Pomysł na poniższy post gościnny powstał zupełnie przypadkowo podczas prowadzonej przez telefon dyskusji na zupełnie inny temat. W którymś momencie jako przykład pojawiła się sytuacja związana z kupnem mieszkania i po chwili zapytałem Ewę, czy nie podzieliłaby się swoimi doświadczeniami z Czytelnikami mojego blogu. Odpowiedź była „tak” i znając jej napięty harmonogram spodziewałem się tekstu mniej więcej za miesiąc. Ku mojemu zdziwieniu 48 godzin później to, co możecie przeczytać poniżej leżało w moim komputerze! Jeszcze raz dziękuję Autorce za ten bardzo otwarty tekst, a Was zapraszam do lektury
________________________________________________
Kilka dni temu w rozmowie telefonicznej z Alexem pojawił się wątek mieszkania, kredytu etc. Alex zapytał, czy mogłabym swoje doświadczenia opisać na blogu. Czemu nie, mam rzeczywiście ciekawe doświadczenia: 13 przeprowadzek, 5 miast, 2 kraje, 8 lat własnej działalności gospodarczej, ponad 40 lat życia gdy dojrzała we mnie decyzja o zakupie własnego „M”, w tym ponad 15 lat w wynajmowanych mieszkaniach. Odrobiłam kilka ważnych lekcji dotyczących poszukiwania tymczasowych mieszkań i bardzo ważne lekcje dotyczące zakupu własnego mieszkania. Tekst będzie długi, ale wielu rzeczy nie sposób opisać krócej, żeby nie stworzyć „ogólnej instrukcji obsługi życia” – ja takich nie cierpię:-).
Lekcja 1. Mieszkanie z pięknym tarasem
W naszej rzeczywistości lat 2005-2006 kredyt mieszkaniowy mogła dostać osoba pracująca na etacie, na czas nieokreślony, a działalność gospodarcza dla banku oznaczała niewypłacalność i brak wiarygodności kredytobiorcy. Podobnie nie miały znaczenia dochody z umów zleceń czy umów o dzieło (wiem, ze to się w ostatnich latach zmieniło). Moja decyzja o zakupie mieszkania była więc silnie powiązana z decyzją o przejściu na etat. Po 8 latach własnej działalności rozpoczęłam pracę na etacie, z przyzwoitym wynagrodzeniem, co pozwoliło mi na uzyskanie zdolności kredytowej na poziomie przekraczającym wówczas moje plany inwestycyjne. Piszę o tym, bo wielu młodych ludzi rozpoczyna poszukiwania nieruchomości zanim rozpoznają swoje możliwości kredytowe i doznają potem wielu rozczarowań.
Rynek nieruchomości był stabilny. Rozpoczęłam poszukiwania wcześniej definiując swoje potrzeby. Znalazłam mieszkanie zgodne z oczekiwaniami. Intuicyjnie sprawdziłam developera, porozmawiałam z mieszkańcami wybudowanego i oddanego już do użytkowania sąsiedniego budynku (ludzie okazali się rozmowni i życzliwi). Zaprzyjaźniłam się, z panią z biura sprzedaży. Rozmawiałam o swoich obawach (to były początki złych praktyk developerów :-)). Dostałam projekt umowy wstępnej, z której niewiele rozumiałam poza tym, że muszę sporo zapłacić za „dziurę w ziemi” i obietnicę mieszkania. W czasie jednego ze spotkań zaprzyjaźniona pani zasugerowała, że nie wszystko jest takie optymistyczne jak przedstawia developer. Przeprowadziłam wiec swoje śledztwo i choć już w głowie meblowałam swoje mieszkanie i opalałam się na tarasie – wycofałam się z transakcji.
Podobno developer podjął kilka decyzji o dużym poziomie ryzyka i istniały 3 możliwe scenariusze:
1 – wszystko pójdzie zgodnie z planem a ja w terminie zamieszkam na swoim,
2 – inwestor rozpocznie realizację budowy mojego mieszkania dopiero po sprzedaży tej ryzykownej inwestycji, czyli mieszkania będą z dużym opóźnieniem, a dodatkowy czas oczekiwania oznaczał dla mnie nieplanowane koszty (nie tylko finansowe, także emocjonalne),
3 – inwestor odda mieszkania w terminie, ale z obciążona hipoteką (o tym ostrzegła mnie pani z biura sprzedaży), co prawnie uniemożliwi mi założenie hipoteki dla mojego kredytu, podwyższy koszty, i będzie przyczyna wielu kłopotów.
Moja decyzja – szukam dalej, nie podpisuję umowy, zwłaszcza że w umowie transze kredytu nie były powiązane z realizacją kolejnych etapów inwestycji, czyli developer mógł nic nie wybudować, a ja i tak musiałabym zapłacić terminowo wszystkie transze kredytu i dopiero potem mogłam wnosić sprawę do sądu z powództwa cywilnego. Uznałam, że ryzyko jest za duże.
Dzięki temu doświadczeniu dowiedziałam się, że ludzie mogą mi pomóc i chętnie to robią – nawet nieznajomi, że w Sądzie Gospodarczym mogę uzyskać wiele ważnych informacji na temat developera, że Internet to kopalnia wiedzy na temat firmy budującej moje mieszkanie, że zakładanie różowych okularów nie jest dobrym rozwiązaniem.
Nota bene kiedy kupiłam obecne moje mieszkanie (o czym dalej) i na 3 tygodnie przed terminem odebrałam do niego klucze, dowiedziałam się, że „pierwsze” ww. mieszkanie jeszcze jest w powijakach – a zgodnie z planem miałam tam już mieszkać od kilku miesięcy. Warto było być ostrożną.
Lekcja 2. Dom, róże, staw
Szukałam mieszkania, ale… Na rynku nieruchomości, jak się dobrze poszuka, można spotkać wiele tzw. okazji – mieszkania lub domy w tzw. wymuszonej sprzedaży (bank daje wierzycielowi czas kilku tygodni lub miesięcy na sprzedaż nieruchomości i spłatę kredytu zanim przystąpi do windykacji komorniczej). Dzięki kontaktom towarzyskim znalazłam kilkuletni dom: 150 metrów powierzchni mieszkalnej wykończonej prawie w całości, 100 m zabudowań połączonych z domem a przeznaczonych na działalność gospodarczą (idealne na letnie mieszkanie np. dla moich rodziców (ze sprzedaży ich mieszkania pokryłabym 70% zobowiązań kredytowych), ponad 2000 m ogrodu, własny staw, blisko las, 40 km od centrum Warszawy. Bank zrobił tzw. operat szacunkowy /ekspertyza techniczna wraz z wyceną nieruchomości/. Nie kupowałam „kota w worku”.
To miało być Moje Miejsce na Ziemi. Już widziałam się jako gospodyni. Wiedziałam, gdzie róże, a gdzie będzie pergola z winoroślą, etc. Wysłałam zdjęcia do przyjaciół. Trzymali za mnie kciuki, ale też „podskórnie” czułam się przez to zobowiązana do realizacji tej transakcji. Przecież moja przyjaciółka już projektowała ogród, mój ówczesny partner szukał dla mnie dobrego samochodu i projektował przebudowę kominka… Wyobraźnia podsuwała coraz piękniejsze obrazy: choinka przed domem na święta, pikniki w ogrodzie, mój pies i ze dwa koty, ogień w kominku i wieczory przy stawie… Nakręciłam się nieźle.
Wiedziałam, że niecałe 300 tysięcy zł to super cena, a ja mam znacznie wyższą zdolność kredytową. Nie miałam jednak pojęcia o zakupie domu, o notariuszach, prawie lokalowym, rynku wtórnym. Musiałam tę wiedzę zdobyć. Zadzwoniłam do „mojej Pani od pierwszego mieszkania” (mogłam też zadzwonić do radcy prawnego – koszt porady 150 zł, a koszt inwestycji prawie 300 tysięcy zł – warto). Zapytałam, co powinnam sprawdzić. Usłyszałam kilka pytań: Czy była tam prowadzona działalność gospodarcza? Czy została wyrejestrowana? Poinformowała mnie, że w momencie podpisania aktu notarialnego wszyscy muszą być wymeldowani i trzeba mieć na to dokument, bo inaczej kupuje się dom z lokatorem i trzeba mu dać lokal zastępczy o określonym przez prawo standardzie (czyli kupić mieszkanie) lub mieszkać razem :-), nadto trzeba sprawdzić księgi wieczyste, czy oprócz kredytu bankowego nie ma w repertorium innych obciążeń. I trzeba jeszcze poprosić o dziennik budowy, pozwolenie na budowę domu i zabudowań gospodarczych, plany zagospodarowania terenu. Czułam się przytłoczona, ale miałam cel. Zebrałam siły i zaczęłam działać.
Właściciel naciskał na szybką sprzedaż. A tu zima, trudny dojazd, krótki dzień, a w pracy jak w piekle – co dzień więcej, co dzień trudniej, presja, zmęczenie (a miało być jak na „Alexowym” jachcie!). Trzeba zaufać, przestać się bać, odpuścić te wszystkie dyrdymały i zamieszkać – kusiła mnie szybka finalizacja. Emocje wariowały. Rozsądek jednak brał górę. Wzięłam urlop. Na tydzień. Nie miałam odwagi na dłuższy, bo praca ważna, bo kredyt, bo muszę być niezastąpiona, najlepsza… Zakup nieruchomości przestawał być przyjemnością.
Zadzwoniłam do kancelarii notarialnej znalezionej w Internecie i zapytałam, czy jeszcze coś powinnam sprawdzić, zanim podpiszę akt notarialny. Przez telefon udzielono mi informacji podając magiczne hasło: Ordynacja podatkowa, rozdział 112a (o ile dobrze pamiętam) – jeśli nieruchomość w określony sposób jest powiązana z firmą (nie pamiętam jaki to rodzaj powiązań), a zobowiązania wobec skarbu państwa przekraczają kwotę 15 tysięcy zł (czyli wobec ZUS, US, Gminy), to ja kupując tę nieruchomość przejmuję zobowiązania sprzedającego. Smaku dodaje fakt, że instytucje te nie mają w Polsce obowiązku wpisywania tego w repertorium ksiąg wieczystych. A więc mogę kupić dom za 278 tysięcy i np. za rok czy dwa zapuka mi komornik i powie: Kupiła Pani dom, ale jest nam Pani winna 100…, 200…., 500… tysięcy (dowolna kwota większa od 15 tysięcy) bo były właściciel nie uregulował zobowiązań… Taka wizja sprowadziła mnie natychmiast z mojego pięknego nieba na ziemię.
Właściciel miał problem z dziennikiem budowy, jakieś przybudowane rzeczy nie miały pozwolenia, no dobrze, można to jakoś przeżyć, uzyskać wsteczne pozwolenie. Powoli robiłam się ekspertem. Czas gonił, właściciel naciskał. Wtedy poprosiłam go, żeby przyniósł zaświadczenia z gminy, US i ZUS, że instytucje te nie wnoszą roszczeń do tej nieruchomości. Spotkanie u notariusza było umówione. Na 12 godzin przed spotkaniem właściciel zadzwonił, że nie ma jeszcze wszystkich dokumentów. Tydzień później sprzedał dom młodym ludziom, których rodzice wzięli kredyt za młodych. Ja zostałam ze swoją wiedzą na środku pustego pola :-)
Płakałam 3 dni niemal bez przerwy. Miało być tak pięknie. Miesiąc minął na smutku. Myślałam, że jestem strasznie głupia i zbyt dociekliwa. Dużo brzydkich rzeczy wtedy sobie powiedziałam. Wstydziłam się przed przyjaciółmi, że tak „źle to wszystko zorganizowałam”. Po jakimś czasie zadałam sobie pytanie: Jeśli masz dom w wymuszonej sprzedaży i masz dwóch potencjalnych kupców a papiery są w porządku, to co robisz? Wybierasz tego, który nie chce papierów, czy podbijasz cenę? Odpowiedź była oczywista.
Moje bieganie wokół kupna domu zakończyło się zatem szczęśliwie, bo choć nie kupiłam domu, to przede wszystkim nie podjęłam decyzji obarczonej bardzo wysokim ryzykiem. Dodatkowo wiele się nauczyłam o procesie zakupu nieruchomości. Przyjaciele gratulowali mi mądrości i odwagi. Nie doceniłam moich przyjaciół. To też była ważna lekcja.
Do dziś żal mi tego domu, ale mam już do tego właściwy dystans. W tym czasie jednak na rynku nieruchomości zaczęły się poważne zmiany – ceny szły w górę w bardzo szybkim tempie, ja miałam promesę kredytową i nie miałam na oku żadnej nieruchomości. Byłam starsza o kilka miesięcy, bardziej zmęczona ale mądrzejsza. I miałam mądrych przyjaciół.
Lekcja 3. Mieszkanie pod Warszawą
Byłam już specem od rynku wtórnego i miałam pojęcie o rynku pierwotnym. Moje obecne mieszkanie, w którym szczęśliwie mieszkam uwiodło mnie oknami. Sprawdziłam developera, poprzednie jego inwestycje, specyfikację etc, etc… Ceny zaczęły wariować. Szły w górę co 2 tygodnie. Wiedziałam, że albo teraz, albo za kilka lat – po korekcie rynku. Zarezerwowałam mieszkanie gwarantując sobie cenę z dnia rezerwacji. Dostałam umowę tzw. przedwstępną. Zadzwoniłam do jednego z dziennikarzy zajmujących się rynkiem nieruchomości – artykuł w gazecie był podpisany, telefon do redakcji znalazłam w Internecie. Porozmawiałam, wysłałam umowę z prośbą o uwagi. Uwagi dostałam, naniosłam swoje poprawki, 3 godziny negocjowałam z developerem. Wcześniej ustaliłam, na co mogę przystać, a na co zgodzić się nie mogę i zawarłam ze sobą cichy kontrakt: jeśli się nie zgodzą na określone 2 zmiany, to rezygnuję. Poprosiłam brata, żeby ze mną pojechał na negocjacje, wprowadziłam go w temat i powiedziałam, na co się mogę zgodzić, a na co nie. Miał być dla mnie zabezpieczeniem przed moja pochopną emocjonalną decyzją. Negocjacje były skuteczne.
Uznałam, że skoro mam wydać ponad 200 tysięcy na mieszkanie, to umowę przedwstępną muszę podpisać notarialnie, dokładając 1500 zł. Developer odwodził mnie od notarialnej umowy przedwstępnej mówiąc o niepotrzebnym wydatku. Ja jednak po doświadczeniach z „moim domem” i „pierwszym mieszkaniem” nie szłam na skróty. Notarialnie i koniec. Sprawdziłam w izbie notarialnej wiarygodność notariusza, kazałam sobie przesłać elektroniczną wersję mojej umowy notarialnej. W końcu niechętnie, ale się zgodzili (mają taki obowiązek, nie jest to niczyja łaska!).
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wersja notarialna umowy ma kilkanaście stron a wersja jaką dawał mi developer – kilka. Różnice były istotne. Przygotowałam się do negocjacji. Umowę notarialną też można negocjować. Należy! Zabrałam brata i przyjaciółkę (prawniczka). Nie warto chodzić na takie spotkania w pojedynkę. Łatwiej ulega się presji. Dokonaliśmy kilku dla mnie ważnych poprawek. Notariusz odczytał poprawiony dokument i dał mi do podpisu. Powiedziałam, że nie mogę tego podpisać.. Zdziwienie było ogromne. Notariusz zapytał dlaczego. Odparłam, że w dokumencie jest napisane, że notariusz okazał księgi wieczyste, a mnie ich nikt nie okazał (powszechna praktyka niestety). Na to notariusz zapytał, czy rzeczywiście chcę je obejrzeć i czy się na tym znam, bo to bardzo zawiłe i długo będzie trwało, a po co? Powiedziałam, że moja przyjaciółka potrafi czytać księgi wieczyste i po to tu jest ze mną. Godzinę sprawdzałyśmy punkt po punkcie porównując księgi z zapisem w akcie notarialnym. Podpisałam umowę.
Notariusz zapytał, czy będę chciała wnosić do sądu o wpis umowy w księgi wieczyste developera, bo to kosztuje 150 zł i trwa jakieś pół roku, więc już pewnie dawno będę mieszkać. Znowu mnie odwodził. Skoro ryzykuję ponad 200 tysięcy, to mogę wydać jeszcze 150 zł – pomyślałam. Sądowy wpis umowy do ksiąg wieczystych developera gwarantuje realizację umowy nawet jeśli developer upadnie, sprzeda inwestycję komuś innemu etc. To była moja gwarancja, że nie stanie się tak, jak pisano w prasie. Ludzie kupowali, a developer sprzedawał inwestycje podstawionej firmie (własnej), która wypowiadała umowy i sprzedawała te same nieruchomości po nowej cenie. Wszak ceny rosły jak zwariowane. To był „niezły biznes”. Ja mogłam spać bezpiecznie za 150 zł.
Klucze odebrałam przed terminem. W dwóch budynkach jest około 100 mieszkań, może trochę więcej. Wiem, że tylko w kilku przypadkach umowa przedwstępna została podpisana notarialnie. Ja jedyna wpisałam tę umowę sądowo w repertorium ksiąg wieczystych developera. A przecież wszyscy ryzykowaliśmy podobne pieniądze. Wszyscy mamy dostęp do tych samych gazet i programów telewizyjnych, które w owym czasie pełne już były informacji o nieuczciwych praktykach na rynku nieruchomości….
