Wielu naszych Rodaków, zwłaszcza starszych roczników (ale nie tylko, widzę to też u dwudziestokilkulatków) wykazuje zastanawiająca cechę w odbiorze skierowanych do nich komunikatów.
Cechą tą jest konieczność wielokrotnego powtarzania jakiegoś przesłania, aby dotarło do nadawcy.
Zabawnym, choć w miarę nieszkodliwym tego przykładem jest sytuacja, kiedy jesteśmy w gościach, ktoś proponuje nam coś do jedzenia lub picia a my mówimy „dziękuję, nie”. Jak często w odpowiedzi słyszymy „coś ty”, „a może jednak”, „a czemu nie”.
Taka reakcja, niezależnie od intencji mówiącego wskazuje na jeden z następujących problemów:
- ktoś nie rozumie prostego przesłania w języku polskim („dziękuje nie”), co bardzo negatywnie wpływa na postrzeganie tej osoby
- ktoś nie szanuje mojego prawa do podejmowania suwerennych decyzji, co skutkuje zakłóceniami we wzajemnej relacji
Oczywiście część z Was może pomyśleć, że się czepiam, że to taka polska tradycja gościnności itp.
Specjalnie napisałem powyżej „niezależnie od intencji mówiącego”, bo u pewnej grupy ludzi będzie Wam to poważnie szkodziło tak, czy inaczej!
Innym wariantem tej przypadłości, jest odbieranie czyichś zaleceń.
Jak wiecie zazwyczaj nie udzielam konsultacji bez zlecenia, ale w sprawach na których naprawdę dobrze się znam, jak widzę, że jakaś mi bliska albo przynajmniej zaprzyjaźniona osoba robi coś metodą A, która nie jest dobra, to czasem mówię do niej łagodnie „spróbuj metody B”. Jak myślicie, czy znakomita większość myśli „to jest bezpłatna wskazówka eksperta, lepiej ją wypróbuję”, czy też kontynuuje po swojemu?
Oczywiście to drugie :-)
A potem, jak wyniki są kiepskie to słyszę narzekania na niesprawiedliwe życie (bo ktoś się niepotrzebnie napracował), albo że się „nie da” :-)
To oczywiście nie wpływa dodatnio ani na mój szacunek dla umiejętności myślenia takiej osoby, ani na chęć udzielania jej wskazówek w przyszłości.
Chcielibyście być w takiej sytuacji? A może niechcący już wielokrotnie postawiliście się tracąc ciekawe znajomości? To zjawisko jest bardzo powszechne, więc na Twoim miejscu droga Czytelniczko/drogi Czytelniku przyjrzałbym sie własnym reakcjom w takich sytuacjach.
Aby w Twoim życiu nie było tak, jak w pewnej starej historii, którą przed laty gdzieś przeczytałem:
Drogą do miasta szedł sobie człowiek, kiedy nagle nadjechała rozpędzona kareta. Powożący tą karetą gwałtownie zahamował, po czym zawołał do piechura „jak daleko jest jeszcze do miasta”. Na to piechur odpowiedział „jeszcze godzina jeśli będzie pan wolniej jechał”. Na to powożący krzyknął „co za idiota”, zaczął okładać batem konie i bardzo szybko pojechał dalej, a nasz piechur kontynuował marsz w stronę odległego miasta. Za najbliższym zakrętem, tam gdzie droga była dość wyboista zobaczył tę samą karetę w rowie ze złamaną osią, a jej właściciel przeklinał na wszystko, a przede wszystkim na swój pech. Na to piechur powiedział „przecież mówiłem panu „jesli będzie pan wolniej jechał””
Nie pozwólcie, abyście na zakrętach życia lądowali w rowie, tylko dlatego bo dość nieprzytomnie słuchacie innych.
PS: Oczywiście w sprawach zawodowych, życia i śmierci oraz tych, gdzie przejąłem odpowiedzialność za rezultat to ja muszę dbać, aby moje przesłanie dotarło. Przy całej reszcie pozwala podziałać nowoczesnej ewolucji: „survival of the smartest”
Witaj Alex.
Jeżeli chodzi o pierwszą część to takie kilkukrotne dopytywanie bierze się z pozornej nadopiekuńczości. Dlatego mama, babcia, teściowa itd. kilkukrotnie pytają się czy na pewno nie przyjdę dzisiaj na obiad. A jeżeli już się upewnią na 100%, że nie, to wtrakcie dnia to pytanie jeszcze powróci:)Powiedziałem pozornej opiekuńczości, bo uważam, że jest to raczej próba zwrócenia na siebie uwagi, podkreślenia wagi swojej osoby. Można z tym walczyć, próbować zmieniać, albo znaleźć metodę skutecznej neutralizacji takich zachowań. Na przykład możemy zareagować milczeniem, albo udawaniem, że się nie słyszy kolejnych pytań. Daje to dugiej stronie do myślenia.
Jeżeli chodzi o reagowanie na sugestie, które do nas docierają od różnych osób to myślę, że często je ignorujemy dlatego, że uważamy: jak ktoś obcy, nieznajomy czy nawet bliski może bezinteresownie doradzić nam coś dobrego. Przecież to jest w sprzeczności z naszą polską naturą :) Za mało się rozglądamy. Za mało dywersyfikujemy nasze kontakty, stąd jesteśmy mało spostrzegawczy. A często jest to duży błąd. Dlatego warto to zmieniać i otwierać się na nowe rozwiązania.
Pozdrawiam, Kamil
Przypomniało mi to sytuacje kiedy b. doświadczony znajomy poradził mi konkretne rozwiązania techniczne* w projekcie IT który realizowałem. Wtedy to zignorowałem, Co było ewidentny błędem – radę osoby która w swoim życiu prowadziła dwa kilkudziesięcioosobowe zespoły IT powinienem analizować tak długo aż będę rozumiał wszystkie przesłanki.
Później gdy poznałem tą technologie zrozumiałem czemu idealnie pasowałaby do tego zastosowania. Okazała się skuteczniejsza w wielu przypadkach od tego co wcześniej znałem. Rynek tam gdzie jest stosowana jest lepszy niż to co znałem wcześniej – budżety są mniej napięte, klienci bardziej świadomi, mniejsza konkurencja. Ogólnie rzecz biorąc, dużo fajniejsza rzeczywistość.
W tym przypadku miałem takie szczęście że mimo zignorowania rady nie straciłem wiele. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności miałem zlecenia na tą konkretną technologię i poznałem tą fajniejszą rzeczywistość.
Wnioski z tej sytuacji – trzeba pilnować żeby mieć wolne „moce przerobowe” (czas, siły oraz spokój – mnie wtedy tego brakowało). Będąc pod presją nawet najcenniejszą radę zmarnujemy jeśli nie będziemy mogli jej wypróbować. Bez tego możemy działać jak robotnik z dowcipu który biega po budowie z pustą taczką bo ma tyle pracy że nie ma kiedy załadować.
* drupal
Nie wiem czy jest to związane z przekonaniami, jak napisałeś gościnnościa, czy najnormalniej w świecie jest to nieumiejętność słuchania ze zrozumieniem.
Pewnie to zależy od czlowieka, moja mama jest właśnie taka. Sto razy mogę jej mówić, że dziękuję, jednak ona i tak nie zrozumie przesłania. Cóż i tak ją kocham. :)
Co do drugiej części to jest to cudowne.
Ileż razy mówiłem ludziom, żeby spróbowali zrobić coś inaczej. Prosty tekst… „skoro robisz tak przez rok i Ci nie wychodzi, to zrób to teraz w ten sposób”. Nie ma opcji, wielu nie zrozumie. Dalej będa robić po swojemu. Skoro ich nie działa to inne pewnie też nie. Albo może wierzą, że ich w końcu zadziała. :)
Mnie się podobało to co opowiadał Coelho.
„- Przepraszam, hmm, ma pan banana w uchu.
Facet na to:
– Przykro mi, ale nie wiem, o co panu chodzi.
Biznesmen powtarza:
– Ma pan banana w uchu!
Na co indagowany:
– Głośniej, proszę, bo mam banana w uchu!”
Najważniejsze to pomagać ludziom, ale jeśli nie przyjmują pomocy, to się tym nie przejmowac tylko iśc dalej. Chcą to coś wyciągną a jeśli nie wyciągną to znaczy, że może nie są jeszcze gotowi.
