorcy wiedzą „lepiej” czego chce klient i go uszczęśliwają na siłę. Ale to temat na inną okazję.
—
Pozdr.
Coś mi się wydaje że Raul Lozano dużo w życiu w siatkówkę nie grał a trenerem jest. I to całkiem niezłym – moim zdaniem. To tak, pakując kij w mrowisko w powszechną opinię że dobry trener np. od negocjacji musiał wyegocjować przynajmiej tysiąc kontraktów i nigdy w negocjacjach nie przegrać… Trener ewidentnie musi doskonale znać zagadnienia warsztatu – to pewnik.
I drugi kij w mrowisko – jeszcze apropos zwierzątek. Po co to robić? Wielu z nas zapamiętało ten fragment szkolenia ( nieważne dobrze czy źle), ale zapamietało. To chyba lepsze niż suchy wykład mądrym słownictwem, z którego nikt nic nie zrozumie i zapamięta . Zdaje sobię sprawę że 10 uczestników szkolenia to 12 różnych oczekiwań, jedni lubią zwierzątka inni wolą zupełnie inną formę przekazu. Życie…
Przypadek Lozano może się wpisywać w wyjątek o których wspomniałem (są też znane, chyba nawet powszechniej, odwrotne przypadki: doskonały gracz nie sprawdza się roli szkoleniowca). Swego czasu był też chyba trener tenisa (nazwiska sobie teraz nie przypomnę) który nigdy nic wielkiego nie wywalczył jako gracz, za to sukcesy trenerskie miał olbrzymie. Nie zmienia to jednak faktu że zarówno jeden jak drugi trochę zębów stracili na graniu w _swoich_ dyscyplinach (choć w zamian wiele nie osiągneli jako gracze) a nie na grze zawodowej w symultanę ;-)
Problem ze zwierzątkami (o ile dobrze zrozumiałem – ja się z nimi nie spotkałem) leży nie tyle w terminoglii (którą tak btw zazwyczaj łatwiej przyswoić w formie pisemnej), lecz w ograniczaniu się do niej. Alex podał tu przykład z okładaniem się na ringu. Ja rozwinę (nie wiem czy zgodnie z Twoją intencją Aleksie – ew. mnie popraw): choćby sam Adamek skacząc po ringu pokazywał i nazywał lewy podbródkowy-pershingiem, prawy sierpowy-gruba bertą, itp. nic to Ci nie da dopóki nie weźnie Cię na ring i nie obtłucze tą całą bronią balistyczną a Ty jego ;-) Ale tu trochę zgaduję (a jak wiadomo na domysłach zazwyczaj „dojeżdza się” nie tam dokąd się chce), więc lepiej żeby wypowiedziały się osoby, którym ten temat jest bliższy.
Widzę, że wywiązała się ciekawa dyskusja :-)
Dołączą do niej za parę godzin, bo właśnie prowadzę szkolenie gdzie negocjujemy bardzo skomplikowany i trudny praktyczny przypadek managerski. Na razie zdaje się być nierozwiązywalny, do 17 musimy wypracować metodę poradzenia sobie z nim.
pozdrawiam
Alex
Łukasz
W treningu sportowym podoba mi się prosta metoda oceniania jego skuteczności – po rezultatach. W biznesie jesteśmy od tego podejścia dość oddaleni inaczej mielibyśmy spektakularną falę bankructw wielu firm szkoleniowych wszelkiego autoramentu :-)
To powoli się zmienia, choć tempo tych zmian mogłoby być większe.
Aby doprecyzować jedną z moich poprzednich wypowiedzi, to negocjacje biznesowe z którymi mam do czynienia przypominają raczej taniec niż boksowanie się :-) Naturalnie trzeba sobie umieć poradzić w sytuacji, kiedy partnerowi błędnie wydaje się, że może Cię pookładać :-)
Aby wypowiedzieć się o tej osobliwej historii musiałbym więcej wiedzieć jakie informacje o danym przypadku przekazała trenerowi ta pani. Jeżeli były one w miarę szczegółowe to mogła od dobrego trenera oczekiwać, że rozegra on z nią tę sytuacją i poda konkretne wskazówki jak można w danych okolicznościach negocjować skuteczniej. Moi uczestnicy przynoszą na szkolenia swoje trudne przypadki i prawie cały czas nie zajmujemy się niczym innym. Potem masz takie sytuacje (Kuba może to chyba potwierdzić :-)), że godzinę po treningu uczestnik jedzie do klienta i załatwia sprawę, która wcześniej była nie do przejścia. I to sposobem, który wcześniej wyćwiczył na szkoleniu.
Pamiętaj więc, że klient ma pełne prawo oczekiwać od trenera konkretnych wskazówek do poszczególnego przypadku, pod warunkiem że udzieli mu o nim odpowiednich informacji.
Tomek
Piszesz.”Wielu z nas zapamiętało ten fragment szkolenia ( nieważne dobrze czy źle), ale zapamietało „
Ja nie chcę, aby uczestnicy musieli cokolwiek pamiętać. W realnych sytuacjach biznesowych przeważnie nie masz czasu na przypominanie sobie regułek, pewne działania muszą następować niemal odruchowo.
Tak samo:” To chyba lepsze niż suchy wykład mądrym słownictwem, z którego nikt nic nie zrozumie i zapamięta „
Wykład w szkoleniu miękkim jest nieporozumieniem tak czy inaczej – chcemy aby uczestnicy coś UMIELI a nie WIEDZIELI!! Istotnych umiejętności nie opanujesz słuchając jak ktoś mówi, pewne rzeczy musisz osobiście doświadczyć.
Jeszcze raz Łukasz
Kiedyś czytałem wspomnienia jednego z założycieli specjalnej komórki SEALS Red Cell Richarda Marcinko. Stwierdził on, że szkolenie musi mieć co najmniej taki stopień trudności jak rzeczywista akcja. Jego ludzie wielokrotnie meldowali mu, że przeprowadzenie zadania było znacznie łatwiejsze niż poprzedzający je trening. Ja stosuję podobne podejście, przynajmniej wtedy, kiedy jest na to czas :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
bardzo ciekawa dyskusja. Sam jako uczestnik wielu szkoleń i osoba, która kiedyś w czasach studenckich sama szkoliła innych bardzo się cieszę, że mogłem poznać tak wiele punktów widzenia. Część z nich stanowi dla mnie zupełnie nowy punkt widzenia na „stare” sprawy.
Mam taką propozycję. Postawcie się na chwilę w sytuacji kierownika, który chce przeszkolić swój zespół z umiejętności miękkich. Czy mógłbym Was prosić, abyście napisali (zanim to zrobi Alex) jak według Was zidentyfikować na rynku dobrego trenera i/lub dobre szkolenie (uwaga – to nie to samo). Interesuje mnie jakie są Wasze spostrzeżenia i uwagi zanim zasugerujecie się Survival Guide napisanym przez autora. Alex, taki mały eksperyment będzie Tobie nawet pomocny, prawda?
Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Szymon
Szymon
Ja nie mam problemu z Twoją propozycją, tym bardziej że jestem chwilowo bardzo zajęty i na Survival Guide for managers nie bardzo mam czas (najpierw przyjdzie Survival Guide for participants :-))
pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Choć osobiście wolałbym aby tutaj Czytelnicy dzielili się swoimi doświadczeniami ze szkoleń :-)
Witajcie
Chiałem się podzielić moimi doświadczeniami ze szkoleń IT. Były to szkolenia prowadzone przez HP Polska a ich tematyką był ITIL (IT Infrastructure Library) czyli biblioteka dobrych praktyk, które się stosuje w zarządzaniu IT w organizacjach. Szkolenia te miały tytuł „F1”. Szkolenie zaczęło się dosłownie najbłyskawiczneijszym wykładem o teorii – trwał może niecałą godzinę. Następnie trenerzy obrazowali proces zarządzani IT na przykładzie wyścigów F1. Mieliśmy budżet, koszty stałe i regóły osiągania wyników czyli zarabiania. Ruszył pierwszy wyścig testowy. Wtedy uczestnicy zostali podzieleni na zespoły: monitorujący, pomoc i grupa rozwiązująca problemy. Co było czymś świetnym sami trenerzy siadali z nami wławkach, brali udział w szkoleniu. Po drugim wyścigu musieliśmy omówić innym zespołom co jest dla nas ważne w komunikacji z nimi i jakie informacje bezpośrednio wpływają na nasze działąnia i decyzje. Po trzecim wyściugu zarobiliśmy pieniądze. Stało się tak, ponieważ w ciągu dnia nasze zespoły nauczyły się zarządzać i rozwiązywać symulowane problemy infrastruktury IT, która wspierała bolidy.
Podsumowując przykłąd:
Szkolenie było praktyczne przez analogie wyścigu do biznesu. Musieliśmy dbać o komunikacje, która jest ważna w zarrządzaniu. Byliśmy rozliczani nie z teorii tylko przez program symulacyjny, który wyświetlał poprostu miejsce osiągnięte w wyścigu i przychód lub stratę. Sami trenerzy byli na prawde świetni merytorycznie, bez kropli nadęcia i lansu. Ich profesjonalizm przejawił się chociażby z tym, że z marszu poradzili sobie z faktem, że ja nie widze.
Wychodziłem ze szkolenia ledwie żywy ale chociaż upłynął już rok, pamiętam je doskonale.
Teraz mam zamiar uzyskać certyfikat ITIL Foundation a potem ITIL Manager. Ten drugi jest relatywnie drogi, bo kosztuje kilka tyśięcy złotych. Po szkoleniu w którym uczestniczyłem nawet nie mrugnę okiem płacąc.
Dokładnie tak samo praktyczne szkolenia bez zbędnego gadania i bajkopisania prowadzi Alex.
Pozdawiam,
Paweł Urbański
@ Lookanio & Tomek Radkiewicz
Porownanie ze sportem jest doskonale, a metafora z nazewnictwem ciosow Adamka – genialna :) Sam uprawialem wyczynowo lekkoatletyke i zgadzam sie, ze to doskonale zrodlo inspiracji nie tylko do szkolen, ale w zasadzie do calego zycia.
Z tymi trenerami, ktorzy nigdy nie osiagneli szczytu w sporcie, a sa rewelacyjni jako szkoleniowcy jest moim zdaniem tak, ze sam fakt niebycia olimpijczykiem nie ma wielkiego znaczenia. To tak, jakby od trenera sprinterow wymagac, by doswiadczyl na wlasnej skorze np. biegu na 100 m w czasie 9,8 s. To nie wplywa na jego umiejetnosc do zanalizowania czynnikow, ktore to umozliwia i dania odpowiednich wskazowek.
Zwroccie uwage, ze w sporcie wyczynowym nie ma praktycznie zawodnikow, ktorzy osiagaja sukces samodzielnie, bez pomocy trenera – to oznacza, ze aby dostrzec wszystkie mozliwosci poprawy wynikow potrzeba zazwyczaj wiecej niz jednego punktu widzenia.
Chodzi o to, zeby umiec obserwowac i miec do tego mnostwo okazji, zeby byl material do wyciagania wnioskow – to jest case Raula Losano. Nie ulega watpliwosci, ze ktos, kto nie ma do czynienia ze sportem, ani jako sportowiec, ani jako wnikliwy obserwator, dobrym trenerem nie bedzie. Podobnie jest ze szkoleniami biznesowymi, choc nie wszyscy trenerzy sie do tego stosuja :)
@ Alex > potwierdzam :)
Pozdrawiam,
Kuba
@ Kuba Jedrzejek & Tomek Radkiewicz
Jeszcze raz wrócę do mojego przykładu/metafory, gdyż widzę, że chyba nie do końca jasno przelałem na „papier” moje myśli. Nie napisałem nigdzie, a przynajmniej nie było moją intencją, że trener musi być byłym, utytułowanym championem z garażem pełnym trofeów. Powinien natomiast, wiedzieć/znać „z czym się je” daną sytuację, jakie są czynniki krytyczne zarówno porażki jak i sukcesu. Jak to kiedyś określił Alex: mieć „blizny”. I tu się zgodzę z Tobą Kubo, że tak jest z Lozano, czy z ternerem który może i nie przebiegł nigdy 100m w 9,8 s. ale być może w 10,8 (albo i mniej) – co stanowiło kres jego możliwości i odczuł na własnej skórze jak to jest do niego się zbliżać.
@Alex
Tematu dot. tej pani, tutaj nie wyczerpiemy – jak zauważyłeś za mało info. To było jedynie moje spostrzeżenie: osoba która niewiele dawała (sytuacje zdawały się być z kategorii gdybania niż z życia wzięte) a w zamian oczekiwała gotowej recepty na wszystko. Ale być może się mylę… A że od dobrego trenera można, a wręcz trzeba oczekiwać/wymagać konkretnych odpowiedzi/efektów – wiem :-) Podobne jak w przypadku każdego innego zleceniobiorcy/dostawcy.
Z tym tańcem rzeczywiście chyba trafniejsza metafora dla samych negocjacji :-) Mi natomiast chodziło o przyrównanie do efektów treningu sportowego… czy to będzie boks/taniec/rzut oszczepem/itd. powinno w krzyżu łupać, t-shirt dać się wyżąć, czuć każdy z mięśni :-) Tu też doskonale wpisują się przytoczone przez Ciebie słowa R. Marcinko.
Co do mierzalności efektów w biznesie vs. sport – zgoda. Tylko można przyjąć, że skoro w sporcie się coś nie sprawdza (bo widać to łatwo po efektach bądź ich braku), w biznesie również się nie sprawdzi. Choć z 2-ej str. będzie to zbytnie uproszczenie…niebezpieczne uproszczenie :-(
Jak widać na przykładzie Pawła, są też szkolenia dające „kopa”. Nic tylko pozazdrościć :-)
Tak przy okazji tego, iż wspomniałeś Pawle, że wstęp teoretyczny był ograniczony do minimum. Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego znakomita większość szkoleniowców (i nie mam tu na myśli umiejętności „miękkich” w przypadku, których jest to wręcz niedopuszczalne, lecz „twarde”), zazwyczaj rozpoczyna wszelkie szkolenia od powtórki/przypomnienia wiedzy, którą uczestnicy znają, bądź przekazują wiedzę powszechnie dostępną. Rozmiar marnowanego czasu jest przerażający, jeśli przyjąć, iż choćby połowa uczestników wiedzę tę mą opanowaną, 2-ga połowa mogłaby to zrobić w dogodniejszym i krótszym czasie jako „pracę domową”, weryfikowaną przed szkoleniem a’la studencką wejściówką. O ile model akademicki nie wypracował metod uczenia umiejętności „miękkich” o tyle weryfikacja wiedzy teoretycznej, która ma uprawniać do uczestniczenia w ćwiczeniach – sprawdza się, moim zdaniem, doskonale. Spotkaliście się z tego typu podejściem? Zauważyłem Aleksie, że Ty systematycznie zadajesz „pracę domową” uczestnikom eksperymentu przed każdym spotkaniem. Czy robisz tak też w przypadku szkoleń „komercyjnych”?.