Epilog (albo lekcja 4)
Jest jeszcze coś, co było trudnym ale bardzo ważnym moim doświadczeniem, a czego wielu ludzi nie bierze w ogóle pod uwagę (ja też nie brałam): miesiąc po odbiorze kluczy straciłam pracę (!). Moje oszczędności właśnie ekipa wykończeniowa wkładała w parkiet, gładzie, armaturę oraz glazurę. Nie byłam przygotowana na taką ewentualność ani emocjonalnie, ani finansowo. Blisko 2 lata zmagałam się z rzeczywistością, będąc jednoosobowo obciążona kredytem, czynszem, etc, nie mając stałej pracy a jedynie nieregularne zlecenia. Mam taki zawód i „wszczepioną” gotowość do zmian, że zwykle sobie dobrze radzę – podjęłam decyzję o sprzedaży mieszkania pół roku po jego wykończeniu. To wbrew pozorom bardzo trudna decyzja i warto sobie odpowiedzieć, czy w skrajnej sytuacji jest się gotowym do podjęcia takiej lub jakie są inne wyjścia awaryjne. Spakowałam rzeczy i wyjechałam z kraju. Mimo dobrej koniunktury moje mieszkanie nie chciało się sprzedać. Wniosek – jeśli myślisz, że w razie kłopotów zawsze możesz szybko sprzedać mieszkanie, to informuję, że to jest tzw. myślenie życzeniowe.
Wróciłam do kraju po krótkim ale ważnym dla mojego rozwoju czasie i zaczęłam od początku. Dokończyłam inwestycje. Powoli zapominam o tamtym wymagającym czasie. Teraz mam mnóstwo pomysłów, niektóre z pewnością zrealizuję, niektóre pozostaną tylko jako „gimnastyka mózgu”. Jestem szczęśliwa, że te zdarzenia miały miejsce, choć nie zawsze tak o tym myślałam. Bez nich nie byłabym w tym miejscu, gdzie jestem teraz i nie byłabym bogatsza o cenną wiedzę o sobie i pewność, że moimi zasobami, na których mogę się oprzeć, są moi przyjaciele, moja wiedza i doświadczenia, mój optymizm wraz z gotowością do zmian. Wiem też, że moje mieszkanie nie ogranicza mnie w myśleniu i podejmowaniu ważnych decyzji życiowych.
Z debiutanckim pozdrowieniem, Ewa
_______________________________________________
Ewa Wytrążek
Od 2008 roku związana Polską Agencją Prasową, gdzie kieruje kilkunastoosobowym zespołem. Absolwentka programu MBA – Międzynarodowa Szkoła Zarządzania L. Koźmińskiego (nagroda za dyplomowy projekt doradczy) oraz polonistyki – Uniwersytet Wrocławski. Studiowała także muzykologię – KUL, a także filologię rosyjską – UWr. Przez wiele lat prowadziła działalność gospodarczą realizując projekty w zakresie marketingu, PR i sprzedaży, m.in. dla PSE S.A., Pivotal Polska, Matrix.pl S.A., tygodnik Polityka. Doświadczenie zawodowe zdobywała także w instytucjach kultury – Państwowej Filharmonii Lubelskiej czy Teatrze Muzycznym Roma, gdzie stworzyła i prowadziła dział marketingu i reklamy, a następnie w agencjach PR i reklamowych. Nagrodzona za najlepszą kampanię PR w Polsce zrealizowaną w 1999 roku. Kierowała też działem marketingu w jednej z największych spółek medycznych w Polsce. Autorka publikacji m. in. z zakresu etnolingwistyki oraz marketingu i sprzedaży. Inicjatorka i współzałożycielka fundacji „Wiedza i Przedsiębiorczość”. W wolnym czasie realizuje projekty w doradcze i marketingowe dla polskich i międzynarodowych firm. Zainteresowania: psychologia społeczna, komunikacja, muzyka chóralna.
Do mnie ponownie wraca pomysł kupienia mieszkania, niestety na kredyt bo nie mam takiej gotówki. Na razie czekam co będzie działo się z rynkiem nieruchomości ale w związku z ostatnimi wydarzeniami troszkę czuję się zmuszona do takiej decyzji. Niestety codzienne dojazdy do pracy zajmują mi kilka godzin i szkoda mi tego czasu a jedyne wyjście jakie mi przychodzi do głowy to kupienie M. Wynajmowanie też jest jakimś rozwiązaniem ale porównywalnie są to chyba zbliżone koszty (wynajem – rata). Nie mam znajomych, zainteresowanych wspólnym wynajęciem mieszkania a boję się obcych, więc wraca jak bumerang pomysł kupienia włsnego mieszkania. Rady są rzeczywiście przydatne i chyba te koszty warto ponieśc dla spokojnego snu.
Witaj Ewa,
Kapitalny post. Nie tylko wzbogacający wiedzę o rynku nieruchomości także o pokonywaniu własnych obaw i słabości. Pokazuje również drogę zdobywania potrzebnych nam informacji gdzie się udać kogo zapytać jaka drogą zdobyć wiedzę.
Masz wspaniałych przyjaciół :-) Z Twoją charyzmą, siłą i zdobytym doświadczeniem pewnie niedługo będziesz posiadaczką kolejnej własnej firmy i domu, czego Ci życzę.
Pozdrawiam serdecznie
Monika
@pink
Wprawdzie wynajem = rata jednak wynajem daje ci wolność a rata nie.
Ja osobiście proponuje proste ćwiczenie.
Policz czas spłaty mieszkania obecnie oraz w przypadku gdy zainwestujesz w siebie i zaprocentuje to w postacie np. wzrostu pensji o 1000zł na przestrzeni 3 lat.
Zauważ że jeśli zarabiasz 3000, życie (mieszkanie, jedzenie, … ) kosztuje cię powiedzmy 1500.
To wzrost pensji o 1000 powoduje, że zarabiasz 66% więcej.
Witam,
Świetny post, zwłaszcza jak na debiut :) Gratuluję zimnej krwi i wytrwałości, ja swoje mieszkanie załatwiałem podobnie, wszystko notarialnie. Śmieszne gdy ktoś zaciąga zobowiązania na pół życia a szkoda mu 200 czy 1000zl…
Co do meritum to sam jestem posiadaczem M2 i powiem wam, że wszystko zależy od tego kim jesteśmy i co jest dla nas w życiu ważne. Marek opowiada jak to zainwestowanie w siebie procentuje, ale jaką masz na to gwarancję, że tak będzie? Fakt faktem, że jeśli ktoś decyduje się na zakup to musi być pewien tego, że będzie w stanie to mieszkanie utrzymać. Chodzi mi o ten tzw. rozsądny poziom pewności, bo wszystkiego przewidzieć się nie da.
I z moich obserwacji wynajem > rata za mieszkanie o tym samym standardzie. Ja akurat nie czuję żadnych ograniczeń wynikających z posiadania M. Choć oczywiście nie mogę zrezygnować z pracy i rzucić się na pasjonujący projekt start-up. Ale w moim przypadku są na to dwa inne powody: 1. już tego próbowałem 2. chcę nabyć jeszcze doświadczenia zanim ruszę na swoje…
Sorry, że się rozpisałem ale można o tym dyskutować godzinami…
@Ewa Wytrążek:
Świetny post, wszystko opisane krótko, zwięźle i na temat.
Sam cieszę się, że udało mi się oprzeć wariactwu zakupowemu nieruchomości przełomu 2007/2008 roku. Teraz ceny stoją w miejscu i można naprawdę trafić na świetne okazje. Niestety sam prowadzę swoją własną działalność gops. i wiem czym jest udowodnienie, nawet przy niewielkim kredycie swojej wypłacalności :)
@Lasu aka Marek Kozieł – dokładnie jest tak jak piszesz. Dlatego też nadal mieszkam na wynajmowanym mieszkaniu (400 zł./m-c), a zaoszczędzone środki inwestuję w siebie.
Witam,
@Marek
Nie bardzo widzę celowość Twojego ćwiczenia – czy mógłbyś mi je bardziej wyjaśnić? Skoro jak sam twierdzisz wynajem=rata, jaki związek ma inwestowanie w siebie z decyzją wynajem vs. kupno – czy wynajmując można w siebie inwestować a kupując już nie?
@All
Miałem skomentować ten artykuł wcześniej, ale czekałem aż ktoś doda podobny komentarz jak Marek – „wynajem daje ci wolność a rata nie” :)
Niejednokrotnie na tym blogu (czy na innych stronach) wyznawane jest podobne przeświadczenie jakie wypowiedział Marek. Że kupno mieszkania to koniec wolności, dużo dużo dużo ograniczeń, brak możliwości dłuższego wyjazdu czy blokada w swobodnym rozwoju.
Dla mnie jedno z najważniejszych zdań tego artykułu to „Wiem też, że moje mieszkanie nie ogranicza mnie w myśleniu i podejmowaniu ważnych decyzji życiowych.”!!
Dziękuję Ewo że to napisałaś, bo o ile zgadzam się że niektóre z tych negatywnych opinii o posiadaniu mieszkania są zasadne, to tak jak powtarza Alex – 'use your own judgment’. Każdy powinien umieć ocenić czy tak w jego przypadku rzeczywiście jest. Dobrze że zwraca się uwagę na takie negatywne aspekty posiadania mieszkania, ale czasem wyrażane są one zbyt arbitralnie i mocno oceniając posiadaczy mieszkań. A przecież sytuacja każdego jest inna, jest tak wiele różnych czynników mających wpływ na taką czy inną decyzję, inne są cele czy też misja życiowa :)
Jak widać autorce postu posiadanie mieszkania nie przeszkodziło w wyjeździe z kraju, w „gotowości do zmian”, w posiadaniu „mnóstwa pomysłów” do realizacji a także w końcu do (trudnej ale jednak) decyzji o gotowości sprzedaży mieszkania. :)
(Tak na marginesie, jeśli mogę mieć pytanie do autorki: czemu decyzja o sprzedaży a nie wynajęciu mieszkania na czas kłopotów?)
Co do samego artykułu – bardzo dobry artykuł, dający wiele cennych wskazówek przy kupnie mieszkania. Jak ja realizowałem swoją „inwestycję” też niektórzy się dziwli – „po co wydajesz 100, 200 czy 2000 zł na takie czy inne zaświadczenia czy wpisy” nie rozumiejac że stanowi to znikomy procent, albo nawet promil (!) zaangażowanych środków, a może uchronić przed poważnymi konsekwencjami.
Swoją drogą – zadziwiające jest jak wielka potrafi być nieznajomość podstawowych obliczeń matematycznych. :D Często łapię się za głowę słysząc coraz to „lepsze” pomysły moich znajomych co do zakupów na raty, oceniania wartości rzeczy czy inwestycji lub inwestycji budowlano-mieszkaniowych bez jakiegokolwiek przeliczenia swoich możliwości.
Ten temat (kupowania/posiadania/wynajmowania, nie tylko mieszkań) jest bardzo interesujący. I mimo że były już takie tematy poruszane tutaj na blogu, może warto go przypomnieć? :)
Pozdrawiam,
Greg
@Greg
Jeśli się do czegoś zobowiązujemy w tym przypadku do spłacania rat, to najczęściej konsekwencje tego mocno ingerują w nasze życie.
Po pierwsze z powodu sankcji w przypadku nie możliwości wywiązania się ze zobowiązania. Co więcej raty na 20/30/40 lat to duże ryzyko że chociaż raz pójdzie coś nie tak.
Po drugie podejmując tą decyzje ograniczamy się co do możliwości zmiany pracy na x lat. Istnieje wszakże możliwość wynajmu takiego mieszkania jednak wiąże się to z koniecznością kontroli (żeby później nie trzeba było przeprowadzać generalnego remontu). Nie może więc zdecydować się aby wydać te 500zł więcej na mieszkanie z którego będziemy mieli 30min piechotą do pracy. Jeśli wydaje ci się że to przesada to pomyśl, że niektórzy marnują nawet 5h dziennie na dojazdy.
Po trzecie kupienie za uzbieraną gotówkę często okazuje się być takie samo Kosztowo (uwzględniając wcześniejszy wynajem) jak wzięcie kredytu. Przecież banki nie działają charytatywnie, czyż nie?
>(Tak na marginesie, jeśli mogę mieć pytanie do autorki: czemu decyzja o sprzedaży a nie wynajęciu mieszkania na czas kłopotów?)
Gdy chcesz coś zmienić często nie możesz sobie pozwolić na dodatkowe obciążenia (czy to raty, czy to kontrola mieszkania z zagranicy) oraz często musisz coś zainwestować.
Gratuluję świetnie napisanego postu. W bardzo ciekawy, a jednocześnie dość prosty sposób pokazuje na co zwracać uwagę przy zakupie nieruchomości. Dzięki tej wiedzy za czas jakiś będę miała ułatwione zadanie jeśli chodzi o 'dochodzenie’ odnośnie wszelakich obwarowań prawnych przy zakupie własnego M.
Dziękuję zarówno Autorce, jak i Alexowi za jego udostępnienie :)
@Andrzej – 'dokładnie jest tak jak piszesz. Dlatego też nadal mieszkam na wynajmowanym mieszkaniu (400 zł./m-c), a zaoszczędzone środki inwestuję w siebie.’
Chciałabym zapytać, czy wynajmujesz mieszkanie czy pokój w mieszkaniu/domu. Dlaczego? Bo gdybym ja za wynajem mieszkania płaciła 400 zł w ogóle nie rozważałabym kupna mieszkania. Jednak, gdy co miesiąc znika mi prawie 1500zł za mieszkanie w fajnej, ale jednak kawalerce, perspektywa najmu nie jest już taka różowa :) Wiem, że duże miasta mają zupełnie inne stawki, jednak taka kwota daje do myślenia.
Pozdrawiam serdecznie,
Derin
Witam wszystkich serdecznie,
cieszy mnie niezmiernie iż został poruszony na blogu dość ważny temat, szczególnie że sam stoję obecnie przed podobnym dylematem, mianowicie zakup bądź alternatywnie wynajem nieruchomości i każde kolejne źródło i perspektywa pozwala mi na jescze dokładniejsze zgłębienie tematu.
Osobiście wychodzę z założenia, iż patrząc na obecną sytuację na rynku lepiej jest na razie dać sobie na wstrzymanie oraz poczekać na przyszłe rynkowe wydarzenia. Gorączka mieszkaniowa sprzed kilku- kilkunastu miesięcy już opadła, banki coraz ostrzej śrubują wymagania przy przyznawaniu kredytów, rosnące koszta to tylko wierzchołek góry zwanej kredytami mieszkaniowymi.
Ciekawym aspektem jest brak znajomości podstawowych praw i obowiązków jakie są narzucane na kupującego i sprzedającego. Zgadzam się iż przy dzisiejszym dostępie do informacji wręcz należy skorzystać z kilku niezależnych źródeł aby posiąść jak najdokładniejszy obraz możliwych scenariuszy. Mimo to spory odsetek osób wydaje się kupować mieszkanie na zasadzie „byle mieć, a potem jakoś to będzie”… Skutkiem tego są co jakiś czas nagłaśniane w mediach sprawy przejmowania zadłużonych mieszkań przez banki za bezcen ;).
To tyle z myśli spisanych na szybko :)
Pozdrawiam
PS. Oczywiście ze stwierdzeniem iż najlepszą inwestycją jest wiedza zgadzam się w zupełności, ale odbiega to trochę od głównego wątku rozmowy ;)
@Marek
Albo czegoś nie zrozumiałem albo nadal nie wyjaśniłeś mi celowości swojego ćwiczenia, które zaproponowałeś pink.
Dziękuję za przedstawienie argumentów. Większość z nich jest słusznych i nigdzie nie napisałem tak nie jest. Co wiecej – zgadzam się z większością! I tak jak napisałem – każdy przed kupnem mieszkania powinien być ich świadomy!
Może spróbuję porównać twoje argumenty w odniesieniu do wynajmu mieszkania. Mam nadzieję że inni również dołączą się do naszej dyskusji – mój umysł jest otwarty, jeżeli ktoś da dobre argumentu, to jestem gotów przyznać że kupno mieszkania to błąd :)
Cały czas pamiętajmy załozenie że wynajem = rata. Co, biorąc pod uwagę komentarze Adama wg którego wynajem jest droższy, i Andrzeja wg którego jest tańszy (Andrzej – naprawdę płacisz 400 zł za całe mieszkanie?? Nie musisz do tego dołożyć jakiegoś czynszu ktory przerzucił na Ciebie właściciel? Jeżeli tak – to gratuluję) oraz Derin, możemy spokojnie założyć. Oba te koszty zależą od miejsca i wielkości mieszkania które kupujemy/wynajmujemy.
Piszesz „Jeśli się do czegoś zobowiązujemy w tym przypadku do spłacania rat, to najczęściej konsekwencje tego mocno ingerują w nasze życie.”
Zgadza się. A czy wynajmując mieszkanie nie zobowiązujesz się do comiesięcznych spłat? Nie zakładam sytuacji że jak Cię nie stać, to rezygnujesz, bo przecież wówczas musiałbyś wynająć kolejne. :)
dalej piszesz „Po pierwsze z powodu sankcji w przypadku nie możliwości wywiązania się ze zobowiązania. Co więcej raty na 20/30/40 lat to duże ryzyko że chociaż raz pójdzie coś nie tak.”
Zgadza się. A czym różnią się te sankcje od sankcji nie możliwości wywiązania się z płatnosći w obec wynajmujacego? Są takie same – utrata mieszkania. Co więcej, kiedy tracisz mieszkanie z kredytu, twoja sytuacja jest może lepsza, bo jak rozumiem polskie prawo, bankowi przysługuje roszczenie w wysokości udzielonego kredytu. Co oznacza że jak np. po 10 latach jesteś winien 300 tys. a bankowi (lub Tobie) uda się sprzedać za np. 400 tys. to bank weźmie 300 zostawiajac Tobie 100 (jak się myle – niech mnię ktoś proszę poprawi).
dalej piszesz „Po drugie podejmując tą decyzje ograniczamy się co do możliwości zmiany pracy na x lat. Istnieje wszakże możliwość wynajmu takiego mieszkania jednak wiąże się to z koniecznością kontroli (żeby później nie trzeba było przeprowadzać generalnego remontu).”