Uśmiechnęłam się, czytając Twój post, Alex. Myślę, że to, iż wiele osób „nie słyszy” pierwszej odpowiedzi/komunikatu, to efekt wieloletniego treningu, także kulturowego. Moje dzieci wiele razy przekonywały się, że jak wystarczająco długo i namolnie będą o coś prosić, w końcu to dostaną. Dla świętego spokoju. Dopiero jak zmieniłam taktykę i – jeśli pytanie/prośba pojawiały sie po raz kolejny – albo ignorowałam to, albo (co było w sumie skuteczniejsze) pytałam: „Czego nie rozumiesz w słowie 'nie’?”, one również zmieniły swoje zachowanie. Ale z obserwacji widzę, że wiele dzieci stosuje ten pierwszy wariant (naciskanie aż do skutku). Nietrudno przewidzieć, że w dorosłym życiu będą kontynuować takie postępowanie, zwłaszcza, że osiągali swój cel.
Mnie już nie chce się gadać i tłumaczyć dorosłym, że „naprawdę nie”, „wystarczy”, „zrobię to tak”. Pamiętam jakąś rodzinną imprezę, na której wujek koniecznie chciał mi nalać wódki, mimo informacji, że nie piję. Cóż, ponieważ wiedział lepiej i/albo chciał okazać się bardzo gościnny, zaczął mi nalewać do kieliszka. Wzięłam więc ten kieliszek i odwróciłam do góry dnem. Gospodarz był zszokowany: tyle dobra się zmarnowało! Więcej nie nalegał.
Drugi przykład nauczki: ktoś z mojej rodziny wyjechał do pracy w Niemczech. Po przejechaniu wielu km, zatrzymał się tam u cioci (Polki od wielu lat mieszkającej w Niemczech). Był głodny i zmęczony. Na pytanie cioci, czy chce coś zjeść, odpowiedział 'nie’. Nic więc do jedzenia nie dostał. Całe szczęście na picie się zdecydował:).
Według mnie pasuje tu biblijne: „Miejcie 'tak’ za 'tak’, 'nie’ za 'nie'”.
Anet:
Już sobie wyobrażam jakie zdanie miała na Twój temat większa ilośc osób na tym przyjęciu. Dla tylu jednostek przecież wódka to rzecz święta.
„Ze mną się nie napijesz”. hehehe
Pozdrawiam
Kamil
ciekawe to co piszesz o tej nadopiekuńczości i to po linii żeńskiej… ciekawe czy to się łączy z innymi cechami :-)
Co do udzielania konsultacji bez zlecenia to właśnie przestałem z uwagi na to, że mało kto brał pod uwagę moje zdanie. Możliwą przyczyną było to, że jeszcze miałem małe doświadczenie.
Własne reakcje w momencie udzielania mi rady przez inne osoby – oj tak tak, chciało się eksperymentować ale się juz odechciało :-)
przypomniała mi się taka historyjka o udzielaniu rady:
„Pewna grupa ludzi wyruszyła z chińskiej prowincji do Pekinu. Dość długo szli, aż napotkali starca, który wracał z Pekinu. Gdy zapytali go, ile czasu im zajmie droga do Pekinu, odpowiedział „Idźcie”! Popatrzyli na siebie i dla pewności powtórzyli pytanie, lecz po raz kolejny usłyszeli „Idźcie!”.
Wtedy najstarszy wiekiem poprosił, by starzec przestał się nad nimi znęcać i powiedział, ile czasu potrzebują, aby dojść do Pekinu, lecz starzec uderzył laską o ziemię i powiedział znowu „Idźcie!”.
Uznali więc, że mają do czynienia z szaleńcem i wyruszyli w dalszą drogę. Nagle usłyszeli głos starca „Jakieś sześć godzin”. Jeden z tej grupy nie wytrzymał i powiedział: „Dlaczego od razu nam tego nie powiedziałeś?”.
Starzec spokojnie odpowiedział: „Chciałem zobaczyć, jak szybko będziecie szli”.
pozdrawiam
Witek
Witam,
Ja na powtarzające się pytania odpowiadam „nie chcę, jak będę czegoś chciała, to powiem” – zazwyczaj skutkuje – ale rzadko za pierwszym razem ;-)
Natomiast jeśli chodzi o przyjmowanie wskazówek – przyznam się, że czasem nie umiem się zastosować :-(. Nie wszystko wydaje się jasne i łatwiej jest pójść utartą drogą mimo, że chętnie spróbowałabym nowej. Kiedy uwagi dotyczą prostych czynności można zapytać „pokaż jak Ty to robisz?” ale jeśli chodzi o zmianę sposobu zachowania, zastosowanie nowej metody, innego podejścia – nie jest tak łatwo. Czy możesz doradzić w jaki sposób dopytać wtedy dającego wskazówkę, żeby to nie zabrzmiało jak: „kompletnie nie wiem jak miałabym to zrobić/nie mogłabym tego zrobić/w moim przypadku to nie zadziała/łatwo ci mówić, próbuję i nie wychodzi inaczej”.
Nie lubię zadawać takich pytań, bo kiedy dostaję takie odpowiedzi odechciewa mi się pomagać :-) A z drugiej strony ignorowanie wskazówek i trwanie w błędzie też nie jest dobrym wyjściem…
pozdrawiam wszystkich :-)
Alex,
bardzo dziękuję za ten post. Czasem miewam problem, kiedy ktoś nie słyszy treści moich komunikatów, ale znalazłam na to sposób. Upewniwszy się,czy zostałam dobrze zrozumiana, nie kontynuuję wątku, wychodząc z założenia, że gdyby było inaczej, a odbiorca byłby zainteresowany doprecyzowaniem – zwróci się do mnie. To jest niestety często mylnym moim wyobrażeniem, ale nie przywiązuję do tego specjalnej wagi. Zdarza mi się wykorzystac Twoje stwierdzenie „nie udzielam konsultacji bez zlecenia”, ale to już wymaga bardziej wysmakowanego odbiorcy, bo czasem zdarza mi się, że ktoś niestety tego nie rozumie, odbierając mnie jako osobę zbyt pewną siebie. Natomiast osobiście uważam, że to bardzo słuszna postawa. Dziękuję za to wskazanie.
Jeśli chodzi o relacje rodzinne, nauczyłam się już bronic i jeśli nie działa zwykłe „nie dziękuję”, dokładam do tego „nie dziękuję, doceniam troskę, skorzystam przy najbliższej okazji”, to już raczej nie pozostawia złudzeń.Działa.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję.
Ania
Witajcie
Osobiście staram się nie odmawiać życzliwego i gościnnego poczęstunku, a przynajmniej popróbowania potrawy, szanując gospodynię/gospodarza i nie zapominam zawsze pochwalić, a jak już poproszę o przepis to jest bardzo miło:) Poczęstowałam się nawet kiedyś cieniutkim plasterkiem wędzonej słoninki (w ogóle jej nie jadam, blee) i chlebem domowego wypieku, bo okoliczności wymagały:))
Nad swoim sposobem zachęcania gości do poczęstowania się jednak się zastanowię, nawet jeśli nie spodziewam się raczej kontaktów z określoną przez Alexa ”pewną grupą ludzi”.
Rozbawiło mnie nieco podlinkowanie karety. Rozumiem, że to w celach edukacyjnych dla młodzieży, co zaczynała edukację od internetu, a nie zna bajek Andersena?:)
Pozdrawiam rozbawiona
Stella
Dziękuję Alex :) Znowu dałeś mi do myślenia ;) Teraz przynajmniej o tym napisałam :D
Pozdrawiam serdecznie !
Zasada: „Nie udzielam konsultacji bez zlecenia” jest chyba dla mnie najcenniejszą jaką wyczytałem na tym blogu. Znacznie poprawiła jakość moich relacji z innymi :D
A jak to odnieść do sprzedawców najróżniejszego kalibru? Takich ludzi wręcz szkoli się wg zasady „wyrzucają drzwiami, wchodź oknem”. A założenie jest takie, że klient sam jeszcze nie wie że chce, trzeba mu to tylko odpowiednio „podać”. Fakt, szczególnie przy sprzedazy prostych produktów dla prostych ludzi (kto rezygnował np. z telewizji lub komórki, ten wie ile nagle dostaje się telefonów). Przy dużych kontraktach jest trochę inaczej, ale tylko tak na pokaz.
Adam,
co do: „Takich ludzi wręcz szkoli się wg zasady “wyrzucają drzwiami, wchodź oknem”.” – ja mam nadzieję, ze takie szkolenia przestaną się sprzedawać, a zacznie się zatrudniać szkoleniowców, którzy naprawdę potrafią uczciwie i skutecznie wykonywać swój zawód. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Pozdrawiam, Ewa
Adam, nie powiem, że takie zachowania w sprzedaży to relikt przeszłości, ale sytuacja poprawia się z roku na rok. Coraz większy nacisk kładzie się na budowanie relacji, a handlowcy, którzy traktują sprzedaż jako jednorazowy akt są dosyć szybko eliminowani, przynajmniej przez firmy, które jako priorytet uważają swój wizerunek w oczach klientów. Również to widać na szkoleniach.
