Siedzę właśnie na tarasie z widokiem na błękitny Atlantyk i przyszła mi do głowy metafora, którą dała mi dużo do myślenia. Jestem przekonany, że będzie przydatna dla większości z Was, więc podzielmy się nią.
Na początek zabawmy się w małą podróż w czasie. Jako, że większość z Was jest jeszcze w młodym wieku wyobraźcie sobie Wasze życie za 10-15 lat. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, iż będziecie wtedy też w jakiś sposób dbać o swoje utrzymanie (nawet będąc „rentierem”, co dla inteligentnych i aktywnych ludzi wcale nie jest takie proste jak by się mogło wydawać).
Generalnie patrząc na ten obraz można wyróżnić następujące kategorie:
- żeglarze
- motorowodniacy
- właściciele galer
- galernicy
- rozbitkowie dryfujący na falach
Przyjrzyjmy się po kolei co charakteryzuje każdą z nich:
Żeglarze – poruszają się jachtami napędzanymi siłą wiatru. Wiatr występuje prawie zawsze i wszędzie, do tego nie kosztuje nic. Wystarczy rozpiąć na łodzi parę płócien ze sprytnie przemyślaną możliwością ich ustawiania i już mamy wygodne, nie wymagające specjalnego wysiłku, bezpłatne i do tego bardzo ekologiczne źródło napędu. Umiejętne użycie żagli pozwala nam na wykorzystanie siły wiatru do poruszania się w dowolnym kierunku, włącznie z tym, z którego wiatr wieje! Solidnie zbudowane jachty żaglowe dobrze zachowują się nawet na bardzo rozfalowanym oceanie, a niewyczerpalność źródła napędu pozwala na zapłynięcie bardzo daleko, nawet jeśli przeciętna prędkość nie jest oszałamiająca. W wielu bardzo atrakcyjnych miejscach na świecie wiatr regularnie zmienia swój kierunek zgodnie ze wskazaniami zegara (na naszej półkuli), wiedząc o tym, jak ktoś jest wygodny to można poczekać parę dni, aż zmieni się na korzystny. Żeglowanie nie wymaga ciągłej uwagi, pominąwszy parę manewrów przez większą część czasu można włączyć autopilota i oddać się innym przyjemnym zajęciom :-)
Napęd żaglowy jest też mniej wrażliwy na ewentualne awarie, cokolwiek by mu się nie przydarzyło, to prawie zawsze można coś zaimprowizować i płynąć dalej.
Motorowodniacy – poruszają się jachtami napędzanymi silnikami spalinowymi. Daje im to możliwość znacznie szybszego poruszania się, niż np. pod żaglami. Z drugiej strony napęd taki jest hałaśliwy, wymaga regularnej konserwacji i serwisu, a przede wszystkim częstych wizyt na stacji benzynowej (brakuje mi polskiego odpowiednika amerykańskiego „fuel-dock”). Ta ostatnia właściwość ma dwie poważne wady:
- trzeba mieć więcej środków na paliwo niż w przypadku żaglówki
- nie można zbyt daleko zapłynąć po otwartym oceanie, chyba że będzie za tobą podążał mały tankowiec :-)
Do tego jachty motorowe zazwyczaj nie tak dobrze zachowują się na fali, więc szczególnie jak płyniesz szybko, to musisz cały czas uważać.
Awaria silnika powoduje, że jesteś na łasce fal i możesz najwyżej wzywać pomocy.
Właściciele galer – zbudowali wielki okręt i najęli niewolników do napędzania go. Dzięki pracy tychże niewolników galera może się poruszać i zarabiać na utrzymanie zarówno swoje, jak i jej właściciela. Ten albo nie musi nic robić, albo (znacznie częściej) pełni rolę poganiacza, który waląc w bęben krzyczy „tempo dwadzieścia, kołki w zęby!!!”. Czy to jest przyjemna rola, w której warto spędzić sporą część każdego dnia, to musi każdy zadecydować sam. Nie wspominam już tutaj o nierzadkich przypadkach, kiedy posiadacz galery zbudował ją tak nieszczelną, że musiał przykuć się do pompy i cały czas wypompowuje wodę, bo inaczej jego statek zatonie. Nawet jeśli potem to pomieszczenie pompy zostało wyłożone brokatami, a właścicielowi donoszą najwspanialsze posiłki trudno to nazwać jakością życia. Galera jest też duża i niezgrabna, w związku z tym nie da się nią wpłynąć w wiele uroczych zakątków i trzeba wozić (i kupować) mnóstwo prowiantu dla galerników. Aha, w dzisiejszych czasach na dużych galerach często zatrudnia się najemnych poganiaczy, którzy czasem niesłusznie mienią się managerami (bo prawdziwy manager to zupełnie coś innego)
Galernicy – Tacy wioślarze pracują ciężko w zamian za to, że są oni po prostu utrzymywani przy życiu, często minimalnym możliwym nakładem. Plusem takiej pracy jest rozwinięcie sporej sprawności w wiosłowaniu i oczywisty brak nadwagi i chorób z nią związanych :-) Do tego dochodzi brak konieczności znania się na nawigacji i meteorologii. Minusów chyba nie muszę wyliczać !
Kiedyś galernikami zostawali pojmani niewolnicy lub przestępcy. Dzisiaj rekrutacja zazwyczaj odbywa się na życzenie zainteresowanego. Wystarczy kombinacja niskiej wartości rynkowej z dużym kredytem na mieszkanie, meble, samochód plus powiedzmy dwójka dzieci i już mamy gotowego kandydata na galernika.
Rozbitkowie dryfujący na falach – w tej nieprzyjemnej sytuacji można znaleźć się na wiele sposobów i z pewnością moglibyście sami podać wiele przykładów. Rozbitkowie nie mają źródła napędu i bezwolnie poddani są oddziaływaniu wiatru i prądów morskich. Niektórzy z nich nie mają nawet kamizelki ratunkowej i cały czas z ogromnym wysiłkiem muszą walczyć, aby po prostu nie pójść na dno, albo zostać zjedzonymi przez rekiny!! Bardzo nieprzyjemna sytuacja i niestety dość rozpowszechniona w Polsce, zwłaszcza wśród starszych roczników
Teraz niech każdy spojrzy na swój aktualny kurs życiowy i przedłuży go o 10 lat do przodu. Potem zadajcie sobie pytanie: „jeśli będę płynął tak jak dotychczas, to w której grupie najprawdopodobniej znajdę się w przyszłości?”
Jeśli namierzony punkt docelowy nie jest dla Ciebie atrakcyjny, to zadaj sobie pytanie „Co mogę zrobić, aby mój kurs zmienić?”
Pamiętaj, że im wcześniej wprowadzisz konieczne korekty, tym mniejsze i bezbolesne będą one musiały być.
Na zakończenie dwie ważne uwagi:
- Po pierwsze powyższa klasyfikacja nie stanowi jakiejkolwiek próby wartościowania ludzi aktualnie znajdujących się w różnych okolicznościach życiowych. Sam, za wyjątkiem galernika, byłem w każdej z powyższych sytuacji, więc wiem jak to jest. Jest to tylko pewna metafora, której celem jest pobudzenie do przemyślenia pewnych aspektów życiowych
- Po drugie, nikomu nie sugeruję, w jakiej grupie ma się znaleźć. Każdy z nas jest inny, ma inne preferencje i nastawienia. Tutaj chodzi o to, aby się po prostu zastanowić
Z żeglarskim pozdrowieniem :-)
Alex
Alex, tak się składa, że mam jakieś tam wyobrażenie o tym, kim będę za 10-15 lat.
W tym Twoim miłym metaforycznym żeglarskim stopniowaniu chciałabym być… kimś, kto ma wieczny bilet na każdy statek, kobietą, która nie musi być ani galernikiem, ani właścicielką galer, kobietą, która niezależnie od dostępnych statków i obowiązujących cen, czy ograniczeń technicznych może przemieszczać się po morzach i oceanach tak, jak chce.
Bez względu na to, czy akurat lepiej jest łodzią z napędem motorowym (bo nie ma wiatru), czy żaglowcem (bo ropa droga i kryzys paliwowy). Tak więc niekoniecznie mieć własny środek transportu – raczej sprawić tak, by każdy jego rodzaj pracował w jakiś sposób dla mnie.
PS. Wiem, że lubisz jak się komentujący podpisują imieniem i nazwiskiem, ale ja po prostu nie ufam Internetowi, zbyt wiele ze strony sieci już wycierpiałam. Więc – pozdrawiam jako Dżej Lo ;)
Dżej Lo :-)
Witaj na naszym blogu :-)
masz piękną wizję, pojawia się tylko pytanie jaką strategią chcesz ją osiągnąć?
Możliwe byłoby to zarówno podejściem żeglarza, motorowodniaka jak i właściciela galery :-) Ta metafora, jeśli dobrze się zastanowimy idzie znacznie głębiej, niż na pierwszy rzut oka wygląda.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Pseudonim jest OK jeśli to dla Ciebie ważne.
Metaforyczny post! Ja w każdym razie już wiem, że chcę być żeglarzem, który płynie tam gdzie chce wykorzystując do tego siłę wiatru i odrobinę manipulując sterem ;)
Ja wybieram wariant prowadzenia na brzegu smakowitej tawerny do ktorej sciagaja wszelkiej masci wilki morskiej z kazdej strony swiata :)
Yarek
Gratuluję wyboru. teraz przeanalizuj Twoje dotychczasowe postępowanie i zobacz jakie jest prawdopodobieństwo, że doprowadzi Cię ono do tego. Zastanów się też, jakie decyzje i przedsięwzięcia będą Ci to utrudniać.
Monika
Miła perspektywa :-)
Moja metafora dotyczy bardziej sposobu, w jaki chcesz to osiągać:
– wykorzystując inteligentnie to, co się dzieje wokół Ciebie
– siłowo
– bardzo siłowo
– czy też w dwóch wersjach bycia ofiarą
każde rozwiązanie ma wady i zalety :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
mam 17 lat :d i bardzo podoba mi sie to w jaki sposob Pan Alex nazywa rzeczy po imieniu nadajac im bardzo ciekawe porownania.. ;)
Balon
Ten blog jest pisany dla młodych managerów więc ludzi wyraźnie od Ciebie starszych.
W związku z tym czytając go bierz proszę na to poprawkę.
Tak czy inaczej nie „panujemy” sobie na tym blogu :-)
Pozdrawiam
Alex
Alex
Wszystkie dziedziny (życia, gospodarki) rozwijają się dziś w niemal zawrotnym tempie. Jak to wygląda w żeglarstwie? Czy są łodzie hybrydowe, którymi można urządzać sobie dalekie wycieczki nawet w bezwietrzny dzień? :)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
Ludwik
Porządny jacht ma zazwyczaj pomocniczy silnik (małego diesla) , przy pomocy którego przy okazji możesz sobie produkować prąd. Może też mieć generator wiatrowy, lub ogniwa słoneczne. Za sobą ciągniesz małą dinghy, którą możesz bawić się przy bezwietrznej pogodzie. Ta na ogół nie trwa długo.
Nie o tym jednak pisałem w poście. Tam chodziło bardziej o sposób myślenia i działania. Może powinienem wymyśleć jakąś inną metaforę
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex
Ależ ja właśnie to miałem na myśli!! :)
Przyglądając się swoim poczynaniom w perspektywie 10-15 lat do przyjęcia wizji „żeglarza” (która jest mi najbliższa) brakuje mi właśnie takiego silniczka, którym można byłoby się wspomóc w bezwietrzne dni. Niemniej ten „mały diesel” o którym piszesz wydaje się być zupełnie wystarczający :)
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
Alex,
piszesz, że nikomu nie sugerujesz w jakiej grupie ma się znaleźć. Nie zgodzę się z tym. Odczucia jakie wzbudzają zaproponowane przez Ciebie porównania wskazują 'właściwą’ drogę.
Pomyślałem sobie o ludziach, którzy są naprawdę dobrymi pracownikami i jest im z tym dobrze. Po prostu nie mają tego czegoś co pcha do większej niezależności. Porównanie do galerników jest jednak krzywdzące. Galernik nie może zmienić galery na coś przyjemniejszego.
Pozdrawiam :)
Ludwik
Czyli rozumiemy się dobrze?
Żeglarz= inteligencja + wiedza + umiejętność obserwacji + szybkie działanie + oszczędne (eleganckie) wykorzystanie zasobów i środków + akceptacja wad i ograniczeń tego rozwiązania
Adam
Jeśli wyraźnie piszę, że nikomu nie sugeruję konkretnej drogi, to tak jest. To, że sam jestem entuzjastą „żeglarskiego” podejścia to chyba wyraźnie napisałem.
Jak zawsze na tym blogu stoję na stanowisku, że każdy powinien wyciągać własne wnioski.