Nie zgadzam się! Dlaczego nie można zmienić pracy?? I dlaczego zmieniając pracę muszę wynajać moje mieszkanie? Jak masz okazję do zmiany, na lepszą, to przecież lepiej. Jak musisz zmienić na gorszą, fakt mozna wtedy wynająć mieszkanie (a gdzie mieszkać, hę? :) ). Kontrole mnie nie martwią w ogóle, myślę że wizyta raz na 2-3 miesiące we własnym mieszkaniu nie jest uciążliwa. Zresztą najemca zazwyczaj musi wpłacić kaucję na poczet zniszczeń.
Tej części o czasie na dojazdy nie zrozumiałem za bardzo. Czy mógłbyś to mi wyjaśnić?
i dalej „Po trzecie kupienie za uzbieraną gotówkę często okazuje się być takie samo Kosztowo (uwzględniając wcześniejszy wynajem) jak wzięcie kredytu. Przecież banki nie działają charytatywnie, czyż nie?”
A czy uważasz że wynajmujący Ci mieszkanie działa charytatywnie? :D
Tutaj moja opinia jest podzielona pól na pół. Może się to udać. Pamiętaj że zakładamy ze wynajem=rata – czyli jak rozumiem daną osobę stać na odkładanie + wynajem!! Spróbowałbym to policzyć, ale byłoby to duuuże teoretyzowanie. Zakładając zarobek 2x większy niż Ty założyłeś, czyli 6000 zł, moglibyśmy na przykład wynajmować za 1500 zł i odkładać 1500 zł. Zrobię teraz OGROMNE uproszczenie i zwyczajnie to podzielę mieszkanie np 500 tys./1500 = 333 m-ce = 28 lat!! Zakładając że wkładamy te środki na lokatę i odejmujemy inflację to skróci się nam okres – niech to będzie np. 20 lat. Koszt wynajmu przez ten czas to 1500/mc x 20 lat = 360 tys. Czyli koszt mieszkania 860 tys. Koszt kredytu mógłby być podobny, tylko że w tym przypadku masz mieszkanie za 20 lat (nie wiem ile masz lat, ale może się okazać ze te 500 tys. lepiej już byłoby wydać na emeryturę „w ciepłych krajach” niż na mieszkanie :) ).
Przedstawiłeś argumenty przeciwko kupnie, to jam moż przedstawię przeciwko wynajmowi :)
– Przez te 20-30 lat zakładam wilokrotną zmianę lokali (sam w b. krótkim okresie zmieniałem 3 razy) – może to być uciążliwe;
– „Strach” przed wyrzuceniem z dnia na dzień. Realia są takie że jednak ma to miejsce, mimo różnych zabezpieczeń formalnych. Jeżeli nawet nie z dnia na dzień to z miesiąca na miesiąc, i nie ma tu nic do rzeczy Twoja sytuacja materialna, czy cie stać czy nie. Tym bardziej jest to uciążliwe gdy mamy rodzinę i dzieci;
– Nigdy nie jest się „na swoim” (to akurat mi bardzo nie przeszkadza, ale niektórym może). Wynajmując mieszkanie „urządzone” nie mamy wpływu na wystrój, wynajmując „gołe” musimy zainwestować w jakieś meble do cudzego mieszkania;
– Nic nie zostaje dla potomków (dzieci) jeśli takowe mamy;
– „Krwiopijcy wynajmujący spłącają naszymi pieniędzmi swoje raty za to mieszkanie, a moglibyśmy spłacać za swoje” :D
– inne?
Cieszę się że taki temat się pojawił. Mam nadzieję że rozwinie się ciekawa dyskusja, bo w dzisiejszych czasach jest to temat kontrowersyjny i nie raz dyskutowałem na ten temat ze znajomymi. Generalnie wyznaję zasadę 'co kto lubi’ ale ja zawsze wolę wiedzieć więcej na dany tamt niż mniej.
Pozdrawiam,
Greg
@Ewa: Dobrze napisane. Solidna dawka wiedzy (szczególnie ten fragment dotyczący Ordynacji Podatkowej daje do myślenia).
Z drugiej strony widzę, że działasz bardzo ostrożnie – nie jesteś skłonna do ryzyka. Jazda po bandzie czasami kończy się źle, ale czasami po prostu przegapiamy okazje – tak, jak ja parę lat temu, gdy już miałem zarezerwowane mieszkanie w cenie około 8 500,- za metr i zrezygnowałem. Teraz, mimo kryzysu wartość tego mieszkania przekracza 12 000,- za metr.
Fajny tekst. Kolejny raz czyjeś doświadczenia potwierdzają to, że zdrowy rozsądek góruje zawsze. Oczywistym, choć nie zawsze i nie dla każdego jest to, że jeśli nie posiadamy wiedzy na dany temat szukamy porady i pomocy u osób wiedzących więcej.
Niedopuszczalna jest sytuacja inwestowania w mieszkanie (lub cokolwiek innego) na podstawie czyjegoś „wydaje mi się” lub sugestii naganiacza. Naganiaczem w sytuacji kupna mieszkania jest oczywiście sprzedający lub pośrednik. Ale to kupujący ponosi koszty niedopatrzeń i/lub niedomówień. Koszty często ogromne.
Jeśli chodzi o komentarze to nieprawdą jest, że rata za mieszkanie jest niższa niż koszt wynajmu. Niemal zawsze jest to koszt wyższy, znacznie wyższy. Oczywiście inną kwestią jest to, w co jest inwestowana ta kasa. Przy racie jest to inwestycja w naszą własność. Przy opłacie za wynajem jest to inwestycja w kogoś innego.
P.S.
Niestety ceny z tekstu w dzisiejszych realiach to ceny za schowek na rowery a nie za mieszkanie. No ale dzisiejsza sytuacja na rynku nieruchomości to już inny temat.
Ewo,
Dziękuję za to, co napisałaś. Poza samym tematem kupna nieruchomości jest to bardzo dobry przykład tego, że wolny rynek wymaga posiadania odpowiedniej wiedzy oraz zachowania należytej staranności. Niestety poważne inwestycje trzeba traktować bezwzględnie poważnie. Zazwyczaj chęć pominięcia niektórych formalności lub rezygnacji z niektórych warunków jest bardzo silna. Podałaś świetne przykłady na to, że nie warto ulegać takim podszeptom.
Kiedyś dyskutowaliśmy na tym blogu temat ryzyka i wartości oczekiwanej. Chciałbym odnieść się do tego w kontekście kupna nieruchomości potencjalnie obciążonej zobowiązaniami typu hipoteka, podatki itp. Jeśli zakładamy, że jest tylko 1% szansy, że w związku z taką niespodzianką stracimy nieruchomość, która jest warta 500.000 zł, to wartość oczekiwana straty z tego tytułu to 5.000 zł. Jest to sensowna granica, do której można opłacać koszty wszystkich zaświadczeń i umów w formie notarialnej. Oczywiście wszystko zależy od estymacji poziomu ryzyka, natomiast wydaje mi się, że w przypadku tzw. „okazji” poziom ten jest istotnie wyższy. Dlatego naprawdę nie warto oszczędzać na formalnościach (minus życia w „państwie prawa”).
Pozdrawiam,
Piotr
Właściwie to mam podobne podejście do Adam. Nie można wszystkiego przewidzieć, nie mogę przewidzieć, że jeśli zainwestuję w siebie to przyniesie to jakiś rezultat, nie mogę być też pewna w 100% że będę pracowała, ale pracuję w jednym miejscu 8 lat i uważam że się sprawdzam i w dobrej nadziei nie będą chcieli mnie zwolnić.
Jesli chodzi o wynajmowanie mieszkań nie każdy jest do tego stworzony. Od kiedy pracuję wynajmowałam mieszkanie z różnymi ludzmi. Zdarzyła się dziewczyna, która na środku pokoju rozbiła sobie namiot i w nim mieszkała, nie wspomnę o tym, że wcale po sobie nie sprzątała. Innym razem trafiła się taka, że wyprowadziła się po cichu zostawiając klucze na lodówce otwartego mieszkania a w nim wszystkie nasze rzeczy…. Małe ryzyko?? Spore w Warszawie, że na taką osobę mało uczciwą się trafi. Ja mogę być na maxa ugodowa ale jeśli ktoś będzie chciał się przyczepić znajdzie powód. Wynajmowanie mieszkania – kawalerki, aby cieszyć się swoim towarzystwem w Warszawie to koszt około 1500 a rata moich znajomych za kredyt na dom 1700. Czy to taka duża różnica? Ale różnica w komofcie mieszkania na pewno jest duża. A tak na marginesie może ktoś mieszka w Warszawie i szuka współlokatorki do mieszkania bo do jedengo pokoju to już przesada :).
Witam,
Czytając komentarze, odniosłem wrażenie (może niesłusznie), że jest tu nagonka przeciw mieszkaniom na kredyt.
Wynajem czy kredyt? Moim zdaniem to indywidualna sprawa każdego człowieka, małżenstwa lub innej wspólnoty majatkowej (określenie „wspolnota majątkowa” zakorzeniło mi się w głowie od czasu przygody z uzbezpieczycielem :) – takie niewinne i tyle za sobą kryje). Sprawa zależna od tego na co ten człowiek jest ukierunkowany czy na swój rozwój czy na mieszkanie wynajmowane od banku i plazme na ścianie.
Może niektórzy już nie chcą się rozwijać i należy im dać wolny wybór.
Ale trzeba sobie zdać sprawę, iż nie możemy robić nagonki, aby nie kupować mieszkań, nie brać kredytu tylko wszyscy będziemy mieszkać w wynajmowanych. Ktoś musi wziąść kredyt, ktoś musi kupić te mieszkania, aby gospodarka jako tako się jeszcze kręcila. To, że ktoś mieszka w wynajmowanym od banku mieszkaniu – czyli na kredyt i ma plazme, przekłada się na jakość życia ludzi, którzy są wyznawcami innego modelu życiowego.
To, że bezpośrednio nie pracujemy w nieruchomościach, budownictwie nie oznacza, że zapaść tej gałęzi gospodarki, nie przekłada się na jakość życia osób nie zwiazanych z tą galęzią.
Teraz może jest taka sytuacja na rynku kupionych mieszkań, że wiele osob kupiło „na górce”, a Ci co nie kupili i mieszkają w wynajetych cieszą się że nie kupili. Ale jest to inwestycja na całe zycie – 30 lat. Więc w tak długim okresie czasu wiele się może zmienić, na kożyść kredytobiorców również.
Dziś przeczytałem kolejny art. w prasie o deweloperze, który zostawił ludzi na lodzie, bynajmniej nie dlatego, że „luty podkój buty”.
Jest to troche jak w tych piramidach, łancuszkach finansowych ktoś musi stracić żeby zyskał ktoś, pomimo, iż te transakcje są okryte, „zabezpieczone” umowami, przeróżnymi dokumentami i papierami. Nawet jeśli jest umowa notarialna i co z tego, notariuszowi też się zdażają błedy.
Osobiście też przeżyłem mała przygodę z deweloperem. Jak to się mówi czułem w kościach, że może być kłopot. I tak też jest opóźnienie inwestycji kilka lat, nie będę pisał o historiach braku cementu i sprowadzaniu go z Indii itd… Ludzie z biura owego dewelopera byli bardzo mili, tzw. do rany przyłóż, na zakończenie rozmów nawet nas do domu odwieźli :).
W chwili rezygnacji i mojej prośby o zwrot wpłaconych pieniążków na poczet budowy, pojawiły się różne problemy a najśmieszniejszy z nich to problem z przewalutowaniem bo „moje” mieszkanie kupił obcokrajowiec. Zaproponowałem, że może jakis konik spod Pewexu się jeszcze ostał :). Ogólnie skończyło się dobrze, a motyw przewalutowania u konika mocno nas rozbawiał jeszcze przez długi czas po zakończeniu sprawy. :)
PS. Mieszaknie, dom – chyba sam zaczne kopać fundament w pewnym momencie mojego życia. Mam dość pośredników.
Serdecznie pozdrawiam
Szymon
Witajcie,
Dziękuje za ten tekst Ewa. Bardzo pouczający.
Po raz kolejny potwierdza się to, że „najlepsze rzeczy dostajemy w życiu za darmo” ;) (przeczytałem takie stwierdzenie na innym zacnym blogu ;)
Pozdrawiam
Szymon: Masz całkowitą rację.
Chciałbym się jednak odnieść do „Może niektórzy już nie chcą się rozwijać i należy im dać wolny wybór.” Napisałeś to w kontekście mieszkanie kontra rozwój osobisty.
Otóż uważam, że osoby twierdzące, że kredyt mieszkaniowy wstrzymują rozwój są w błędzie. Jedno z drugim ma niewiele wspólnego i jeśli mieszkanie kogoś blokuje to jest nejzwyczajniej nieporadny a nie związany bez możliwości rozwoju.
Witam, mój pierwszy komentarz choć bloga czytam już od dłuższego czasu.
Tekst Pani Ewy jest bardzo interesujący z punktu widzenia osoby planującej kupno nieruchomości (czy też jakichkolwiek większych zakupów) – zwłaszcza ten fragment z ordynacją podatkową.
Ja zwróciłem uwagę jeszcze na jedną rzecz, która mnie osobiście dotyczy.
Pani Ewa pisze:
„Już widziałam się jako gospodyni. Wiedziałam, gdzie róże, a gdzie będzie pergola z winoroślą, etc.” w tym przypadku ochłonięcie (czy też niepoddanie się emocjom) uchroniło ją być może od kłopotów. Jednak sam mam problem odwrotny.. wiele pomysłów pozostaje tylko w głowie bez jakichkolwiek prób spełnienia (być może za dużo pomysłów?). Oczywiście część z nich realizuje, ale czasami wydaje mi się, że bez odpowiedniego samozaparcia. Pracuje nad tym.
Jeśli chodzi o ordynacje podatkową – sprawdziłem i zasięgnąłem języka. Przy zakupie nieruchomości, czy też np. samochodu od firmy musimy uważać. Art. o którym mowa dotyczy: Nabycia przedsiębiorstwa, zorganizowanej części przedsiębiorstwa, składników majątku o wartości co najmniej 15tyś zł. Zatem jeśli nieruchomość jest składnikiem takiego przedsiębiorstwa (o wartości powyżej 15tyś zł) to tak jakbyśmy kupowali część tego przedsiębiorstwa wraz z jego zobowiązaniami. Z tego co się dowiedziałem to przy większych zaległościach US dokonuje wpisu księgi wieczystej. Może się jednak zdążyć, że firmie uda się sprzedać nieruchomość zanim tego dokona. W przypadku takiego zakupu najlepiej wystąpić o zaświadczenie o wysokości zaległości podatkowych zbywającego (art. 306g). Co powoduje,że zgodnie z art. 112 paragraf 6: „Nabywca nie odpowiada za zaległości podatkowe, które nie zostały wykazane w zaświadczeniu, o którym mowa w art. 306g.”
Natomiast jeśli chodzi o komentarz dotyczące za i przeciw wynajmu mieszkania lub kupna własnego: to że w danej chwili koszt wynajmu jest większy, mniejszy, równy cenie raty na spłatę kredytu nie oznacza że nie będzie się to zmieniać w przyszłości (chyba wszyscy sobie z tego zdajemy sprawę). Koszt raty może się zmienić w zależności od stóp procentowych, wahania kursu waluty (jeśli kredyt w walucie). Podobnie zmienia się koszt wynajmu.. ostatnio obserwuje, że koszty wynajmu się zwiększają (bo zwiększyła się rata właścicieli mieszkania, bo jest większy popyt, a spada dostępność kredytu na własne M itd). Choć mimo wszystko wydaje mi się cały czas, że jeśli ktoś ma możliwość to lepiej wziąć kredyt na własne M (jak już ktoś tu kiedyś napisał, jest to chyba jedyna inwestycja prywatna na która jestem skłonny wziąć kredyt). Taki kredyt, aż tak bardzo nas nie usidli, zawsze można sprzedać mieszkanie/dom z kredytem.. co na zachodzie jest dość popularne (tak mi się wydaje).
@TesTeq, piszesz:
„tak, jak ja parę lat temu, gdy już miałem zarezerwowane mieszkanie w cenie około 8 500,- za metr i zrezygnowałem. Teraz, mimo kryzysu wartość tego mieszkania przekracza 12 000,- za metr.”
Pytanie tylko, czy te 12tyś/m kw to wartość za którą sprzedano to mieszkanie, czy tylko pobożne życzenia właściciela lub wycena „specjalistów”.
pozdrawiam, Krzyś
@Michał Mech
„Może niektórzy już nie chcą się rozwijać i należy im dać wolny wybór” – tak to prawda, jedna sprawa nie wyklucza drugiej.
Napisalem to trochę pod wpływem tego co napisał Derin „Dlatego też nadal mieszkam na wynajmowanym mieszkaniu (400 zł./m-c), a zaoszczędzone środki inwestuję w siebie.”
Jestem czasem jak chorągiewka jakoś wewnętrznie nie dokońca się z tym zgadzałem co pisałem a jednak napisałem. I to daje poźniej nieciekawy efekt. Nam tego świadomość i musze nad tym popracować.
serdecznie pozdrawiam
Szymon
Witam wszystkich i dziękuję za aktywne komentowanie.
Nie spodziewałam sie takiego odzewu. Tym bardziej mi miło.
