Mieliśmy ostatnio ciekawą dyskusję pod listem Karola_x i po wszechstronnym naświetleniu zagadnienia, podaniu wielu osobistych przykładów itp. wielu Czytelników było zaskoczonych ostatecznym obrotem sprawy. Chyba większość z Was, dysponując wiedzą którą wzajemnie podzieliliśmy się przynajmniej spróbowałaby innych rozwiązań, nieprawdaż? :-)
Zanim będę kontynuował, podkreślam, że Karol_x ma pełne prawo do podejmowania własnych suwerennych decyzji życiowych i moje dalsze słowa nie dotyczą go osobiście.
Pamiętacie dyskusję nad dylematami Malwiny ?
Tam sprawa w gruncie rzeczy rozegrała się bardzo podobnie. Podobnie jak w wypadku Karola_x uznaję w pełni prawo Malwiny do podejmowania własnych decyzji i jej osobiście też nie mam na myśli w dalszych rozważaniach.
Używam tych dwóch przykładów do zilustrowania pewnego zjawiska.
Chodzi mi o to, kiedy mniej doświadczeni życiowo ludzie przychodzą do nas z problemem, my z całym zaangażowaniem przedstawiamy im naszą najlepszą wiedzę i podsuwamy różne możliwości, nawet dajemy konkretne punkty zaczepienia, a te osoby…. i tak w końcu robią „po swojemu”, czyli mniej więcej tak, jak wcześniej :-)
Czasem dodają do tego całe mnóstwo uzasadnień „dlaczego tak musi być”, a my widzimy jasno, że to „musi” wynika ze strachu, wygodnictwa, słabej woli, bezwładności lub poruszania się w życiu na „autopilocie” ustawionym przez kogoś innego.
Co wtedy robicie?
Ja, pominąwszy sprawy życia i śmierci, stopniowo odszedłem od udzielania tego typu pomocy indywidualnym osobom, które nie są moimi klientami, lub w jakiś bardzo przekonywujący sposób nie pokazały mi, że są naprawdę zdeterminowane aby coś zmienić. Nawet w tym ostatnim wypadku zdarzają mi się potknięcia tak jak w zeszłym roku, kiedy na mój koszt, angażując eksperta stworzyłem komuś bardzo dobry początek lukratywnego, spełniającego wieloletnie marzenia samodzielnego zajęcia, po czym ta osoba spanikowała i trzeba było cały projekt „zabić”.
Jest wśród nas wiele uczynnych i życzliwych osób (do których zapewne też się zaliczam) i niestety dość często inwestujemy nasz czas, a czasem i pozostałe zasoby w rozwój innych ludzi, którzy tę inwestycję po prostu marnują. Jeżeli nie nauczymy się właściwie „gospodarować” naszym wsparciem, to będziemy jak polska lub niemiecka pomoc społeczna: kosztuje mnóstwo pieniędzy ale nie wspiera tych, którzy naprawdę potrzebują.
Interesująca będzie dyskusja jak zarządzać tym w praktyce, może zrobię dobry początek i opowiem jak ja to zazwyczaj robię.
- generalnie szybko i sprawnie udzielam doraźnej pomocy humanitarnej, zwłaszcza w nagłych wypadkach
- chętnie stwarzam sposobności, które wystawiam w świat, tak aby naprawdę zainteresowani mogli z tego skorzystać. Przykładem tego typu działania jest nasz blog, gdzie co prawda dość oględnie, ale szczerze i bez „ściemy” piszę oraz dyskutuję o różnych kwestiach życiowych. Przy odpowiednio dużym zasięgu (a taki już mamy) zainteresowani znajdą się „sami”. Szczególnym przypadkiem są spotkania z Czytelnikami i Power Walks, gdzie można porozmawiać ze mną na żywo i być może uzyskać wartościową wskazówkę z którejś z dziedzin, na których się znam :-) Trzeba jednak wykazać minimum inicjatywy i się tam pojawić :-)
- jeżeli ktoś napisze mi maila z problemem, który może dotyczyć większej ilości osób (jak w wypadku Malwiny czy Karola_x) i pozwala na użycie jego zawartości w dyskusji na blogu, to robię z tego post. Robię to, bo jestem przekonany, że bardzo wielu ludzi ma podobne dylematy i w swoim otoczeniu nie bardzo ma z kim szczerze i otwarcie na ten temat porozmawiać. Klasyczne mass media zajmują się różnymi bzdurami lub powtarzają wyświechtane opinie, z rodzicami nie zawsze można porozmawiać, większość znajomych myśli… jak większość :-) Dla kogoś, kto rzeczywiście szuka różnych punktów widzenia i inspiracji trafienie na taka dyskusję może stanowić cenne źródło informacji od szerokiego (też w sensie różnorodności) grona ludzi, którzy nie mają „ukrytej agendy” w stosunku do anonimowego przecież Czytelnika. Dlatego nawet jeśli osoba, której przypadku dyskusja dotyczy ograniczy się do przyklejenia plastra tutaj i podkitowania pęknięcia tam, to spośród tysięcy innych Czytelników znajdą się tacy, dla których jakaś z prezentowanych tu myśli może oznaczać przełom. Takie maile dostaję i dlatego uważam że warto od czasu do czasu dogłębnie zająć się takim „kazusem” życiowym.