Piszesz: „Porównanie do galerników jest jednak krzywdzące”
Zobacz, w poście napisałem:”powyższa klasyfikacja nie stanowi jakiejkolwiek próby wartościowania ludzi aktualnie znajdujących się w różnych okolicznościach życiowych”
Po drugie między nami jest rozbieżność w definicji „galernika”. Ty wrzuciłeś tam najwyraźniej wszystkich pracujących na etacie, a to wcale nie wynika z tego co ja napisałem. Przeczytaj proszę mój post bardzo uważnie jeszcze raz. Ja znam „żeglarzy” i „motorowodniaków” na etacie, choć tych pierwszych rzeczywiście niewielu.
Po trzecie, jeśli masz wrażenie, że w tej metaforze czegoś brakuje, to śmiało możesz zaproponować uzupełnienie :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
czy gdybym pisząc artykuł o odżywianiu skoncentrował się w obrazowy sposób na bakteriach przenoszonych w mięsie i dobroczynnym wpływie świeżej zieleniny na organizm, a na koniec napisał, że absolutnie nie sugeruje nikomu przejścia na wegetarianizm, to nie byłby podobnie? ;)
Oczywiście przykład trochę przejaskrawiony. Chodzi o ogólne wrażenie wynikające z artykułu, którego dopisek na końcu nie zatrze. Z galernikiem jest podobnie.
Nie mówię, że to źle. Przecież nie istnieje coś takiego jak 100% obiektywizm.
Sam chętnie podpisałbym się pod artykułem o takim wydźwięku ;)
Definicje galernika, rzeczywiście zinterpretowałem trochę zbyt pochopnie ale wciąż odczuwam niedosyt. Proponuje kategorie szeregowego członka doborowej załogi, który wierzy w swojego kapitana i chętnie przyjmuje podobny kurs. Może być? ;)
5 lat nie pływałem. Brakuje mi tego. Skąd się bierze skłonność do odkładania takich przyjemnych rzeczy na później i później.. ?
Hmmm… Jestem całkowitym laikiem jeśli chodzi o żeglarstwo, więc moja interpretacja może okazać się dość oryginalna ;)
Żeglarz – ten wybór wymaga umiejętności i doświadczenia, by dobrze wykorzsytać okazje, jakie przed nami staną.
Motorowodniak – co prawda nie korzysta z darmowych i czystych źródeł napędu, jednak ma możliwość poruszania się, czy istnieją sprzyjające okoliczności, czy nie.
Właściciel galery – na wyzysku nie da się daleko zajść. Naturalna kolej rzeczy to bunt bądź „zajechanie” galerników.
Galernik – człowiek z niewielkim, bądź żadnym wyborem co do sposobu, w jaki może żyć, jednak zmuszony do pracy by zachować się przy życiu.
Rozbitek – tu nie odwoływał bym się do rekinów, jednak wskazał możliwe perspektywy wydostania się z tej sytuacji – ktoś przecież może usłyszeć wołanie o pomoc; jeśli nie to jakoś to straszno się zrobiło…
Alex, być może wynika to z mojej niewiedzy, czy Żeglarz w twojej metaforze płynie razem z Załogą, czy jest to samotny wilk morski? Jeśli jest samotny, to brakuje mi tu Żeglarza z Załogą, która to opcja wydaje mi się tą, którą chcę przeżywać za kilka(naście) lat.
Adam
Jeśli już pójdziemy ścieżką Twojej metafory „kulinarnej” to raczej pisałbym o bakteriach w zepsutym mięsie. Tak naprawdę jednoznacznie negatywnie wypowiedziałem się tylko o galernikach i rozbitkach i te pozycje używając twojej metafory można przyrównać do tego kiepskiego mięsa. Jeśli więc chcesz, to proszę bardzo, nikomu nie zalecam bycia galernikiem lub rozbitkiem!! :-)
Pozostałe „drogi” mają swoje wady i zalety. To, że jestem zwolennikiem drogi żeglarza wynika z moich upodobań i doświadczeń, ale jak już napisałem w poście, każdy musi dojść do własnych wniosków.
Piszesz:”Proponuje kategorie szeregowego członka doborowej załogi, który wierzy w swojego kapitana i chętnie przyjmuje podobny kurs.”
Tutaj pozwolę sobie na prowokacyjne i subiektywne :-) stwierdzenie:
Obserwując zmiany w gospodarce światowej nie wierzę, aby za 10-15 lat istniało coś takiego jak „kategoria szeregowego członka doborowej załogi, który wierzy w swojego kapitana i chętnie przyjmuje podobny kurs.” nie będąc jednocześnie ani „żeglarzem” ani „motorowodniakiem”.
Będzie raczej tak, jak już dziś jest w branży filmowej, a częściowe też i w IT: do każdego projektu dobiera się ad hoc zespoły najlepszych pasujących ludzi, resztę pracy wykonują galernicy (którzy ze względu na redukcje stanów osobowych muszą pracować 10-12 godzin dziennie)
Pytasz „Skąd się bierze skłonność do odkładania takich przyjemnych rzeczy na później i później.. ?”
Osobiście widzą dwie możliwe odpowiedzi. Albo jesteś galernikiem/rozbitkiem albo uznajesz inne rzeczy za ważniejsze.
Pozdrawiam
Alex
PS: Marcin, Tobie odpowiem za chwilę, teraz muszę zejść na dół i zamówić sobie na jutro samochód
Najprzyjemniej jest być żeglarzem!. O tym wie każdy kto kiedykolwiek skosztował takiego życia. Bardzo przyjemne jest gdy w tym żeglowaniu nie jesteś sam i wiesz, że w stronę portu do którego podążasz podążają inni (nie koniecznie odrazu na własnym jachcie).
A odpowiadając na zadane przez Ciebie Alex pytanie widzę siebie za 10 lat jako żeglarza, który bardzo chętnie będzie zabierał ze sobą w rejs osoby, które będą chciały zobaczyć jak takie życie wygląda
@Marcin Seredyński: napisałeś: Właściciel galery – na wyzysku nie da się daleko zajść. Naturalna kolej rzeczy to bunt bądź “zajechanie” galerników.
Niestety muszę Ciebie rozczarować – na wyzysku da sie daleko zajść – najprostszy przykład: nazistowskie Niemcy.
Alex!
Dziekuje za kolejny swietny artykul! :-))
Pozdrowienia nad Atlantyk!
Gosia
P.S. Od dawna palam miloscia do jezior i jachtow! Cos w tym musi byc! ;-))
Krzysiek:
Nie powielaj stereotypów bez zastanowienia. Nazistowskie Niemcy daleko na wyzysku nie zaszły. Przypłaciły to utratą terytorium, podziałem państwa na strefy okupacyjne, głodem, wstydem i wieloma bezsensownymi śmierciami. Wspomnę jeszcze o bardzo niemiłym dla nich stereotypie, który i ty powielasz. To, czym stały się dziś zawdzięczają sobie – swojej pracy, oszczędności i mądrości i determinacji.
To, że Polska straciła jeszcze więcej nie pozwala nam na nazwanie niemieckiego bilansu wojny „zyskiem”.
Z góry zastrzegam, że nie będę więcej ciągnął tego wątku. Nie obchodzi mnie co myślisz o mnie ani o słowach które napisałem.
Słowa „co będę robił” czy „kim będę” a potem: „za więcej lat niż całe moje świadome życie” ;-) to czysta abstrakcja. To zrozumiałe.
Jednak zachęcam wszystkich do planowania, pomimo iż to trudne. Odróżnijmy jednak plany od „marzeń” w złym tego słowa znaczeniu. Plan zawiera pewne cechy. Określamy początek(!), znajdujemy cel, etapy pośrednie, miary zbliżania się i oddalania od celu. Plan na tek długi okres musi być elastyczny, zawierać wyjścia awaryjne i wkalkulowane ryzyko. Plan można zawsze zmienić dostosowując do nowych informacji i sytuacji. Bez niego osiągnięcie celu to czysty przypadek.
A ja nie chcę iść przez życie przez przypadek. ;-)
Alex: Zgadzam się z niektórymi przedmówcami : wartościujesz i sugerujesz „poprawne odpowiedzi”. Zapewne w dobrej wierze :-)
Witam wszystkich,
Nie wiem jak za 10 lat, ale gdzieś tak za 20 to ja chcę być… armatorem! Tzn. mieć kilka jednostek pływających, którymi będą kierowały osoby, które się na tym znają. Ja się na pływaniu nie znam i znać się nie chcę, ale za to bardzo bym chciał się znać na sztuce posiadania jednostek pływających. Oczywiście w mojej flocie powinny być i jachty motorowe i żaglowe i może z jedna galera. A to po to, żeby moja flota sobie poradziła niezależnie od pogody, uwarunkowań atmosferycznych oraz zadania przed nią postawionego.
Pozdrawiam serdecznie,
Szymon
PS. A tak odnośnie tematu to polecam „Kwadrant przepływu pieniędzy”, Robert Kiyosaki.
Alex,
Mój feedback na temat posta.
Niezbyt łatwo idzie mi przełożenie Twoich analogi na mój fizyczny świat
Szczególnie motorowodniak jest dla mnie mało intuicyjny. Co rozumiesz przez serwis i konserwację oraz wizyty na stacjach benzynowych ?
Czemu motorowodniakowi trudniej na oceanie ? Co jest tym oceanem ?
Przez łaskę fal rozumiem brak zabezpieczenie finansowego, trafnie odbieram tę metaforę ?
Rozbitkowie
Napędem jest nasza wiedza i umiejętności ?
Kamizelka ratunkowa – to np. kontakty, rezerwa finansowa, znajomość języka chińskiego ?
Rekiny to bardzo sympatyczni ludzie z Indii ?
Chyba mam dziś słabszy dzień
Pozdrawiam, Artur
Alex,
Chcę bardzo ci podziękować, że prowadzisz takiego bloga. Może ja nie potrafię szukać w internecie, ale jeszcze nigdy nie znalazłam takiej dawki mądrości życiowej jaką ty serwujesz. :) Naprawdę te posty (jeśli odbiera się je tak, jak myślę żebyś chciał- żeby pomyśleć) przynajmniej mi, naprawdę pomagają.. zwłaszcza w kontaktach z ludźmi, które nie są tak dobre jak mi się do niedawna wydawało, ale nie chciałabym więcej o tym publicznie.. Dobrze, że znalazłam tą stronkę akurat teraz a nie za 10 lat ;)
Dzięki wielkie za to co robisz.
Basia
Patrząc na siebie 15 lat temu, teraz i za 15 lat stwierdzam, że byłem rozbitkiem, który zbudował kolejną – nieco sprawniejszą – wersję łajby i wszelkimi możliwymi sposobami stara się zostać żeglarzem, ale nadal zdaje sobie sprawę że ma sporo do nauczenia się, choć nie powiem, postępy poczynił i to dość spore. Moje pływające cudo ma elementy roweru wodnego :> to coprawda nie jest mały diesel, ale bez wiatru da się płynąć do wyznaczonego celu.
Witajcie
Jestem dzis w drodze, a do tego szwankuje moj UMTS. Odezwe sie do Was poznym wieczorem
Alex
witam
a co z ludźmi, którzy chcą zmienić kierunek wiatru?? Brakuje mi tutaj kogoś takiego. Żeby nie było niedomówień, chodzi mi o ludzi, którym nie podoba się aktualna sytuacja (na świecie, w kraju, w mieście…) i chcą ją zmienić. Mogą to być ludzie typu Lech Wałęsa, Margareth Tatcher (nie wiem czy dobrze napisałem), ale też ludzie tacy jak Hitler czy Stalin.
Osobiście sądzę, że tacy ludzie są bardzo potrzebni (byle nie w nadmiarze), bo dzięki nim więcej osób ma możliwość zostać żeglarzami czy kimkolwiek innym.
Witaj Alex !
Muszę przyznać, że wspaniała metafora, ale jak sam piszesz, większość Twoich czytelników to ludzie młodzi. Mają jeszcze przed sobą wybór i szerokie pole manewru. Co jednak z tymi rozbitkami dryfującymi na falach, nawet sam zauważyłeś, że to w większości ludzie ze starszych roczników. W czasach swojej młodości pływali na galerach jednego potężnego armatora, w swojej większości innego wyboru nie mieli. Armator zgłosił upadłość, częściowo na skutek nieprzewidzianej przez siebie sytuacji, częściowo na skutek buntu załogi. Niektórzy ze stojących na czele buntu przejęli galery na własność, inni zatrudnieni wówczas jako najemni poganiacze, na różnych zasadach i za marne grosze odkupili je od upadającego armatora i mają teraz własne galery i własnych galerników. W niektórych regionach, galery za „psie pieniądze” odkupili obcy armatorzy i zatopili je, aby nie stanowiły konkurencji. Tutaj najstarsze roczniki znalazły się w najgorszej sytuacji. Przecież nikt ich nie zaokrętuje, brak galer. Wałęsają się więc po brzegu w poszukiwaniu zajęcia, podejmują się dorywczych prac, zbierają ochłapy wyrzucone przez morze (puszki po piwie – cenny złom) i w ten sposób żyją.