Z uwagi na ograniczony czas nie będę odnosiła sie w tej chwili do poszczególnych osób – przepraszam, obiecuję nadrobić to może za kilka dni.
Dwie kwestie:
– dlaczego myślałam o sprzedaży a nie o wynajeciu komuś w momencie kryzysu: wiele czynników się na to złożyło, nie o wszystkich chcę pisać, ale ważne, że zysk z wynajmu nie załatwiałby sprawy, najogólniej mówiąc nie pokrywałby kosztu kredytu, czynszu i eksploatacji. Dlaczego – ponizej:)
– kredyt czy wynajem (co jest tańsze, co jest lepsze…) – to często pojawiajace sie tutaj opozycje. Dla jednych kredyt, dla innych wynajem. To indywidualna decyzja, indywidualna tolerancja ryzyka, indywidualna tolerancja dyskomfortu wynajmu, indywidualna potrzeba zmian czy stałości. Nikt nie powinien za nas podejmować tego typu decyzji. Ważne, zeby brać pod uwagę rózne aspekty, przyglądać sie tematowi i sobie z różnych stron, słuchać otoczenia.
Kredyt w moim przypadku jest drozszy (!) od wynajmu, bo zdecydowałam na krótki okres kredytowania. Do tego dochodzą opłaty administracyjne itd. Za te pieniądze miałabym bardzo dobre dwu-trzypokojowe mieszkanie wynajęte w centrum lub przy metrze. Wiedziałam to i decyzję podejmowałam świadomie, mając określone własne cele do zrealizowania.
Dlaczego krótki okres kredytowania?- bo mam więcej lat niż niektórzy moi tutaj respondenci i nie chciałam z emerytury opłacać kolejnych rat:)
Dlaczego nie wynajem? Bo w Polsce nie ma praktycznie lokali, które mozna od właściciela wynając na całe zycie. W pewnym momencie dla mojego rozwoju potrzebowałam stabilnosci i spokoju, ze własciciel nie wróci niespodziewanie z zagranicy, że dziecko własciciela sie nie ozeni „przed terminem” i dostane wypowiedzenie, etc…
Własne mieszkanie mnie inspiruje, daje mi poczucie „przynależnosci”, „osadzenioa”, co nie znaczy, ze zamyka mi drogę.
Co do zachęcania lub odwodzenia od zamiaru kupna mieszkania, kredytów etc – moim zdaniem nie jest to ani miejsce , ani przestrzeń, ani potrzeba czy cel. Każdy podejmuje swoje decyzje. Powinien to jednak robic swiadomie (choc ma prawo do decyzji absurdalnych , genialnych, szybkich, wolnych – każdych własnych i niewłasnych).
Chcę dodać i podkreślic: zakup mieszkania i kredyt nie muszą ograniczać wolności. Kwestia definicji własnej wolnosci i kwestia tego, na ile pozwolimy się ograniczyc:) To ja decyduję, czy mnie coś ograniczy czy nie. Czy pozwolę się temu ograniczyc. To ja decyduję o zmianie lub jej braku, a przynajmniej o tym, jak zmiane przyjmę i jaką cenę zapłacę, jakie będą koszty.
Moje mieszkanie mnie nie ogranicza, jedynie ponoszę konsekwencje finansowe tej inwestycji. Jak zechcę – mogę wyjechać na Madagaskar. Moje mieszkanie nie decyduje o moim życiu. Ja decyduję o życiu mojego mieszkania:) Mój kredyt nie decyduje o moim zyciu (choc jest ważnym elementem mojego planowania finansowego) – to ja decyduję o życiu mojego kredytu – o tym ile lat on bedzie ze mną, czy jest mi konieczny, czy z niego nie wyrosłam, czy mnie nie meczy za bardzo, czy pozwala mi sie rozwijać… (jak z partnerem życiowym – no, może troche przesadziłam – w kredycie trudno się zakochać:)) Zawsze można go wyprowadzic ze swojego życia:)
Gdybym kupiła samochód – ponosiłabym konsekwencje finansowe takiego zakupu ale zyskiwałabym też coś – np. ze nie muszę codziennie robic joggingu do autobusu. Nie kupiłam samochodu – nie ponosze konsekwenchji finansowych zakupu, ale kosnsekwencje braku samochodu. O czym teraz mówię? Nie o tym, czy decyzja jest dobra czy zła, ale o tym, ze każda decyzja ponosi za sobą określone konsekwencje, czyli ma swoje skutki. I trzeba brać to pod uwagę. To co dla jednych jest dobre – innym nie słuzy.
Na Aleksowym blogu nie da się chyba znaleźć uniwersalnej recepty na…
ps. ciekawe czy uda mi sie to teraz opublikować…. Nigdy tego nie robiłam…. za pierwszym razem nie wyszło, to jest drugie podejście:)
@Greg
Cel ćwiczenia polega na uzmysłowieniu sobie jak bardzo opłaca / nie opłaca się nam inwestować w siebie. A często okazuje się że się opłaca. Ale to zależy od specyfiki branży, miejsca zamieszkania…
Co do tego co pisałem to musisz sobie uzmysłowić, że to o czym pisałem nie jest uniwersalne lecz tylko wskazówką na co należy zwrócić uwagę.
Jak najbardziej wynajmować musisz ale zawsze w razie czego możesz zamieszkać u rodziny na jakiś czas. Czy choćby wziąć coś skromniejszego.
Także porównywanie ceny wynajmu i mieszkania ma średni sens, wszystko zależy jakie mieszkanie chce się kupić i jakie się wynajmuje.
Jeśli chodzi o kwestie ewentualnej utraty mieszkania to sytuacja nie jest taka różowa. Najpierw spłaca się raty i inne koszty. Tak więc po spłaceniu 100tyś często dopiero spłacasz mieszkanie/dom, nie pamiętam już dokładnie ale raty itp. raczej przepadają.
Co do wynajmu to wszystko zależy od człowieka. Jednym faktycznie będzie odpowiadało spłacanie 3 mieszkań latanie za papierami a innym nie. To bardzo indywidualna sprawa.
Tej części o czasie na dojazdy nie zrozumiałem za bardzo. Czy mógłbyś to mi wyjaśnić?
Dobrze jest przekalkulować czy nie opłaca się wydać więcej za mieszkanie blisko zamiast marnować czas i pieniądze na dojazdy.
A czy uważasz że wynajmujący Ci mieszkanie działa charytatywnie?
Nie. Wynajmujący zjada potencjalne raty.
Dodatkowo jeśli opóźnisz kupno mieszkania przez wynajem możesz kontrolować jakość mieszkania finalnego jak i wynajmowanych (technologie się zmieniają i to coraz szybciej).
Tak jak powiedziałeś wynajmowanie ma też swoje wady, zwłaszcza w Polsce.
pink pisze: „Wynajmowanie mieszkania – kawalerki, aby cieszyć się swoim towarzystwem w Warszawie to koszt około 1500 a rata moich znajomych za kredyt na dom 1700.”
Czy ten dom jest w równie atrakcyjnym miejscu, co ta kawalerka? Czy to, co porównujesz jest porównywalne?
Szymon pisze: „Ale trzeba sobie zdać sprawę, iż nie możemy robić nagonki, aby nie kupować mieszkań, nie brać kredytu tylko wszyscy będziemy mieszkać w wynajmowanych. Ktoś musi wziąść kredyt, ktoś musi kupić te mieszkania, aby gospodarka jako tako się jeszcze kręcila.”
Na giełdzie – krótkoterminowo – też ktoś musi stracić, żeby zyskać mógł ktoś. Wolę jednak nie poświęcać się dla gospodarki i nie tracić na giełdzie. :-)
@Krzyś: 12 000,- za metr to cena za jaką z łatwością można sprzedać to mieszkanie – nawet teraz. Położone w świetnym punkcie Warszawy, z pięknym, niezagrożonym zabudową widokiem. Czemu zrezygnowałem? Ponieważ w tamtym czasie ta inwestycja zachwiałaby moją płynnością finansową, a chciałem być gotowy na ewentualne przedsięwzięcia biznesowe.
Witam serdecznie.
Bardzo podoba mi się ta dyskusja po poście Ewy. Jak zwykle na tym blogu ciekawa i rzeczowa. Osobiście w tej chwili nie za bardzo interesuję się kupnem mieszkania – jeszcze nie ten czas i nie ta stabilność finansowa. Nie mniej jednak szczególną uwagę zwróciłem uwagę na drugi list/odpowiedź Ewy. Bardzo ważne przy podejmowaniu ważnych decyzji jest ich świadomość i konsekwencji z tym związanych. Myślę, że poza całą fachową wiedzą na temat znajomości mechanizmów rynkowych, rynku nieruchomości itd. najważniejsze jest to na ile świadomie podejmujemy te decyzję i bierzemy pod uwagę konsekwencję naszego postępowania – między innymi pisał o tym TesTeq
Pozdrawiam serdecznie
Marcin
Korekta, miało być Andrzeja, nie Adama, za co przepraszam (godzina robi swoje) :)
Witam
Wynajem czy kupno – burzliwa dyskusja, ale odpowiedzi jednoznacznych nie ma, bo każdy patrzy subiektywnie z p. widzenia swojego świata. Ważne, żeby być jak najbardziej świadomym swoich decyzji, o czym wspominacie w różnych wątkach. Dla mnie kluczowym jest tutaj wybór sposobu życia a nie rachunek ekonomiczny. Sam wychowałem się w domu prywatnym i przez długi czas chciałem pójść tym samym schematem, ale wyleczyłem się z niego.
Nie traktuję już miejsca zamieszkania jako stabilnej twierdzy w której często się przebywa. Wraz z rozwojem zaczęło mi ciążyć gromadzenie różnych rzeczy materialnych, myślenie o nich i dbanie o nie. Dom jest teraz punktem odniesienia z którego wyruszam i do którego powracam, żeby się spotkać z innymi domownikami oraz przespać w nocy. Dom jako materia niewiele wnosi do naszego życia. Łatwiej jest nam podejmować decyzje o zmianach miejsca zamieszkania (z rodziną). Nie oznacza to, że nigdy nie powrócę do koncepcji twierdzy, może kiedyś – na razie nie.
Generalnie wynajmuję, ale zdarzył mi się w międzyczasie też zakup mieszkania jak i wzięcie kredytu (ok. 3 lata temu) :) Nie mieszkałem tam ani chwili. Po prostu okazja inwestycyjna z zaplanowanym dodatnim przepływem finansowym i szybką spłatą długu. Jednak mimo sensownych wyliczeń nie odpowiada mi ta droga inwestowania w Polsce. Wymaga za dużo zaangażowania czasowego i emocjonalnego (z powodu słabego prawa i obyczajów). Wolę ten czas spożytkować inaczej.
Życzę udanych przemyśleń i decyzji
Tomek
@Szymon – Akurat cytowałeś Adama, nie mnie, ale przynajmniej wyjaśniłeś kontekst :)
Cytując Autorkę postu:
'Dlaczego nie wynajem? Bo w Polsce nie ma praktycznie lokali, które mozna od właściciela wynając na całe zycie. W pewnym momencie dla mojego rozwoju potrzebowałam stabilnosci i spokoju, ze własciciel nie wróci niespodziewanie z zagranicy, że dziecko własciciela sie nie ozeni “przed terminem” i dostane wypowiedzenie, etc…
Własne mieszkanie mnie inspiruje, daje mi poczucie “przynależnosci”, “osadzenioa”, co nie znaczy, ze zamyka mi drogę.’
Tak jak już jakiś czas temu wypowiadałam się pod innym postem tutaj, dla mnie stabilność jest ważnym aspektem życia, więc zgadzam się z tym jak najbardziej. I gdyby chociaż połowę stabilności jaką potrzebuję zapewniało mi wynajęte mieszkanie, naprawdę nie miałabym nic przeciwko.
Jednak wspomniane wyżej sytuacje, jak i multum innych, w jakich umowa może zostać wypowiedziana 'trochę’ taką stabilność burzy. A gdy należy się do osób, które mają sporo gratów (książek chociażby) częste przeprowadzki nie dość, że są uciążliwe, to jeszcze zabierają czas, który można przeznaczyć na rzeczy przynoszące jakieś korzyści (czy to rozwój osobisty, czy to ćwiczenia, czy chociażby tak często potrzebny oddech po długim dniu pracy – opcji do wyboru do koloru).
Ważny jest zdrowy rozsądek, którego często brak przy podejmowaniu tak ważkich decyzji, a świadome i przemyślane działanie jest w tym wypadku kluczem do sukcesu :)
Pozdrawiam,
Derin
Witam serdecznie,
Temat mnie rowniez bliski, niekoniecznie jednak myslalam o kupnie mieszkania-jako o wlasnym upragnionym M, a bardziej jako inwestycji. Jestem na poczatku drogi, zdawalam sobie sprawe z braku wlasnej wiedzy i mialam zamiar ja zdobywac-a tu niespodzianka, swietny post! Pelen praktycznych rad, waznych informacji, ktore przegapione moga nas wiele kosztowac. Spodobalo mi sie podejscie Autorki do pewnych spraw: „Moje mieszkanie mnie nie ogranicza, jedynie ponoszę konsekwencje finansowe tej inwestycji. Jak zechcę – mogę wyjechać na Madagaskar. Moje mieszkanie nie decyduje o moim życiu. Ja decyduję o życiu mojego mieszkania:) Mój kredyt nie decyduje o moim zyciu (choc jest ważnym elementem mojego planowania finansowego) – to ja decyduję o życiu mojego kredytu – o tym ile lat on bedzie ze mną, czy jest mi konieczny, czy z niego nie wyrosłam, czy mnie nie meczy za bardzo, czy pozwala mi sie rozwijać…” Powoli staram sie myslec o tym w ten sposob, nie upatrujac w kredycie calkowitej utraty kontroli nad wlasnym zyciem;) Dziekuje rowniez Komentujacym za wiele cennych uwag i pozdrawiam serdeczne
Ania
PS Przepraszam nie mam polskich czcionek!
TesTeq
No na pewno nie mogę porównać własnego, to znaczy ich domu do wynajmowanej kawalerki. Po pierwsze powierzchnia, dużo większa a jak się ma dziecko to w kawalerce troszkę ciasno. Za to jest więcej do sprzątania.
Mają własne podwóreczko co jest bardzo przyjemne szczególnie latem i wiosną jak w piżamie możesz sobie wyjść na trawke i wypić herbatke, albo wieczorem posiedzieć i popatrzeć w niebo :). Warszawa nie daje takiej możliwości.
Mieszkają blisko rodziców więc nie bawią się w nianie i szukanie opiekunek i opłacanie ich, co byłoby dodatkowym kosztem jeśli mieszkaliby w Warszawie.
Jest jeden duży minus, moim zdaniem, dojazdy do pracy. Oboje pracują w Warszawie a średnio dziennie zajmuje im to około 4 godzin. Tracą więc czas, który mogliby lepiej wykorzystać nawet poświęcając dziecku.
Wiele wiele innych przykładów na plus i na minus i własnego domu czy mieszkania i wynajmowanego. Zawsze jest coś kosztem czegoś. Najważniejsze aby zdecydować co dla nas jest ważne i czego my sami oczekujemy, co jesteśmy w stanie poświęcić i co zyskujemy z takiej a nie innej decyzji.
@Greg Says:
(Andrzej – naprawdę płacisz 400 zł za całe mieszkanie?? Nie musisz do tego dołożyć jakiegoś czynszu ktory przerzucił na Ciebie właściciel? Jeżeli tak – to gratuluję)
Zielona Góra to nie Warszawa. Poza tym mieszkam z 2`ma kumplami, których więcej nie ma niż są. Razem płacimy ok 1200 zł. miesięcznie za 2 pokojowe mieszkanie blisko centrum, po generalnym remoncie (właściciel szykował je pod siebie, po czym wyprowadził się do Wrocławia).
@Andrzej: Mówisz czymś na obraz studenckiego akademika a nie o poważniejszych planach na życie. Ożeń się i planuj dziecko to spojrzysz na wszystko z ciekawszej perspektywy.
@pink: Zatem porównujesz dwie różne rzeczy – domek z ogródkiem poza Warszawą i kawalerkę w Warszawie. Jeśli właściciele domku pracują w Warszawie to muszą codziennie uciążliwie dojeżdżać. Kawalerka blisko miejsca pracy likwiduje ten problem.
A co do domków z ogrodem (a nie podwóreczkiem), to sporo jest takich na terenie Warszawy. Tylko liście trzeba grabić i odśnieżać chodniki. :-) No i rata ewentualnego kredytu w przypadku takiej nieruchomości jest duuużo, duuużo wyższa.
Michał Mech
Mam tylko chwilę przerwy, więc tak na szybko :-)
Napisałeś: „Ożeń się i planuj dziecko to spojrzysz na wszystko z ciekawszej perspektywy. ”
Może należałoby zastanowić się zastanowić się, czy w takim razie warto się ożenić i planować dziecko? :-)
Pink
Mówisz: „Mieszkają blisko rodziców więc nie bawią się w nianie i szukanie opiekunek i opłacanie ich,”
Może należałoby do rachunku ekonomicznego wstawić koszt niani ponoszony przez rodziców (bo oni z czegoś rezygnuję)? Nie byłoby to fair?
Pozdrawiam i do usłyszenia wieczorem
Alex
Alex: Oczywiście, że warto!
Uzależniasz ożenek od posiadania mieszkania bądź innego dobra? Nieporozumienie.
Nie powinno się myśleć liniowo. Najpierw mieszkanie, potem ożenek, potem dziecko, potem … . Życie to wiele obszarów w których wydarzenia toczą się równolegle. Zresztą, kiedy napotyka się odpowiednią osobę to, po co czekać n lat z decyzją o wspólnym życiu?