Od razu po przeczytaniu tego postu, przypomniałam sobie obrazy, kiedy to ratowałam moich parnerów, czy znajomych z takich gościnnych opresji. Przez lata dziciństwa w takim systemie dość szybko nauczyłam się stawiać granice, naturalnie na początku dość nieudolnie, ponieważ z zabarwieniem agresywnym. Niestety nie obyło się od negatywnych komentarzy do mojej osoby, bądź też pretensji, jedak postępowanie zgodnie z tym, co czułam było mimo wszystko silniejsze.
Dziękuję Alex, że o tym napisałeś, ponieważ po moich treningach, czy dyskusjach towarzyskich, myślę sobie, że spore grono osób jest uwikłana właśnie w takie relacje, dlatego warto sobie to uświadomić!
Sebastian,
częściowo podpisuję się pod tym, co napisałeś. Nie wiem, czy najcenniejszą, jednak jedną z wartościowych :) Wcześniej za bardzo chciałam pomóc, jak również nie byłam świadoma ile energii kosztują mnie takie konsultacje.
Adam,
Dokładnie tak samo, jak w relacjach rodzinnych. Świadomość swoich praw, granic, jakie chcesz wyznaczać, umiejętność asertywnego odmawiania oraz przydatna będzie tzw. zdarta płyta. Do tej pory nie zdarzyło się w moim życiu, by jakiś sprzedawca nie odpuścił, choć czasami trwało to dość długo. Pod koniec takich rozmów mój szelmowski uśmiech był podzięką za kolejną naukę :)
Ewa,
Dobry postulat, podpisuję się pod nim. Niestety pokutuje jeszcze myślenie krótkoterminowe – wcisnąć, zgarnąć należność i liczyć na to, że klient kupi ponownie. W tym przypadku i szkoleniowców dotyka ten aspekt – są konkretne oczekiwania po stronie klienta, akceptują je, pomimo innego punktu widzenia, tylko po to, by zarobić. Często słyszę – zrobiliśmy dokłanie to, co chciał klient. Pytanie: a gdzie w tym doradztwo, a gdzie efekt?
Adam,
Rzeczywiście coraz częściej można spotkać się ze sprzedażą doradczą, gdzie to właśnie wspomniana relacja ma znaczenie. Nestety obserwuję, że czasami wypada to dość nieudolnie, czyli niejako ze skrajności w skrajność.
Pozdrawiam ciepło :)
AM
Witaj Alex!
Przyłączę się do Twojego postu ze swoim przypadkiem. Poniżej postaram się przekazać wszystkie, moim zdaniem, istotne szczegóły 'zajścia’. Proszę Was o opinie i ocenę.
Jakiś czas temu bliska mi osoba poprosiła mnie o przysługę: odebranie przesyłki od pana X (który grzecznościowo uczestniczył w łańcuchu dostawy) i przekazanie jej dalej. Jednocześnie przekazała mi informację, że Pan X pochodzi z Niemiec i piastuje w Polsce wysokie stanowisko (top management) w międzynarodowej organizacji komercyjnej – słowem okazja dla mnie do nawiązania potencjalnie wartościowego kontaktu biznesowego.
Kilka dni później dzwoni do mnie Pan X z informacją, że ma dla mnie przesyłkę. Umawiamy się na jej odbiór u niego w domu następnego dnia o godz. 20:00 . Godzina podyktowana jest tym, że Pan X wraca z pracy dopiero po 19tej.
Na miejscu drzwi otwiera mi Pan X i zaprasza do środka. Przedstawia mnie swojej żonie i proponuje gościnę, 'coś do picia’.
Pytanie: jak Waszym zdaniem powinienem się zachować?
1) Skorzystać z zaproszenia, odbyć small-talk, trzymając się z daleka od próby nawiązania kontaktu biznesowego z mojej strony.
2) Skorzystać z zaproszenia, odbyć small-talk połączony z delikatną próbą nawiązania kontaktu biznesowego.
3) Odmówić
Co ja zrobiłem? Wybrałem opcję 3 – odmówiłem, słowami typu „Nie chcę przeszkadzać”, na co w odpowiedzi usłyszałem „Nie przeszkadzasz”, następnie wymieniliśmy kilka uprzejmości, odebrałem przesyłkę i pożegnałem się. Gospodarz drugi raz nie powtórzył zaproszenia :-)
Jaki był mój tok rozumowania? Uznałem, że:
a) pan X jest prawdopodobnie zmęczony po całym dniu pracy,
b) zaproszenie było czysto kurtuazyjne i
c) nietaktem byłoby wykorzystywać uprzejmość Pana X (który przecież już wyświadczał bliskiej mi osobie przysługę) do załatwiania własnych interesów.
Wtedy wydawało mi się to jedyne słuszne rozwiązanie. Po przeczytaniu tego postu straciłem już tę pewność. Zwłaszcza założenie b) wydaje mi się błędne. Czy słusznie?
Pozdrawiam,
Kuba
Kuba,
Pan X jeśli jest tym, jak go przedstawiasz, to gdyby chciał Ci tylko przekazać przesyłkę, to z pewnościa nie przedstawiałby Cię żonie, tylko przyniósł przesyłkę, wręczył i życzył wszystkiego co dobre.
Wariant 1 jest zdecydowanie lepszy. Zwłaszcza, ze odpowiedział „nie przeszkadzasz”. W tym momencie odwrót był w moim odczuciu bardziej nietaktem niż przyjęcie zaproszenia. Taka osoba nie będzie Cię na siłę zatrzymywała. :-)
Co do a, b, c, – to założenia a i b są wyssane z palca, nie wiesz, co ten ktoś lubi, jak odpoczywa etc.
Co do punktu c – nie chodzi o załatwianie biznesu tylko nawiązanie relacji z człowiekiem. Nie dałeś szansy ani sobie, ani jemu. :-)
Jeśli nie chcę kogoś w swoim domu, to naprawdę go nie zapraszam. :-)
Pozdrawiam, Ewa
W kwestii gościny/pomocy zwykle proponuję cos raz. Po jakims czasie ponawiam propozycję. Jesli nadal jest odmowa- nie namawiam , ale sugeruję , że jestem gotowa spełnić prośbę, czyli „powiedz,kiedy/jesli bedziesz miał/a ochotę…”. Każdy musi być gotowy na przyjęcie tej pomocy. Każdy ma swój czas na osiągnięcie takiej gotowości.
„Poganianie” nie ma sensu..
Jeśli tworzy się kontekst tej pomocy,
a nie nakłania do przyjęcia jej, łatwiej jest ją przyjąć. Przydaje się też kontekst osobisty To przybliża .. dohumanizowuje relację. Kiedys uczono mnie ,że trzeba mówić na poziomie abstrakcji.. uważam ,że to bzdura. jesli zrobił to absolutnie nieznany pan x , lub „zwykle tak się robi”, to nie przekonje. Jak mówię- miałam z tym problem i rozwiązałam go TAK . Jeśli MASZ OCHOTĘ skorzystaj z moich doświadczeń- lepiej dociera do rozmówcy. MYslę, że po prostu lubimy mieć własny wybór. Wolna wola to to, co daje nam poczucie wolności.A przecież kazdy chce byc wolny…
Pozdrawiam,
Małgosia S,
mam prośbę, czy mozesz jakoś prosciej, bo nie jest dla mnie jasne, co chcesz powiedzieć (a chciałabym) pisząc:
„Jeśli tworzy się kontekst tej pomocy,
a nie nakłania do przyjęcia jej, łatwiej jest ją przyjąć. Przydaje się też kontekst osobisty To przybliża .. dohumanizowuje relację. Kiedys uczono mnie ,że trzeba mówić na poziomie abstrakcji.. uważam ,że to bzdura. jesli zrobił to absolutnie nieznany pan x , lub “zwykle tak się robi”, to nie przekonje. ”
Pozdrawiam, Ewa
hej:)
Czytając komentarze zastanawiałam się nad tym jak się czuję jak ktoś proponuje mi coś po 20 razy, a ja odpowiadam: „nie dziękuje/ teraz nie mam ochoty”. Po dwóch razach jeszcze ok , po trzecim i dalej zaczyna sie irytacja, a na koniec złość. Mam ręce , umiem mówić – jak będę coś chciała to zapytam/poproszę.
Zazwyczaj jak przychodzą do mnie znajomi to pytam czy chcą coś do picia – jak się nie decydują od razu to już wiedzą, że jak zmienią zdanie to nawet sami się mogą poczęstować :)
Co do gości „rzadszych” – ponawiam pytanie w późniejszym czasie (po godz lub dwóch – biorąc pod uwagę, że czasami (co się zdarza) ktoś może czuć się skrępowany).