—
Pozdr.
Łukasz
Rzeczywiście, aby ocenić przypadek tej pani należałoby mieć więcej informacji o tym zdarzeniu. Jeśli rzeczywiście chciała mieć szczegółową uniwersalną receptę na ogólny przypadek to kiepsko to widzę.
Kiedy znane są okoliczności, to zazwyczaj można zaproponować konkretne skuteczne zachowanie w konkretnej sytuacji. Ja czasem spotykam się na godzinę z młodymi managerami lub sprzedawcami moich klientów aby podyskutować (takie spotkania są free of charge, tak samo jak spotkania z Czytelnikami) i wtedy zawsze pytam „co was boli?” :-) Często są to sprawy, gdzie doświadczony fachowiec w ciągu kilku minut może znaleźć rozwiązanie. Ostatnio miałem taki przypadek kogoś, kto nigdy nie był u mnie na szkoleniu, ale w ciągu dziesięciu minut nie tylko mieliśmy obiecujące podejście do problemu, ale też przygotowaliśmy kolegę do jego implementacji. Dziś właśnie dowiedziałem się, że bardzo dobrze poskutkowało :-)
Jasne, że jak z tym managerem spotkam się na treningu, to już nie będę musiał udowadniać mojej kompetencji :-)
Wspomniane przez Ciebie przeładowanie teorią ma moim zdaniem dwie przyczyny:
– wpływ anachronicznego w dzisiejszych czasach europejskiego systemu szkolnictwa „wyższego”
– kiepski poziom praktycznych kompetencji u wielu trenerów. Po usunięciu całej teorii zostałoby zbyt mało aby starczyło na szkolenie (smutne, ale niestety prawdziwe)
Wracając do Twojego ostatniego pytania, to w wypadku szkoleń „komercyjnych” najpierw spotykam się z uczestnikami, aby ustalić jak mogę zrobić największą różnicę, a potem wymagam od nich pojawienia się na treningu z autentycznymi przypadkami z ich praktyki biznesowej. To właściwie wszystko. Jeśli mamy całą serię szkoleń, to między nimi oczekuję, że będą oni ćwiczyli nowo nabyte umiejętności, do czego większości z nich nie trzeba specjalnie zachęcać (bo pracuje im się z mniejszym stresem i lepszymi wynikami)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Paul Graham napisał następujące słowa o tym jak kupuje się w dużych firmach Enterprise Software (ERP itp.). Cytuję (wytłuszczenia moje):
” People buying technology for large organizations don’t care if they pay a fortune for mediocre software. It’s not their money. They just want to buy from a supplier who seems safe—a company with an established name, confident salesmen, impressive offices, and software that conforms to all the current fashions. Not necessarily a company that will deliver so much as one that, if they do let you down, will still seem to have been a prudent choice”
Czyż w wielu dużych firmach nie podchodzi się podobnie do kwestii szkoleń? Zastąpmy eksperymentalnie słowa „technology” i „software” słowem „training” i zobaczmy :-)
Pozdrawiam
Alex
Przeczytałam wszystkie wypowiedzi bardzo uważnie. I tak się zastanawiam…
Ostatnio Polska Izba Firm Szkoleniowych rozpoczęła prace nad opracowaniem standardów dla firm szkoleniowych , trenerów oraz akademii trenerskich. Kiedy czytałam wypowiedzi na Golden Line, większość środowiska trenerskiego była oburzona twierdząc, że najlepszym sposobem weryfikacji jest rynek. Kiedy jednak obserwuje rynek, mam wątpliwości, czy ten sposób weryfikacji jest skuteczny. Tym bardziej teraz, kiedy Polska otrzymała środki unijne. Brakuje trenerów i z łapanki bierze się każdego, kto na studiach liznął choć trochę pedagogiki. Przyznam się ,że zastanawia mnie ten silny opór trenerów przed standaryzacją.
Aleksandra
Jak jakiekolwiek ciało złożone z przedstawicieli tych samych firm, o których „dokonaniach” możemy przeczytać powyżej może mieć hucpę ustalania standardów szkoleniowych. Niech Ci Państwo zabiorą się za drastyczną poprawę skuteczności własnych szkoleń, a wtedy „wykoszą” rynek bez konieczności ustanawiania jakiegokolwiek trenerskiego ISO, czy czegoś podobnego. W przeciwnym wypadku będziemy znowu mieli dość typową w Polsce sytuację rodzaju „prowadził ślepy kulawego” (Pawle, nie Ciebie mam na myśli :-))
To dość ostro powiedziane, niemniej uważam edukację rynku za znacznie bardziej obiecującą, niż tego rodzaju „standaryzację”. Porozmawiaj proszę z managerami, którzy są naprawdę zdani na rezultaty szkoleń, a zrozumiesz co mam na myśli.
To trenerach z łapanki niestety jest prawdziwe, ale tu znowu droga wiedzie przez uświadomienie klientom, co mają pełne prawo oczekiwać.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Ok, ale co masz konkretnie na myśli mówiąc o eduakcji , uświadamianiu klientów ?14
Aleksandro
Problemem rynku jest ciągle jeszcze niewystarczająca świadomość czego właściwie można oczekiwać od treningu i trenera. Czasem mam wrażenie, że w wielu firmach osoby dobierające firmy szkoleniowe kierują się trochę kryteriami, jak gdyby chodziło o dobranie wykładowcy na studiach zaocznych. Dobrze brzmiąca nazwa firmy, jakieś certyfikaty, kolorowe broszury, takaż prezentacja na spotkaniu z HR-em i decyzja jest podjęta :-) Potem mamy ten pasztet, że pracownicy o dużym doświadczeniu nie chcą brać udziału w szkoleniach, bo jest to dla nich strata czasu, wobec braku rezultatów top management obcina budżety na ten cel , w rezultacie angażuje się jeszcze tańszych „trenerów” i potem mamy piękną spiralę w dół.
To, co możemy zrobić to nie tylko pokazywać klientom, że można inaczej, ale też głośno o tym mówić publicznie , co właśnie rozpocząłem tym postem. Z własnego doświadczenia widzę, że jeśli klient raz zobaczy co jest możliwe, to nigdy już nie zgodzi się na panującą bylejakość. Jeśli ta świadomość będzie zataczała coraz większe kręgi to spowoduje to, że część firm wypadnie z rynku (mieliśmy już takie oczyszczające działanie około roku 2000) a reszta zrozumie, że te pokaźne honoraria, które otrzymujemy należy inwestować nie w marketing, ale we własny research i jakość tego co robimy. Wtedy nie będzie takich sytuacji, jak pewna znana firma, która ma tylko ok 20% repeat business a której trenerzy pojawiają się na szkoleniach z materiałami sprzed 10 lat.