Najstarsze roczniki otrzymały z instytucji pozostawionych przez zbankrutowanego armatora, nędzne zredukowane do minimum ochłapy nazywane z grzeczności emeryturą.
Na tym na razie kończę i pozdrawiam wszystkich – żeglarzy, motorowodniaków, włascicieli galer, ich galerników i rozbitków dryfujacych po falach. Równiez tych, których Alex tutaj nie ujął, tych wyrzuconych na brzeg i wałęsajacych się po pustej „plaży” w podmuchach zimnego wiatru.
Ludomir – internetowy dinozaur.
Witajcie
Zgodnie z obietnicą postaram się odpowiedzieć na Wasze komentarze.
Marcin
W bardzo dużym uproszczeniu:
żeglarz – korzysta z możliwości, które daje mu natura, do tego potrzebuje sporej wiedzy o niej, umiejętności obserwacji i wyciągania właściwych wniosków.
Motorowodniak – wykorzystuje energię wożonego ze sobą paliwa i faktu, że ma silnik potrafiący zamienić ją na ruch postępowy. Wielu managerów w latach 90 zaszło daleko korzystając głównie z „poweru”, który mieli w sobie.
Właściciel galery – na wyzysku można bardzo daleko zajść, jeśli odpowiednio dobierasz zarówno jego intensywność i samych galerników. To nie jest „moja bajka”, niemniej całkowicie możliwe
Galernik – rozumiem to mniej więcej podobnie do Ciebie
Rozbitek – przeczytaj jeszcze raz mój główny post, nie chcę go powtarzać. Rekiny to np. firmy, które w reklamach zachęcają do wzięcia pożyczki „od ręki” i bez zabezpieczeń, za to za niewiarygodnie wysokie odsetki
Moja metafora dotyczy podejścia do życia, a nie samego pływania.
Jeśli Cię to interesuje, to przeważnie osobiście przeważnie pływałem z jednoosobową, kobiecą załogą :-)
Witja
Witaj na naszym blogu :-)
Jak już wspomniałem wyżej moja metafora dotyczyła podejścia.
Jeśli analiza Twojego dzisiejszego kursu prowadzi Cię do takiego wniosku, to gratuluję
Gosia
Dziękuję :-)
Marcunio
Trochę nie na temat, ale może Ci się przyda:
Napisałeś Krzyśkowi :”Nie obchodzi mnie co myślisz o mnie ani o słowach które napisałem. „
Zamierzałeś świadomie, aby to tak zabrzmiało?
Jeśli chodzi o planowanie, to parafrazując amerykańskie stwierdzenie wojskowe, to żaden plan nie przeżywa starcia z rzeczywistością :-)
No ale to już całkiem inny temat.
Odnośnie mojego „sugerowania”, to jeszcze raz podkreślam: każdy może i powinien podejmować własne decyzje, też takie, które diametralnie różnią się od moich. Pozwól mi z entuzjazmem pisać o sprawach, które mi osobiście się podobają, Ty możesz zrobić tak samo.
Szymon
Moja metafora dotyczy przede wszystkim strategii dochodzenia do tego i postaw jakie przy tym przyjmujesz. Spróbuj spojrzeć na nią z tego punktu widzenia. To rozważanie wychodzi znacznie poza Kwadrant Kyosakiego, bo chodzi o całokształt, a nie tylko pieniądze (pieniądze wbrew powszechnemu mniemaniu są najprostszym czynnikiem, o ile nie narobimy poważnych głupot)
Artur
Pozwól, że zastanowię się jak Ci to wszystko najlepiej wytłumaczyć. Po całym dniu spędzonym za kółkiem w górach i parogodzinnej kolacji z dobrym winem (o dziwo Hiszpanie też potrafią takie robić) wolę takie zadanie odłożyć na później :-)
Basiu
Witaj na naszym blogu :-)
Bardzo się cieszę, że te strony są dla Ciebie pożyteczne i dziękuję, że mi o tym mówisz.
Życzę Ci, abyś zrobiła z Twojego życia to, co dla Ciebie najlepsze (oczywiście według Twoich osobistych kryteriów). Jeśli ten blog mógłby być w czymś pomocny to daj znać
RomeoAD
Któż z nas, którzy już trochę próbowali w życiu nie był kiedyś rozbitkiem? :-)
Pamiętasz mój post „Pokaż mi Twoje blizny”?
Artur Stępniak
Mówisz teraz o zmianie kierunku wiatru, czy też o zmianie świata, w którym żyjemy?
Bo to dwie różne sprawy. Ta pierwsza to dość beznadziejne zadanie.
Tę drugą możesz realizować strategiami żeglarza, motorowodniaka i właściciela galery.
Ja np. też chcę pozostawić tę planetę lepszą niż gdyby byłaby beze mnie, a robię to typowym podejściem żeglarskim. To jest odrębny temat (zmiana świata na lepsze), możemy kiedyś o tym podyskutować w osobnym wątku
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, pozwolę sobie odpisać trochę nie na temat odnośnie aktualnego wątku.
Czytam właśnie odpowiedzi naszych Koleżanek i Kolegów i zastanawiam się, czy z równą łatwością było by Im wypowiadać się, jeśli zamiast języka metaforycznego Alex poprosił nas, by podawać konkretne fakty i zdarzenia. Nie myślę, że jest to kwestia łatwości zachowania anonimiwości w internecie (na pewno nie – patrząc na to, jak większość Czytelniów się podpisuje), ale trochę kwestia nie używania słów „tabu”. Pomimo iż zamierzeniem Alexa jest kierowanie swojego blogu do młodych i utalentowanych menedżerów, i Alex tworzy na swoim blogu wyskocznię dla nich, wydaje mi się, że jest pewna grupa osób zainteresowana „generalnymi mądrościami życiowymi Alexa”. Posunę się do odważnego przypuszczenia, że właśnie dla tych osób komfortowe jest posługiwanie się metaforami do opisywania swoich konkretnych planów.
Mnie osobiście trochę łatwiej wypowiedzieć się za pomocą metafor. Uważam jednak, że łatwość ta będzie tak samo różna, jak różne mamy wszyscy cechy charakteru.
Alex, przepraszam za ten „thread hijacking”. Osobiście jestem bardzo zaineresowany Twoimi spostrzeżeniami na temat, w jaki sposób na komunikację wpływa używanie metafor. Mam nadzieję, że kiedyś napiszesz post na temat wykorzystywania metafor w komunikacji i tego, co za ich pomocą i z kim możemy osiągnąć. Przypuszczam, że w odniesieniu do środowiska profesjonalistów nie mają one większego zastosowania, ale w sytuacjach towarzystkich mogą stanowić one doskonałe „narzędzie” do nawiązywania bliższego kontaktu (w szczególności jeśli na przykład obie osoby, o których piszemy interesują się żeglugą).
Pozdrawiam wszystkich,
-Marcin
Alex,
Arcyciekawy i przede wszystkim życiowy wpis. Tego nie dają w szerokorozumianym procesie edukacyjnym młodego człowieka. Synapsy iskrzą, aż miło nie pozwalając spać i żyć spokojnie ;). Jest przecież 2-ga w nocy.
Marcin,
Zainspirowałeś mnie tematem zastosowania metafor w życiu. Ich adekwatne użycie może i wpływa na zmianę postaw i podjęcie działań ludzkich. Taka jest moc metafor i to nie tylko w relacjach towarzyskich, ale również zawodowych. Myślę, że jest to niezwykle ważne w wielu firmach w Polsce, w których panuje wszechogarniający kryzys przywództwa. Management nie potrafi komunikować się z pracownikami, inspirować, wpływać. Nie wspominam już o oklepanym motywowaniu ludzi, bo tych nikt inny jak oni sami nie zmotywuje (tzw. Motywacja wewnętrzna). Metafora może być u człowieka właśnie takim kamyczkiem, który poruszy całą lawinę jego późniejszych działań. Spójrzmy jak to działa chociażby w biblii, gdzie język przypowieści jest na powszechny.
Za szybko wysłałem i nie podpisałem się, co niniejszym czynię.
nocne pozdrowienia,
Robert
Marcin
Nie całkiem rozumiem co masz na myśli pisząc: „ale trochę kwestia nie używania słów “tabu””
Jakie słowa uważasz za tabu w tym konkretnym przypadku?
Tak, jak napisał Robert metafory w komunikacji biznesowej są bardzo przydatne pod warunkiem, że ktoś to dobrze robi. To znowu jest taka kwestia, którą znacznie lepiej jest pokazać w bezpośrednim kontakcie, niż o tym długo pisać.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Ludomir
Piszesz:”W czasach swojej młodości pływali na galerach jednego potężnego armatora, w swojej większości innego wyboru nie mieli.”
Pozwolę sobie nie zgodzić się z Tobą. Byli tacy (w tym niżej podpisany), którzy z takiej galery uciekli skacząc z pokładu do zupełnie nieznanego i obcego oceanu. Oczywiście większość ówczesnych galerników zafundowała sobie całkiem wąski „lejek”, a do tego bardzo długo żyli w wygodnej iluzji. Właśnie dlatego, aby moi Czytelnicy nie powtórzyli tych błędów piszę tutaj czasem dość bezpośrednie i nieprzyjemne rzeczy.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS; Ci wałęsający sie mają przynajmniej jakiś grunt pod nogami, w przeciwieństwie do dryfujących rozbitków
Bardzo inspirujacy tekst, zwlaszcza w uwzglednieniu tej 10letniej perspektywy. :)
15-letnia perpektywa? Nie ma uzasadnionych podstaw do snucia wizji o takim horyzoncie czasowym wobec tak szybkich zmian, jakie obecnie następują. 15 lat temu nawet nie śniło Ci się, Aleksie, że 2007 roku będziesz narzekał na chwilowe zaniki zasięgu szybkiego UMTS-owego Internetu.
A co do sposobów poruszania się po wodzie, wybieram windsurfing – prawdziwa esencja żeglarstwa rozumianego jako bezpośredni kontakt z wodą i wiatrem. Tu nie ma przebacz, nie ma autopilota i kajuty, w której można się schronić, jak ci się znudzi. Tu sprawy trzeba doprowadzać do końca.
TesTeq
Właśnie dlatego, że mamy tak ogromne tempo zmian warto przeanalizować, czy Twoja strategia życiowa przyczyni się w dłuższym okresie czasu do tego, że staniesz się ich beneficjentem (żeglarz, motorowodniak, właściciel galery), czy też ofiarą (galernik, rozbitek). W tym pierwszym przypadku warto też uzmysłowić sobie własne wartości i preferencje, aby nie zapędzić się w model postępowania, z którym w przyszłości będziemy się źle czuli (np. wyobrażasz sobie mnie jako właściciela galery?), inaczej łatwo wylądować w lejku.
15 lat temu nie śniło mi się o UMTS, ale już wtedy przyjąłem strategię, dzięki której do dziś jestem tym, który korzysta ze zmian, podczas gdy wielu moich rówieśników „dostało się pod koła”.
Windsurfing rzeczywiście jest fascynującym zajęciem, niemniej jako strategia na podróżowanie na dłuższe dystanse raczej nieprzydatny. Sam piszesz, że jedną z jego cech jest stawianie Cię w sytuacjach bez możliwości wyboru („nie ma autopilota i kajuty, w której można się schronić, jak ci się znudzi”). Ja osobiście wolę mieć różne opcje na wypadek „jeśli coś mi się znudzi”, jest to element rozumianej przeze mnie wolności. Mogę jednak wyobrazić sobie, że inni ludzie nie mają takiej potrzeby.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
TesTeq :
Powtórzę swój ulubiony tekst: to że czegoś nie widzisz nie oznacza, że tego nie ma. „Uzasadniona podstawa do snucia wizji”, to zaiste tak bardzo precyzyjne i dookreślone zjawisko, iż na pewno niemożliwym jest jego istnienie. ;-)
Znam ludzi którzy mają wizje o dużo większej perspektywie niż przeciętna długość ludzkiego życia, a podstawy do snucia tych wizji uważam za uzasadnione i logiczne.
Alex:
„Jeśli chodzi o planowanie, to parafrazując amerykańskie stwierdzenie wojskowe, to żaden plan nie przeżywa starcia z rzeczywistością :-)”
Zależy co kto uważa za plan. W szczególności armia myli plany z procedurami. Plan musi ewoluować. Παντα ρει. Czas i miejsce wymyślania planu są inne niż czas i miejsce jego wdrażania. Trzeba go uaktualniać. ;-) Ostateczna wersja może mieć się nijak do wersji pierwotnej – co według mnie jest naturalne. Inni nazywają to fiaskiem planu.