Co do porad – powstrzymuję się od ich udzielania. Jeżeli ktoś zapyta to bardzo chętnie. W rozmowach, jeżeli w jakimś temacie czuję, że mogę powiedzieć coś sensownego podkreślam, że można z tym uderzyć do mnie i tylko jak mnie poniesie daję radę – później zazwyczaj tego żałuje.
Pozdrawiam!! :)
Zgadzam się, Alex, z pierwszą częścią postu dotyczącą namawiania, ignorowania odmowy i braku szacunku. To już przerobiłam w obie strony na własnej skórze.
Dostrzegam korzyści ze wspominanej już we wcześniejszych postach zasady „nieudzielania konsultacji bez zlecenia”, choć czasami i koszty nauki na własnej skórze są tu wysokie.
Zgadzam się, że trzeba przytomnie słuchać innych. Rozumiem, że opisana sytuacja miałą być lekcją pokory dla człowieka w karecie. Jednak po przeczytaniu bajki o karecie nasuwa mi się też inne skojarzenia. Po pierwsze, że ten przechodzień może uosabiać ludzi, którzy celowo udzielają wskazówek w niejasny sposób, aby odbiorca ich nie zrozumiał i „wylądował w rowie”, a oni mogli powiedzieć „A nie mówiłem…”, kreując się na wielkich ekspertów.
Po drugie, człowiek w karecie nie wie, czy przechodzień nie doradza mu czegoś, co będzie dla niego niekorzystne (zwolni i się spóźni, a okaże się, że nie było potrzeby zmniejszenia prędkości).
To raczej przykład złej komunikacji. Jadący powinien dotypytać, dlaczego ma zwolnić, jeśli nie zrozumiał wskazówki, bo nie zna tej drogi i nie wie, co go na niej czeka, i nie ma pełnego zaufania do piechura.
@alex
Dopytywanie bierze się chyba z założenia, że pytana osoba odmawia z grzeczności. Być może w dawniej taki schemat komunikacji był ogólnie przyjęty:
1 pytanie grzecznościowe
2 odmowa grzecznościowa
3 jeśli gospodarz rzeczywiście chce/może „poczęstować” gościa ponawia pytanie
4. jeśli gość rzeczywiście ma ochotę na skorzystać z propozycji przyjmuję propozycję („a może jednak się skuszę”)
W tej sytuacji najlepiej ustalić obowiązujący protokół (np. jedno pytanie – otwarcie, jedna odpowiedź – szczerze, koniec tematu) co może być trudne do przyjęcia dla starszych osób (szczególnie). Albo jednoznacznie i zdecydowanie, ale bez niepotrzebnych nerwów, odmawiamy kilkukrotnie, najlepiej podając powód aby nie urazić pytającego i jednoznacznie poinformować, iż nasza odmowa nie jest li tylko „grzecznościowa”.
@Mikołaj Kowalski
„Mnie się podobało to co opowiadał Coelho.”
Wydaje mi się, że to był Anthony de Mello w Przebudzeniu (ale może Coelho wcześniej też).
Ciekawi mnie Alexie czy piszesz tylko „o naszym polskim piekiełku”, czy zdarza się to także wśród innych nacji.
Zauważam, że ludzie z mojego otoczenia mają jeszcze wiele do nadrobienia w sferze jasnego komunikowania się, ale na szczęście młodsze pokolenie dużo lepiej sobie radzi zarówno w ofiarowaniu jak i pytaniu o pomoc.
Sam dzięki Twoim Alexie postom oraz książce Richarda Bransona („Screw it, lets do it” jest moim oficjalnym mottem na 2012 rok) przeprowadziłem poważne zmiany w podejściu i odważyłem się na wiele rzeczy, prosiłem różne osoby o informację, wskazówki i porady (oczywiście zgodnie z zasadą, że „nic mi się nie należy”). Efekt zaskoczył mnie tak bardzo, że nie wyobrażam sobie jak wcześniej żyłem w takiej nieświadomości. Nawet „pani z GUS’u” bardzo obszernie wytłumaczyła mi w mailu co i jak, gdzie zdobyć potrzebne informacje itp rzeczy. Ja wiem, że młode pokolenie w administracji jest bardziej uczynne, może jeszcze nie skażone, nie wypalona swoją pracą. Ale zebranie tych linków i napisanie dla mnie odpowiedzi trwało z pewnością około 20 minut i było to 20 minut przeznaczone dla człowieka który szuka konkretnych danych, ale porusza się po omacku.
Dziękuję Alexie za tą cenną lekcję – też zbyt późno posłuchałem!!
Dochodzi więc moim zdaniem jeszcze jedna sprawa – czy masz odwagę słuchać czyichś rad? Na 100% spotkałeś się Alexie nie raz ze stwierdzeniem – „No Ty to sobie możesz na to pozwolić! Nie porównuj siebie ze mną!”. Moim zdaniem wiele takich postaw wynika ze strachu – strachu przed zmianą i co ważniejsze – strachu przed niepowodzeniem! Mi w przełamaniu strachu pomógł sport – na prawdę nie ma NIKOGO kto za pierwszym razem wykonywałby wszystkie ćwiczenia z Tai Chi bezbłędnie i rozumiał o co w nich chodzi. Ale samo podjęcie drogi jest ważniejsze niż osiągnięcie celu… wytrwałość i upór w postawionym celu to coś co zawsze mi imponowało… gdzieś to na chwilę zgubiłem (co dziwne bo mam 30 lat, więc dziwię się „kiedy”?), ale na szczęście znowu jestem „on the right track”. Tak jak w opowiadaniu o karecie – byłeś głupi i nie słuchałeś? Nie przeklinaj na swój pech tylko ruszaj w drogę razem z piechurem – razem będzie wam raźniej, a może nauczysz się od niego jeszcze czegoś mądrego.
Odnośnie natomiast przykładu z „obiadem”. Mam szwagra, który ma tą nietypową dla mnie cechę, że bez skrępowania korzysta z grzeczności swoich znajomych – tzn uważa, że jak ktoś mu coś proponuje to naprawdę tak uważa i chce mu to zaproponować. Wszedł on kiedyś w polemikę z moją teściową, a swoją mamą, którą często odwiedzał w porach około obiadowych. Moja teściowa zarzuciła mu, że „chodzi głodny i nie kupuje jedzenia” ponieważ zawsze wpada niezapowiedziany na obiad, przez co ona nie jest przygotowana. Szwagier szybko jej wytłumaczył, że „przecież sama zawsze proponuje mu obiad”, a że on jest z osób, które mogą dużo zjeść i po nich nic nie widać, to on „po prostu korzysta”. Pomijam tutaj rozważania na temat czegoś co niektórzy by nazwali „nadużywaniem gościnności”, ale czy tak naprawdę coś takiego istnieje, czy po prostu brak nam czasem asertywności? No ale to chyba temat na osobny post.
Wydaje mi się, że pierwsza rzecz, o której piszesz związana jest bardziej z tendencją Polaków do odmawiania jakiegoś poczęstunku/przysługi „w dobrej wierze” – nie chcemy robić komuś problemów. Zaobserwowałem to podczas spotkań w międzynarodowym towarzystwie, gdzie wiele osób chętnie przyjmowało poczęstunek czy jakąś przysługę (ponieważ na prawdę mieli na to ochotę).
Wielokrotne powtarzanie komunikatów ma także związek z przesytem informacyjnym, z którym mamy do czynienia. Aby zapamiętać jakąś informację/komunikat musi zostać on powtórzony wielokrotnie. Technikę powtórzeń aż zbyt dosłownie stosuje Lidl w swoich reklamach radiowych, które atakują mnie niemal w każdej przerwie pomiędzy audycjami. Chodzi o reklamy, w których w kółko powtarzany jest komunikat: szynka Szwarcwaldzka tylko za 3,33 (to przykład z dziś).
> Taka reakcja, niezależnie od intencji mówiącego
> wskazuje na jeden z następujących problemów:
[…]
3. ktoś myśli, że jesteś głodny, ale nie chcesz mu robić kłopotu i dlatego odmówiłeś. Powtarza propozycję, żeby dać Ci do zrozumienia, że zaproszenie nie było jedynie pustą grzecznościową formułką, a szczerą chęcią zaserwowania Ci posiłku.
ee z tym dopytywaniem to taki nasz rytuał, jak Anet pisze: Polak jedzie na zachód, pytają go czy chce coś do picia, on mówi, że nie, a potem się dziwi, że „ale jak to? nawet mnie wodą nie poczęstowali”
Ot zwykłe różnice kulturowe.
wojtekm
Co do: „taki nasz rytuał” i „Ot zwykłe różnice kulturowe.” – to nie jest mój rytuał :-), a żyję przecież w tej samej grupie kulturowej, bo w tym kraju.