Takie zadanie może zdawać się być syzyfową pracą, ale wbrew pozorom dobry przykład robi szkołę. Pamiętam jak pięć lat temu jeden z klientów był bardzo zaskoczony, kiedy po rozmowie z HR zażyczyłem sobie spotkania zarówno z managerem szkolonego teamu jak i samymi uczestnikami (oczywiście free of charge :-)) Takie spotkanie pozwala bardzo precyzyjnie ustalić te działania, które w ramach istniejącego budżetu przyniosą największy rezultat oraz ustalić, czy trener i grupa pasują do siebie. Wtedy prawie nikt tego nie robił. Kilka miesięcy temu przypadkowo dowiedziałem się, że ta firma (całkiem spory koncern) wprowadziła wymóg takich spotkań do procedury angażowania firm szkoleniowych :-) Brawo!!!
Więcej na ten temat napiszę w Training Survival Guide dla HR-ów
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Piotrek
Teraz dopiero dotarło do mnie jedno zdanie z Twojego komentarza (tak to jest, kiedy człowiek zajmuje się bardzo intensywnie czymś innym :-))
„Wynika to oczywiście także z faktu, iz moje pierwsze prawdziwe szkolenie w którym uczestniczyłem trwało blisko trzy tygodnie i było rzecz jasna prowadzone przez autora tego blogu;), tak że następcy mieli naprawdę wysoko “podniesioną poprzeczkę”:)”
Łza się w oku kręci, to były czasy!! Budżet na 15 dni szkoleń miękkich dla sprzedawców !!! (Ok, wtedy też byłem tańszy :-))
Dzisiaj klient spodziewa się (i dostaje) rezultaty po 2 dniowym module a wyszkolenie naprawdę dobrego sprzedawcy B2B może zająć max. 6 dni
Z drugiej strony mamy teraz innych uczestnikąw niz na początku lat 90-tych
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex – napisałeś dużo wcześniej do Kamila:
„Wkrótce napiszę posty o tym Training Survival Guide dla uczestników, tam znajdziesz wskazówki.”
Nie mogę się doczekać tego przewodnika.
Tego i kolejnych o których wspomniałeś, czyli np. poradnika dla managerów/HR.
Dla wyjaśnienia: odbyłem wiele różnych szkoleń z różnych dziedzin u różnych szkoleniowców (pakiet na temat PM – MTDC, Kalkstein, Door, Sokrates i inne).
Nie znalazłem jednak szkolenia które bym całkowicie uznał za idealnie dla mnie lub które bym całe „w ciemno drugi raz kupił”.
Zazwyczaj wybieram sobie z każdego to co uznaję za słuszne i możliwe do stosowania. Z pewnością metoda sprzedaży „na rumuna”, czy kategoryzacja na zwierzątka nie byłaby przeze mnie wybrana.
Oczywiście taki sposób wyboru szkoleń nie jest efektywny kosztowo (licząc również poświęcony czas), więc staram się ukierunkowywać na trenerów/firmy, które dadzą widoczny duży efekt/zwrot na inwestycji.
Chętnie więc skorzystam z doświadczenia Twojego i innych „uczestników” tego bloga.
Przy okazji, czy mógłbyś też rozszerzyć temat oceny szkolenia dla niesprzedażowców (np. w tym poradniku)?
Jest to bardzo ważna kwestia, a jak widzę z mojego dotychczasowego doświadczenia, zupełnie zaniedbywana.
Pozdrawiam
Robert Sujak
Jak to zwykle bywa wiele zależy od trenera i wydaje się, że najlepsi są praktycy zajmujący się sprzedażą przez długi długi czas, i dopiero po tym okresie decydujący się na przekazanie swojej wiedzy. To podstawa żeby zapoznać się z życiorysem trenera, i to nie tyle życiorysem trenerskim, ale doświadczeniem w zagadnieniach, o których chce się prowadzić szkolenie.
Fajny post, bardzo trafne uwagi:)
ja miałam doświadczenie ze szkoleniem, na kórym dowiedziałam się, że jestem seterem. (bo jeszcze są bóbr, lew i łasica, czy coś w tym guście). byłam też na szkoleniu, na kórym miałam wyraźne poczucie, że nie tylko ja ale i inni uczestnicy mieli konkretne biznesowe doświadczenie „niepasujące” do wizji trenerki…
zresztą w trakcie szkolenia trenerka wygadała nam się ze swojej frustracji zawodowej :) po wywiązaniu się małej rozmowy nt wypalenia oznajmiła, że trzeba sobie wytłumaczyć, że się przynajmniej pieniądze zarabia i jest na życie.
szkolenie nie było w sumie wielką stratą ale w większości było przygotowane i przeprowadzone w odniesieniu do teorii i my, praktycy nie widzieliśmy czasem zastosowania do naszej pracy (praca z klientem biznesowym, ja np miałam do czynienia z wielką firmą francuską, oni mają pewien… hm, styl, który niejednego małoodpornego człowieka doprowadza na parapet…)…
np, pani trener mówi o zastosowaniu metody zdartej płyty. my jej na to sypiemy konkretnymi scenkami z życia wziętymi, ona cały czas: metoda zdartej płyty. ja macham ręką i idziemy dalej. koniec szkolenia: dyplom z biurkowej drukarki, błąd w nazwisku, szejkhend na dowidzenia…
moja firma w jakiejś amerykańskiej firmie obstalowala trening mission and vision i coś tam z moralnością czy etyką… wśród komentarzy w przerwie przeważało przekonanie, że robią nam pranie mózgu jak w sekcie: (nazwa firmy) way of life… jak dodadm, że naszą grupę trenował top manager znany z niemoralnego trybu życia i objaśniał nam przełożenie prywatnej, osobistej uczciwości na profesjonalne etyczne podejście do biznesu to poczujecie gorzki komizm sytuacji jaki był wówczas naszym udziałem…
@Alex: Obecność na rynku szkoleń tak beznadziejnej konkurencji , jaką opisała monika_w, mogłaby Cię całkowicie rozleniwić. Mógłbyś osiąść na laurach i odklepywać zestaw frazesów. Ale wtedy nie byłbyś sobą, nie mógłbyś z uśmiechem spojrzeć każdego ranka na tego faceta w lustrze. Całe szczęście, że jesteś odporny na takie pokusy.
Witem serdecznie,
jestem osoba młodą tuż po studiach, wyposażoną w tytuł -roboczy- „specjalista ds. komunikacji społecznej” aczkolwiek na studiach nie poznałam nawet 1/10 tego co w moim mniemaniu powinnam umieć aby naprawdę dobrze wykonywać swój zawód. Nota bene, studia (na kierunku Filozofii) dały mi jedno pewność jakiej pracy nie chcę wykonywać. Uciekam z krzykiem od pracy w biurze, papierkologia stosowana i dziubanina w excelowskiej tabelce przyprawia mnie o wysypkę nerwową. Pomijając cały zgrzebny pakiecik mojej osobowości, chciałabym pokrótce opowiedzieć o moich doświadczeniach z tzw. szkoleniami.