Marcinie:
Metafora to potężna broń. Wszyscy wielcy mówcy, mentorzy i przywódcy jej używają. Przybliża rzeczy niezrozumiałe niezorientowanym i dolewa uczucia do informacji. Działa na wszystkie zmysły docierając do (niemal) każdego. Sztuką jest użycie właściwej metafory.
@Marcunio: Jest wiele bezsensownych rzeczy, którymi zajmują się ludzie – do jednej z nich należy snucie wizji na temat tego, co będzie za 15 lat. Obecnie sens ma wizjonerstwo osobiste sięgające roku 2010. Istnieją oczywiście projekty o dłuższym cyklu realizacji – na przykład organizacja Euro 2012, ale gdybym wyznaczał swoje osobiste cele w tym przedsięwzięciu, ograniczyłbym je do roku 2010.
A a propos planów (wojskowych) – czy nie sądzisz, że często uaktualniany plan jest po prostu radosną improwizacją?
Marcunio
Masz mnie :-)
Powinienem napisać „żaden pierwotny plan nie przeżywa starcia z rzeczywistością” :-)
Potwierdzasz to zresztą pisząc: „Ostateczna wersja może mieć się nijak do wersji pierwotnej”
TesTeq
Ustosunkuj się proszę do tego co napisałem do Ciebie w poprzednim komentarzu.
Dodatkowo piszesz:”ale gdybym wyznaczał swoje osobiste cele”. W poście o osobistych celach nie ma mowy. jest zaproszenie do zrobienia projekcji z jaką filozofią życiową będzie chciał/musiał żyć za 10-15 jeśli będzie postępował tak, jak dotąd. Nie ma gwarancji, że te projekcje będą dokładne, ale samo przeprowadzenie takiego eksperymentu myślowego da wielu Czytelnikom do myślenia. I o to chodzi (ten blog powinien nazywać się „Kij w mrowisko” :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
Ustosunkowuję się tak, jak najlepiej potrafię – czyli w punktach:
1) Im dłużej żyję, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że będę żył za 10-15 lat, więc mam coraz mniejsze skłonności do snucia takich wizji.
2) Moje życie dostarczyło mi wielu pozytywnych zaskoczeń, z których nie omieszkałem skorzystać. Z drugiej zaś strony miałem kiedyś perfekcyjną wizję i związany z nią wieloletni plan, który zrealizowałem w całości i do dziś ponoszę tego konsekwencje. Operacja się udała, pacjent zmarł. ;-)
3) Czy zatem jestem dryfującym „rozbitkiem” z wyboru? Być może, ale rekiny mnie jakoś nie zjadły, prąd zaniósł mnie na piękną tropikalną wyspę, gdzie sącząc dobre wino czytam Twojego bloga, kontempluję nieregularne kształty załamujących się u brzegu fal i co jakiś czas – dla odmiany – wskakuję na deskę windsurfingową.
4) Sądząc z zaludnienia mojej wyspy miałem chyba jednak wyjątkowe szczęście – inni rozbitkowie wylądowali w upadających przedsiębiorstwach państwowych, popegeerowskich wsiach i na zmywaku w Anglii.
Alex :
„Masz mnie :-)”
Nie miałem intencji nikogo na niczym przyłapywać. Nie traktuję też tego bloga jako pojedynku intelektualnego. Po prostu chciałem pokazać czym się różni moje postrzeganie planu od modelu w armii.
Nie musisz też zmieniać w „przysłowiu”. Każde takie stwierdzenie ma swój kontekst i w nim jest jak najbardziej prawdziwe. Jak to niektórzy zwą: twierdzenia są prawdziwe jeśli spełnione są założenia. Inna definicja jednego słowa ( w tym wypadku „plan” ) zmienia założenia ;-).
TesTeq:
Nie możemy obaj mieć racji, jeśli mówimy wykluczające się zdania. Natomiast nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy obaj się mylili ;-) Mało kto pisze to wprost, ale wyraża zawsze swoją osobistą opinię, a nie prawdę obiektywną. Nie narzucam Ci swoich poglądów. Pokazuję, że istnieją inne.
Skoro pytasz mnie o zdanie to proszę:
„czy nie sądzisz, że często uaktualniany plan jest po prostu radosną improwizacją”
– a co to jest improwizacja ? Hmmmm,
Plan może być wynikiem improwizacji, plan może przewidywać improwizację.
Może ujmę to metaforycznie:
„Czy nie uważasz, że częste podgrzewanie stali zamieni ją w szynę kolejową” ?
Albo bardziej abstrakcyjnie:
„Plan i Improwizacja to obiekty różnych klas”
Albo naga prawda: Nie rozumiem pytania. ;-)
TesTeQ
Dziękuję za szczerą odpowiedź.
ad 1: to Twój sposób myślenia, zgódźmy się że mamy nieco odmienne
ad 2: cieszę się, że skorzystałeś z dobrych sposobności. Jeśli chodzi o te negatywne konsekwencje uprzednich działań, to osoby, które robią coś nieszablonowego często mają blizny
ad 3 i 4: jeśli Ty jesteś z tym szczęśliwy to jest to najważniejsze
Marcunio
Moje stwierdzenie było tylko wyrażeniem uznania dla Ciebie. Rzeczywiście powinienem był to przysłowie sformułować precyzyjniej i tak też będę robił w przyszłości.
ja też nie traktuję tego blogu jako pojedynku jakiegokolwiek rodzaju :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, co do „tabu” – użyłem całkowicie nieudanego sformułowania. Miałem na myśli to, że łatwiej jest wypowiadać się za pomocą eufemizmów i metafor i nie zawsze trzeba nazywać rzeczy po ich nadanym imieniu.
Dzięki komentarzom zrozumiałem, że „wyjadacze” korzystają z metafor, bo w ich ustach jest to bardzo pożyteczne narzędzie. Myślę, że każde stwierdzenie można dość precyzyjnie przekazać za pomocą metafory, a jednocześnie zostawić „open ending” do dalszej interpretacji (wyobraźnia dostaje zadanie).
„Kij w mrowisko” to bardzo dobra nazwa dla bloga :)
Pozdrawiam,
-Marcin
Dziękuje za świetne teksty. Ustosunkuję się do Twojego poniższego opisu z prośbą o komentarz.
„Żeglarz – korzysta z możliwości, które daje mu natura, do tego potrzebuje sporej wiedzy o niej, umiejętności obserwacji i wyciągania właściwych wniosków.”
Nigdy nie byłem prawdziwym żeglarzem, chociaż sądzę, że jestem nim w życiu. Aktualnie pracuję nad zdobyciem lepszego jachtu. Marzą mi się podróże w ciekawe miejsca, podziwianie piękna przyrody, poznawanie odmiennych kultur oraz mądre przekazywanie wrażeń innym. Pragnę również współpracować z ludźmi przekazując im swoje umiejętności.
Zgadzam się z Tobą, że współczesny rynek pracy będzie potrzebował coraz więcej autentycznych żeglarzy. Kim zatem jest żeglarz. Sadzę, że jest to osoba, która przede wszystkim stara się poznać siebie – odkryć swoje talenty. Mam wrażenie, że jest to najważniejsze, ponieważ wymiana talentów jest sercem współpracy. Ważne jest również by z własnych talentów wykreować rynkowy produkt, a następnie wzmocnić go wiedzą i umiejętnościami. Same umiejętności nie wsparte talentami nie dają blasku i spychają do roli motorowodniaka bądź galernika.
Bazowanie na własnych talentach jest mądrym korzystaniem z możliwości, które daje żeglarzowi natura. Piszesz, że żeglarz potrzebuje sporej wiedzy o niej. Sadzę, że nie powinien nigdy zapominać, że natura jest mu przyjazna. Ja zawsze mam takie wrażenie idąc przez las, wzdłuż plaży czy po górskich szczytach. Oczywiście pracując u sprytnego galernika można dojść do innych wniosków. Ćwiczenie umiejętność obserwacji i wyciągania właściwych wniosków jest niesłychanie ważne. Ta umiejętność jest talentem, ale książki są zazwyczaj bardzo pomocne.
TesTeq napisał, że 15 lat temu nikomu nie śniło się marzyć o braku problemów z UMTS. Muszę cię zmartwić, gdyż w okolicach 1994 roku, jadąc pociągiem z kolegą prowadziliśmy dość ożywioną dyskusję jak zabrać ze sobą komputer w podróż i umożliwić mu szybką wymianę danych z internetem. Relatywnie szybką :> bo wówczas łącze z CIUW do Uniwersytetu Wiedeńskiego miało przepustowość 64kbit/s. Może to niecałe 15 lat temu, ale wówczas była to dla nas taka sama sci-fi (mimo istnienia teoretycznej możliwości realizacji) jak prowadzenie dziś rozmów o teleporterach.
Jest wielu ludzi, którzy zdają sobie sprawę z trendów i ich możliwych rozwinięć w ciągu najbliższych 10-15 lat. Oczywistym przykładem na to jest Stanisław Lem.
Niezależnie od umiejętności przewidywania lub jej braku, trzeba mieć również sporą wiedzę aby zostać tą postacią, którą się chce zostać. No może oprócz rozbitka.
Marcunio Says: „Skoro pytasz mnie o zdanie to proszę: 'czy nie sądzisz, że często uaktualniany plan jest po prostu radosną improwizacją’
– a co to jest improwizacja ? Hmmmm,
Plan może być wynikiem improwizacji, plan może przewidywać improwizację.
Może ujmę to metaforycznie: 'Czy nie uważasz, że częste podgrzewanie stali zamieni ją w szynę kolejową’?
Albo bardziej abstrakcyjnie: 'Plan i Improwizacja to obiekty różnych klas’
Albo naga prawda: Nie rozumiem pytania.”
Chyba nie ogarniam tej metafory z szyną. :-)
Ale Twoja odpowiedź umożliwiła mi stworzenie definicji improwizacji, która to definicja jest znakomita (oczywiście przede wszystkim dlatego, że jest moja ;-) ):
improwizacja – działanie polegające na realizacji szybkozmiennych planów, których istnienia nie da się zaobserwować ze względu na ich szybkozmienność.
@RomeoAD: Ale ja uważam, że nie sposób jest skonkretyzować takie wizje, obudować je osobistymi planami działania i z tego punktu widzenia są bezużyteczne. Podyskutowaliście sobie w pociągu o sieciach bezprzewodowych i co? Jak ta dyskusja – pomijając Wasz rozwój intelektualny – wpłynęła na: (1) Wasze życie, (2) światowy postęp w dziedzinie sieci bezprzewodowych?
Ja obecnie mam wizję, że przy odpowiednim wzroście mocy obliczeniowej komputerów i postępach w dziedzinie rozumienia działania ludzkiego mózgu uda się przenieść ludzką świadomość do komputera (jeśli trzeba mogę to wyjaśnić dokładniej, ale nie chcę zaśmiecać blogu Aleksa) i w ten sposób uzyskać nieśmiertelność poszczególnych osobników rodzaju ludzkiego. Ale wizje te nie mają żadnego przełożenia na moje osobiste plany. Moje osobiste wizje nie sięgają dalej niż do roku 2010, bo to jest dla mnie przewidywalna perspektywa czasowa.
Witajcie
Trochę odchodzimy w naszych komentarzach od głównego wątku, ale pewnie jest takie zapotrzebowanie :-)
Michał
Używanie metafor, podobnie jak i improwizacja werbalna to skuteczne narzędzia komunikacje, zwłaszcza jeśli chcesz innych przekonać (a nie zagadać na śmierć, albo zmanipulować). Warto sią tego nauczyć, nietety w szkole tego nie robią :-(
Krzysztof
W połowie zgadzam się z Tobą, kiedy piszesz „Sadzę, że jest to osoba, która przede wszystkim stara się poznać siebie – odkryć swoje talenty.”
poznanie siebie na samym początku jest bardzo wartościowe, choć moim zdaniem chodzi w nim głównie o poznanie swoich prawdziwych potrzeb i wartości. Tzw. talent to, jeśli nie chcemy akurat być mistrzami świata w jakiejś dziedzinie, sprawa wtórna wobec właściwej strategii, postawy i wytrwałości. No ale to temat na osobną dyskusję.
Jeśli chodzi o naturę, to pozwolę sobie mieć nieco odmienne zdanie. Natura sama z siebie nie jest ani przyjazna, ani wroga, po prostu jest jaka jest. Dopiero nasze działania (bądź zaniechania) powodują, że jawi nam się ona jako taka, czy taka. Co o tym sądzisz?