- do wszelkich innych prób głębszego zaangażowania mojego czasu i zasobów (wychodzących poza normalną rozmowę) podchodzę dość ostrożnie. Jeśli ktoś chce mieć mnie „za friko”, to muszę widzieć, że danej osobie naprawdę zależy, jest gotowa wnieść wkład własny i że nie jest to „słomiany zapał”. Przy tym „wciągnięcie” mnie w różne ciekawe przedsięwzięcia jest ciągle dość proste, o czym przekonali się Czytelnicy odwiedzający mnie na Kanarach.
Tak mniej więcej postępuję ja, a jak to wygląda u Was?
Ciekaw jestem Waszego zdania i zapraszam do dyskusji w komentarzach
PS: Jadę pociągiem, więc wersja audio ukaże się wieczorem.
Ktos kiedys cytowal w komentarzach wypowiedziane przez Ciebie slowa :”Jesli naprawde chcesz zmian pozbaw sie wszystkich srodkow przeciwbolowych”. Cytat moze nie jest bardzo dokladny ale sens oddaje wiernie. Sadze ze po prostu wiekszosc ludzi szuka polsrodkow. Tutaj wplyw czegos zlagodzic,tam dokonac malej zmiany ale tak naprawde wiekszosc sie niezmienia. Oczywiscie ja rowniez nie jestem wyjatkiem, ale staram sie zauwazac takie zachowania u siebie.
Co do pomocy innym ludziom to nie mam takich szerokich mozliwosci jak Ty, ale i tak sie zgadzam. W zawodzie informatyka dawno sie nauczylem ze ludziom trzeba pomagac tylko gdy jest „zlecenie” (tak jak pisales w szeregu postow nie udzielac porady bez zlecenia :]) Dzialam tylko gdy jest bezposrednia prosba. Inaczej po pierwsze nie cenia twojej pomocy, po drugie raptem moze okazac sie ze sami nie sa pewni czego chca i pozniej jest przykro za stracony czas.
Musze przyznac ze czasami pomagam bez bezposredniego „zlecenia” ale to sa wyjatki dla tych osob z ktorymi juz wczesniej wspolpracowalem i wiem ze docenia moja pomoc oraz nie wybiora polsrodkow.
Miedzy innymi. Co do tego zdania „Jesli naprawde chcesz zmian pozbaw sie wszystkich srodkow przeciwbolowych” to twierdze ze to jest jedna z najlepszych i najbardziej wartosciowych porad jakie uslyszalem na tym blogu:)
@Alex
Chciałbym zauważyć, że często ludzie nie korzystają z podsuniętych im rad/okazji z powodu barier które w nich istnieją. Ma to o tyle znaczenie, że złamanie co trudniejszych barier wymaga zaangażowania rzędu psychologa na etacie, na co oczywiście rzadko kiedy można sobie pozwolić.
Z tego powodu powodu (jeśli chodzi o rady) osobiście uważam żeby nie mówić ludziom jak by było dobrze dla nich, a na to konto staram się im pomóc uzmysłowić czego chcą. Gdyby bowiem dana osoba była w stanie od razu przyjąć rade / to przeważnie nie znalazła by się w danej sytuacji. Zupełnie inną wartość ma bowiem coś otrzymanego od CZEGOŚ zdobytego.
W tym też temacie czytałem ostatnio wpis kobiety którą darzę ogromnym szacunkiem. W dużym skrócie była ona maltretowana kilka lat przez męża nim udało jej się z tym skończyć. Niezwykły jest jednak fakt, że umie przyznać, iż wcześniej nikt nie byłby w stanie jej pomóc właśnie ze względu na to że nie była na to gotowa.
Pozdrawiam!