Kiedyś kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, czytaj 5 lat temu mając lat 18 trafiłam na ogłoszenie o sprzedaży powierzchni reklamowych, kierownik regionalny roztaczał przede mną i moją koleżanką iście kapiące złotem wizje. Dwie młode durne, rozpoczęłyśmy tam pracę. Tu szkolenie odbyło się w subtelny sposób, towarzyszyłyśmy Rafałowi na spotkaniach z klientami większego kalibru po to żeby potem skuteczniej nakłaniać ślusarzy i drobnych dłubaczy z osiedli. Jak wiadomo nikt mając do wyboru pewną znaną ksiązke teleadresową PF, nie pokusi się wydać pieniędzy na zupełnie od czapy powstałą książkę „X” ale co tam nie zrażałyśmy się. Sukcesy były, mniejsze lub większe. Uczono nas, opanowania, umiejętności nie zbijania nas z tropu, skutecznego ale delikatnego nakłaniania. Sama nieświadomie zastosowałam na kliencie presję czasu i dzięki temu wynegocjowałam logotyp na okładkę podpisany w dniu „zamykania” już książki, w momencie kiedy półroczne negocjacje z inną firma zostały przerąbane przez ich głównego negocjatora. Kierownik nie mógł uwierzyć, ja byłam z siebie dumna. Minęło kilka lat, wielokrotnie próbowałam wrócić do tego zajęcia, ponieważ uważałam, ze być może nadaję się do bezpośredniego kontaktu z klientem, a już na pewno, że nie nadaję się do cichego klawiszy stukaniem za biurkiem (czyt. praca biurowa). Trafiłam do kilku firm, wielu szkoleń, i tam zjeżyły mi się włosy na wszystkim co tylko możliwe. techniki typu powiedz szybko :” dzień dobry pani, my jesteśmy od sołtysa mamy jego zgodę, czy zechce pani nam poświęcić 5 minut?” albo ” nie my nie jesteśmy TĄ firmą… my całkiem co innego” w momencie kiedy trzymasz w zasadzie plakietkę uprawniającą do podpisywania umów w ramach TEJ właśnie firmy (która już zdążyła oszukać swoich klientów), techniki typu :” mów szybko swój tekst, bełkocz lekko, nikt się nie połapie, ludzie durnieją, więc swoje sprzedaż” i na potwierdzenie tych słów, mój szkoleniowiec wplatał zgrabne „ma pani grube nogi” w jakiś tekst o produkcie, którego to pani ma nie usłyszeć, bo masz tak szybko mówić. Zgroza, niesmak, chęć podgryzienia własnych osobistych żył w nadgarstkach. Wiadomo, że o technikach typu, posadź na niewygodnym krześle, otwórz za plecami okno, tak żeby klientowi wiało na korzonki, to był standard w tych „szkoleniach”.
Kończąc tego posta, chciałabym powiedzieć coś o sobie,
Jestem bardzo komunikatywną osobą, lubię ludzi, naprawdę, nie lubię natomiast i z nich i siebie robić wariata. od kilku miesięcy zbieram pieniądze na to żeby zainwestować ją w dobrą szkołę trenerów. Tak, właśnie to chcę robić w życiu. po 5 latach czytania o Leibnitzu Heglu i Sokratesie (przy całym do nich szacunku) chcę być trenerem, do prawdziwej filozofii nie dorastam, a robić coś na pół gwizdka nie ma sensu. Z wypiekami na twarzy przeczytałam cały wpis na Blogu, dodałam do zakładek, i z nadzieją czekać będę na odpowiedź, poradę, co mogę z sobą zrobić, gdzie się udać, i jak nie zmarnować naprawdę ciężko zarobionych pieniędzy na szkółkę w której „nauczą” mnie jak skutecznie zmęczyć i oszukać innego człowieka. Chcę, mieć wiedzę o negocjacjach motywacji zarządzaniu czasem etc etc. a nie kilka trików typu „wydżusuj mu mózg a będzie twój”.
z poważaniem Ela
Zadzwoniłam przed chwilą do swojej znajomej , która miała w ten weekend szkolenie w Warszawie z zakresu negocjacji. (O. pracuje w banku i nie ma wyników sprzedaży, dlatego posłano ją na szkolenie). W dużym naprawdę duuuużym skrócie, efekt szkolenia jest taki, że O nie czuje się zmotywowana, nie czuje się nauczona niczego, a sugestia by potencjalnego klienta „zagadywała” biustem(a ma spory coś koło „J”) przyprawiła nas obie o histeryczną wręcz chęć wrzasku w niebogłosy. O nie zwiekszy swojej sprzedaży, a ja mam ochotę na ślepo wymierzać sprawiedliwość wszelkim osobom , które mają siebie za trenerów, a które uczą negocjować w taki sposób. Może następnym krokiem będzie zagadywanie łydką? albo wręcz transakcja wiązana, barter (kup pan X a handlowca Marysię Z. dorzucamy gratis na weekend) zaraz zacznę wyć, i kąsać. Lubię sprzedawać, Chcę to robić jak najlepiej, chce poznać swoje silne i słabe strony. negocjacje na modłę francuską, albo co gorsza wszelkie tu wspomniane misie wiewiórki, i inne bzdety załamują moją motywację poniżej poziomu morza.
Alex zgadzam się w pełni, że „dziewicem” trenerem nie da się być, kto nie zaczynał nigdy jako osoba która sprzedaje, kto nie spotkał się z milionem wręcz róznych podejść do sprzedaży kupna „czegośtam”, kto nie prowadził długotrwałych negocjacji, i w końcu je za przeproszeniem przerąbał, ten ani nie wie jakie sam popełniał błędy, ani jakie popełniają inne „szkolone” przez niego osoby. Ostatnio wciąż trafiam na oferty firm powstałych na zgliszczach innych firemek. oszukujących klientów. Za żadne pieniądze nie będę tam pracować. Oszukać kogoś jest łatwo, obiecywać „cuda na kiju” również, ale nauczyć się budować, tak BUDOWAĆ, mozolnie i odpowiedzialnie relację z klientem, gdzie nie ma przegranego w negocjacji, tylko oboje obie strony mają korzyść z tego ze razem współpracują jest szalenie trudno. Mama nadzieję, że znajdę pracę która pomoże zdobywać kompetencje, której nie będę się musiała wstydzić. W której będę mogła powiedzieć „tak, sprzedaję” a nie „naciągam”. Chyba jestem niedzisiejsza, kiedy widzę ancymonka , ze złotymi spinkami w mankietach, który bredzi od rzeczy o szczeblach kariery, o umiejętności pozyskiwania nawet krótkotrwałych umów, bo przecież, prowizja się liczy, dla mnie i dla topu panowie panie…. to mi słabo. zgadzam się z przedmówczynią. Nie chce być trenerem, który jedyne co potrafi wymyślić to „zagadaj ” go biustem. Też będę trenerem po 40;D, ale przynajmniej trenerem, a nie samoośmieszajacym się „trenerkiem” wyłudzaczem pieniędzy. Nie rozumiem dlaczego profesjonalizm , coraz częściej kojarzony jest z frajerstwem, bo przecież trzeba chwytać każdą nadarzającą się okazją do wygolenia z kasy „bliźniego swego”. LAMENt…
Ela
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuję za bardzo interesujące wypowiedzi. Pozwól, że wrócę do nich jutro
Pozdrawiam serdecznie
Alex
A ja myślę, że kupujący coraz lepiej wiedzą czego chcą i nie dadzą sobie na szybko wcisnąć kota w worku przez Panią w okienku, która coś na szybko zaproponuje. Jesteśmy bardziej asertywni i nie pozwalamy sobie wciskać 10 biletów do kina w cenie 5 jeśli wolimy teatr a w kinie byliśmy rok temu. Nie robi na nas wrażenia taka oferta. Piszę ogólnie „my” ale tak naprawdę to „ja”, bo czy inni też tak mają??? Nie wiem…
„Pozwalam” ;);););) (miejsce na śmiech zza kurtyny)
Ela
Elu
Jeśli poszłaś na „praktyczne” studia, które dały Ci 1/10 tego, co potrzebujesz to kiepsko świadczy to o systemie szkolnictwa, ale nic nowego.