Zgadzam się w 100% z Twoją wypowiedzią: „Ćwiczenie umiejętność obserwacji i wyciągania właściwych wniosków jest niesłychanie ważne.”
TesTeq
Wizje przyszłości, aby były użyteczne, nie muszą być skonkretyzowane, ani tym bardziej przekute na bardzo konkretne plany. Zgodzisz się zapewne, że życie jest w sporej mierze grą prawdopodobieństw. W takiej sytuacji przechylenie szans na naszą stronę, nawet w niewielkim stopniu może daś diametralnie różne rezultaty. Słyszałeś pewnie o „The Butterfly Effect”?
Pozdrawiam wszystkich i zachęcam do zrobienia tej analizy, o której pisałem w głównym poście. Naprawdę warto.
Alex
Alex W. Barszczewski Says: „Zgodzisz się zapewne, że życie jest w sporej mierze grą prawdopodobieństw.”
Nie tylko się zgodzę, ale do dzisiaj uważałem, że jest to moja koncepcja wyjaśnienia, dlaczego przydarzają lub nie przydarzają nam się w życiu pewne rzeczy. A tu masz babo placek. Jak gdyby nigdy nic ujawniasz tajny temat książki, którą zamierzałem opublikować. Nieładnie. ;-)
Pozdrawiam,
Piszesz: „poznanie siebie na samym początku jest bardzo wartościowe, choć moim zdaniem chodzi w nim głównie o poznanie swoich prawdziwych potrzeb i wartości. Tzw. talent to, jeśli nie chcemy akurat być mistrzami świata w jakiejś dziedzinie, sprawa wtórna wobec właściwej strategii, postawy i wytrwałości.”
Poznanie własnych potrzeb to sprawa kluczowa. Rzecz w tym, że jak chcemy je skutecznie zaspokoić to powinniśmy bazować na swoich talentach. Na przykład zaspokojenie potrzeby bezpieczeństwa ułatwiają takie talenty jak: optymizm czy czar osobisty. Najwyższą, zgodnie z Maslowem, potrzebą człowieka, jest rozwój osobisty. Zaspokojenie tego pragnienia jest czystym rozwojem własnych talentów.
Odnośnie własnych wartości to ważna jest również ich konfrontacja z ogólnie przyjętymi zasadami współżycia oraz badanie ich spójności wewnętrznej.
Umiejętność strategicznego myślenia, wytrwałość, czy takie postawy jak empatia, waleczność, przywództwo czy elastyczność to są po prostu nasze talenty. Jeśli ktoś rozwinął te umiejętności dzięki książkom i pracy własnej, to o końcowym rezultacie decyduje siła wewnętrznego talentu, a nie ilość włożonej pracy. Jeżeli ktoś nie ma talentu stratega, czy bliskości to nikt go tego nie nauczy.
Szkoląc handlowców odwołujemy się do ich talentów w zakresie sprzedaży, takich jak: empatia, wytrwałość, osiąganie, optymizm, …, jak również ich wiedzy merytorycznej. Talentów „sprzedażowych” jest powiedzmy kilkanaście.
Dobry trener to osoba, która posiada jak najwięcej tych talentów, dzięki temu jest wiarygodny, oraz potrafi przygotować dobre szkolenie, odwołujące się do jak najszerszego spektrum talentów sprzedażowych. Tym sposobem pobudza i szlifuje różne talenty u handlowców.
Handlowcy, którzy nie posiadają wystarczającego zestawu talentów „sprzedażowych”, stanowią te 80% zespołu, którym dobry menedżer sprzedaży nie powinien się zajmować. Życie nie malina.
„Jeśli chodzi o naturę, to pozwolę sobie mieć nieco odmienne zdanie. Natura sama z siebie nie jest ani przyjazna, ani wroga, po prostu jest jaka jest. Dopiero nasze działania (bądź zaniechania) powodują, że jawi nam się ona jako taka, czy taka. Co o tym sądzisz?”
Intuicja mi mówi, że natura nam jest przyjazna. Mój znajomy na emeryturze w lecie grzeje kości na słońcu, bo wtedy w zimie, choroby się go nie imają. Ale nie oto głównie mi chodziło. Nieraz w jesienne bure dni chodzę po puszczy. Po powrocie czuję się odświeżony. Niedawno spotkałem osobę, która biegła głośno rozmawiając z lasem. Myślę, że ten człowiek czuł, że mądry dialog z lasem, przyrodą, wszechświatem daje rezultaty. Zgadzam się, z Tobą bez naszych działań przyroda ma obojętną twarz. Może dlatego, że nie zna lustra.
Dzień dobry! Kolejny raz już analizując wszystkie wypowiedzi obiecałam sobie zadać pytanie: kim będę za dziesięć lat? Cóż, mieć widok na Atlantyk- to jest coś, a raczej mieć czas by odpocząć, „skosztować” trochę dzikiej przyrody. W gruncie rzeczy jest jedna reguła do wszystkiego: dla chcącego nic trudnego!(w szerokim tego zdania znaczeniu) Leniwi daleko nie zajdą-przynajmniej na początku swojej kariery.
Pozdrawiam
TesTeq
Teraz jest oczywiście bardzo istotne jak wpływamy na te prawdopodobieństwa. Długoterminowo wystarczy czasem bardzo niewiele, aby całkowicie zmienić rezultat końcowy. Wiele postów na tym blogu dotyczy takiego właśnie wprowadzania korekt.
Krzysztof
Nasza dyskusja odbiega tak dalece od głównego tematu, że zastanawiałem się, czy nie lepiej wystartować nową na ten temat. Zapowiada się ciekawie, więc trochę później napiszę taki post, ze wskazaniem na Twój komentarz, tam sobie porozmawiamy.
Jeśli chodzi o naturę, to w kawiarni do której poszedłem (prawie codzienny marsz 5 km brzegiem oceanu) wyczytałem, że w ostatnim roku 24 000 ludzi straciło życia jako bezpośredni skutek katastrof naturalnych. Oczywiście natura nie chciała nikogo zabić, ci ludzie znaleźli się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie.
Do wszystkich
Zastanawiałem się, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że już są galernikami. Coś im nie pasuje, odczuwają wewnętrzną frustrację, ale przed tą ostateczną prawdą bronią się do upadłego. Szkoda, bo dopiero ustalenie gdzie jesteśmy pozwala na wytyczenie sensownego kursu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Agnieszko
uwaga, mój post nie dotyczył tego gdzie fizycznie chcesz wylądować za 10-15 lat (bo można to osiągnąć stosując stosując podejście zarówno żeglarza, jak i motorowodniaka, czy też właściciela galery.
Pytanie jakie zadałem to w jaki sposób i z jakim nastawieniem chcemy do tego dojść
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex, rzeczywiście odbiegłam od tematu, zaugerowałam się nieco tym co widzę na górnym pasku „dokąd dojdziesz idąc jak dotychczas”. Nie mniej wspomniałam o szeroko pojętym lenistwie, co jest często przeszkodą w wyborze metody . I tu właśnie miałam na myśli to nastawienie :)
Pozdrawiam
Odnośnie: „Zastanawiałem się, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że już są galernikami. Coś im nie pasuje, odczuwają wewnętrzną frustrację, ale przed tą ostateczną prawdą bronią się do upadłego. Szkoda, bo dopiero ustalenie gdzie jesteśmy pozwala na wytyczenie sensownego kursu.”
A jeśli wiedzą, że są prawie galernikami i nie wiedzą czemu się bronią przed tą ostateczną prawdą? :) Wiele osób źle się czuje a mimo to kontynuują wszystko w dotychczasowej formie. Nie rozumiem tego. Może ma to związek z „głupimi” ambicjami? („głupimi”- w sensie: które zostały nie przeanalizowane, nie przemyślane do końca, nie odpowiadające naszym wyobrażeniom)
Pozdrawiam
Alex,
W temacie „Do wszystkich”. Czyli sam fakt, że odczuwam że coś nie tak to za mało. W momencie gdy jestem Galernikiem, trzeba podobnie jak osoba uzależniona stwierdzić, że mam problem i rozpocząć kurację naprawczą ?
PS. Pamiętasz o obiecanej odpowiedzi na mojego posta ? (to ten sympatyczny wieczór z długa, fajną kolacją z winem :)
pozdrawiam, Artur
Witam,
Cieszę się, że poświęcisz temu tematowi oddzielny post. Zagadnienia dotyczące naszych potrzeb, talentów, wartości są ważne dla każdego z nas i sadzę, ze istotne dla każdego Żeglarza. Z przyjemnością czytam Twoje odpowiedzi.
Agnieszko
lenistwo może mieć pewne zalety, bo chroni nas przed podejmowaniem mnóstwa bezsensownych działać. Jak z wszystkim w życiu, trzeba go talko odpowiednio używać. Ja tak robię :-)
Myślę, że wiele osób broni się przed dostrzeżeniem niekorzystnej dla nich prawdy (w tym wypadku faktu stania się galernikiem), bo wytresowano nas, że porażku i niepowodzenia to coś czego należy się wstydzić. W wielu interesujących kręgach jest dokładnie odwrotnie, patrz mój stary post „Pokaż mi Twoje blizny”
Artur
Oczywiście, że bez rozpoznania problemu trudno sobie wyobrazić skuteczne działania naprawcze.
O tamtej sprawie nie zapomniałem, jak przyjdzie mi coś ciekawego do głowy to napiszę
Krzysztof
Właśnie spożywam śniadanie (słońce świeci, Atlantyk jest teraz gładki jak jezioro), potem przejdę się plażą na kawę. Jak wrócę to po południu napiszę ten post. Obawiam się tylko, że w wielu punktach mam odmienne zdanie od Twojego, no ale to wzbogaca dyskusję. Szkoda że Was tutaj nie ma, wolałbym porozmawiać niż klepać w klawiaturę (jak pamiętacie to ostatnie zajęcie nie należy do moich ulubionych :-)) :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex W. Barszczewski Says: „(słońce świeci, Atlantyk jest teraz gładki jak jezioro)”
Czyli nudy. :-) Znakomita pogoda na poranną 8-kilometrową przebieżkę brzegiem morza. Jest coś magicznego w przemieszczaniu się w radosnych, choć męczących podskokach wzdłuż falującej granicy oceanu i lądu w blasku porannego słońca (ostatnio zażywałem tych przyjemności w Ustce, ale dość mocno wiało).
Alex,
W takim razie będę cierpliwie czekał. Dla mnie ten post to fajna lekcja. Wielu osobom idzie bez trudu przełożenie tych metafor na ich świat rzeczywisty. Ja czytałem tego posta kilka razy i za każdym razem mam nowe wątpliwości :) Kompletnie nie mogę przyporządkować fizycznych przypadków do kategorii z posta.
Ludzie się różnią :)
pozdrawiam serdecznie, Artur
Witaj,
Ciekawi mnie, czy w rejonie gdzie jesteś plaża podzielona jest na strefy gdzie Atlantyk wciąga i nie wolno się kąpać i takie gdzie wypycha i ratownicy pozwalają. Tak było w Maroku. Lubię gdy mamy odmienne zdania, bo inaczej jedno z nich było by niepotrzebne.
Przed chwilą słyszałem w radio, że największym problemem polskich przedsiębiorców jest brak pracowników. Pomyślałem, że część osób ucieka do pracy na dużych żaglowcach. Żaglowce to koncerny międzynarodowe, przygotowujące pracownika do roli żeglarza oraz umożliwiające mu kupno własnego jachtu. Sądzę, że znaczna część tych firm to nie są galery (przynajmniej w sferze pracowników umysłowych), gdyż nie da się rozwinąć firmy z 1000 do 50.000 tysięcy osób wyłącznie metodą kija i marchewki. Ciekawi mnie co o tym myślisz.
TesTeq
Podczas takich „nudów” zazwyczaj wymyślam różne rzeczy, które potem bardzo przydają się mnie, albo moim klientom. Dobry klimat i ruch sprzyja myśleniu.
Artur
Dla mnie to jest feedback, że być może powinienem pisać jeszcze klarowniej, bo być może wielu Czytelników odebrało to podobnie, tylko się nie odezwało. Trochę musimy z tym poczekać, albo wytłumaczą Ci to w 5 minut podczas normalnej rozmowy
Krzysztof
Nie zauważyłem takiego podziału. Te 6 kilometrów to płaska, piaszczysta plaża, która prawdopodobnie pod wodą tak samo łagodnie opada. W takich warunkach zazwyczaj nie powstają silne prądy zaraz przy brzegu.