Bagatelizowanie tego nie jest najlepsze z wielu względów,bowiem m.in. jest wyrazem braku szacunku dla drugiej osoby, wyrazem nadopiekuńczości, objawem niesłuchania…
Jedzenie tłustych potraw też jest takie polskie i osadzone w tradycji kuchni polskiej, a jednak dla zdrowia zmieniamy dietę i sięgamy po lżejszą kuchnię. Żeby sobie nie szkodzić.
Problem nieszanowania odmowy dotyczy wielu sfer, nie tylko poczęstunku. Może warto uczyć się nowych zachowań zaczynając właśnie od codziennych, „domowych” przypadków?
Pozdrawiam, Ewa
Zgadzam się z Ewą.
Potem żyjemy przez całe życie bojąc się o coś poprosić i bojąc się odmówić.
A czasem warto spróbować. Pierwsze powiedzenie „Nie!” jest bardzo wyzwalające.
Pan Jerzy.
Faktycznie, mój błąd. Masz rację to był de Mello.
he he, dotknął Pan chyba korzeni naszej kultury i tożsamości narodowej ;) Mój stryj profesor był w Anglii na jakimś wytwornym przyjęciu (tak to przynajmniej zawsze opowiada) i chciał koło 22 być już w domu, więc staropolskim zwyczajem o 20 powiedział że musi wyjść – bardzo się zdziwił, że go grzecznie pożegnano i odprowadzono do drzwi. W Polsce wychodzi się zawsze co najmniej 3 razy, po drodze przechodząc przez te wszystkie „no co Pan, może jeszcze chwilkę – zaraz przyjedzie deser” etc.
Myslę ,że ” dziękuję- nie” oznacza tak na prawdę dwie sytuacje:
1. nie jestem zaintersowany
2. nie jestem gotowy
Nieraz trudno rozróźnic, czy osoba , której składana jest propozycja jest w sytuacji 1 czy 2. Dlatego te ciągłe dopytywania..:)
Gdy jesteśmy w sytuacji 1.- nieraz trudno powiedzieć to bardzo kulturalnie, acz stanowczo.Spróbowałabym na przykład tak:
„Myślę , że ślimaki w miodzie to ciekawy smak, ale mam uczulenie na miód. Rozumiesz ,że nie mogę tego próbowac…”:)
Tomek T
Co do: „W Polsce wychodzi się zawsze co najmniej 3 razy”, to Alex wielokrotnie na tym blogu zwracał uwagę, by ostrożnie mówić „zawsze”. Tak i w tym przypadku. Szczerze powiedziawszy od wielu lat nie spotykam takich postaw zatrzymywania w swoim środowisku. Zatem trudno mi się też zgodzić z Twoim pierwszym zdaniem dotyczącym naszej kultury i tym bardziej jakkolwiek pojmowanej tożsamości narodowej.
Małgosia S
Zgadzam się, że za „dziękuję nie” mogą stać różne przyczyny i „uszczegółowienia”, jednak nie oznacza po prostu nie. I trudno mi się zgodzić z potrzebą tłumaczenia swojej odmowy.
Zobacz inny przykład – odmawianie picia alkoholu. Tak trudne w wielu przypadkach do uszanowania. „Nie, dziękuję”. Samo to powinno wystarczyć i w wielu środowiskach wystarcza. I nie powinno byc ważne, czy biorę antybiotyk, czy alkohol mi szkodzi, czy jestem na odwyku, czy po prostu nie lubię pić albo picie alkoholu jest sprzeczne z moimi zasadami. Ciekawe, ze gdy ktoś odmawia słodzenia herbaty to nikt nie oczekuje, że będzie się tłumaczył. I tak powinno być w przypadku każdej odmowy. Niezależnie od tego, czy jest to ślimak, mięso, alkohol, cukier, kino, seks, kolacja. Można oczywiście rozszerzać komunikat, np. „dziś nie”, dając informację, że to dotyczy tu i teraz a nie w ogóle. Nie muszę być chora, uczulona, zmęczona, żeby odmówić i żeby ktoś to uszanował. Mam prawo nie chcieć nawet „bez powodu”. Wystarczającym powodem jest to, że nie mam ochoty.
Pozdrawiam, Ewa
Ewo, mnie chodziło o to , aby nie mylić asertywności z niegrzecznym zachowaniem, Oczywiście ,że są sytuacje , w których „nie” musi znaczyć ” nie ” i koniec kropka. To dotyczy na przykład picia alkoholu, czy niejedzenia mięsa( wegetarianizm, czy jakakilwiek inna opcja) Choć osobiście nigdy nie spotkałam się , aby ktoś mnie zmuszał do czegoś niedobrego. A jesli na przykład wpadam po pracy do przyjaciół, którzy cos pichcą i proponują mi jedzenie, a ja z usmiechem mówię „dziekuję” zawsze pada jeszcze ponowna propozycja. Gdy ponownie z uśmiechem odmawiam prowadzimy dalej rozmowę juz „bez zakłoceń”. Nie wyobrażam sobie , abym miała odpowiedzieć krótkie , oschłe ” nie”. Uważam ,że to byłoby niekulturalne. I co z tego ,że mam do tego „prawo”??
A teraz kolejny przykład- Młodzieniec kończy 18 lat. Zaprasza swoją chrzestną na urodzinowy tort, a ta na pytanie” czy będzie” odpowiada krótko „nie”.
Oczywiście miała prawo odmówić.
Co o tym sądzicie?
Ciekawa jestem również Twojego zdania, Ewo.
Małgosia S
Co do Twojego „Nie wyobrażam sobie , abym miała odpowiedzieć krótkie , oschłe ” nie””, to przede wszystkim „nie”nie musi być oschłe.:-) Może być stanowcze, a jednocześnie ciepłe i życzliwe. To jedno słowo można przecież powiedzieć na wiele sposobów – zależnie od intonacji, etc.
Jeśli chodzi o zaproszenie na urodziny, do czego się odniosłaś – odmowa wcale nie musi oznaczać tłumaczenia się i w tym przypadku.
Mozna powiedzieć np.: „Dziękuje Ci za zaproszenie, wiem, że to ważny dla Ciebie dzień, jednak mimo szczerych chęci nie bedę mogła przyjść w tym terminie na Twoją uroczystość i jest mi przykro z tego powodu. Co powiesz na to, że to ja zaproszę Cie za tydzień na specjalny tort i uczcimy to w kameralnym gronie.”
Oczywiscie jeśli rzeczywiście mi przykro i rzeczywiscie chcę zaprosić. A zatem doceniam zaproszenie, podkreślam zrozumienie ważnosci uroczystosci, jednocześnie mówię, ze nie będę i ze mi przykro i proponuje inną formę uczczenia/ inny termin. I nie tłumaczę się, dlaczego nie.
My jesteśmy jakoś wyuczani przez lata, żeby się tłumaczyć, żeby odmowie towarzyszyło przepraszanie i tłumaczenie się.
Pozdrawiam, Ewa
Ewo,
nie mówię ,że trzeba się gęsto tłumaczyc i przepraszać w ukłonach.Mówię ,że odmawiać trzeba ładnie. A wiele osób stosuje właśnie metodę jak ta chrzestna – krótkie ” nie” i nic więcej.
Witajcie Wszyscy,
Czytam ten post Alexa po raz kolejny i kolejny… i po raz kolejny komentarze. Niektóre powędrowały w kierunku „dziękuję, nie”. A mnie chodzi po głowie, że ten post jest tak naprawdę kontynuacją serii „Nie masz prawa… ” . Ale nie tylko.
Tu są trzy ważne rzeczy (w moim przekonaniu:
1 – „konieczność wielokrotnego powtarzania jakiegoś przesłania” – jako wskazanie do zmiany, a przynajmniej przyjrzenia się sobie
2 – szanowanie cudzego i egzekwowanie własnego „prawa do podejmowania suwerennych decyzji” – refleksja nad sobą i nad otoczeniem, w którym funkcjonujemy
3 – „odbieranie czyichś zaleceń”, umiejętność / gotowość korzystania z porad czy wskazówek eksperta „Jak myślicie, czy znakomita większość myśli „to jest bezpłatna wskazówka eksperta, lepiej ją wypróbuję”, czy też kontynuuje po swojemu?” – analiza własnego podejścia (świadomego lub do tej pory nieuświadomionego), by zmieniać się w kierunku korzystnym.