Potrafię też zrozumieć, że podobnie jak kiedyś ja uznałaś, że życie jest zbyt cenne aby po prostu przewracać papierki. Szkoda, że na początku tej nowej drogi spotkałaś ludzi, którzy głównie starali się nauczyć Cię manipulacji i wciskania nieświadomym osobom czegoś, co niekoniecznie było dla nich dobre.
Wierz mi, bardzo dobrze że to rozpoznałaś i zdystansowałaś od takiego „interesu” bo w poważnym biznesie takie postępowanie i wyniesione z niego nawyki byłoby zabójcze dla Twojej dalszej kariery.
To co piszesz o szkoleniach wieje zgrozą, takie rzeczy należy jak najszerzej upowszechniać, wtedy jest szansa, że ci „szkoleniowcy” zostaną skompromitowanie w oczach klientów i wypadną z rynku.
Zdumiało mnie to, co napisałaś o przygodzie tej znajomej. „Szkolenie” negocjacji w ten sposób to po prostu bezczelność, jeszcze jeśli takie szkolenie kupił jakiś bank to ktoś w HR rzeczywiście popisał się totalną ignorancją. Poproś tę znajomą, aby napisała do mnie na priv i podała nazwę tej firmy szkoleniowej. Bardzo chętnie zrobię poprzez moje kontakty tym „specjalistom” cichy, ale bardzo skuteczny „PR” :-)
Piszesz: „Mama nadzieję, że znajdę pracę która pomoże zdobywać kompetencje, której nie będę się musiała wstydzić. W której będę mogła powiedzieć “tak, sprzedaję” a nie “naciągam” „
Mogę Cię pocieszyć, że dobre firmy B2B właśnie tak pracują, poprzez wnoszenie wartości dodanej klientowi a nie naciągnięcie go. Do tego potrzeba umiejętności komunikacji i argumentacji, a nie „ściemniania”. Dobrym początkiem jest nie teoretyczne studiowanie, lecz konkretna praca w jednej z czołowych firm, bo jak się uczyć to tylko u najlepszych. Pomyśl może, żeby zacząć w takim przedsiębiorstwie. Gdybym mógł być w czymkolwiek pomocny to daj znać
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam,
To mój pierwszy komentarz na tym blogu, i grzeczność nakazuje się najpierw przywitać :) Niniejszym: witam wszystkich a w szczególności Ciebie Alex :)
@Alex
Piszesz „Poproś tę znajomą, aby napisała do mnie na priv i podała nazwę tej firmy szkoleniowej. Bardzo chętnie zrobię poprzez moje kontakty tym „specjalistom” cichy, ale bardzo skuteczny „PR” „.
Czy nie nazbyt pochopnie wyciągnąłeś Alex takie wnoski? Tymbardziej że planujesz poczynić konkretne działania na ich podstawie…
Przykładasz WIELKĄ wagę do komentarzy innych czytelników, tak że nieraz nad znaczeniem jednago słówka czy zdania (często wyrwanego z kontekstu) toczą się zażarte dyskusje, a tutaj na podstawie anonimowej wypowiedzi, nieznanej Eli, która to zasłyszała jedynie taką informację z drugiej ręki od anonimowej (dla nas) koleżanki, ochoczo prosisz o kontakt i „chętnie” zrobisz im czarny PR? Czy to nie Ty uczysz nas tutaj wszystkich że należy poznać drugą stronę zanim się podejmie decyzję (a tym bardziej tak radykalne działania)? Może to nie miało miejsca lub zostało podkoloryzowane przez koleżankę aby dobitniej wyrazić JEJ niezadowolenie ze szkolenia?
Mimo że ten komentarz jest niezbyt może miły jak na przywitanie, to postanowiłem go jednak zamieścić. Nie jest to „wymierzone” w Ciebie, ale chciałem Ci delikatnie zwrócić uwagę na jedną rzecz na tym blogu.
Mianowicie: czytam go od dawna i bardzo Cię cenię za wartościowe teksty, jednak nieraz zwracasz uwagę na takie drobnostki językowe czy „skróty myślowe” popełnione przez czytalników, że stanowi to dla mnie przysłowiową „łyżkę dziegciu w beczce miodu” (miód = Twój blog :) ) Wiem żę to wskazywaniem błedów przez Cibie ma generalnie pomóc nam wszystkim, ale czasem aż kuje w oczy i dla niewtajemniczonych w „realia” blogu może wręcz wydawać się zarozumialstwem. Tym komentarzem chcę Ci tylko pokazać że nieprzemyślane słowa, wyrażenia czy działania czytelników często nie są oznaką braku „oleju w głowie” czytelników a tylko mową potoczną czy małym zaniedbaniem.
I tak samo jak Ciebie nie posądzam o nikczemne czynności mające unicestwić tę firmę przez „skuteczny „PR” ” :) , tak samo zwróć uwagę żę nie zawsze czytelnicy piszą komentarze po kilku redagowaniach i korektach…
Pozdrawiam,
Greg
PS. Skoro już pierwsze lody przełamane, postaram się częściej zabierać głos w dyskusjach, a nie tylko z wypiekami na twarzy je czytać ;) Może moje komentarze też coś wniosą do naszego :) blogu.
Greg
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuję za bardzo interesujący komentarz.
Mamy do omówienia dwie rzeczy, zacznijmy od tej pierwszej, którą poruszyłeś.
Nie zakładasz chyba, że po otrzymaniu informacji od osoby, której nie znam natychmiast rozpoczynam rozpowszechnianie tego w jakikolwiek sposób :-)
Na tym blogu pisałem wielokrotnie „sprawdź jak jest naprawdę” i to dotyczy też takich działań.
Z drugiej strony szkolenie negocjacji, które każe młodej kobiecie „pracować biustem” jest w roku 2008 czymś tak niesłychanym, że chętnie „przyjrzę się” temu bliżej. Jeżeli my trenerzy nie będziemy sami dbali o eliminację z rynku takich „kwiatków” to cierpieć będzie reputacja całej branży. Teoretycznie powinno mi to być obojętne, bo przecież mam ugruntowaną pozycję i sporo pracy, ale tutaj chodzi o coś więcej. Młodzi ludzie w tym kraju rzeczywiście potrzebują innej edukacji niż ta szkolna, tacy „trenerzy” niepotrzebnie zniechęcają wielu ludzi do dalszego kształcenia. To trzeba tępić!!
Jeśli chodzi o tę drugą kwestię, to istnieje parę za i przeciw mojego podejścia.
Jak już wspomniałem w komentarzu pod innym postem, jest to dla zainteresowanych Czytelników sposobność popracowania nad własną argumentacją z dość bezpośrednią informacją zwrotną. Pokaż mi, gdzie jeszcze w polskim internecie istnieje taka możliwość. A ta umiejętność jest niezwykle ważna w wielu dziedzinach życia, jeśli znacząco chcemy odbić się od tzw. średniej krajowej.