Duże międzynarodowe firmy to znów ciekawy temat (to jest grupa moich klientów) i ich wpływ na zdolność do stworzenia własnej jest wieloraki. Mam w mojej pipeline 3 posty na ten temat, kiedyś przyjdzie na nie czas (w sumie mam ok 50 tematów :-))
Pozdrawiam serdecznie
Alex
a propos rozbitków i rekinów można poczytać tutaj:
http://biznes.onet.pl/13,1458261,prasa.html
Pozdrawiam
Alex
Witam,
Interesujaca metafora. Otarlem sie odrobine o zeglowanie dlatego, wariant zeglaza wydaje mi sie szalenie interesujacy. Tym niemniej obecnie z otwarta przylbica kieruje sie na galery, z koncepcja wyrobienia tezyzny fizycznej, oswojenia sie z morzem i nauczenia sie jak funkcjonuja duze statki. Jako, ze kontrakt galerniczy gwarantuje przyzwoite wyzywienie, a szczegolnie brak kajdan to licze, ze przesiade sie po jakims czasie na jacht. No chyba, ze sa jakies sposoby, by od razu na starcie zdobyc swoj prywatny jacht?
Pozdrawiam!
Greg
Greg
metafora dotyczy tego, co, a przede wszystkim jak będziemy robić za 10-15 lat. To gdzie jesteś teraz to po prostu pozycja wyjściowa. Mnóstwo ludzi (mnie wliczając) zaczynało całkiem na dole :-)
Ważne jest, aby nie skrzywić sobie kręgosłupa, bo można stracić perspektywę i nigdy już nie iść wyprostowany przez życie.
Pozdrawiam
Alex
po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że 7 lat byłam galernikiem na bardzo dużym statku i kto zna markę maersk, to wie na jak wielkim :) ale zawsze chciałam być żeglarzem. no to się przesiadłam pod inną banderę i patrzę jak się wybić na niepodległość. nie wiem, czy się uda. na razie bardziej buja ale i widzę wietrzyk w żaglu i nagle czegoś mam więcej, i w gwiazdy popatrzę w bezchmurną noc i posłucham tupotu mew na plaży (pozostając w „klimacie”)… chyba o to chodziło.
cieszę się, że dobry wiatr przygnał mnie na te wody, bo zaiste, blog pierwsza klasa :)
z żeglarskim pozdrowieniem
M
Monika
Dziękuję za miłe słowa i życzę pomyślnych wiatrów.
Gdybyś potrzebowała jakiegoś wsparcia „nawigacyjnego” to daj znać :-)
Pozdrawiam
Alex
Bardzo dziękuję i będę pamiętać :)
Odkąd trafiłam przedwczoraj na Twój blog, czytam posty i jestem oczywiście pod wielkim wrażeniem porad i doświadczeń. Wiem, że się sprawdzają, bo do części z nich sama się doczołgałam metodami prób i błędów, intuicji, obserwacją innych, jakimiś lekturami…
Przykład: kiedy odchodziłam z firmy i żegnałam się z klientem, którym się opiekowałam – sam zaproponował, że mogę w każdej chwili skontaktować się z nim i udzieli mi referencji. Nasza wspópraca wcale nie polegała na paśmie spektakularnych sukcesów, wręcz przeciwnie – udało mi się przetrwać kilka katastrof. Zatem skąd tak pozytywna relacja? Nie mamy z nim żadnych prywatnych relacji, nie jesteśmy po imieniu, nie integrowaliśmy się na licznych imprezach za firmowe pieniądze. Wystarczyło tylko to, co robiliśmy dla wspólnego biznesu – po jakimś czasie wiedzieliśmy, że możemy sobie ufać, że nie chcemy siebie nawzajem skrzywdzić/oszukać/wykorzystać – niepotrzebne skreslić.
Niestety, w Polsce wciąż ludzie rzadko stosują te „magiczne tricki”, o kórych piszesz ale wynika to chyba z nieufności, lęku przed tym, że padniemy ofiarą niecnych działań wrażych sił / partnerów życiowych czy biznesowych. Jako galernik w stopniu managera niższego stopnia w wielkiej korporacji obserwowałam gry i zabawy folwarczne wykonywane przez szefów i podwładnych oraz na linii firma – klienci czyli „dwór i plebs” w scenkach rodzajowych. Wielokrotnie były to przykłady JAK NIE POSTĘPOWAĆ. Jak zepsuć relacje, jak zniechęcić, zdemotywować współpracowników, jak zniechęcić klienta. I to wszystko mimo tzw kultury korporacyjnej, procedur, ocen pracowniczych, wskaźników satysfakcji, szkoleń itp.
Niestety również zdarza się, że ludzie biorą uprzejmość, życzliwość i zaangażowanie za dowód słabości. W Polsce panuje kult siły, etos: my kontra reszta świata. Czy ktoś nie zna opowieści jak to „się poszło i hukło w biurko i się załatwiło, bo po dobroci to nic nigdzie nie załatwisz”? Jednocześnie jest sporo frustracji, bo każdy z nas bywa „opierdzielaczem” jak i „opierdzielanym” (pardon moi za knajacki język) ale rzadko bardzo Partnerem.
monika_w pisze: „Niestety również zdarza się, że ludzie biorą uprzejmość, życzliwość i zaangażowanie za dowód słabości. W Polsce panuje kult siły, etos: my kontra reszta świata.”
Ale nas to nie zraża – robimy swoje i dobrze nam z tym. Pozdrawiam. :-)
Hi Alex:)
Bardzo ciekawy blog. Jednakże by wziąść na serio to co piszesz, że rzeczywiście dzielisz się swoim doświadczeniem, by pomóc młodym ludziom odnaleźc ich drogę życiową trzeba czegoś więcej. Jakiejś wiarygodności.
Najłatwiej jest skierować takie teksty do młodych ludzi, którzy będą to czytać i nawet Ci uwierzą, w końcu przedstawiasz się jako Life-Mentor. Dla Ciebie to poprostu reklama (zresztą bardzo dobra) i nie wiem na ile jesteś świadomy, że to co piszesz rzeczywiście ukierunkowuje ludzi, wiem, że zaznaczasz w swoich postach, że nikomu nic nie sugerujesz bo wiesz te rady nie są obiektywne, jednak w większości trafiasz do słabych ludzi , którzy to naprawdę przyjmują i w to wierzą. Twój obraz powyższych osób jest nie całkowity, sa tak jakby wybrane w nich fragmenty, które Twoim zdaniem dobrze się będą czytać. Tylko galernik ma dzieci! Na Life-Mentora trzeba byc naprawdę wiarygodnym.
Karol
Dziekuje za słowa uznania na samym początku :-)
Co dokładnie chcesz powiedzieć pisząc o „jakiejś wiarygodności”?
Na podstawie czego wyciągasz (błędne) wnioski, że:
1) to jest dla mnie „poprostu reklama”
2) w większości trafiam do „słabych ludzi”
3) „tylko galernik ma dzieci! ”
Pozdrawiam
Alex
Nie mam nic przeciwko takiemu sposobowi promowania własnej osoby. W Twoim zawodzie jest to bardzo dobrze obrana taktyka. Im bardziej popularny trener, tym większym powodzeniem się cieszy. Jest to zrozumiałe. Tylko Ty w tym blogu wskazujesz życiowe kierunki ludziom. Kierujesz te teksty do młodych ludzi, którzy są na początku kształtowania swojego życia. Pytasz się dlaczego określiłem ludzi , którzy wierzą w Twoje wskazówki słabymi? Miałem na myśli, że jeszcze nie ukształtowali sobie własnego życia i szukaja swojego miejsca w świecie. W świecie, który dla młodych ludzi nie nie jest łatwy. Dlatego sa słabi, gdyż mogą ulec różnym wpływom, nie zawsze dobrym, bo dopiero odkrywają samych siebie i szukają wskazówek. Chciałbym ,żebyś bardziej sobie zdawał sprawę z tego ,że kreując się na Life-Mentora bierzesz na siebie odpowiedzialność. W Twoim opisie tylko galernik posiada dzieci, żadna inna osoba z Twego metaforycznego przedstawienia osób ich nie posiada. Tylko żeglarz jest szczęśliwy, ale nie napisałeś nic z jakimi naprawdę problemami musi sie borykać żeglarz.
Nauczając młodych ludzi wybierania dróg życiowych jak dla mnie musisz być bardziej wiarygodny, informacje o Tobie na blogu sa wybiórcze, a poza tym nic nie ma o Tobie więcej w internecie. Pamiętaj, że pisząc wskazówki życiowe bierzesz odpowiedzialność za jakiś procent młodych ludzi,którzy czytając Twojego bloga, nawet jeśli zaznaczysz, ze nic nie sugerujesz, przyjmują Twoje wskazówki. A to sa wskazówki oparte tylko na Twoim życiu i tak dobrane by się dobrze srzedawały.
Pozdrawiam.
Karol
Spróbuję tak całkiem prosto po polsku:
1) na jakiej podstawie twierdzisz, że to co robię na tym blogu to jest „po prostu reklama”? Twoje wyobrażenia o mojej pracy i klientach są, delikatnie mówiąc, bardzo sztampowe.
2) Nazywasz osoby czytające mój blog ludźmi słabymi. Gdybyś mógł na żywo zobaczyć i posłuchać tych, którzy choćby byli na przedostatnim lub ostatnim spotkaniu, to doszedłbyś do smutnego wniosku, że przyklejasz im taką łatkę na podstawie własnych fantazji, które nic nie maja wspólnego z rzeczywistością. Proszę nie obrażaj mi tutaj Czytelników!
3) W tym punkcie proponuję Ci zapoznanie się z elementarnymi zasadami logiki. To, że napisałem przy galernikach „Wystarczy kombinacja niskiej wartości rynkowej z dużym kredytem na mieszkanie, meble, samochód plus powiedzmy dwójka dzieci i już mamy gotowego kandydata na galernika.” nie oznacza przecież, że pozostałe wymieniane grupy są bezdzietne! Muszę to dokładniej wyjaśniać?
Dalej stwierdzasz: „…jak dla mnie musisz być bardziej wiarygodny…”
Akceptuje ten fakt, całe szczęście, że dla bardzo wielu ludzi jestem wystarczająco wiarygodny, bo to dla nich przecież pisze ten blog. Każdy może sobie wybrać.
Aha, jeszcze jedno pytanie: Skąd wyciągasz wniosek, że „sa wskazówki oparte tylko na Twoim życiu”?
Stwierdzenie, że są one „tak dobrane by się dobrze srzedawały.” pozostawiam bez komentarza
Pozdrawiam
Alex
Kim jest żeglarz? Kimś kto płynie z siłą wiatru. Mając pełna rodzine żeglarz nie może sobie pozwolić na zależnośc od wiatru. Musi cały czas płynąć bo dzieci chcę jeść a bank czeka na rate kredytu. Więc wtedy nie jest juz żeglarzem tylko galernikiem.
Jedynym więc wyjściem dla żeglarza który założył rodzine jest zostać właścicielem galer/y inaczej stanie galernikiem. Nie ma innego wyjścia…
Mariusz
Piszesz: „Mając pełna rodzine żeglarz nie może sobie pozwolić na zależnośc od wiatru. ”
Niekoniecznie tak jest. Mając rodzinę to trochę jak żeglowanie jachtem o większym zanurzeniu i mniej zwrotnym. Można żeglować, tylko trzeba pamiętać o utrzymaniu tzw. wysokości na wiatr i odpowiedniej rezerwy głębokiej wody po zawietrznej.
„….bank czeka na rate kredytu. ”
Wmanewrowanie się w taką sytuacje zazwyczaj nie jest rozsądne niezależnie od sytuacji rodzinnej.
Pozdrawiam
Alex
Alex!
Najsamprzód słowa uznania za blog, że Ci się chce i że robisz to dobrze. Nieprzestawaj.
W kilku zdania moje rozumienie poszczególnych kategorii. Myślałem, że zrozumienie ich jest
oczywiste, ale … po przeczytaniu postów zorientowałem się, że nie :)
Żeglarz – tu stanął mi przed oczami stereotyp: wolnego zawodu, amerykańskiego pracownika
rzucającego pracę z dnia na dzień (bez strachu), afroamerykanina (który żyje z zasiłku bo tak
woli) – te przykłądy wydają się nietrafne, ale w pewnych warunkach mogą podpadać pod tękategorię
:) Żeglarz to ktoś kto trzyma ster we własnej dłoni i wykorzystuje okazję jaką daje wiatr – może
nawet pracować na galerze i być żeglażem, bo to go bawi.
Motorowodniak – to na 90% przyszły właściciel galery, na tyle zmotywowany by robić nie to co mu
sprawia przyjemność, ale to co go najszybcie zbliża co celu
Właściciel galer – nigdy nie rozważałem tej opcji i nic mi nie przyszło do głowy… jeszcze :)
Galernicy – tych wielu wokół, robią coś czego nie lubią i uważają, że to od nich nie zależy, a;bo że nie mają czasu na zmianę :)
Rozbitkowie dryfujący na falach – to tacy byli żeglarze lub przyszli żeglarze, albo też galernicy tylko zdemotywowani :)
Jednak ostatnia kategoria nie do końca dla mnie jasna jest.