To tak na szybko ;-) Być może opdpisuję na coś czego nie miałeś na myśli dlatego z chęcią poznam Twoją szerszą opinię.
@Michał Mech: Ja odniosłem wrażenie, że Alex postawił problem ożenku i prokreacji w kontekście niezależnym od innych spraw – w tym mieszkania. Po prostu proponuje zastanowienie się, czy naprawdę jesteśmy skazani na małżeństwo i posiadanie dzieci.
Ciekawi mnie, jak Twoim zdaniem rozpoznaje się „odpowiednią osobę”. Sądząc po liczbie małżeństw, które się rozpadają lub żyją jak pies z kotem, nie jest to proste.
TesTeq, napisałeś: „Po prostu proponuje zastanowienie się, czy naprawdę jesteśmy skazani na małżeństwo i posiadanie dzieci.”
Nie. Nie jesteśmy. Przynajmniej ja nie byłem. Odnoszę wrażenie, że Ciebie to nie dotyczy/przytłacza/interesuje/etc (skreślić niepotrzebne) i Ty czułbyś się skazany.
Nie chcesz, nie musisz. Chesz? Robisz to.
Witam,
Bardzo podoba mi się wypowiedź Tomka Ciamulskiego. Mam podobne zdanie co do domu i mieszkania. Dom tworzę ja a w moim przypadku równiez moja rodzina, a gdzie ten dom jest? Jest razem z nami tzn. jest tam gdzie my jestesmy. Dom to my a nie cegły. Dom tworzymy wszędzie tam gdzie jesteśmy. Oczywiscie trzeba gdzieś mieszkać. Gdzie? Różnie w zaleźności od aktualnej sytuacji prywatno-słuzbowo-majątkowej. Wolę mieszkać w domu niż w mieszkaniu bo cenię sobie niezależność. Ale mieszkałam też w kamiennicy.
Czytałam jakis czas temu artykuł o Niemce, która w wieku 26 lat miała zaplanowane na kartce całe życie włącznie z wyliczeniami. Wyliczenia dotyczyły również dzieci, tzn. policzyła ile powinna miec pieniędzy aby urodzić dziecko, kiedy je będzie miała, jakie powinna mieć szczepienia, jakie sprzety w domu itp. No cóż to nie dla mnie :-) Daje sobie prawo do różnych mozliwości i wariantów w życiu.
TesTeq
„jak Twoim zdaniem rozpoznaje się “odpowiednią osobę” – po prostu spotykasz kiedyś kogoś i wiesz, że to ta osoba :-) może raczej czujesz niz wiesz.
Pozdrawiam serdecznie
Monika
TesTeq, przepraszam, że tak dzielę swoją odpowiedź ale postanowiłem jeszcze skomentować to co napisałeś dalej: „Ciekawi mnie, jak Twoim zdaniem rozpoznaje się “odpowiednią osobę”. Sądząc po liczbie małżeństw, które się rozpadają lub żyją jak pies z kotem, nie jest to proste.”
Nie wiem. A czy ktokolwiek wie? Kiedyś przy piwie mogę Ci opowiedzieć jak prawie 9 lat temu poznałem swoją obecną żonę i jak od tamtego czasu tworzymy zgodną parę a od prawie dwóch lat szczęśliwe małżeństwo. Czy jest to odpowiednia osoba? Mógłbym rzec: nie wiem. Ale czy ktokolwiek wie? Czy w ogóle to jest kwestia wiedzy a może uczucia?
TesTeq
Porównuję dwie różne rzeczy, z punktu widzenia dwóch różnych osób. Mogę dorzucić znajomych, którzy kupili mieszkanie w Warszawie (więc coś w stylu tego co mi bardziej odpowiada) obecnie z tym co dzieje się z walutą spłacają kredyt około 2200 – 2300, ale mieszkanie mają duże a ja takiego nie potrzebuję więc wnioskuję, że moje raty byłyby niższe a więc na poziomie wynajmowanej kawalerki.
Alex
Rodzice są wciaż w domu i chyba dla nich to większa radość niż obciążenie. Myślę, że gdyby wzięli opiekunkę to babcia i dziadek by się pogniewali na nich. Są jeszcze dziadkowie, którzy cieszą się z takiego słodkiego obciążenia :).
Oj, widzę że został poruszony kolejny ciekawy temat jakim jest 'małżeństwo’ :)
Obok
– kupna mieszkania,
– posiadania dzieci,
– i zakupów na kredyt,
jest to jeden z tematów, które (odniosłem wrażenie) są dość kontrowersyjne na tym blogu. :) Szymon wyżej odniósł wrażenie „nagonki przeciw mieszkaniom na kredyt”, tak ja nie użyłbym może tak dosadnego słowa, ale można zauważyc że spora część uczestników tego blogu ma zgoła odmienną opinię od (o zgrozo!) powszechnie obowiązujących (do czego mają oczywiście prawo), ale starają się przedstawić w/w tematy w dość niekorzystnym świetle dla osób które „w nie weszły”, co może być dość przytłaczające.
O ile Alex nie utnie tej dyskusji jako że nie jest na temat postu :) , może się okazać równie ciekawa jak wyżej o kupnie mieszkania. Która zresztą mnie bardzo ucieszyła, bo pokazała wiele punktów widzenia (nie tylko te, nazwijmy je, 'nagonkowe’ ;) ) i mam nadzieję że tym razem może być podobnie.
@TesTeq
Bardzo mi się podobaja odpowiedzi Moniki i Michała na Twoje pytanie – obie tak różne a jednak zaryzykuję stwierdzenie że jednak podobne i prawdziwe :)
A może Ty mógłbyś nam podpowiedzieć coś w tym temacie? Bo, jak odniosłem wrażenie (jeśli mylnie to przepraszam) po przeczytaniu jednego z ostatnich postów u Ciebie na blogu, chyba jesteś trochę z nim „zaznajomiony”.
Pozdrawiam,
Greg
A i jeszcze coś do kolejności wydarzeń czy do tego czy musimy się pobierać i mieć dzieci czy nie. Moim zdaniem nie ma takiego przymusu. Każdy żyje tak jak chce i decyduje sam za siebie i za jakiś czas będzie ponosił konsekwencje swoich decyzji. To nie jest tak, że poznajemy kogoś, jesteśmy razem i jesteśmy pewni że „to jest ta/ten”, pobieramy się, kupujemy dom i wtedy możemy mieć dzieci. Nie kolejność jest ważna tylko to czy odpowiada nam taka a nie inna kolejność.
Jest jedna rzecz, której nigdy bym nie zrobiła. Nie wyszłabym za mąż za faceta, którego nie jestem pewna tylko dlatego, że wpadlibyśmy. Trudno „co powiedzą sąsiedzi” albo ktokolwiek inny, nie zrobiłabym tego tylko dlatego „bo tak wypada”.
Małżeństwo jest jak każda inna inwestycja…
Przestrzegam przed patrzeniem na tą dyskusje jak na nagonkę na kredyt.
To nie jest jakiś podrzędny portal społecznościowy w którym dopuszczalne jest jedynie wychwalanie innych.
Każda konstruktywna dyskusja przeważnie obraca się wokół (potencjalnych) problemów bądź mało znanych korzyści. I tu każdy musi za siebie odpowiedzieć czy to go dotyczy.
@pink
Nie kolejność jest ważna tylko to czy odpowiada nam taka a nie inna kolejność.
To nie tak.
Pytanie czy konsekwencje nam odpowiadają / jesteśmy w stanie je zaakceptować.
Pozdrowionka!
Marku, natchnąłeś mnie do napisania kilku słów o kredytach – w sumie też prowadzę „nagonkę” ;)
Ależ oczywiście, kredyt może mieć też znaczenie pozytywne, jeśli jest używany z głową. Często jednak korzysta się z niego bez głowy. Ja wykorzystałem połowicznie (czyli jestem półgłówkiem? ;) ). Dla zabezpieczenia mojej skromnej poduszki finansowej i faktu poszukiwania pracy poszedłem dzień przed złożeniem wypowiedzenia do banku i założyłem sobie debet w koncie, praktycznie 3x tyle co moja poduszka finansowa. Dzięki temu mam względnie do 2 lat spokoju gdybym mocno ograniczył wydatki (rok jeśli nie) w wypadku nie znalezienia kolejnej pracy tak łatwo jak mi się wydaje.
Co mi to daje? Odpada przysłowiowy nóż na gardle – przynajmniej na początku, jeśli musiałbym skorzystać. Z innej beczki – jeśli długo nie znajdę pracy, to nie będzie nóż, a piła łańcuchowa… Risk factor spory jest, to fakt… Z drugiej strony – jak mówiłem, nie muszę myśleć „już, teraz, szybko” – mogę szukać najciekawszych miejsc pracy i tam się starać dostać. To czynię i póki co nie jest źle ;) Tyle rozmów przez cały 2008 nie miałem – może kryzys powoduje, że jestem atrakcyjniejszy? Albo pomoc wielu dobrych dusz przy transformacji CV (czytają może? ;) ).
Co więcej, przyda się nawet gdy znajdę coś co mnie satysfakcjonuje, sprawdzę się przez pierwsze miesiące – i dostanę przedłużenie umowy – mogę wtedy myśleć o zmianie samochodu na coś nowszego – zakup kolejnego auta, a po zakupie sprzedaż starego -> ergo działanie jak krótkoterminowy kredyt, praktycznie z jedynym kosztem w postaci odsetek. Sprzedaż starego = spłata kredytu. Hop siup. Spłacone – i po sprawie. Minimalny koszt. Opcja szczególnie ważna, gdybym wynegocjował w przypadku pracy wymagającej mobilności pracę z wykorzystaniem własnego auta, poprzednie bym chciał zmienić wtedy na pewno.
Ba, jeśli o odsetkach mowa, to 14% w skali roku, i to jest tyle – opłata za założenie wyszła 0.75% kwoty debetu i na tym opłaty za to ustrojstwo się kończą. Raz z tego korzystałem, gdy kupowałem obecne auto. Wiem jak działa. Koszta sumarycznie wtedy wyszły mnie na poziomie chyba 60zł za założenie (1,5% – 0,75% jest gdy ktoś już raz korzystał ;) ) i 2zł za odsetki.
Tak, kredyty też są dla ludzi. Ale wiązanie się kredytem na kilkadziesiąt lat (!), z naprawdę nieciekawymi wariantami (kredyty walutowe brane rok temu dla przykładu), dodatkowymi opłatami za spłatę przed terminem (czyli praktycznie pozostaje opcja „całość albo dalej męczymy się z tym”), to moim skromnym zdaniem niezbyt ciekawa opcja. Dla mnie taka klauzula o przedwczesnej spłacie (są oferty k. hipotecznych bez czegoś podobnego??) jest totalnie niedorzeczna. Spłacamy WIĘCEJ, oczekując, że odsetki SPADNĄ – jasne, spadają, ale do tego jest opłata za ponowne przeliczenie – czy coś takiego jest na kartach kredytowych jak ktoś spłaci nadmiarowe (nadplanowe) zadłużenie? Niedorzeczny nonsens i podstawowy argument przeciwko.
Debety w kontach to chyba najsensowniejsze wykorzystanie oferty banków pod względem kredytów (gotówkowych) – zwykle dostaje się bez papierkologii (konto z wpływami z pracy na etacie), bez cudów na kiju, z małą prowizją i małym procentem od odsetek naliczanych od FAKTYCZNIE istniejącego kredytu przez okres FAKTYCZNEGO debetu. Oczywiście, większy procent niż od hipotecznych, ale mowa o wykorzystaniu kredytu krótkoterminowego i to gotówkowego przez osobę o małych zasobach finansowych. Średnioterminowe też może być, bo RRSO jest i tak nadal atrakcyjne.
Nikogo nie zachęcam tutaj do czegoś podobnego:) Po prostu opisuję co wiem w tym temacie.
Jeden z największych krakowskich deweloperów – Leopard – zgłosił wniosek o upadłość:
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33181,6233491,Leopard_upada__Beda_kolejne_bankructwa.html
Gospodarka działa tak, że co pewien okres się 'załamuje’, powiedzmy co jakieś 10 lat.
Wszelkie dłuższe inwestycje są dużym jeśli nie ogromnym ryzykiem.
Jednak tu należy odróżnić czas budowania od czasu spłacania.
Ewa dzięki! :)
Na szczęście póki co nie zamierzam kupować ani mieszkania ani domu. Kiedyś nadejdzie taki czas więc Twoj tekst mam nadzieje ze zaowocuje :)
W chwili obecnej wynajmuję 2 domy, do wakacji zamierzam wynająć 3 dom.
W każdym z nich prowadzę dzialalność w jednym z nich także mieszkam.
Miłego wieczoru
Marzena
@Lasu
Po części, zgadzam się z twymi poglądami. Warto zainwestować w siebie (studia, kursy, języki itp.) i nie ograniczać się w poszukiwaniu pracy do jednego miejsca zamieszkania-na drugim końcu Polski może nam się przecież trafić intratna posadka ale czy zastanawiałeś się jak długo tak można?
Nadchodzi wreszcie w życiu każdego człowieka taki moment, że chce mieć coś „swojego” i nie liczą się koszty bo ma dość czekania na lepsze czasy…. Bywa też że pojawiają się dzieci-one potrzebują stabilności a nie życia na walizkach… Nie neguję przyb tym wyjazdu za pracą gdzieś w Polskę. ale tego nie robi się kilka razy w roku, tylko raz na kilka lat a nabyte mieszkanie można sprzedać lub wynająć; gorzej jest w przypadku własnego domku ale też do rozwiązania, o ile lokalizacja jest ciekawa;)
Pozdrawiam
„czy (…) warto się ożenić i planować dziecko”; „czy naprawdę jesteśmy skazani na małżeństwo i posiadanie dzieci”… Walczyłam ze sobą długo, ale jednak nie zdzierżę:) Powtórzę za Michałem: nie, nie jesteśmy. Zabawne jest jednak czasem obserwować jak posiadanie potomka (wszak nie tak dziwne w naszym społeczeństwie, nieprawdaż? I to nie tylko wśród skazanych na porażkę mas „żyjących jak pies z kotem”) jest na tym blogu traktowane jak pomyłka życiowa. Ludzi mających dziecko jakby nie było, w postach Alex nie bierze ich pod uwagę, jeśli już, to traktuje się ich z niejaką… pobłażliwością. Samo w sobie to nie dziwi, mając na wzdględzie – jednak dość specyficzne – relacje Alexa z ludźmi jakie wyłaniają się spomiędzy postów (otwartość, serdeczność i przyjacielskość wobec w sumie obcych osób stanowiących „wyzwanie” różnego typu, przy jednoczesnej radosnej poradzie już nie-pamiętam-komu, że jeśli ma problem z rodzicami to niech o tak zerwie z nimi wszelkie kontakty, a co mu będą przeszkadzać w samorozwoju!). Nie moja ścieżka, nie moja broszka. Dziwi to jednak trochę w kontekście tematu postu – wszelkiego sortu decyzje mieszkaniowe jak chyba rzadne inne zależą od posiadania (bądź nie) rodziny, więc trudno w ogóle o tym czynniku nie wspominać w komentarzach…
A co do tematu głównego – myślę, że warto rozważyć także opcję pośrednią między wynajmem a kupnem mieszkania. Są nią mieszkania TBS (Towarzystwa Budownictwa Społecznego), które mają oczywiście swoje wady i zalety (najgorszą wadą są stale zmieniające się zasady), ale pozwoliły mi mieszkać w 42-metrowym, dwupokojowym mieszkaniu za 30 000zł (w tym kaucja i wszystkie opłaty), przy czynszu wynoszącym aktualnie 400 zł (w tym woda). I ze słodką świadomością, że choć nie jest do końca „moje”, to nikt mnie stąd nie wyrzuci:)
Pozdrawiam serdecznie.
Witam ponownie,
Temat „mieszkaniowy” jest bardzo ważny i mimo, że rozpoczął się nowy ciekawy wątek o postrzeganiu związków na tym blogu :) , to może powrócę na chwile do głównego nurtu, czyli „parę ważnych doświadczeń”. Ewa dała nam mnóstwo porad i wskazówek, to i ja postaram się dorzucić kilka moich.
Niektóre z nich będą „oczywistymi oczywistościami” dla niektórych, ale myślę że w tym wątku warto napisać nawet takie – może komuś się przydadzą.
Komentarz ten opieram głównie na swoich doświadczeniach podczas kupna własnego mieszkania. Aha, i ważna uwaga – doświadczenia moje opierają się na zakupie mieszkania z rynku wtórnego.
1. Generalnie proponowałbym rozważenie opcji zakupu mieszkania na rynku wtórnym. Mnie osobiście przeraża fakt ze mógłbym kupić dosłowną (nie przysłowiową ale prawdziwą!) „dziurę w ziemi”, które często sprzedają deweloperzy. Nie mówię że to nie ma sensu – ale trzeba być mocno zabezpieczonym i mocno świadomym kupna czegoś, czego jeszcze nie ma. Z mieszkaniami na rynku wtórnym jest mniejszy kłopot, bo mogę to zobaczyć, dotknąć, powąchać :) i mam „pewność” ze jutro nie zniknie. A coś, co dopiero będzie (może) wybudowane nie daje mi takiej możliwości. Przy obecnej ilości ogłoszeń jest w czym wybierać.
2. Zazwyczaj kupujący płaci podatki i ponosi koszty sprzedaży, więc ma prawo wybrać notariusza. Jak sprawdzić notariusza pisała Ewa – ja powiem tak: to my go zatrudniamy i ma nam pomóc w odpowiednim przeprowadzeniu transakcji! Większość z poniższych informacji, które zaraz napiszę powinniśmy się dowiedzieć od notariusza, jak jest niechętny czy niedostępny albo nie chce pokazać umowy przed podpisaniem – odpada.