Dla mnie punkt 3 jest szczególnie istotny i chodzi mi to po głowie od pierwszego czytania postu, tylko proces analizy własnego działania zajął mi trochę czasu. Porada eksperta jest zawsze dla mnie ważna. Gdy słyszę, że do tej pory robiłam metodą A i nie osiągnęłam pożądanego rezultatu, to żebym spróbowała metody B, to ja potrzebuję:
a – różnego w zależności od wagi zmiany czasu, żeby to przyswoić i oswoić,
b – różnego w zależności od zakresu i zasięgu zmiany czasu, by znaleźć w sobie odpowiedź „jak to zrobić”, „jak się do tego zabrać”, bo ograniczają mnie moje dotychczasowe nawyki, dotychczasowe schematy i … czasami brak wiedzy czy umiejętności (a przynajmniej takie wyobrażenie o sobie),
c – pozbyć się irracjonalnego lęku przed nowym sposobem działania,
d – zaakceptować określone konsekwencje uboczne” i ryzyka tej nowej metody działania (czasem to są ryzyka i konsekwencje obecne tylko w mojej głowie, jako wynik nie służącej zmianom kreatywności).
I kiedy to napisałam, to zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę tego wszystkiego potrzebuję, bo przecież najlepszym dla mnie byłoby zacząć stosować zalecenie eksperta – od zaraz. Przy założeniu, ze mam zaufanie do danego eksperta. I przyjęcia jako oczywistego, że aby „coś się zmieniło” to nie „okoliczności muszą się zmienić”, tylko ja powinnam zacząć działać w nowy sposób, adekwatny do celu i okoliczności, które są.
Tak czy inaczej, ten post skłonił mnie do pożytecznych refleksji nad tym, jak to jest u mnie i jak mogę zmienić w sobie to, co mi nie służy. I też do kolejnego stawania w prawdzie wobec siebie.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa
zewnętrznym objawem gotowości na wysłuchanie rady eksperta jest samemu zadawanie pytań, tak mi się wydaje, bo po czym innym poznać?
z drugiej strony zewnętrznym objawem, że ktoś jest ekspertem są jego rezultaty :-)
zagadnieniem jest jak dojść samemu do takiego stanu gotowości bez pytań – czyżby trzeba było poddawać w wątpliwość przez większość czasu metody jakie sami stosujemy i tym samym być otwartym na rady?
ostatnio zakładam często, że wiele naturalnych umiejętności mają dzieci jeszcze nie przepuszczone przez „zdroworozsądkową” machinę wychowawczą („Zdrowy rozsądek to zbiór uprzedzeń nabytych do osiemnastego roku życia”)
i obserwując je i ich otwartość na porady od „eksperta” dochodzę do kilku wniosków:
– traktują wszystko jako zabawę
– same przed sobą umieją się przyznać, że czegoś nie potrafią, lub że coś nie wychodzi
– czują, że jest wiele (więcej niż do tej pory wiedzą) rozwiązań danej sytuacji
– że można wszystko powtórzyć (bezpieczeństwo?)
może coś jeszcze?
myślę i czuję, że są to czynniki wpływające na otwartość na wysłuchanie rad i ich późniejsze zastosowanie ale każdy może mieć swoje kryteria
pozdrawiam
Witek
Cenna uwaga z tymi dziećmi, Witku, o tyle że to właśnie dzieci, jak mało kto, chcą coś zrobić po swojemu, wg własnego cwancyku, intuicji, pokonać nieznane, niepokonane, wdrapać się na szczyt stosu ułożonych chybotliwie desek, spaść, podrapać kolana…a potem przekonać się, że „życie jest niesprawiedliwe (bo ktoś się niepotrzebnie napracował), albo że się „nie da””. Takie dzieci mają czasem nawet 35 lat, albo i 47 i poniekąd pozostały hungry&foolish:)
Przyjęcie dobrej rady w sensie wskazania sposobu od najlepszego nawet eksperta to jednak dla niektóych pójście na łatwiznę.
Aleksie,
Odniosłem wrażenie, że zacząłeś bardziej niż wcześniej akceptować „klasyczny styl polski” – czy mam rację? Jeżeli tak, to z czego to wynika?
Apeluję, abyś przy zdaniu:
>>A potem, jak wyniki są kiepskie to słyszę narzekania na niesprawiedliwe życie (bo ktoś się niepotrzebnie napracował), albo że się „nie da” <<
zmienił emotikon z wesołego na smutny – przekaz stałby się bardziej spójny.
Aleksie,
Odniosłem wrażenie, że zacząłeś bardziej niż wcześniej akceptować „klasyczny styl polski” – czy mam rację? Jeżeli tak, to z czego to wynika?
Apeluję, abyś przy zdaniu:
’ A potem, jak wyniki są kiepskie to słyszę narzekania na niesprawiedliwe życie (bo ktoś się niepotrzebnie napracował), albo że się „nie da” ’
zmienił emotikon z wesołego na smutny – przekaz stałby się bardziej spójny.
Michał Kulik,
powiedz, co masz na myśli pisząc „klasyczny styl polski”???
Jestem niezwykle ciekawa. Nigdy o tym nie słyszałam.
Pozdrawiam, Ewa
To chyba uśmiech pobłażliwości.
Stella,
Masz rację: „Przyjęcie dobrej rady w sensie wskazania sposobu od najlepszego nawet eksperta to jednak dla niektórych pójście na łatwiznę”. Moim zdaniem, dobrze jest jednak nie pójść czasami na łatwiznę. Sami przecież znamy siebie i swój problem najlepiej i nawet, gdybyśmy dużo czasu poświęcili na wprowadzenie eksperta w problem, to on i tak nie pozna tylu danych, które sami mamy w głowie. Bardzo pomocne są Wasze komentarze i posty Alexa. Czasami jednak sami czujemy, że nie możemy skorzystać z gotowej rady. Czasami trzeba ją np. trochę zmodyfikować, żeby pasowała do naszego systemu wartości. I wtedy, wierzcie mi, jest łatwiej, bo nawet, jeśli zrobimy coś „po swojemu”, będzie to dla naszego sumienia lepsze. A czy dla osiągnięcia zamierzonego rezultatu? Różnie z tym może być. Jeśli rezultatem jest nakłonienie klienta do kupna produktu – dyskusyjne to zagadnienie. Jeśli jednak w grę wchodzą relacje międzyludzkie, to nie można sprowadzać ich do prostej rady. Dobrze jest panować nad emocjami i być tego pewnym, że się nad nimi zapanowało. Tak ostatnio właśnie zrobiłam. Zmodyfikowałam Wasze rady (te w rozdziale o wiosłowaniu). Nie wycofałam się milcząc i czekając. Powiedziałam komuś, że się wycofuję. Temat nie jest zamknięty, ale jestem pełna nadziei, że dobrze zrobiłam biorąc pod uwagę rezultat, który chciałabym osiągnąć (naprawić przyjaźń). Bardzo ważne jest dla mnie to, że postąpiłam w zgodzie z własnym sumieniem. Takie postawienie sprawy pomogło mi też zrozumieć drugiego człowieka. Bardzo cennego dla mnie. Nie bardziej jednak cennego niż moje sumienie. Często dbamy o dyplomację, żeby przed innymi dobrze wypaść. Lubię dyplomatów, choć sama nie zawsze jestem dyplomatką. Nie popieram jednak dyplomacji rozumianej jako czysta kalkulacja. Pozdrawiam Wszystkich.
Drodzy, Alexie,
Przepraszam Was serdecznie, ze w tym temacie poruszam kwestie niekoniecznie z nim zwiazane, mam nadzieje ze nie macie nic przeciwko, uznalem, ze komentarz w zupelnosci wystarcza, niz pisanie na prywatna skrzynke Alexa :) chcialbym sie do Was Drodzy Czytelnicy, oraz do Ciebie Alexie z pytaniem.
Jako iz firma X w ktorej obecnie pracuje otwiera kolejny oddzial w Panstwie A, dostalem bardzo milego maila od country managera z Panstwa A z informacja czym Firma X w Panstwie A sie zajmuje, wraz z prosba o przeslanie CV oraz kilku dodatkowych informacji. Jako iz niedlugo bede mial przyjemnosc przebywac w Panstwie A prywatnie, czy nie bedzie to faux pas, jesli poinformuje o tym osobe ktora sie ze mna kontaktowala, czy nie byla by zainteresowana spotkaniem „to know a little bit about me”? Jesli taka propozycja nie jest faux pas z punktu widzenia biznesu, to jaka forme obrac? Mam na mysli korespondencje mailowa :)
Przepraszam za brak polskich znakow, obecnie nie kozystam z polskiego systemu ani klawiatury… :)
Pozdrawiam i dziekuje!
K
Karol
Ja mam coś przeciwko temu. To jest dyskusja na okreslony temat a Twój komentarz nie ma z nią kompletnie nic wspólnego (bo dryfowania zawsze się zdarzają i są OK) czego jesteś świadomy.