Te kategorie odbierałbym jako wewnętrzne rozumienie swojego miejsca w życiu, a nie fizyczną
reprezentację miejsca pracy (korporacja, wolny zawód, brak pracy).
Pozdrawiam
Jacek
Pomimo licznych zalet nie pasje mi opcja żeglarza – póki co mam za dużo energii na poruszanie się tylko dzięki wiatrowi. Bardziej interesuje mnie średniej (z większym wskazaniem na mały) wielkości statek ze sporym silnikiem i kilkoma marynarzami kochającymi morze na pokładzie. Ponadto statek posiada sporej wielkości żagle dzięki czemu przy sprzyjających warunkach (wiatr, paliwo) potrafi osiągać całkiem niezłe prędkości.
Ważne także w morskiej przygodzie znać kilka dobrych przystani na całym świecie do których możemy przypłynąć i „odpocząć” pomimo świetnych powodzeń na morzu. :)
Pozdrawiam,
Paweł.
Na początku napiszę, że po przeczytaniu mojego poniższego komentarza stwierdziłam, że brzmi on jakoś tak… niemiło;). Jakbym była negatywnie nastawiona, albo coś. Nie taki był mój zamiar, dlatego proszę, żeby nikt nie odebrał tego w ten sposób. To tak na wszelki wypadek:).
Ostatnio zastanowiła mnie jedna rzecz. Na tym blogu (i na paru innych także) przedstawiany jest wielokrotnie wizerunek osoby żyjącej na własny rachunek, będącej samej sobie szefem, samodzielnej finansowo, niezależnej od lokalizacji i charakteryzującej się jeszcze paroma innymi, bardzo dla mnie atrakcyjnie brzmiącymi metodami na życie. Problem w tym, że gdy przyjrzałam się bliżej tym osobom uświadomiłam sobie, że tak naprawdę zajmują się one stosunkowo wąskim wachlarzem dziedzin. Są to zwykle doradcy, trenerzy osobiści, albo osoby zarabiające w internecie. Możliwe że coś pominęłam, albo przekręciłam.
Nie znam się dokładnie na tych dziedzinach, ale nie sądzę, abym w przyszłości miała do czynienia z którąś z nich. Nie jestem odważna, ani mocno otwarta na ludzi, nie potrafię w żaden sposób wywierać na nikogo wpływu ani mobilizować, tylko co najwyżej podtrzymywać na duchu, więc zawód trenera (choć mógłby być bardzo satysfakcjonujący) nie wchodzi w grę. Niby wiem, że dużo rzeczy można w sobie rozwinąć, ale raczej nigdy nie będę się czuła komfortowo, przemawiając do bardzo dużej grupy ludzi. Czy ktoś z Was mógłby podać mi przykład, najlepiej znany z życia, w którym dana osoba żyje w sposób mniej więcej taki, jak podałam na początku, ale równocześnie zajmuje się czymś zupełnie innym niż te zawody wymienione przeze mnie? Po prostu potrzebuję konkretnego przykładu. Mam wrażenie, że do tego stylu życia potrzebne są nie tylko chęci, ale także spora siła przebicia, której ja niestety nie posiadam. Zdaję sobie sprawę, że mój pogląd na tą sprawę jest mocno ograniczony i być może kompromituję się, zadając tego typu pytania, ale chyba lepiej zadać głupie pytanie, niż tkwić w ograniczającym błędzie, prawda:)?
Pozdrawiam
Malwina.
Malwina,
Służę przykładami innych prac spełniających część wymienionych przez Ciebie kryteriów:
– pracowanie jako freelancer, możliwe w takich branżach jak:
* tworzenie stron www(np ja). Byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, że spędzając listopad nad morzem w Hiszpanii miałem takie same możliwości wykonywania zadań dla moich klientów (swoja drogą na ogół z Wawy) jak w zimnym Krakowie:)
* tłumaczenia(co najmniej dwoje znajomych ze spotkań językowych). Jedna z tych osób kontynuuję zdalnie pracę w Londynie mieszkając w Polsce. Londyńskie stawki, Polskie koszta:)
* grafika komputerowa(dwóch znajomych, oboje pracują również na etacie). Z racji swojego zawodu mam kontakt z ludźmi tworzącym grafikę do stron internetowych(pracy jest dużo), nie wiem jak wygląda rynek na inne rodzaje grafiki
* pisanie artykułów do gazet – spotkałem jedną osobę która tak się utrzymywała; trzeba by dopytać innych czytelników o to jak wygląda rynek.
– pracę które można w wielu krajach znaleźć i wykonywać na miejscu:
* przede wszystkim nauka języków (angielskiego). Interesuje się uczeniem ang w Chinach, z tego co mówią ludzi którzy albo tam byli albo nawet tam są i uczą ang: często wszyscy z Europy są automatycznie rodzimymi mówcami angielskiego; są wysokie stawki i niskie koszty utrzymania.
* kawiarnie, praca w turystyce.
– wydaje mi się że dobrze zorganizowaną firmę (np. kawiarnię:) ) można obsadzić zaufanymi ludźmi którzy czują z nią związek i traktować to jako źródło pasywnego dochodu. Nie mam na to przykładów z życia.
Ze swojego doświadczenia wiem że praca jako freelancer wymaga szerszego zestawu umiejętności niż robienie 'tego samego’ na etacie. Poza umiejętnościami technicznymi dochodzi dużo umiejętności miękkich do wszystkich czynności do których firmy mają czasem osobne działy:) No i trzeba samu organizować sobie prace – nie ma 'motywatora’ ; jak się nie zmotywujesz sama to się mogą pieniądze skończyć.
Malwina, nie odpowiem Ci na Twoje pytania, ale odniosę się do pewnej rzeczy, którą zauważyłem czytając Twoją wypowiedź (która nawiasem mówiąc wcale nie wydała mi się negatywna :-)).
Na początek kilka cytatów z Twojej wypowiedzi.
1. „Mam wrażenie, że do tego stylu życia potrzebne są nie tylko chęci, ale także spora siła przebicia, której ja niestety nie posiadam.”
2. „Nie jestem odważna, ani mocno otwarta na ludzi, nie potrafię w żaden sposób wywierać na nikogo wpływu ani mobilizować, tylko co najwyżej podtrzymywać na duchu, więc zawód trenera (choć mógłby być bardzo satysfakcjonujący) nie wchodzi w grę.”
3. „Niby wiem, że dużo rzeczy można w sobie rozwinąć, ale raczej nigdy nie będę się czuła komfortowo, przemawiając do bardzo dużej grupy ludzi.”
Wszystkie te trzy cytaty zawierają w sobie nie wiem/ nie potrafię/ nie umiem. Istnieje jakiś problem by, jeśli taka zachodzi konieczność i chęć, tego się nauczyć? Piszesz, że raczej nigdy nie będziesz się czuła komfortowo przemawiając do dużej grupy ludzi – uważasz, że nie potrafiłabyś włączyć tej czynności do swojej strefy komfortu NIGDY?
Chyba nie sądzisz, że przeszkadzają w tym geny? :-) A jeśli tak to tutaj coś na ten temat i Alex napisał:
http://alexba.eu/2007-12-15/rozwoj-kariera-praca/talent-przeceniany-element/
Moim zdaniem kwestia bycia osobą o której piszesz, czyli wolną w każdym aspekcie życia to kwestia posiadania umiejętności dzięki którym robi się sporą różnicę bez konieczności siedzenia w firmie przez cały rok bez urlopów.
Nawet Alex napisał w tym poście o tym, nie wiem czy dostrzegłaś:
„Ten albo nie musi nic robić, albo (znacznie częściej) pełni rolę poganiacza, który waląc w bęben krzyczy „tempo dwadzieścia, kołki w zęby!!!”.” <– o właścicielach galer. Czyli można również sobie wykreować model "nie robienia nic", czyli statek płynie bez ingerencji, a ingerować można albo z konieczności (rzadziej) albo gdy ma się ochotę. Kwestia wykreowania sobie tego co się robi w dany sposób. Nie sądzę by wymienione przez Ciebie zawody były jedynymi.
A! Jednak odpowiem na Twoje pytanie. Z tego co wiem to życie bardzo wolnościowe prowadzi Kamil Cebulski, przedsiębiorca. Dużo działa w internecie, ale poza również. Bardzo aktywny gość. :) To przykład przedsiębiorcy, który jest bliski modelowi, który Ci się podoba.
Pozdrawiam,
Paweł.
Marcin,
Dzięki za odpowiedzi:). Rzeczywiście jest kilka tych możliwości. Zdecydowanie najbardziej podoba mi się z tego zestawu pisanie artykułów do gazet;). Z tego co wiem o pracę nie jest łatwo. Jeśli zakładałabym kawiarnię to raczej po to, aby zaangażować się w nią całą sobą, a nie obserwować z dystansu pracujących w niej ludzi.
Paweł,
Zdaję sobie sprawę, że pewnych rzeczy można się nauczyć, ale równocześnie nie ufam sobie i nie wierzę w siebie samą na tyle, aby skoczyć na głęboką wodę i kształtować te umiejętności będąc już jakby pod ścianą. To jest taki mój paradoks: z jednej strony wiem, że jestem w stanie to zrobić, że to coś realnego i w moim zasięgu, a z drugiej nasuwają mi się myśli: „a co jeśli jednak nie dam rady?”, „a co jeśli gdzieś po drodze się załamię/zrezygnuję i pozostanę z niczym?”. Nie miałam okazji „wypróbować się” jeszcze w podbramkowej sytuacji, być może dlatego, że bałam się taką sytuację sobie stworzyć. Dlatego też w ostatnim czasie moje myśli krążą wokół wkurzającego zarówno dla innych jak i dla mnie samej modelu pod tytułem „chciałabym, a boję się”. Na razie niestety bardziej boję się niż bym chciała. Ale staram się nad sobą pracować, aby kiedyś sytuacja się odwróciła. Sama sobie wybudowałam w swojej głowie ograniczający mnie mur. Dążę do tego, aby go rozebrać, cegiełka po cegiełce. Wcale nie jest łatwo, cięęężkie są te cegły;). Mimo to wierzę, że kiedyś rozwalę go całkowicie.
Poczytałam trochę o Kamilu Cebulskim. Przedsiębiorczy facet:D.
Zauważyłam, że ciągle piszę tylko o sobie na tym blogu. Kiepsko się z tym czuję. No cóż, może kiedyś nadejdzie taki moment, że ja też będę potrafiła coś komuś poradzić, bazując na swoim doświadczeniu.
Pozdrawiam i dziękuję:).
Malwina.
Malwina,
napisałaś:
„Zdecydowanie najbardziej podoba mi się z tego zestawu pisanie artykułów do gazet;). Z tego co wiem o pracę nie jest łatwo” – A skąd masz tę wiedzę? Kiedy nie jest łatwo? Komu nie jest łatwo? Co zrobilaś, zeby sie do tego przybliżyć? Czy „nie jest latwo” oznacza, że to niemozliwe? Jak chcesz „łatwo” – to moze najlepiej na zasilku albo garnuszku rodzicow?? To tak bez znieczulenia, ale mam wrażenie, że moze Ci się przydać na przebudzenie.
Zadaj sobie może pytanie, czy szukasz usprawiedliwienia dla niepodejmowania działań i niedokonywania zmian, czy szukasz wsparcia i sposobu na realizację planów i pragnień. To istitna rożnica celów,a dodatkowo w pierwszym przypadku marnotrawisz energię, w dugim – wykorzystujesz ją.
Piszesz: „z jednej strony wiem, że jestem w stanie to zrobić, że to coś realnego i w moim zasięgu”.
Dopóki nie spróbujesz to nie wiesz, tylko masz takie wyobrażenie. Ono może się w praktyce potwierdzic lub nie. I może w praktyce się okazać, że Ty zupelnie inaczej wyobrażałaś sobie taką pracę niz jest faktycznie. Może zatem warto by skorzystać z możliwosci jakie są wokol Ciebie? Testować?
Na propozycję pisania bloga nie zareagowalaś z entuzjazmem. Gdybym teraz zaproponowala „dziennikarstwo obywatelskie” – coraz powszechniejsza forma wśrod mlodych ludzi chcących pisac – spodziewam się, ze uslyszalabym, ze nie masz czasu etc. Moze sie mylę, niemniej takie odnoszę wrażenie.
Nie reaguejesz na to jako na szansę pisania i testowania marzenia.