3. Umowę przedwstępną należy (moim zdaniem) zawrzeć w postaci aktu notarialnego. Dlaczego? Umowa taka jest trudniejsza do podważenia, można w niej zobowiązać sprzedającego do szeregu czynności i wreszcie – nie dajemy osobie, którą widzimy PIERWSZY RAZ W ŻYCIU kilkudziesięciu tysięcy zaliczki/zadatku na podstawie umowy spisanej na kolanie.
4. Należy znać różnicę pomiędzy „zadatkiem” a „zaliczką”. Nie chcę wchodzić w szczegóły ale generalnie „zaliczka” jest kwotą wpłaconą na poczet przyszłych należności i nie stanowi, jak „zadatek” formy zabezpieczenia wykonania umowy, a jedynie część ceny – inaczej: zadatek jest bezzwrotny a zaliczka zwrotna. Każdy musi rozważyć sam co jest lepsze. UWAGA – każdy kij ma dwa końce!
Możliwe SYTUACJE i ZAGROŻENIA:
a) wybieramy zaliczkę:
– po umowie przedwstępnej sprzedający znalazł kupca który mu da więcej, więc oddaje nam zaliczkę i „do widzenia”
– my rezygnujemy i możemy domagać się zwrotu zaliczki; powinniśmy ją dostać :)
b) wybieramy zadatek:
– sprzedający bez naszej zgody nie może odstąpić od umowy. Jeżeli to zrobi musi nam wypłacić PODWÓJNĄ kwotę zadatku – jest to nasze zabezpieczenie! Najlepiej wpisać do umowy że strony będą stosować przepisy art 394 KC, który właśnie to stwierdza (bo może się okazać że sprzedający mówi „a ja nie wiedziałem o tym” :) ).
– bank decyduje że jednak nie da nam kredytu a my w terminie określonym w umowie przedwstępnej nie znajdujemy innego finansowania – zadatek przepada;
– bank decyduje że da nam kredyt, ale niestety formalności się ciągną i możemy podpisać umowę z bankiem po terminie określonym w umowie przedwstępnej. Jeżeli sprzedąjący jest złośliwy, to mówi ze nie wywiązaliśmy się z umowy i zadatek przepada, jak jest „rozumny człowiek” to tego nie robi :)
Moim zdaniem jeżeli jesteśmy pewni zakupu i finansowania, zadatek wydaje się być lepszym rozwiązaniem.
Zaliczkę można przekazać dowolnie, ale zadatek daje się w gotówce – trzeba być na to przygotowanym. Moim zdaniem najlepiej przekazać PO podpisaniu umowy, ew. w trakcie lub parę minut przed, natomiast nigdy długo przed podpisaniem!!! Najlepiej w biurze u notariusza, który mógłby udostępnić nam gabinet na te kilka minut.
5. W umowie przedwstępnej należy umieścić wykaz WSZYSTKICH dokumentów jakie musimy otrzymać od sprzedającego z podaniem czasu do którego musimy to mieć (potem możesz coś chcieć, ale on nie musi Ci tego dać)! Są to w szczególności dokumenty potrzebne dla banku. To co teraz pamiętam:
– najważniejsze (co de facto powinniśmy sprawdzić wcześniej!!) – że rzeczywiście jest właścicielem tego mieszkania :)
– zaświadczenie że nikt nie jest zameldowany (najlepiej iść ze sprzedającym do urzędu tego samego dnia tuż przed podpisaniem UMOWY FINALNEJ, żeby się nie okazało że w ciągu miesiąca który minął zdążył kogoś tam zameldować)
– zaświadczenia z ZUS, US itp. ze nie zalega ze świadczeniami (dlaczego – wspomniała o tym Ewa); [i tutaj mała informacja, jaką uzyskałem od notariusza, że do „spółdzielczo-własnościowego prawa” do lokalu tych przepisów się nie stosuje – nie sprawdzałem tego osobiście, nie ufajcie mi co do tej informacji]
– zaświadczenia ze spółdzielni czy wspólnoty że opłaty czynszowe są uregulowane
– zaświadczenia lub rachunki że opłaty eksploatacyjne są uregulowane
– etc.
6. Sprzedający chce jak najkrótszy okres pomiędzy umową przedwstępną a finalną, a kupujący odwrotnie :) Należy starać się żeby ten okres był jak najdłuższy – myślę że przynajmniej 3 miesiące (słyszałem o przypadku że były to 2 tygodnie, a potem delikwent dowiadywał się ze pan X z banku jest na urlopie i podpisze umowę po powrocie, za 2 tygodnie :D ).
7. Nie znam szczegółów prawnych, ale uwaga: nawet jak właścicielem jest jedna osoba, to współmałżonek również powinien być uwzględniony w umowie! Chyba że mają rozdzielność majątkową, co muszą nam oczywiście udowodnić a my musimy sprawdzić typ tej rozdzielności! Żeby nie okazało się że miesiąc po kupnie mieszkania partnerka sprzedającego wraca z wakacji i mówi ze o niczym nie wiedziała i ją to nic nie obchodzi :) Generalnie: przy podpisywaniu umowy muszą być wszyscy współwłasciciele mieszkania.
8. Notariusz ma obowiązek sprawdzić, przedstawić i wyjaśnić nam zawartość Księgi Wieczystej. Możemy dodatkowo zrobić to na własną rękę wcześniej – z tego co pamiętam, każdy ma dostęp do ksiąg wieczystych. Ostatnio brałem odpis dla swojego mieszkania – trwało to może pół godziny.
9. Co do tego punktu to nie jestem pewien do końca – proszę żeby ktoś biegły mnie poprawił lub potwierdził. Możemy żądać nie tylko wypisu z księgi wieczystej, ale także możemy sprawdzić dziennik korespondencji repertorium KW. Jest to zbiór wszystkich wniosków o wpis/wykreślenie w KW. Po co nam to? Bo wpis do księgi potrafi trwać np pól roku, wiec na dzień podpisywania umowy mamy KW czystą, ale może leżeć jakiś wniosek do wpisu (np. hipoteki :) ).
10. Nie muszę wspominać że księga musi być „czysta” :) Generalnie w działach III i IV nie powinno nic być.
11. Podobna procedura powinna się odbyć co do KW działki na której stoi blok.
12. Uwaga na wskazanie terminu w umowie w którym ma być przekazane mieszkanie. Jak szukałem mieszkania spotkałem się z taką sytuacją że na pierwszej wizycie było to 1 miesiąc. OK – zdecydowałem się, po czym na kolejnym spotkaniu pan stwierdził ze ekipa budowlana wyjechała do Irlandii i nie będzie to 1 miesiąc tylko nieokreslone „do czasu aż dokończę dom, może wrzesień” :D
13. I teraz moim zdaniem jeden z ważniejszych punktów umowy. Myślę że powinno się wpisać klauzulę że strona „w zakresie XX poddaje się egzekucji wprost z niniejszego aktu stosownie do art. 777 par 1 pkt 4 kodeksu postępowania cywilnego” czyli kupujący w zakresie zapłaty a sprzedający w zakresie oddania mieszkania. Co to oznacza – oznacza to, że ten akt notarialny jest od razu samodzielnym tytułem egzekucyjnym. Czyli jak sprzedający nie chce nam dać fizycznie mieszkania, od razu możemy iść do komornika i je odebrać, zamiast tłuc się po sądach. Oczywiście jeżeli kupujący się podobnie zobowiąże, to gdy nie zapłaci – sprzedający może iść do komornika o egzekucję zapłaty.
Dobrze – myślę że przestanę na tym, bo za bardzo wchodzę w szczegóły a komentarz rośnie…
Jeszcze tylko kilka ogólnych uwag:
– Kupno mieszkania to nie jest wyścig. Pośrednicy i sprzedający lubią chwyty typu „mam innego klienta, proszę o szybko decyzję” :) Nie można dać się na to złapać.
– Kupno mieszkania dostarcza bardzo wielu emocji, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych. Nie należy ulegać ani tym ani tym – kalkulować wszystko „na chłodno”, spokojnie, bez nerwów, bez ekscytacji. Bardzo łatwo wpaść w zachwyt nad pięknym mieszkaniem, w pięknej okolicy i w dodatku wartym tyle co marna kawalerka.
– Pamiętać o terminach!!! Wiele rzeczy nie zależy od nas: dostępność notariusza, brak odzewu ze strony spółdzielni/wspólnoty, brak odzewu ze strony urzędów. Trzeba być na to przygotowanym, zabezpieczając sobie jak najdłuższe terminy na realizację określonych kroków.
– Finanse, kredyty to temat na który można by napisać niejedną książkę, ale mała rada: nawet jak finansujesz 100% z kredytu musisz mieć dodatkowe środki, chociażby na zadatek i nie planuj tych pieniędzy „na styk”, miej jakąś rezerwę na dodatkowe koszty.
– Nie sugeruj się wyposażeniem przy wyborze i ocenie mieszkania. Przecież sprzedający Ci tego nie zostawi, a niektórzy łatwo wpadają w zachwyt nad przepięknymi firankami :D
– Sprawdź na własną rękę „otoczenie” mieszkania – to o czym pisała Ewa – czy nie jest zaplanowana autostrada obok, czy nie jest to blok do rozbiórki, odwiedź mieszkanie o różnych porach (a nie np tylko wtedy gdy nie latają blisko samoloty :) ), itp, itd.
– Bądź twardy i nieustępliwy!!! To nie jest zakup bułek w sklepie, tylko ogromne kwoty i inwestycja może na lata. Wszystko musi być dopięte na ostatni guzik.
– Zachowaj czujność w sytuacjach jak np: nagła obniżka ceny przez sprzedajacego; kilkumiesięczny okres jaki ogłoszenie wisi a mieszkanie się nie sprzedaje; ponaglanie przez kogokolwiek; niechęć lub opieszałość sprzedającego (ma nas zachęcić a nie zniechęcić!);
– Negocjuj, negocjuj, negocjuj – umowy, ustalenia, kwotę.
– Czasem jest lepiej kupić mieszkanie gorsze i dołożyć te 10% na remont, niż mieszkanie piękne a nieprzemyślane do końca.
Myślę że wystarczy. Mam nadzieję że komuś się przydadzą moje rady. Oczywiście muszę napisać mały disclaimer: wszystko to oparłem na mojej wiedzy i realnych doświadczeniach przy zakupie mieszkania. Jednak od kiedy to robiłem (ok. 1,5 roku temu). minęło trochę czasu, więc nie wierzcie ślepo we wszystko, bo być może coś się zmieniło od tamtego czasu.
Zapraszam oczywiście do komentowania a tym bardziej poprawienia ew. nieścisłości, bo przecież zależy nam na obiektywnej prawdzie.
Pozdrawiam,
Greg
@zuza
;)
posiadanie potomka … jest na tym blogu traktowane jak pomyłka życiowa
Za Alexa się nie wypowiem, ale uważam, że i On inaczej na to patrzy.
U mojej opinii posiadanie potomka jest pomyłką jeśli nie możesz mu zagwarantować zainteresowania, stabilności i wyżywienia.
Brak gwarancji którejkolwiek z tych 'potrzeb’ uważam za pomyłkę.
Zauważ, że nie nie umieściłem na liście pieniędzy ani prezentów. Tak naprawdę dziecku jest wszystko jedno ile zarabiamy. Ale często to co zrobiliśmy ze swoim życiem wpływa na malucha. Sama wpadka i następstwa psychiczne tego zdarzenia u przyszłej mamy w czasie ciąży mają niebagatelne znaczenie. Ale nie będę się rozpisywał na ten bądź co bądź poboczny temat.
Dziecko to wspaniała 'rzecz’ jeśli jest się już gotowym żeby mu oddać resztę swojego życia (przynajmniej na pewien czas), bez żałowania tego.
Ja tą 'dyskryminacje’ odbieram jako:
„Podejmuj decyzje świadomie albo się w nic nie pakuj i innych!”
Odpowiedz mi na pewne pytanie.
Ile % ludzi po ślubie pytanych jest przez rodziców/znajomych kiedy budują/kupują mieszkanie?
To właśnie lansowanie, że nie ma innego wyboru wiąże się z moim stanowczym stwierdzeniem ze wybór jest.
Pozdrawiam.
Po bardzo długim dniu pozwólcie, że odniosę się tylko do jednej sprawy
Zuza piszesz: „Ludzi mających dziecko jakby nie było, w postach Alex nie bierze ich pod uwagę, jeśli już, to traktuje się ich z niejaką… pobłażliwością”
Możesz przytoczyć moje wypowiedzi na podstawie których wyciągnęłaś takie wnioski?
Faktem jest, że reprezentuję inny model życia i dość otwarcie dzielę się różnymi jego elementami, to w ramach rozszerzania gamy możliwości, które można brać pod uwagę szukając własnej drogi.
Tak samo piszesz: „przy jednoczesnej radosnej poradzie już nie-pamiętam-komu, że jeśli ma problem z rodzicami to niech o tak zerwie z nimi wszelkie kontakty, a co mu będą przeszkadzać w samorozwoju!)”
Jak już cytujesz, to rób to proszę dokładnie i najlepiej nie wyrywając moich zdań z kontekstu :-)
Zaordynowana kiedyś dość spora przerwa w kontaktach z moimi rodzicami (po wyczerpaniu wszelkich możliwości perswazji i lojalnym uprzedzeniu o konsekwencjach) zaowocowała prawie perfekcyjną relacją kilka lat później :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witaj Alex:)
Wiedziałam, że poprosisz o cytaty, niestety jestem aktualnie w strasznym biegu, post pisałam na gorąco. Obiecuję wynotować Cię nie później niż do poniedziałku, wcześniej nie dam rady:)
Pozdrawiam,
z.
A ja myślałem, że moje przejście przez budowe domu „systemem gospodarczym” to było przeżycie. Jak widać łatwiej rozmawiać z murarzami o krzywej ścianie, niż z deweloperami, którzy świadomie wykorzystują nieczyste zagrania.
Gratuluję determinacji i profesjonalnego podejścia do sprawy.
Alex rozwiń proszę swoją myśl, którą z braku czasu zawarłeś w słowach „Może należałoby zastanowić się zastanowić się, czy w takim razie warto się ożenić i planować dziecko?” kiedy odpowiadałeś na jednego z moich poprzednich postów.
Michał Mech pisze: „TesTeq, napisałeś: 'Po prostu proponuje zastanowienie się, czy naprawdę jesteśmy skazani na małżeństwo i posiadanie dzieci.’
Nie. Nie jesteśmy. Przynajmniej ja nie byłem. Odnoszę wrażenie, że Ciebie to nie dotyczy/przytłacza/interesuje/etc (skreślić niepotrzebne) i Ty czułbyś się skazany.
Nie chcesz, nie musisz. Chesz? Robisz to.”
Jeśli byś się dobrze przypatrzył temu, co napisałem, zauważyłbyś słowo „proponuje„, a nie „proponuję„. Mały ogonek pod „e”, a jakże zmienia znaczenie – pisałem o tym, że Alex nam proponuje tę chwilę zadumy.
Wracając do Twoich propozycji – wszystkie je skreśliłem, jako niepotrzebne, ponieważ nie czuję, żebym był skazany.
@Greg: Dziękuję za zaglądanie do mojego blogu. Być może chodzi Ci o wpis o sympatii prowadzącej do telepatii między partnerami. Na pytanie, jak rozpoznać „odpowiednią osobę” nie potrafię udzielić tak prostej odpowiedzi jak Monika Góralska: „po prostu spotykasz kiedyś kogoś i wiesz, że to ta osoba – może raczej czujesz niz wiesz.” W moim przypadku tak się właśnie stało, ale znam zbyt wiele kontrprzykładów, żeby uznać to za schemat postępowania godny polecenia. Zatem po prostu miałem szczęście. :-)
Eeeeee tam.
Teraz ja mam jazdę bez trzymanki :-).
Negocjuję kupno domu i ziemi której:
1) Właściciel nie żyje, a do spadku pretenduje 9(!) osób.
2) Jest(a w zasadzie był) właścicielem 1/8 terenu na spółkę z 1/8 inną osobą prywatną i 6/8 byłego PGR.
3) Stoi na jedynej drodze do jedynego mostu przez rzeczkę i w związku z tym 1/5 ziemi ma absolutnie publiczną służebność.
4) Ziemia leży na terenie parku narodowego.
5) Ziemia leży na obszarze ścisłej ochrony archeologicznej.
Ze 3 miesiące minie zanim wszystko to zrozumiem i ogarnę moim skromnym umysłem. Od wczoraj mam wypis z księgi wieczystej. Ciekawe czy mój prawnik wymięknie.
Pozdrawiam serdecznie,
Marcunio
Marcunio to podziwiam za sam zapał. Daj znać jak wszystko idzie.
Witam wszystkich nowych Czytelników :-)
Michał Mech
Jestem chwilowo ekstremalnie zajęty, pozwól że wrócimy do tego wkrótce
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam wszystkich,
blog Alexa czytam już jakieś dwa lata i myślę że nadszedł czas żeby się wypowiedzieć ;)
@ Lasu aka Marek Kozieł
Faktem jest, że na blogu tym na osobników z potomstwem patrzy się tutaj z innej perspektywy (kiedyś wydawało mi się że gorszej, co mnie trochę raziło), jednakże od momentu jak przeczytałem gościnny post na temat rodziny, dzieci itp. dotarło do mnie że Alex nie do końca jest przekonany do takiego modelu życia ale nie oznacza to że nie można się tutaj na ten temat wypowiadać. Od tego momentu mimo posiadania trójki brzdąców czuje sie tutaj komfortowo :).