Oczywiście wiąże się to z dodatkowym nakładem pracy z mojej strony i jest to zdecydowana wada, ale jest to konsekwencja prowadzenia blogu o charakterze edukacyjnym
Jeśli ktoś czytając nasze dyskusje pochopnie uzna mnie za osobę zarozumiałą, to powiedz kto tak naprawdę będzie miał problem? :-) Myślę, że oferuję tutaj bezpłatnie pewną wartość dodaną, jeśli ktoś na podstawie takiego wrażenia z tego zrezygnuje, to jakoś będę z tym żył :-)
Intensywniej komentuje zresztą zazwyczaj posty Czytelników, którzy sobie tego zażyczyli.
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do dalszego aktywnego udziału w blogu
Alex
Witaj Alex,
zanim skomentuję komentarz mojego komentarza;p, zwrócę się do Grega.
Greg, twoje argumenty wydają się być słuszne, Alexa również. Pytaniem jest czyje są „słuszniejsze”, nie mnie osądzać, jestem tylko „czytającą z wypiekami na twarzy” nic nie znaczącą Elą. Prawdą, jest że będąc „nieznaną Elą” weszłam w posiadanie informacji od osoby jeszcze bardziej nieznanej, która obdarzyła mnie informacją o jeszcze bardziej bardziej nieznanej osobie, tj, szkoleniowcu. Zgadzam się owszem, że trzeba pochodzić do takich sytuacji z nadzwyczajną ostrożnością, łatwo bowiem o sytuację w której z komunikatu a wyjdzie jakieś b, powtórzone przez kogoś jest już bc , a potem wychodzi z tego wszystkiego xyz, czeski film, czy inna hybryda. Pokazałam koleżance tego bloga, nie zgodziła się dowiadywać jaka firma ich szkoliła, argumentowała to jakimiś „swoimi powodami”. Widocznie jakieś ma, nie będę wnikać, skoro nie chce tego zrobić. Jeśli przychodzi Ci teraz na myśl czysto oczywiste kłamała/ kłamałaś/kłamałyście obie to ja się do tego w żaden sposób nie ustosunkuję, bo tej wiedzy nie posiadasz ani ty ani ja tylko ona. Natomiast tego, że napisałam to w dobrej wierze, a nie z czystej chęci namieszania w Bogu ducha winnym blogu Alexa nie jestem w stanie Ci w żaden sposób udowodnić. Teraz widzę, że mogłam tej informacji tutaj nie pisać, bo primo nie sprawdzona, secundo nie z mojego własnego doświadczenia, tercio sama „poszkodowana” nie ma ochoty wikłać się w ten temat dalej. Wniosek jest oczywisty, powinnam „milczeć kiedy mówię”.
Alex, jak już pisałam skończyłam studia uposażona w tytuł, a nie w umiejętności. Te muszę zdobywać, nie wróć, „chcę” zdobywać już poza uczelnią. Co do jednego na pewno się zgadzamy, a mianowicie do tego, że warto zawczasu uświadomić sobie jakiej pracy nie powinno się wykonywać. Mozolne stukanie w klawiaturę bawi mnie jedynie o tyle o ile to co piszę to artykuł, zestawianie tabelek zostawiam sobie na konto koszmarów sennych.
Wracając do tematu nietypowego szkolenia, które opisałam, masz rację, należałoby tępić takie podejście, i owszem po uprzednim upewnieniu się że sytuacja opisana miała miejsce, lub też osoba która była tego świadkiem poza swoim rozczarowaniem miałaby jeszcze chęć naprawienia tej szkody, poprzez zdyskredytowanie trenera. Wchodzimy tutaj w kwestie etyczne, i jest zbyt wiele czynników, na które nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi a nauczona doświadczeniem, nie wspomnę już o sytuacjach, które mając początek, nie będą mieć niestety ani rozwinięcia ani zakończenia. Mój błąd, przyznaję.
Alex, ja też się cieszę, że nie zasiliłam rzeszy „juicemanów”, tu już nawet nie chodzi o to jakimi są oni pracownikami tylko po prostu jakimi ludźmi. Odnośnie pomocy jaką chciałbyś mi zaoferować, to chętnie ją przyjmę, jak tylko konkretnie doprecyzuję sobie w czym mógłbyś mi być pomocny:) pozdrawiam
Alex pisze: „Jeśli ktoś czytając nasze dyskusje pochopnie uzna mnie za osobę zarozumiałą, to powiedz kto tak naprawdę będzie miał problem?”
Sądzę, że nawet jeśli ktoś uznałby pochopnie Ciebie za osobę zarozumiałą, to nie zmniejsza to wcale waloru edukacyjnego przebywania w Twoim towarzystwie. A pozbycie się związanego z tym „problemu” zaprocentuje w przyszłości, gdy dana osoba znowu odniesie wrażenie, że ktoś jest zarozumiały. Każdy kontakt – zarówno ze skromnym, jak i zarozumiałym człowiekiem – może nas czegoś nauczyć. Dlatego warto czytać i słuchać uważnie, wyciągając za każdym razem stosowne wnioski.
[Ucieło mi post :S Jak możesz Alex to pozostaw tylko jeden z tych komentarzy]
Witam ponownie,
@Alex
Oczywiście że nie zakładam że bez sprawdzenia podjął byś jakieś działania (jak zresztą napisałem). Za długo czytam ten blog żeby tego nie wiedzieć ;)
Jedyne co, to chciałem zwrócić uwagę że wyłapywanie słówek i nieścisłości z komentarza jest bronią obosieczną. Nie napisałeś wszakże ” **Po sprawdzeniu** bardzo chętnie zrobię poprzez moje kontakty tym „specjalistom” cichy, ale bardzo skuteczny „PR” “, co dla mnie i pewnie dla 99% czytalników znających Ciebie z tego bloga jest oczywiste, ale… ;)
Co do drugiej części – dzięki za wyjaśnienie, generalnie zgadzam się z Twoim podejściem.
Swoją drogą – nie myślałeś żeby dodać jakiś podtytuł czy informację dla nowych gości gdzie mają się kierować przy pierwszej wizycie, np. strona „O mnie”, gdzie byłoby to wyjaśnione w jasny sposób. Wówczas mogliby nie doznać szoku przerzucając się na taki wysoki poziom po np. forum onetu :D
@Ela
Nie, nie, nie… Nic mi nie przychodzi na myśl że kłamałaś, skądże. I wierzę żę napisałaś to w dobrej wierze. Mój komentarz był raczej do Alexa, jedynie na podstawie jego komentarza do Twojej wypowiedzi.
Bardzo dobrze że to opisałas, nawet mając wiedzę z „drugiej ręki”. I nie wyciągaj zbyt szybko wniosków że powinnaś „milczeć kiedy mówisz” :) Tak jak napisał Alex – trzeba ujawniać i tępić takie zachowania, a tym bardziej o nich dyskutować :) , nawet podając je tylko jako przykład a nie sprawdzony fakt.
Pozdrawiam,
Greg
Greg :-)
Rzeczywiście mogłem tak napisać, wypowiedź byłaby klarowniejsza :-) Dziękuję za zwrócenie uwagi.