Od dziś Twoje komentarze trafiają najpierw do moderacji
Alex
Magdalena,
do Twojego ostatniego komentarza dotyczącego porad ekspertów:
Po co idziemy do eksperta? Po radę, żeby łatwiej osiągnąć cel lub zweryfikować ten cel? po uspokojenie sumienia, „spuszczenie powietrza”, „zmniejszenie ciśnienia”?
Jeśli po radę, przy tym jeśli mamy zaufanie do eksperta , to po to on jest i po to jest ta konsultacja, żeby z niej skorzystać, może właśnie dlatego, ze dzięki temu będzie łatwiej osiągnąć cel. I w „łatwiej” nie ma nic negatywnego! Chodzi o to, by skracać i upraszczać drogę do celu, a nie zataczać niepotrzebne kręgi i grzęznąc we własnych „myślowych śmieciach”, żeby zobaczyć możliwości, których uwikłani we własne myśli i posiadający określone doświadczenia nie mieliśmy szans zobaczyć , czego sami nie dostrzegaliśmy.
Bardzo cenne jest to, ze ekspert właśnie nie ma w swoim oglądzie i swojej głowie tego wszystkiego, co nam siedzi w głowie, że jest do tego zdystansowany, nie ma emocjonalnego stosunku do tematu, bo czasem w głowie mamy masę „śmieci”, które przeszkadzają w dobrym oglądzie i podejmowaniu decyzji trafnych, przybliżających do celu, które zasłaniają nam wiele możliwości.
System wartości, jeśli jest jasny, to nie ma problemu, żeby go także przedstawić ekspertowi i powiedzieć, ze kierujemy się takimi a takimi zasadami i nie chcemy ich łamać, a potem posłuchać.
Magdalena, napisałaś też: „Tak ostatnio właśnie zrobiłam. Zmodyfikowałam Wasze rady (te w rozdziale o wiosłowaniu)”. A więc odniosłaś się do porad, sugestii Czytelników, a nie do porady eksperta! Skorzystałaś z sugestii, inspiracji, zewnętrznego spojrzenia innych ludzi, a nie z porady eksperta. :-) Warto to rozróżniać.
Pozdrawiam, Ewa
Ewo,
Dziękuję za odpowiedź. To, co napisałaś jest bardzo przekonujące. Może rzeczywiście warto wreszcie wyrzucić śmieci…
Rozróżniam ekspertów od amatorów:). Dla mnie jednak wszyscy tu jesteście ekspertami, bo temat – analiza stanów psychicznych – Was pochłania. Czasami z tym tematem nie można się „przebić”, zwykle zapewne wówczas, gdy ciągle wracamy do omawiania np. własnych emocji w konkretnej relacji. Ktoś wówczas mówi nam: „słuchaj, mam tego dość, kręcimy się w kółko, ciągle omawiamy naszą relację, a przyjaźni się nie omawia, tylko się ją tworzy”. Ale co wówczas, gdy jedna strona czuje, że potrzebne są jej takie rozmowy? Jak tu się „dopasować”? Zastanawia mnie też to zagadnienie w odniesieniu do ogółu ludzkości. Ile czasu, jak myślicie, w rozmowie z drugim człowiekiem, można poświęcić na tego typu rozmowy? Dla mnie samej to czasami jest zbyt „ciężkie”, ale daje poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nie jestem dla danej osoby obojętna.
Ostatnio bardzo pochłaniają mnie te tematy, czytanie pomaga poukładać myśli. Ale te myśli krążące wokół tak trudnych tamatów plus niezrozumienie motywów zachowania pewnej osoby każą mi ostatnio sięgać po leki. Może w takiej sytuacji lepiej byłoby mi zmienić zainteresowania?:) Cieszę się jednak, że znalazłam to miejsce w sieci. Tematy są interesujące, nie wszystkie też w równym stopniu dotyczą stanów psychicznych, bo przecież są i o rozwoju, podatkach, podróżach, czyli o tym wszystkim, o czym traktują zwykłe rozmowy towarzyskie. Moje pytanie dotyczy jednak tych aspektów rozmowy, które wiążą się z omawianiem emocji.
Alexie,
Czy nie odbiegłam za bardzo od tematu? Dotknąłeś tego wątku w jednym ze swoich postów o emocjach. Pisałeś wówczas o relacji damsko-męskiej, gdzie jedna osoba ciągle pełni tę samą rolę: musi babrać się w cudzych emocjach. Nie mogę odszukać tego fragmentu, ale pamiętam zdanie, które brzmiało mniej więcej tak: 'Po co nam to (ciągłe omawianie czyichś emocji). No, chyba, że ktoś lubi aktywność pt. wieczne naprawianie relacji’. Mogłam coś przekręcić, ale sensu, myślę, nie zmieniłam.:)
Pozdrawiam Wszystkich,
Magdalena
Magdalena, piszesz:
„Rozróżniam ekspertów od amatorów:)” i dalej sobie zaprzeczasz pisząc: „Dla mnie jednak wszyscy tu jesteście ekspertami” uzasadniając: „bo temat – analiza stanów psychicznych – Was pochłania.”
Nie pochłania – przynajmniej mnie i zauważ, ze sporo Czytelników nie analizuje stanów psychicznych, tylko konkretną sytuację.
Ja z pewnością nie jestem w tej dziedzinie ekspertem!
Bardzo ostrożnie: to, że ktoś się czymś pasjonuje, lubi, etc nie oznacza, ze jest ekspertem! Są tacy, co lubią zarządzać a się na tym nie znają. Patrz na efekty ich działań. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Ewa,
Dzięki za odpis. Liczyłam jednak też na odpowiedź w sprawie rozmów o emocjach. Oczywiście, że masz rację, co do ekspertów. Amator może się mylić. To jasne. Właśnie próbuję uniknąć bycia aż tak zasadniczą. Nie jesteś ekspertem, ale dla mnie ważne jest, że mi z zainteresowaniem odpowiadasz.
Co do emocji… Przed chwilą usłyszałam w TV mądrą rzecz na ich temat. Sama więc sobie mogę odpowiedzieć. Może się to komuś kiedyś przyda. Jesteśmy więc wszyscy od nich (emocji) zależni. W pracy musimy je kontrolować. Rodzina i przyjaciele są po to, by przyjąć nas takimi,jakimi jesteśmy. Nawet, gdy mamy trudne okresy i ciężko z nami wytrzymać, powinni dać nam poczucie bezpieczeństwa wysłuchując nas, a nie traktować instrumentalnie. Instrumentalne traktowanie ma miejsce wówczas, gdy przez pewien czas było im z nami dobrze, ponieważ byliśmy pogodni i „pasowaliśmy im” tacy właśnie. Gdy to się zmienia, ludzie sięgają, niepotrzebnie, po radykalne rozwiązania. Myślę też o sobie. Sama też niepotrzebnie czasami myślę zerojedynkowo. Chciałabym uniknąć radykalizmu. A emocje są najlepszą rzeczą, jaką mamy. Wreszcie to usłyszałam (akurat z ust eksperta zaproszonego do TV:) ). Ponoć, na gruncie prywatnym, już lepiej zostać przez kogoś obdarzonym np. gniewem niż stać sie dla kogoś obojętnym.
Pozdrawiam.
Magdalena
Piszesz: „Rodzina i przyjaciele są po to, by przyjąć nas takimi,jakimi jesteśmy. Nawet, gdy mamy trudne okresy i ciężko z nami wytrzymać, powinni dać nam poczucie bezpieczeństwa wysłuchując nas, a nie traktować instrumentalnie (…)Ponoć, na gruncie prywatnym, już lepiej zostać przez kogoś obdarzonym np. gniewem niż stać sie dla kogoś obojętnym”. Coś w Twoich słowach budzi mój sprzeciw – jeśli uważasz, że w pracy musimy kontrolować swoje emocje, a w stosunku do przyjaciół i rodziny nie – to dla mnie wygląda to tak, że swoich bliskich traktujesz gorzej niż obcych. W stosunku do obcych zadajesz sobie trud kontrolowania swoich emocji, przyjaciele mają obowiązek wspierać Cię nawet „gdy mamy trudne okresy i ciężko z nami wytrzymać”.
Odczuwanie emocji i wyrażanie ich to dwie różne sprawy – miarą bliskości może być dla mnie to jak wieloma emocjami potrafię podzielić się z drugą osobą – ale nie to, że w stosunku do osób bliskich nie kontroluję swoich emocji. Na przykładach: jeśli moje dziecko właśnie ciężko przeżywa ból po stracie pieska nie będę demonstrować radości, którą aktualnie odczuwam; jeśli rozgniewało mnie coś w pracy nie będę żywiołowo wyrażać gniewu w towarzystwie przyjaciółki… Jeśli przeżywam wyjątkowo trudny okres wolę o tym powiedzieć i poprosić o wsparcie niż zachowywać się tak, że trudno ze mną wytrzymać – czy wyładowanie negatywnych emocji na bliskich mi osobach ułatwi mi rozwiązanie problemów?