Właśnie się tutaj toczy dyskusja co jest lepsze – kredyt czy wynajmowanie mieszkania. Oczywiście co człowiek to opinia, a moja opinia jest taka, że mimo wszystko kredyt na mieszkanie jest lepszy. Moi rodzice nauczyli mnie, że jak Cię na coś nie stać to po prostu tego nie kupuj i tak też staram się w życiu postępować. Wyjątkiem jest tutaj kredyt mieszkaniowy ;) Po wielu kalkulacjach nieprzespanych nocach, kilka lat temu wraz z żoną kupiliśmy swoje własne M3, później przeprowadziliśmy się do innego miasta, sprzedaliśmy stare mieszkanie a nowe również kupiliśmy na kredyt (już dużo mniejszy kredyt). Pół roku temu przeprowadzka i powtórka z rozrywki, ponownie kredyt (tym razem już 70% wkładu własnego do dużego M4) piszę o tym dlatego aby pokazać jaka jest zaleta pożyczania pieniędzy od banku na cel mieszkaniowy – stopniowo, powoli tworzysz wartość tego mieszkania (no chyba że kredyt we frankach :| o tym za chwile). Jeżeli zdecydowałbym się na wynajem mieszkań nie miałbym teraz 70% wkładu własnego do mojego aktualnego mieszkania starym budownictwie gdzie hasają moje małe „reaktory jądrowe” (myślę że posiadacze potomstwa wiedzą o co chodzi z reaktorami :)), który na długo będzie moim domem, również w sensie mentalnym.
Co do farnka: teraz to już wszyscy wiedzą że walutowy (szczególnie frankowy) zawrót głowy nie mógł trwać wiecznie. Wszystkie moje kredyty miałem/mam w złotówkach. We wcześniejszych latach „dopłacałem”, ale teraz naiwnie po forach mBanku nie muszę pisać że mnie oszukano „bo doradca mówił że frank nigdy nie osiągnie 3 PLN”. Jak się bierze kredyt na X-dziesiąt lat to wcześniej czy później musi się sprawdzić reguła „spłacaj zadłużenie w walucie jakiej osiągasz dochody” (w sumie ta zasada i tak nie zadziałałaby w niektórych polskich bankach – bo jak ktoś zarabia we frankach to i tak w zębach do banku musi przynieść złotówki i wymienić po złodziejskim przeliczniku na franki :( ).
Kredyt mieszkaniowy to temat rzeka, Ewa napisała wartościowy post, wspomniała o tym, że niestety po zakupie szybko straciła pracę i suma sumarum musiała sprzedać posiadłość :(. Właśnie tutaj od Alexa w jednym z postów dowiedziałem się o koncepcji tworzenia poduszki finansowej (zdumiewające jest to że wcześniej o tym nie pomyślałem !!!) i właśnie tutaj chciałbym podziękować! Tak się składa, że pracuje jako inżynier w branży samochodowej, co gorsza u amerykańskiego wytwórcy dóbr samochodowych. Jak wszyscy wiemy po „mieszkaniówce”, samochodówka jest następną branżą która mocno oberwała (i cały czas obrywa) po dupie. Zwolnienia panoszą się w całej branży (zwolniono wielu moich kolegów), póki co pracuję ale istnieje duże prawdopodobieństwo że w ciągu kilku miesięcy zwolnią mnie z powodu oszczędności. Mimo wszystko czuję się w miarę spokojnie a to z racji tego że w odpowiednim momencie stworzyłem poduszkę finansową, która pozwoli mi funkcjonować przez okres 1,5 – 2 lat (w zależności od tego jak bardzo obniżymy standard życia) – jeszcze raz – dzięki Alex !! :)
PS. W poniedziałek biegnę do skarbówki wypytać o to czy przepis, o którym wspomina Ewa dotyczy również wspólnot mieszkaniowych :|
co prawda nie przeczytalem wszystkich postow
ale przeraza mnie ze wiekszosc ludzi zaklada ze rata = wynajem
tak sytuacja wyglada teraz , ale kredyt bierzemy na 20-30 lat !!! to sa 3 dekady, teraz pomyslcie ile sie zmienilo od roku 80 do teraz !! czy naprawde sadzicie ze takie uproszczenie ma sens ?!? tak naprawde nie jestesmy w stanie przewidziec ustroju polityczno gospodarczego naszego kraju na najblizsze kilkadziesiat lat
ktos napisal ze jesli mamy do splacenia 300k kredytu sprzedajemy mieszkanie za 400 .. typowe 'zaokrąglanie kosztów w dół dochodów w góre’ bo moze sytuacja byc w druga strone i zostaniemy z 100k do splaty i brak mieszkania
@damianos, z tego co opisujesz to trafila ci sie po prostu hossa na rynku nieruchomosci – kupujac mieszkanie wiedziales ze zyskasz na nim kilkadziesiat % ?
@damianos
piszesz „We wcześniejszych latach “dopłacałem”” oraz „wcześniej czy później musi się sprawdzić reguła “spłacaj zadłużenie w walucie jakiej osiągasz dochody” ”
Jesteś pewien że nadal nie „dopłacasz”? Robiłeś przeliczenie jakie raty byś płacił mając kredyt w CHF, biorąc pod uwagę obniżkę LIBORu i marżę jaką byś kiedyś dostał na franka?
Należy także pamiętać o tym, że kurs franka jest cykliczny – raz będzie rósł, raz spadał. Jak na razie historia pokazuje, że frank bardziej się opłacał biorąc pod uwagę wysokość rat. Nawet teraz dla sporej części kredytów tak jest, stąd moje powyższe pytanie do Ciebie. :)
Poza tym Twoja historia daje kolejny ważny przykład w dyskusji, że mieszkanie nie ogranicza! :) Teraz masz trzecie zakupione mieszkanie, dwa poprzednie sprzedałeś, przeprowadziłeś się. Oznacza to że jeśli ma się dobre podejście to tych kwestii to wszystko można. Dzięki za ten głos w dyskusji. :)
Odniosę się jeszcze do Twojego komentarza na temat potomstwa.
piszesz „Faktem jest, że na blogu tym na osobników z potomstwem patrzy się tutaj z innej perspektywy (kiedyś wydawało mi się że gorszej, co mnie trochę raziło)”
No to jest już coraz więcej osób, które zauważyły ten fakt. :)
piszesz dalej „… ale nie oznacza to że nie można się tutaj na ten temat wypowiadać” – pewnie, że nie. :) Mam jednak wrażenie, że Zuza słusznie zauważyła, że jak już jest poruszany ten temat, to z niejaką pobłażliwością (nazywając delikatnie).
Pozdrawiam,
Greg
damianos:
„Jak się bierze kredyt na X-dziesiąt lat to wcześniej czy później musi się sprawdzić reguła “spłacaj zadłużenie w walucie jakiej osiągasz dochody”.” Regula o tyle malo praktyczna, ze w perspektywie kilkudziesieciu lat moze to wielokrotnie zmienic. W ciagu 6 lat od skonczenia studiow zarabialem juz w euro, zlotowkach, dolarach i koronach szwedzkich, za kazdym razem ciezko byloby przewalutowywac kredyt :)
Witam nowych Czytelników
To nie jest mój wątek, dlatego nie będę się tutaj rozpisywał nie na temat więc tylko krótko :-)
Greg, Damianos
Wyjaśnijmy sobie jedno: Czy ktoś ma potomstwo, czy go nie ma to jest jego osobista sprawa i w żadnym wypadku nie należy tego ani oceniać, ani tym bardziej „pobłażliwie” na taką osobę patrzeć (ciągle czekam na przykłady cytatów). Nie zmienia to faktu, że na blogu, na którym otwarcie dzielę się moimi obserwacjami i doświadczeniami życiowymi mogę otwarcie napisać to, co uważam, nawet jeśli jest to sprzeczne z popularnymi przekonaniami, tym bardziej, że mam za sobą trochę więcej czasu na zbieranie tych doświadczeń niż większość z Was :-)
Chyba trzeba będzie napisać post na ten temat.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Abstrahujac na razie od tego tematu – nie bardzo rozumiem czemu „nie będziesz się tutaj rozpisywał”? Czy chodzi o to że temat nie przystaje do głównego wątku, czy o to że jest to post gościnny?
Myślę że Twoja wypowiedź nt nieruchomości (jak i nt „małżeńsko-rodzinny”) wniosła by wiele do dyskusji!
Myślę że post na ten temat do dobre rozwiązanie – byłoby odpowiednie miejsce do tego typu dyskusji, bez konieczności zaśmiecania tego wątku, no i mielibyśmy jasny obraz przesłania tego blogu w tym temacie.
(A że zawsze zwracasz uwagę komentującym żeby mówili o swoich rzeczywistych doświadczeniach w danym temacie, a nie o obserwacjach i odczuciach nie popartych praktyką, czekam z niecierpliwością na post o posiadaniu żony i dzieci w Twoim wykonaniu ;) )
Pozdrawiam serdecznie,
Greg
PS. Mam nadzieję że nie będziesz się czuł urażony, co do mojego ostatniego zdania w nawiasie. :) Moja obecność na tym blogu świadczy o tym, że cenię Twoje opinie, a napisałem to tylko po to, żeby zwrócić uwagę że czasem można wypowiadać się na tematy, których się nie „przeżyło” osobiście, ale z różnych źródeł ma się wiedzę w danym temacie (również czytelnicy). :)
Greg
myślę, że większość Czytelników domyśliła się, że nie chcę pisać w tym wątku na zupełnie inny temat, tym bardziej, że jest to post gościnny, a nie mój. Jak ktoś wyświadczy mi przysługę i pisze taki post, to nie wypada mi go zaśmiecać.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Wyobraź sobie, że w moim dość bogatym życiu zarówno byłem żonaty jak też wychowywałem dzieci (choć nie moje biologiczne)
Alex,
Dzięki za odpowiedź!
Masz rację – nie ma sensu zaśmiecać tego wątku tematem pobocznym, więc i ja z tego rezygnuję. Przepraszam, ze go podtrzymywałem.
Jak zauważyłeś często używam uśmiechniętych emotikonek, bo nie mam żadnych złych zamiarów pisząc tutaj (a czasem ciężko przekazać emocje przez komputer) – jak tak to odebrałeś, to przepraszam!
Tak samo było tym razem – nie chciałem Cię urazić ani zmuszać do takich deklaracji jak w Twoim PS. Mimo wszystko, ta informacja i fakt, że to napisałeś, rzuca zupełnie inne światło (pozytywne światło :) ) na Twoje komentarze w tym temacie i utwierdza mnie że warto czytać tego bloga. :)
Pozdrawiam bardzo serdecznie,
Greg
Witam,
Więc tak, mam dwoje dzieci, dom na wsi, duży kredyt w banku.
Czy jeśli miałbym możliwość podejmować te decyzje jeszcze raz to czy bym to zrobił ponownie- TAK.
Czy dom mnie ogranicza- Tak i Nie. Z przyczyn rodzinnych nie chciałem opuszczeć miejsca zamieszkania więc zorganizowałem sobie życie zawodowe tak abym nie musiał nigdzie jeździć.
Czy dzieci rodzinna ogranicza- nie ale zmienia wszystko.
Warto jest uświadomić sobie co chcemy i jak chcemy żyć, ja żyje tak jak wybrałem i jak chcę a nie dlatego że nie mam wyjścia.
Pozdrawiam
Krzysiek
zuza napisała:
„mając na wzdględzie – jednak dość specyficzne – relacje Alexa z ludźmi jakie wyłaniają się spomiędzy postów (otwartość, serdeczność i przyjacielskość wobec w sumie obcych osób stanowiących “wyzwanie” różnego typu, przy jednoczesnej radosnej poradzie już nie-pamiętam-komu, że jeśli ma problem z rodzicami to niech o tak zerwie z nimi wszelkie kontakty, a co mu będą przeszkadzać w samorozwoju!)”
Co prawda Alex już się wypowiedział, ale i ja coś dorzucę od siebie. Nie wiem dlaczego kilka osób (nie pamiętam w którym konkretnie wątku) zarzucało Alexowi jakieś niemoralne i dwulicowe podejście do ludzi, że niby taki otwarty i serdeczny, a nakazuje ucieczkę zamiast mozolnej naprawy danej trudnej sytuacji. Ja zawsze rozumiałem wypowiedzi Alexa na zasadzie takiej „jeżeli wszystkie próby naprawy niewygodnej sytuacji zawiodły i nie widać aby coś miało się w tej kwestii zmienić to zastanów się czy warto kopać się z koniem i czy gra jest naprawdę warta świeczki? Czy warto się umartwiać w imię zasad, bo znamy się już tak długo, czy może jednak trzeba sobie w pewnym momencie taką toksyczną znajomość odpuścić?”
Nigdy nie odczułem by Alex proponował podejście typu: gdy tylko coś idzie nie tak to jak najszybciej uciekaj bo co się będziesz przejmował.
Dorzucę także moje dwa grosze jak dotychczas rozumiałem wypowiedzi Alexa w kwestiach potomstwa. Po pierwsze zawsze byłem przekonany, że Alex nie stara się na siłę narzucić własnego światopoglądu. Raczej było to dla mnie mówienie „zastanów się dobrze czy tego właśnie naprawdę chcesz i nad konsekwencjami podejmowanej decyzji i żyj tak jak uważasz
za stosowne. Czy kredyt, dzieci i rodzina to Twoje marzenie czy tylko presja otoczenia bo wszyscy biorą, bo wszyscy się żenią. Odpowiedz sobie na to szczerze i żyj jak chcesz.” Stąd ciągłe przypominanie „use your judgment.” Z tych powodów nigdy nie miałem wrażenia, że osoby mające dzieci są w jakiś sposób przez Alexa traktowane gorzej. Tym bardziej, że jak ktoś wspomniał ukazał się tutaj post o dzieciach osoby mającej tych dzieci wiele, a także kiedyś w komentarzach Alex przyznał, że był w długotrwałym związku i wychowywał 10letnią córkę więc na pewno ma co nieco pojęcia o tym co mówi. (choć przyznam, że żonatość Alexa to pewna nowość – ciągle byłem przekonany, że Alex żył w związkach nieformalnych)
Może się powtórzę, ale dla mnie podejście Alexa jest takie „Prezentuję tu drogi czytelniku model życia z którym jest mi dobrze. Wiem, że nie jest on standardowy, ale proszę zastanów się nad nim – może i Ci będzie odpowiadał albo chociaż zmusi cię do ciekawych przemyśleń i
wyciągnięcia kilku interesujących wniosków…”
Wracając do głównego wątku.
Doskonały post Ewo. Łatwo i przyjemnie się czyta a jednocześnie zawiera on wiele cennych informacji. Co prawda na razie kredytu i zakupu mieszkania nie planuję (w tej kwestii bliżej mi do podejścia Alexa) ale jeżeli coś by się zmieniło teraz wiem na co w przyszłości zwrócić
uwagę. Także uwagi Grega są bardzo interesujące.
Marcunio,
Jak przejdziesz już całą procedurę to może będzie warto wrzucić przemyślenia na ten temat w formie komentarza w tym wątku.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Grzegorz Kudybiński.
Jako, że to najświeższy wątek o nieruchomościach – podrzucam linka – aby czytać druki umów :) Bo napadnie bankozaur:
http://biznes.onet.pl/13,1531440,prasa.html
http://wiadomosci.onet.pl/1914363,10,klienci_skarza_bank_o_zawyzanie_oprocentowania,item.html
Kolejny świetny tekst na blogu. Pogratulować.
Sam jednak niewiele ze swoich dośwadczeń mogę dodać, bo mieszkanie kupowałem od dewelopera, ale w bloku który już stał i był w fazie wykończeniowej. Komfortowa sytuacja i bez niespodzianek. Umowa oczywiście w formie aktu. Umowę kupna jak i umowę kredytową dałem do prawnika.
Warto startować po kredyt do kilku banków – kiedy starałem się kredyt marże, opłaty itp. potrafiły się zmieniać co tydzień, a i prawnik będzie miał okazję porównać oferty.
Przy okazji pozwolę też sobie na kilka refleksji:
Dzieci.
Potomstwo to bodaj najlepsza inwestycja „w przyszłość” (wielodzietność wcale nie jest wyrokiem skazującym na klęskę i ubóstwo). Ale jak każda inwestycja musi być przemyślana i realizowana z głową.
Wolność a kupno/wynajem.
Nie kwestia, która opcja zapewnia obiektywnie większą wolność, lecz z czym czujemy się bardziej wolni. Potrafię docenić jakie możliwości daje wynajem: to że w każdej chwili, dosłownie z dnia na dzień można przenieść się w dowolne inne miejsce, które oferuje lepsze perspektywy; że można dynamiczniej reagować na zmiany, itp.
Jednakże ja osobiście czuję się znacznie bardziej wolny mając świadomość posiadania konkretnego, fizycznego majątku, że mam coś, czym mogę dowolnie rozporządzać. Szczególnie w kontekście miejsca do życia ma to dla mnie niebagatelne, psychologiczne znaczenie.
Lubię czuć się jak „pan na włościach” ;)
Konserw
Witaj na naszym blogu :-)
Pomijam prośbę o uzasadnienie Twojego stwierdzenia „Potomstwo to bodaj najlepsza inwestycja “w przyszłość” bo to nie ten post i może do tego tematu wrócimy :-)
Napisałeś: „ja osobiście czuję się znacznie bardziej wolny mając świadomość posiadania konkretnego, fizycznego majątku, że mam coś, czym mogę dowolnie rozporządzać”
Ja też :-)
Nie oznacza to jednak, że muszę posiadać nieruchomość w której aktualnie mieszkam. W moim wypadku tak właśnie jest: z jednej strony wynajmuję lokale gdzie mieszkam (Berlin, Warszawa), z drugiej posiadam kilka sympatycznych inwestycji kupionych po okazyjnych cenach gdzieś indziej. W ten sposób mam, jak to mówią Amerykanie „the best of both worlds” :-)
Nie jest wykluczone, że jeśli będzie poważniejszy kryzys na rynku nieruchomości w Warszawie, to też tutaj coś kupię i może nawet tam zamieszkam, ale u mnie kolejność jest taka:
1) okazyjna cena nieruchomości z potencjałem (najlepiej jeszcze pozytywny cash- flow)
2) nabycie
3) dobór sposobu wykorzystania nabytku (mieszkanie samemu, wynajęcie komuś, czy, jak mówią z kolei Niemcy „picie herbatki i czekanie”)
4) ewentualna realizacja zysków
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam.