Nie wykorzystujesz okazji, żeby dowiedzieć się więcej o ewentualnym przyszlym zawodzie. Nie jestem goloslowna – weszlaś kiedyś na moją stronę, zauważylaś post, jest tam też zakładka „o mnie” – jeśli nie weszlaś – bląd. U mnie w firmie, a nawet w moim zespole od czasu do czasu zatrudnia się mlodych ludzi, po stażu absolwenckim,a niektórzy zostają na etacie. Mam praktykantów, etc. Nie spytalaś „u źródła” o to, jak wyglada praca dziennikarska, jaka jest ścieżka niektórych mlodych ludzi etc (choc mialaś super okazję przez formatkę kontaktową), nie pytalaś, co moglabyś zrobić, żeby przetestować swoje marzenie o byciu dziennikarzem. Po naszej wymianie komentarzy i moim pierwszym komentarzu do Ciebie byla to super okazja. jedna z niewielu tak dobrych. Łatwiej juz być chyba nie mogło. :-) To podpowiedź na przyszlość.
Teoretycznych rozważań tu sporo, caly czas nie wiem, boję się, stawianie na skrajności i stawanie „pod scianą”. A może warto zacząć pisać do gazety studenckiej? Zacząć dzialać zamiast teoretyzować? Bez tego zawsze będzie Ci sie coś wydawalo, ale nigdy się nie dowiesz.
Może jednak warto zacząć dzialać?
Pozdrawiam bardzo serdecznie :-)
Ewa
Malwina,
ja również odnoszę bardzo podobne wrażenia (jakby co to proszę – skoryguj nas) co Ewa.
Czytając Twoje wypowiedzi mam wrażenie, że akceptujesz swoje wady i słabości jakby one tworzyły Twoje „ja”. Pytasz retorycznie co będzie jak nie wyjdzie. Co będzie jak nie dasz rady. Nic nie będzie. Brak działań usprawiedliwianych w ten sposób to już „nie danie rady”, ale zamiast później (jeśli już) to przed startem polegniesz. Jest taki cytat, który lubię:
„ten wyścig skończył się tak, że się nie zaczął”. Może podobnie jest z Twoim wyścigiem po marzenia? :) Oby nie!
Pisałaś w komentarzu, który Alex przemienił w osobny wpis, że boisz się wypłynąć od razu na szerokie wody. Ewa zaproponowała Ci powyżej (aż sam się dziwię, że zrobiła to w tak bezpośredni sposób) możliwości jakie masz przed sobą poprzez znajomość z nią. :-) Piszesz w odpowiedzi na mój komentarz:
„co jeśli gdzieś po drodze się załamię/zrezygnuję i pozostanę z niczym?” dlaczego nie podejmiesz działań o mniejszym ryzyku, które znacząco przybliżą Cię do celu?
Ja pisałem blog (kilka dni temu postanowiłem przerwać i wybrać inną tematykę) i powiem, że rozwinęło mnie to pod względem pisania niesamowicie. Nie spodziewałem się, że pisanie artykułów może tak mnie wzbogacić. Może spróbujesz czegoś podobnego? :-)
Nie odbieraj mojego komentarzu jako pouczanie, ale z jak najbardziej pozytywnych pobudek feedback.
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
Ewa, Paweł,
Dziękuję Wam za odpowiedzi. Postaram się do nich ustosunkować.
Wszystko, co mi przychodzi do głowy nadal jest usprawiedliwianiem tego, że postępuję tak, a nie inaczej. Nie wiem czemu, ale obawiam się podjąć jakiekolwiek kroki, bo boję się, że nie dam sobie rady, że będzie ktoś „lepszy” ode mnie, że nie poradzę sobie z presją w domu, a później z sytuacją w życiu. Nie mam pojęcia skąd mi się wzięła ta bariera, tak naprawdę jest ona tylko i wyłącznie w mojej głowie i niby zdaję sobie z tego sprawę, ale pomimo uzasadniania sobie tego nie umiem tego zmienić. Dosyć teoretyzowania i usprawiedliwień, pytanie do Was: W jaki sposób Waszym zdaniem mogę zmienić w sobie to przekonanie? Może to brzmi trochę bezradnie i desperacko, ale naprawdę próbowałam „rozmawiać ze sobą”, przemawiać sobie do rozsądku, na logikę, a skutki widzicie w powyższym komentarzu. Może powinnam skoczyć na głęboką wodę i rzucić te studia, iść to pracy, a nie siedzieć i gdybać.
Nie akceptuję swoich wad i słabości. Szczerze mówiąc mam ich serdecznie dosyć, bo widzę, że strasznie mnie ograniczają. Albo raczej nie one, bo wady nie są jakimiś osobnymi tworami, czyhającymi na to, aby utrudnić nam życie, tylko częścią nas. To ja sama siebie ograniczam.
Jeśli chodzi o działania: Wczoraj złożyłam podanie o ponowne przystąpienie do matury, żeby spróbować dostać się na psychologię. I nie wiem jeszcze, czy zaczęłabym ją na trzecim roku stomatologii, czy wzięłabym dziekankę i poszłabym na psychologię. Napisałam do Ewy, że w najbliższym czasie zacznę prowadzić blog, ale gdy teraz tak na to patrzę, to nie pogodzę studiowania i przygotowań do matury z równoczesnym pisaniem. Nic się nie stanie, jeśli odłożę prowadzenie blogu na te trzy-cztery miesiące, a wolałabym jednak poświęcić ten czas na przygotowania do matury, które, o ile odniosą pożądany skutek, przybliżą mnie do celu w większym stopniu niż pisanie. Mogę obiecać tutaj publicznie, że blog powstanie:).
Wiecie, macie rację. Nie mam czego korygować. Gdy tak czytam to, co przed chwilą napisałam, to po prostu „ręce opadają”.
Normalnie napisałabym, że daliście mi do myślenia. Ale jako że w świetle tego wszystkiego brzmi to co najmniej ironicznie, bo gdyby płacili za samo myślenie, dawno byłabym już milionerką, to napiszę tylko, że dziękuję Wam za odzew.
Ewa, pozwoliłam sobie napisać do Ciebie maila.
Pozdrawiam.
Malwina
„Dosyć teoretyzowania i usprawiedliwień, pytanie do Was: W jaki sposób Waszym zdaniem mogę zmienić w sobie to przekonanie?”
Zmienianie przekonań jest dość łatwe. Wpisz google „jak zmienić przekonania? pasterski” i pierwsza pozycja. Jeśli ta metoda do Ciebie nie dociera to możesz spróbować po prostu zacząć coś robić i poczekać, aż strach sam minie, bo tak prawie na pewno będzie. To myślę najlepsza metoda. Ważny jest punkt rozpoczęcia.
Jeśli chcesz zacząć przygotowania do matury i studia jednocześnie to cóż… Jeśli uważasz, że taka droga Ci odpowiada to ok. Tylko czy to odkładanie się kiedyś skończy? :)
Pozdrawiam,
Paweł Kuriata.
Właśnie przeczytałem interesujący i bardzo prawdziwy artykuł:
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53664,9050158,Pokolenie_bez_etatu.html
Warto przeczytać i przemyśleć, szczególnie polecam osobom przed i w trakcie studiów. Generalnie dla mnie osobiście intryguje pytanie (..) Czy ktoś, kto za darmo wykonuje zadanie, wierząc, że wnosi coś do ogólnej puli dobra, to frajer? (..) Często robię więcej niż jest to wymagane, dzięki temu zdobywam doświadczenie, mam nadzieję że to mi się kiedyś przyda.
Kristoff
Po przeczytaniu Twojego komentarza i podlinkowanego teksu nasuwa mi się pytanie „what is your point”?
Pozdrawiam
Alex
Jako, że to mój pierwszy komentarz u Aleksa, krótko się przedstawię: mam 24 lata, z których prawie połowę spędziłem jako szeroko pojęty informatyk, to również moje główne zajęcie obecnie. Zauważyłem, że powoli zaczynam dochodzić do zbliżonych jak Alex wniosków odnośnie sposobu życia, patrzenia na świat i – z braku lepszego określenia – zasad osobistych. W tym miejscu chcę ci podziękować, Alex, za sprowokowanie mnie do myślenia nad kilkoma kwestiami, zawodowymi i osobistymi, i opracowania własnej opinii, nie zawsze zgodnej z Twoją. Mój komentarz poniżej jest tego najlepszym przykładem. ;)
Uważam, że sposób, w jaki opisujesz drogę motorowodniaka pomija jedną z największych zalet tego podejścia – przewidywalność. Korzystając tylko z silnika nie wykorzystujesz darmowej energii jaką niesie wiatr, działasz bardziej pomimo niż w oparciu o okoliczności, to jednak skutkuje znacznie większą przewidywalnością kursu, czasu trwania rejsu i pozwala bardziej precyzyjnie zaplanować, gdzie i kiedy chcemy się znaleźć. Właściwie tylko w przypadku burzy, sztormu lub awarii może pojawić się problem, jednak taka sytuacja jest problematyczna również dla żeglarza czy właściciela galery (o rozbitkach i galernikach nawet nie wspominając).
Właściciel galery i motorowodniak mają też pewną cechę, która mocno odróżnia ich od żeglarza. Otóż, obaj polegają w żegludze na tym, co obecnie znajduje się na łodzi i nad czym mają kontrolę – w przeciwieństwie do żeglarza, który stara się maksymalnie wykorzystać to, nad czym kontroli nie ma. Wszyscy oni powinni być w stanie przewidywać przyszłe wydarzenia i starać się aby nie przeszkodziły im w działaniach (żeglarz musi umieć korzystać z prognoz pogody; motorowodniak powinien ocenić, kiedy może skończyć się paliwo lub zepsuć silnik; właściciel galery musi tak poganiać, żeby nie zamęczyć swoich ludzi i nie wywołać buntu), jednak znów – żeglarz obserwuje świat, pozostali skupiają się na tym, co już mają i co ewentualnie mogą zdobyć w porcie.
Wybór pomiędzy trzema pierwszymi sposobami poruszania się sprowadza się do wyboru sposobu, w jaki osiągamy swoje cele – czy realizujemy je korzystając z tego, co przychodzi z zewnątrz; korzystając z tego, co mamy sami; czy też z niewolniczej pracy innych ludzi.
Z obserwacji niektórych znajomych wnioskuję, że można też dopisać szóstą grupę – są to właściciele szalup ;) . Szalupa to żaglówka lub mała łódź motorowa, w której główny napęd uległ uszkodzeniu, żeby dotrzeć do brzegu muszą oni ciężko wiosłować – często ciężej niż galernicy. Nie są jeszcze rozbitkami, jednak gdy przestaną wiosłować, fale zniosą łódź daleko, a najbliższy sztorm ją zatopi. Po dłuższym czasie uważają, że żagiel czy silnik są im niepotrzebne – wiosłowanie nie wymaga kupowania paliwa, płyną też cały czas do przodu – niezależnie od wiatru, którego nie rozumieją i nie potrafią wykorzystać.
Jak dotąd, odsłużyłem swoje na galerze, ewakuując się zostałem rozbitkiem, a teraz – po zbudowaniu niewielkiej łódki z żaglem – zamierzam sprawdzić pozostałe trzy opcje, żeby określić, gdzie tak naprawdę najlepiej się czuję. Wyobrażając sobie życie za 10-15 lat, widzę się w roli kapitana niewielkiego statku motorowego, wyposażonego w składany żagiel do wykorzystania w sytuacji pomyślnego wiatru. Dodatkowo – co traktuję jako absolutnie niezbędne – na łodzi muszą być wiosła, na wypadek awarii obu napędów (kapitan siada do wioseł pierwszy, jako dobry przykład i motywacja dla załogi).
Bogumił Wiatrowski
Witaj na naszym blogu :-)
Bardzo spodobała mi się Twoja nowa kategoria „szalupowców”. Jak pisałem ten post 5 lat temu, to większość ludzi, wbrew moim zaleceniom była jeszcze w euforii kupowania mieszkań na kredyt zapisując się na listę potencjalnych załóg szalup :-)
Teraz parę słów, gdzie pozwalam sobie się z Toba nie zgodzić.
Piszesz: „Właściciel galery i motorowodniak mają też pewną cechę, która mocno odróżnia ich od żeglarza. Otóż, obaj polegają w żegludze na tym, co obecnie znajduje się na łodzi i nad czym mają kontrolę „
Zgodzisz się ze mną, że w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w dłuższym horyzoncie czasowym, ta kontrola jest iluzoryczna? Coraz mniej rzeczy w realnym życiu można precyzyjnie zaplanować (pomijając takie rzeczy jak lądowanie „Curiosity” na Marsie :-))
„Żeglarska” umiejętność obserwacji „pogody” i wykorzystywania różnych jej zmian do posuwania się naprzód staje się coraz bardziej istotna.
Pozdrawiam serdecznie
Alex