Ciekawa jestem czy ekspert z telewizji wolałby zostać obdarzony gniewem czy wolałby jednak bezpieczną obojętność…
pozdrawiam,
Elzbieta
Elżbieto,
Ekspert z TV potraktował temat bardzo ogólnie. Sam jest jednak osobą wyważoną, co w pewnym stopniu przekonuje mnie, że radzi sobie ze swoimi emocjami. Jego celem było jedynie uświadomienie widzom, że emocje nie są złe i warto o nich rozmawiać, a nie przekonywanie, że należy te emocje wyrażać ekspresyjnie. Rozmowa pomaga. Brak możliwości werbalnego wyrażenia emocji przekłada się na zaistnienie innego rodzaju reakcji, takich jak: złość, krzyk, trzaskanie drzwiami. Ten drugi rodzaj reakcji tylko powiększa chaos.
Nie uważam, że w stosunku do przyjaciół i rodziny możemy sobie zawsze pozwolić na wyrażanie emocji. Dobrze jest jednak, moim zdaniem, nie bać się o nich mówić. Mieć taką zaufaną osobę, która nas wysłucha. Jeżeli taka osoba uważa, że traktuję ją gorzej niż współpracowników, ponieważ chcę ją wtajemniczyć w moje przeżycia, to wówczas należy sobie uświadomić, że nasze zaufanie do niej nie jest dla niej nagrodą, tylko czymś zupełnie innym. Często jednak zdarza się, że taka osoba (wysłuchująca) w połowie docenia naszą szczerość, a w połowie się przed nią broni… I tu nawiążę bezpośrednio do postu Alexa: zastanawiam się jak sobie radzić z odbieraniem takich postaw, gdy wszystko wokół przekonuje nas, że bliska nam osoba nie daje nam jasnych komunikatów. Czasami potrzebuje czasu, ale my nie wiemy czym się takie czekanie zakończy. Może powiedzeniem: „wiesz, jednak stwierdzam, po tym czasie, gdy się nie widywaliśmy, że już nie chcę się z Tobą widywać” lub może: „teraz już odpocząłem/odpoczęłam, więc możemy znów się spotkać”. Czasami nie wiemy co dana osoba zamierza. To jest oczywiste, że ma do tego prawo. Ale to utrudnia decyzyjność. Czasami docierają do nas sprzeczne komunikaty. Wówczas jest jeszcze trudniej… Może zbyt komplikuję sprawę, ale chcę Was przekonać, że nie wszystko jest takie proste jak przekonanie babci, że nie powinna dwa razy prosić, żeby wnuczek poczęstował się ciasteczkiem.
Pozdrawiam,
Magdalena
Magdalena
Jak najbardziej zgadzam się ze stwierdzeniem, że warto rozmawiać o emocjach, jakie się odczuwa. Moje wątpliwości dotyczyły różnic w sposobie wyrażania emocji w towarzystwie obcych i bliskich. Z Twojego zdania: „Brak możliwości werbalnego wyrażenia emocji przekłada się na zaistnienie innego rodzaju reakcji, takich jak: złość, krzyk, trzaskanie drzwiami. Ten drugi rodzaj reakcji tylko powiększa chaos.” wynika, że też rozumiesz tę różnicę :-) i w gruncie rzeczy nie uważasz, że Twoi bliscy mają obowiązek wytrzymywania takich reakcji tylko dlatego, że są Ci bliscy.
Kiedy czytałam Twoją poprzednią wypowiedź nie było to dla mnie zupełnie jasne.
pozdrawiam,
Elżbieta
Elżbieto,
Cieszy mnie, że właściwie mnie zrozumiałaś. Czasami siebie sami nie rozumiemy. Podoba mi się ten blog. Dowiedziałam się dzięki niemu kilku rzeczy, których wcześniej nie rozumiałam. Przeżywam coś, czego sama pojąć nie potrafię, ale próbuję zrozumieć i swoje emocje, i emocje osoby, na której mi ciągle zależy, choć, niestety, coś się skończyło, coś, co nadal nazywam przyjaźnią, choć sama ją popsułam swoimi nadmiernymi emocjami. To smutek sprawia, że czasami nie potrafimy jasno wyrazić myśli.
Pozdrawiam,
Magdalena
Witajcie,
A jak reagować, kiedy ktoś w rozmowach wielokrotnie zadaje te same pytania i prosi o te same informacje? Pytającym jest szef. A odpowiadającym tracący cierpliwość pracownik. ;)
Może ktoś, a szczególnie Alex, ma na to jakieś dobre rozwiązanie, skuteczne a zarazem nie powodujące uszczerbku w relacji.
Pozdrawiam
Agnieszka
Agnieszka M
Ja zrobiłabym tak:
1 – upewniła się, ze rozumiem dobrze o co mnie pyta
2 – odpowiedziała, upewniła się, ze ta odpowiedź go satysfakcjonuje
3 – przesłała te informacje dla potwierdzenia w mailu
4 – na kolejny raz zadane takie pytanie odpowiedziała, ze ma to w mailu, bo już o tym rozmawialiśmy.
Oczywiście ma to sens wtedy, gdy pytania nie dotyczą bardzo zmiennej rzeczywistości, jak np. wyniki sprzedaży, które mogą codziennie się zmieniać.
Jest jeszcze inne rozwiązanie:
zapytać, z jakiego powodu zadaje to samo pytanie – być może ono ma służyć przypomnieniu czegoś, albo odpowiedzi, które szef otrzymuje nie są wystarczające.
Pozdrawiam, Ewa W
Witajcie,
Osobiście zgadzam się z autorem, ale… W życiu jak to w życiu, wychodzi różnie. Na przykład, sama powtarzam coś kilka razy mojej mamie. Nie żebym wałkowała temat czy jakąś informację cały czas, ale przypominam jej kilka razy w ciągu dnia, że np. jutro nie stawie się na obiedzie. Powtarzam, bo zdarzyło jej się zapomnieć, o czymś wspomnianym zaledwie raz, i potem były pretensje. Poza tym niekŧórzy posiadają magiczną zdolność do przekręcania każdej zasłyszanej informacji, z czego wychodzą absurdy. Powtarzając 2,3 razy – istnieje szansa, że taka osoba wyłapie prawidłowe znaczenie naszych słów.
Inna sytuacja. Mówimy komuś „nie rób czegoś bo będzie tak i tak”. Osoba to wie, ale oczywiście i tak to zrobi i dopiero jak wyląduje w tym rowie, o którym mowa w opowieści autora, to wtedy zaczyna się zastanawiać nad życiem i żałować, że się innych nie słuchało.
pozdrawiam,
Joanna
Joanna
Piszesz: „Poza tym niekŧórzy posiadają magiczną zdolność do przekręcania każdej zasłyszanej informacji, z czego wychodzą absurdy. Powtarzając 2,3 razy – istnieje szansa, że taka osoba wyłapie prawidłowe znaczenie naszych słów.”
Ja tam wolę, aby taka osoba nabiła sobie porządnego guza, albo doświadczyła frustracji – wtedy będzie szansa, że na przyszłość będzie ona uważniej słuchać. Poczytaj posty o tresurze :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Jest jeszcze druga strona – my tez na zadane pytanie musimy umiec odpowiedziec tak lub nie – zgodnie z tym co potrzebujemy. Juz sie to gdzies pojawiło w komantarzach:) ale przykladowo – z domu ja i rodzenstwo wynieslismy typowa polska goscinnosc. To znaczy nawet jak gość nie jest głodny to go karmic do oporu.i pytac o to co chwile czy aby jednak! I w druga strone – bylismy uczeni ze idac w gości zawsze mamy mówić nie, dziekuje. Nawet jak jestesmy glodni. Szalone, co nie? Dzieki temu ze przebywalam z różnymi ludzmi oduczylam sie tego. To znaczy jak ktos mnie czestuje i chce to mowie tak, jak moi goscie zapytani mowia nie to nie namawiam piec razy :) ale jak odwiedza mnie rodzina to musze miec oczy i uszy dookola glowy :) taki przykład – przyjezdza do mnie brat, 700 km drogi za nim. Pytam: zrobic ci cos do jedzenia? Slysze- nie, tylko kawe zrob. Mysle- pewnie jadl gdzies po drodze, w porzadku nie bede faszerowac go drugim obiadem. Nie dyskutowalam ale na wszelki wypadek wyladowalam przekaski na stol – jak myslicie byl jednak glodny czy nie ?