Mi udało się kupić mieszkanie w bardzo dobrej cenie(bez kredytu, 4 pokoje, do kapitalnego remontu). Ryzykowałem, ponieważ musiałem najpierw wykupić za poprzedniego właściciela mieszkanie na własność, następnie uregulować za tą osobę bardzo duże zaległości czynszowe oraz komornika, a dopiero na koniec mogłem iść do notariusza i cieszyć się własnym M. Chociaż nie tak do końca, ponieważ były jeszcze problemy z wymeldowaniem 4 osób z tego mieszkania, a następnie z przeprowadzeniem tych osób do innego lokalu, który mieli sobie kupić (trwało to ponad rok). Niestety nie zrobili tego i ja musiałem szukać im mieszkania do wynajęcia bo sami nie potrafili znaleźć. Niestety mieszkanie jak pisałem wcześniej było do kapitalnego remontu, na co nie miałem już pieniędzy. Postanowiłem sprzedać je i w zamian za to kupić mniejsze (2 pokoje) i kompletnie je wyremontować. Oczywiście zrobiłem to dlatego, aby nie mieć kredytu przez najbliższe kilka lat. Ogólnie zrobiłem niezwykle udaną transakcję i opłacało się czekać, ponieważ ceny prze ten rok skoczyły w górę niemal dwukrotnie w moim mieście i dzięki temu mogę się cieszyć teraz czystym, zadbanym, własnym, bez kredytu mieszkaniem.
Pozdrawiam
Filip Szołowski
Filip
Nie chcę psuć Ci przyjemności, niemniej należy w ogólnym rachunku uwzględnić następujące czynniki:
1) Koszt Twojego czasu, który spędziłeś na tych sprawach
2) lost opportunity cost – czego innego nie zrobiłeś w tym samym czasie
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
jeśli uznasz, że treść mojego posta nie jest zgodna z tematem głównego wątku to zrozumiem to i powstrzymam się od dalszych rozważań na ten temat, jednak „lost opportunity cost” wydaje mi się idealną rzeczą do zdołowania się. Ot, ktoś zrobił coś fajnego i się cieszy, a tu ktoś wyskakuje mu z tekstem: „stary, w tym czasie mogłeś yxz”. Nie wydaje mi się to rozsądne, blisko temu do podcinania skrzydeł.
Oczywiście można to dobrze wykorzystać, niemniej aż się prosi z Twojej strony o taki właśnie przykład, skoro o l.o.c. wspominasz.
Łukasz Kasza
Łukasz
Rozumiem Twój sposób rozumowania. Z drugiej strony to jest blog edukacyjny i jeżeli Filip podaje przykład (cieszę się, że tak mu wyszło), to ewentualnym naśladowcom trzeba zwrócić uwagę na czynniki pominięte przy jego kalkulacji.
Nie ma to nic wspólnego z podcinaniem skrzydeł Filipowi (bo on już lata :-)), bardziej z ostrzeganiem innych Czytelników
Pozdrawiam serdecznie
Alex
W nawiązaniu do tekstu Filipa:
Wydaje mi się ważne, by jasno pokazać obszary ryzyka:
1. „musiałem najpierw wykupić za poprzedniego właściciela mieszkanie na własność” – czyli Filip kupił mieszkanie obcej rodzinie (4 osoby), bez gwarancji na przeniesienie własności na siebie (chyba że Filip zabezpieczył się umową – ale o tym nie pisze)
2. „następnie uregulować za tą osobę bardzo duże zaległości czynszowe oraz komornika” – podobnie jak w pkc. 1 Filip podnosi swoje koszty bez gwarancji ich odzyskania.
Pkt 1 i 2 są bardzo ryzykowne, szczególnie gdy nie dysponuje się kapitałem, który „można stracić”
3. „mogłem iść do notariusza”, „były jeszcze problemy z wymeldowaniem 4 osób z tego mieszkania” – czyli Filip u notariusza dokonał kupna nieruchomości z lokatorami – bardzo wysokie ryzyko, ze lokatorzy nie zgodzą się na lokal wynajmowany, chyba ze zostało to uwzględnione w akcie notarialnym – o tym Filip nie pisze.
4. „Postanowiłem sprzedać je i w zamian za to kupić mniejsze (2 pokoje) i kompletnie je wyremontować.” – Filip miał szczęscie, ze dokonywał tych transakcji gdy mieszkania cenowo szły w górę. Gdyby ich cena rynkowa spadała jak teraz, mógłby ponieść duża stratę.
Każdy sam musi sobie odpowiedzieć, czy takie rozwiązanie jest dla niego dobre (dla Filipa okazało się bardzo dobrym).
Ewa W
Ewa W
Z góry przepraszam, że w poprzednim poście nie napisałem dokładniej.
Co do punktów 1 i 2, który wymieniałaś to oczywiście zabezpieczyłem się wcześniej umową. Natomiast jeżeli chodzi o punkt 3 to wszystko było zawarte w akcie notarialnym i dopiero po wymeldowaniu się tych osób z mojego mieszkania nastąpiło ostateczne rozliczenie ze sprzedającym mieszkanie. Co do punktu 4 to faktycznie miałem dużo szczęścia.
Alex
Według mnie koszty mojego poświęconego czasu zdecydowanie się zwrócił i to z niezłą zwyżką.
A czego nie zrobiłem w tym czasie? Tego nie potrafię dokładnie powiedzieć, ale z drugiej strony to co mógł bym w tym czasie zrobić mogło by mi uniemożliwić dopięcia kupna mieszkania na takich lub nawet zbliżonych warunkach.
Pozdrawiam
Filip Szołowski
Filip, nie przepraszaj, nie ma powodu:-) Fajnie, że teraz dopisałeś kilka faktów. To cenne dopełnienie Twojej poprzedniej wypowiedzi. Pozdrawiam.
Ewa
cytat:
…o jest blog edukacyjny i jeżeli Filip podaje przykład (cieszę się, że tak mu wyszło), to ewentualnym naśladowcom trzeba zwrócić uwagę na czynniki pominięte przy jego kalkulacji.
Chyba nie o to chodzi że mógł w tym czasie:
nauczyć się grać na fortepianie i zostać wziętym pianistą,
albo
zgłębić tajniki astronomii i odkryć nowe planety.
Jeśli nie oto, to o co? ( tak edukacyjnie, kawa na ławę :-)
Krzysztof Janyst Says: „Chyba nie o to chodzi że mógł w tym czasie:
nauczyć się grać na fortepianie i zostać wziętym pianistą,”
Alex wczeniej napisał o uwzględnianiu następujuących czynników:
1) Koszt Twojego czasu, który spędziłeś na tych sprawach
2) lost opportunity cost – czego innego nie zrobiłeś w tym samym czasie
To właśnie ta „gra na fortepianie” i „zostanie wybytnym pianistą”. Symbolicznie rzecz jana.
Dla kazdego to moze być cos innego lub takiego kosztu moze nie być.
Ja rozumiem to tak:
Czas – Każda godzina mojej aktywnosci jest stosunkowo latwo przeliczana na korzyści. Nawet jesli odpoczywam, to ten czas pozwala mi zbierać energię na efektywniejszą pracę, co moze się przełozyc finalnie na wynik finansowy.
Utracone możliwości – To nieskorzystanie z okazji rynkowych lub zaniechanie/ niepodejmowanie działań, które realizowane w czasie X (gdy zajmuję się działaniem X) , pozwoliłyby mi na realną zmianę mojej obecnej sytuacji, np. na rozwój, co w dłuższej perspektywie przyniosłoby mi znacznie wieksze korzysci lub korzysci w ważniejszych dla mnie obszarach.
To moze byc nauka gry na fortepianie. Moze byc coś zupełnie spoza obszaru zdobuywania wiedzy czy umiejetności, np. nawiazanie cennych kontaktów biznesowych, na które nie było czasu, a które to okazje sie mogą nie powtórzyć.
Dla jednych to będzie utracona mozliwośc, dla innych będzie to obojętne. Tu chyba nie da sie tak „kawa na ławę”. Ważne jest, według mnie, na ile podejmowane działania, aktywnosci i przeznaczany na to czas przyblizają mnie do realizacji moich celów zyciowych i na ile pozwają mi się rozwijać lub ten rozwój ograniczają.
Moja przyjaciółka nie sprząta, bo ona w tym czasie robi inne ważne dla niej rzeczy i woli zapłacic komuś za sprzątanie. Ona w tym czasie zarabia pieniadze – znacznie większe niz te, które płaci za sprzątanie. Ja sprzątam (choc też mogłabym w tym czasie zarabiać pieniadze większe niż za sprzątanie), ale nie wynajmuję nikogo, bo to jest mój czas odpoczynku od pracy i w tym czasie swietnie mi sie mysli o róznych swoich planach, tworzy wizje, etc. Każda z nas inaczej postrzega sprawę utraconych mozliwosci i kosztu własnego czasu, bo mamy rózne potrzeby i rózne osobowosci.
Nie ma tu jednego obowiazujacego wzorca.
Według mnie chodzi o pewną swiadomosc ryzyka, korzysci i kosztów (to nie tylko finanse) przy podejmowaniu każdej decyzji życiowej i rozpoczynaniu każdego działania – nawet decyzji o zatrudnieniu pani do sprzątania:)
Mam takie poczucie, że na ten temat mozna by napisać zupełnie odrębny i ciekawy post.
Ewa
Witam
Jako dodatkowy komentarz nawiązujący do tematu, załączam link do informacji na temat skutków kontrowersyjnych decyzji budowlanych.
http://www.radioram.pl/articles/view/11399/inspektor-budowlany-bloki-z-mieszkancami-do-rozbiorki-posluchaj
Pozdrawiam,
Przemysław
Dobrym uzupełnieniem jest post, który ostatnio ukazał się na serwisie „Dwa grosze”
http://dwagrosze.blogspot.com/2009/08/o-metodach-tracenia-kapitau-w.html
Polecam
Alex
Alex,
przeczytałam ten tekst. o sytuacjach takich jak przedstawiona historia pani Oli czytałam wielokrotnie i słyszałam o nich. Wciąż robi to jednak na mnie wrażenie. W tym przypadku skrajna głupota robi na mnie wrażenie. Dla tych, którzy nie przeczytali tekstu w serwisie „Dwa grosze”: Pani ola zapłaciła 70% wartosci nieruchomosci niesprawdzonemu developerowi w momencie gdy nawet nie było dziury w ziemi, do tego nie zadbała o sensowną umowę. I teraz spłaca kredyt a krzak rośnie na jej pieniądzach, firma upadła ale się odrodziła, chce budować ale dom ma stanowić dla niej zabezpieczenie kredytu. Czyli teraz moze Ola miec dom obciazony hipoteka przez developera i finalnie splaci dwa kredyty.
Zwrociłam szczególnie uwagę jeden z komentarzy: padło pytanie, co pani Oli dalaby sensowna umowa.
Nieznający tematu człowiek zaczął pisać, ze mogłaby sie jedynie sądzic, a to takie a nie inne koszty… Wskazal tym samym, że czy jest umowa czy jej nie ma to w takiej sytuacji i tak różnica niewielka.
A to nieprawda. Różnica jest istotna, jeśli umowa jest mądrze zawarta.
Gdyby Pani Ola podpisała umowę w formie notarialnej z wpisem sądowym w ksiegi wieczyste developera, to nawet jak firma Fenix upadl i w jej miejsce powstal nowy Fenix2, to Fenix2 musiałby zrealizować zobowiązania wynikające z umowy pani Oli, czyli musiałaby wybudować ten dom na warunkach i po kosztach określonych w umowie. Po prostu Pani Oli umowa obciążałaby hipotekę tego konkretnego gruntu.
Pomijam, ze dobra umowa wykluczałaby wpłatę 70% ceny za obietnicę wykopania dziury w ziemi.
Ewa
Witam,
krótki komentarz do postu z dwa grosze:
Można sądzić, że Pani Ola chciała mieć dom ale dobre chęci i intencje się nie liczą, decydują rezultaty. Jeżeli sensownej umowy nie można było zawrzeć, to należało po nieudanych negocjacjach zrezygnować. Pani Ola, w mojej opinii nie udzieliła sobie rzetelnych odpowiedzi: a co by było gdyby …?
pozdrawiam bezsennie
Piotr
ps. off topic-Alex czytam posty i przypomniałem sobie o zasadzie „nie cierp w milczeniu”- bardzo przydatna
Znalazłem ciekawy artykuł jak pracuje wielu pośredników nieruchomości w Warszawie
http://wyborcza.pl/1,76842,7292382,Aaaaaby_sprzedac_mieszkanie.html?as=1&ias=10&startsz=x
I ktoś twierdzi, że reglamentacja tej branży służy podniesieniu jakości :-)
Pozdrawiam
Alex
Do niebezpieczeństw przy kupnie nieruchomości w Polsce należy dodać ten opisany w artykule podlinkowanym tutaj http://alexba.eu/2007-02-19/tematy-rozne/kiedy-chciwosc-przeslania-rozum/#comment-81853
Ludzie, którzy w dobrej wierze kupili mieszkanie dla córki tez obudzili się z ręką w nocniku
Pozdrawiam
Alex
Ciekawy tekst dotyczący zmian w oprocentowaniu i zasadach przyznawania kredytów mieszkaniowych – Rekomendacja T, którą przygotowała dla banków Komisja Nadzoru Finansowego:
http://www.open.pl/news/rekomendacja_t_co_z_tymi_kredytami.html
Pozdrawiam, Ewa W
Ewa W
Wprowadzenie tej rekomendacji powinno nieco znormalizować kwestię kredytów. Dla części ludzi uzyskanie takowego może się okazać (na szczęście) niemożliwe, co ewentualnie skieruje ich uwagę na bardziej opłacalne życiowo cele niz tytuł własności 60m2 w blokowisku zwanym apartamentowcami.
Pozdrawiam
Alex
Warto upomnieć się o swoje:-)
„posiadacze kredytów hipotecznych, którzy zmuszeni byli płacić bankom podwyższone oprocentowanie przez czas dłuższy niż tylko do uprawomocnienia się wpisu hipoteki do księgi wieczystej, mają podstawę, by domagać się od banku zwrotu nadpłaconych kwot.”
Więcej informacji:
http://www.polskatimes.pl/warszawa/pieniadze/182637,bank-naliczal-ci-podwyzszona-marze-zadaj-zwrotu-pieniedzy,id,t.html#material_1
Witam,
Dodam do tematu, że od dziś Ministerstwo Sprawiedliwości udostępniło w sieci bezpłatnie dostęp do ksiąg wieczystych.
Katalog dostępny jest pod adresem:
http://ekw.ms.gov.pl/pdcbdkw/pdcbdkw.html
Na razie od wglądu jest 12 mln z 18 mln. Udostępnienie całości planowane jest na 2013 rok.
Pozdrawiam,
Marcin Wojciech
Rzadko spotyka się cenne (z życia wzięte) rady. Dzięki wielkie za cenne informacje. Szukając mieszkania nauczyłam się jednego: nie kierować się emocjami. Decyzje podjęte pod wpływem emocji kończą się tym, że ktoś może nas nabić w butelkę. Gratuluję Ci zachowania zimnej krwi i twardego podejścia do tego domu. Dzisiaj, jak na widok jakiegoś mieszkanka zaświecą mi się oczy i mam ochotę krzyczeć: biorę!! Gryzę się w język, pakuję emocję i chłonę, włączając racjonalizm. Mam trochę pogryziony język, ale za to brak głupich decyzji na koncie;). Pozdrawiam:)
Fajna życiowa historia, która jest bardzo przydatna dla innych ludzi. Jak widać warto być dociekliwym. Diabeł tkwi w szczegółach. Razi mnie to, że jak ktoś kupuje samochód na giełdzie za 20 tys, to przed zapłatą jedzie na sprawdzenie do warsztatu, czy nie bity, czy nie kradziony, czy licznik nie przekręcony i wydaje 1 tys zł. Przy kupnie nieruchomości za 200-500 tys mało kto robi due diligence. Niesamowite, prawda?
Ta historia i nagłe zwroty akcji, są ciekawsze od niejednego filmowego scenariusza . Podziwiam upór i wytrwałość w dążeniu do zrozumienia tematu. Chodząc po bankach, deweloperach i różnych radcach prawnych widzę, że większosć z nich jest przyzwyczajona do ludzi, którzy nie rozumieją (i nie mają czas/siły) na zrozumienie formalnych zawiłości. A jak wiadomo niewiedza jest najlepszą odżywką dla oszustów. Zdeterminowane i mądre kobiety to prawdziwy żywioł, który wciąż mnie zadziwia. Z takim podejściem sukces to tylko kwestia czasu, jestem tego pewien. Faktem jest to, że wiele osób myśli życzeniowo, nie zaś realnie (tak jak długo szukamy swojego M, tak samo długo – jak nie dłużej – będzie trwało szukanie potencjalnych kupców). Szukanie swojego miejsca na ziemi to nie bułka z masłem – niestety, ale warto, na pewno warto:)