Widzisz jak takie rzeczy przyczyniają się do podniesienia poziomu dyskusji? :-)
Na blogu „od zawsze” jest taki link pod zdjęciem „O mnie”. Co chciałbyś abym tam jeszcze wyjaśnił?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Tak, wiem że jest ten link, ale głównie są tam informacje o Tobie. Może przydałby się drugi link „O blogu”?
Trochę niezręcznie się czuję wtrącając się w Twój blog, zwłaszcza że ujawniłem się dopiero niedawno :) Jeżeli tak jest – możesz to zignorować…
Jedyne co miałem na myśli to to, że nie ma tam informacji takiej, jakiej mi udzieliłeś w komentarzach wyżej (i w innych komentarzach) nt. zasad wypowiadania się tutaj. Nie wiem w sumie jak to ująć, ale sam przyznajesz że podejście jest nieco inne niż można spotkać w „internecie”. Że czasem piętnuje się nieścisłości w komentarzach, że intensywnie komentuje się niektóre wypowiedziane kwestie, że „czepia się” źle lub nieprawidłowo użytych słówek w wypowiedziach, żę niektóre wypowiedzi są radykalne w wymowie (i mogą takie być biorąc pod uwagę doświadczenie autora), że „use your judgment” itp…
Wiem wiem, że to powinno być jasne i to dobra cecha żeby być precyzyjmym w wypowiedziach ZAWSZE ale przekazuję Ci tylko moje odczucia jakie miałem pierwszy raz czytając Twojego bloga. W sumie mógłbym tego nie proponować, bo teraz „w mig” rozumiem co czytelnicy i Ty chcecie przekazać i czasem biorę małą poprawkę na niektóre radykalne komentarze, ale mam jakąś taką przypadłość że „martwię” się o innych :D żeby przypadkiem czegoś opatrznie nie zrozumieli i np. nie posądzili nikogo działajacego w dobrej wierze o zarozumialstwo czy czepialstwo ;)
Pozdrawiam,
Greg
PS. Swoją drogą – chyba trzeba zweryfikować *alfabetycznie* listę wymienionych firm na „O sobie”…
Greg
Piszesz: „Trochę niezręcznie się czuję wtrącając się w Twój blog,”
Całkiem niepotrzebnie masz wątpliwości, zwracasz przecież uwagę na rzeczy, których zmiana może ten blog tylko ulepszyć!!
Dziękuję :-)
Zajmę się tym później, teraz czas na coś dla ciała – dwugodzinne maszerowanie po plaży :-)
Pozdrawiam
Alex
Witam,
Moich parę słów o szkoleniach:
1. Szkoda, że goniąc ( za czym? ) ” w niedoczasie”, niektórzy omijają po drodze wartościowych ludzi. Jak sobie pomyslę ilu fajnych znajomych mogłam ominąć, gdybym się na chwilę nie zatrzymała aby ich poznać, to mnie ciarki po plecach przechodzą. Na szczęście biegam tylko sportowo dla przyjemności. Drodzy trenerzy poznawajcie swoich słuchaczy…niektórzy trenerzy to potrafią, sprawdziłam na szkoleniach.
2. Brak czasu sprawia, że u niektórych występuje „upośledzenie poznawcze”. zamiast pofatygować się na poznanie danej osoby, włączają własne slajdy z własnej ” historii choroby doświadczeń”. I całe życie poznają tylko podobnie reagujących. Przepraszam, jednak ja lubię różnorodność, bo mnie wzbogaca. Odczytując cudze slajdy poznawcze biegnących innych ludzi, mogę co najwyżej współczuć.
3. Rynek szkoleniowy w Polsce jest bardzo duży i ma dużą ofertę. naprawdę można znaleść wartościowe szkolenia lub wartosciowego trenera lub trafić na Blog Alexa i tu za darmo dużo się nauczyć.
Alex czy mógłbyś komentując moje wypowiedzi, wzbogacać moją wiedzę?
Pozdrawiam serdecznie
Monika
Twój post jest chyba jedynym w Polskim Internecie, który wymienia nazwisko Rackhama i jego książkę („SPIN Selling”).
Czy jego książkę przeczytałeś czy rzeczywiście się tylko kurzy, Alex?
Nie byłem oczywiście na szkoleniu, które było prowadzone przez tych 20-parolatków, ale… podobnie źle był oceniany Rackham, kiedy po raz pierwszy próbował sprzedać wyniki swoich badań a potem książkę. Możliwe, że problemem na szkoleniu byli przede wszystkim sceptyczni (bo doświadczeni) uczestnicy.
Polecam też „SPIN Selling Fieldbook” tego samego autora z 1997, która jest napisana mniej akademicko i bardziej przystępnie.
Rafał
Oczywiście, że przeczytałem tę książkę, choć przyznam,że było to bardzo dawno temu (dlatego leży ona na półce i się kurzy :-))
Tak samo kurzy się wspomniana przez Ciebie „SPIN Sellin Fieldbook”, którą też przeczytałem krótko po jej ukazaniu się. Obie pozycje są w biblioteczce i każdy zainteresowany może się z nimi zapoznać i wyciągnąć dla siebie to co go interesuje.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Właśnie dowiedziałem się czym jest „biblioteczka”. Fajna rzecz, podziwiam :)
Prowadziłam niedawno szkolenie dofinansowane z Unii. Kilka razy spotkałam się z poglądem (min. na tym blogu), że jakość takich szkoleń jest niska. Nie za bardzo byłam co do tego przekonana, ale też nie miałam w tej kwestii doświadczenia. Kiedy pojawiła się taka możliwość,wiedziałam, że dam z siebie wszystko,żeby jakość zajęć była jak najwyższa. Okazało się jednak, że „do tanga trzeba dwojga”. Niestety uczestnicy nie mieli potrzeby się szkolić. Wprost twierdzili, że to dla nich strata czasu, że niczego nowego na pewno się nie nauczą itp. Zastanawiam się, w czym tkwi problem. Czy źle zostały ocenione potrzeby szkoleniowe? Czy w ogóle były sprawdzane? Czy może uczestnicy nie szanują szkoleń „za darmo”?
Anet. Z mojego dość bogatego doświadczenia szkoleniowego sadze, ze odpowiedź na wszystkie trzy pytania jest twierdząca. Jednak zdarzają się „perełki” , które chcą, potrafią i doceniają.
Pozdrawiam :-)
Wiele firm to naciągacze z dyplomami. Z drugiej natomiast strony bosowie chcą wydać „nadmiar kasy” przeznaczonej na szkolenia. Istna kwadratura koła. Często zamiast treningu są opowiadane dyrdymały przez faceta(tkę), która nie przekonała by zielonego menagera do niczego. Zgroza.
Dzien dobry,
nie wiem czy zwracam sie do odpowiedniej osoby z pytaniem ale szukam odpowiedzi w internecie i nic konkretnego nie udalo mi sie znalezc.
Bardzo prosze doradzic mi w miare mozliwosci, co zrobic gdy przebyte platne szkolenie okazuje sie zle przeprowadzone.
Mam na mysli kurs, za niebagatelna kwote 500€, w trakcie ktorego nauczono mnie, jak sie okazuje, niewlasciwego postepowania.
Czy istnieje sposob, zeby odzyskac chociaz czesc pieniedzy za szkolenie odbyte u przedsiebiorcy?
Dziekuje z gory :)