No tak, ale wszyscy tu mówimy o sytuacji w której człowiek jest ograniczony przez własne bariery i nie chce wyjść poza nie. Tak dzieje się w 99% przypadków, jednak alex odpowiadając ludziom na ich pytania pomaga też tym z 1% którzy z jakiegoś powodu przejrzeli na oczy lub nie chcą żyć tak jak wszyscy inni. Po co mamy popełniać te same błędy jeśli możemy nauczyć się czegoś na błędach innych. Tak więc zachęcam wszystkich do opowiadania o tym co przeżyliście, aby inni byli świadomi i w miarę uznania nie popełniali tych samych błędów. Nieliczni przychodzący tu ludzie otwarci na wszelkie okazje mogą się wiele nauczyć. Ten blog zapewne powstał aby właśnie im pomóc, tak więc rozmawianie o problemach ludzi i możliwe rozsądne opcje ich rozwiązania są jak najbardziej na miejscu. Tak więc: angażować się! może nie w milion pojedyńczych spraw, ale na pewno w takie które mogą dotyczyć wielu ludzi.
Jeżeli napotykam na okazję do interwencji i mam możliwość pomóc człowiekowi, daję poradę, odpisuje i jestem szczery, aż do bólu. Moje 5 minut może zmienić czyjś świat.
Dalej obowiązuje zasada:
„I’m trying to free your mind, Neo. But I can only show you the door. You’re the one that has to walk through it.”
Alex,
piszesz:
'to „musi” wynika ze strachu, wygodnictwa, słabej woli, bezwładności lub poruszania się w życiu na „autopilocie” ustawionym przez kogoś innego’
a właśnie to jest największym problemem: jak się pozbyć własnego strachu przed tak poważnymi decyzjami jak rzucenie czegoś, co daje przyjemną stabilizację (związek, praca na etat, itp), czy z innego powodu nas przeraża.
@MichalD
Nie wiem jak Alex ale ja lubię zwalczać ognień ogniem.
Wystarczy dostatecznie przerazić się myślą, że będziesz musiał z tym żyć do końca życia.
Nie zapomnij jednak, że umiejętności Alexa w zakresie poznawania nowych ludzi znacznie odbiegają od naszych, na co należy wsiąść stosowną poprawkę.
Swoją drogą uważam, że najpierw należy spróbować naprawić związek, poprawić swoją sytuację w pracy… Bo często to my i nasze nastawienie jest problemem, a skoro chcieli byśmy coś skończyć to nic nie ryzykujemy próbując to naprawić. Fakt, że ktoś inny nie ułatwia nam tego, nie zmienia faktu nie starania się.
Przeraża mnie bowiem jak widzę w jakiś marnych programach ludzie potrafią w tydzień nauczyć się wręcz niesamowitych rzeczy za szczyptę uwagi i trochę kasy. Podczas gdy tym samym ludziom często brakuje porównywalnej motywacji żeby mieć satysfakcję z własnego życia.
MichalD piszesz: „a właśnie to jest największym problemem: jak się pozbyć własnego strachu przed tak poważnymi decyzjami (…).”
Wiesz, nie powiem Ci jak to zrobić. Niezależnie od tego jeśli mówimy o paraliżującym strachu, to będziesz musiał się na tym polu sam ze sobą zmierzyć. Usłyszałam gdzieś kiedyś, że ludzie obawiają się najbardziej tego czego jeszcze nie znają. Nie mam pewności co do formy w jakiej usłyszałam tę myśl ani co do źródła jej pochodzenia, nie mniej jednak to co napisałam oddaje sens zasłyszanej sentencji – i myślę, że sporo w tym prawdy.
Alex:
Odnośnie tematu postu to podzielam, a w ostateczności przynajmniej rozumiem Twoje stanowisko w tej kwestii. Wydaje mi się być ono bardzo rozsądne. Tak jak opisujesz, problem pojawia się często w momencie gdy sama osoba zainteresowana nie jest gotowa na dokonanie różnorakich zmian (np. ze względu na wewnętrzne zahamowania pozostające w strefie nieuświadomionej). Rozsądnym wydaje się tu staranny dobór i ustalenie pewnych kryteriów decydujących o tym komu rzeczywiście zaoferujemy swój czas jak i tego jaki będzie zakres tej rozmowy. Sama nie mogę się pochwalić większą praktyką związaną z tym zagadnieniem, nie mniej jednak samo zjawisko i problematyka, którą nakreśliłeś są mi znajome.
ps. Alex, czy planujesz zorganizować jakiś wiosenny power walk? :)
Pozdrawiam
Antek,
bardzo dobry cytat. Dziękuję.
MichalD
„jak się pozbyć własnego strachu przed tak poważnymi decyzjami jak rzucenie czegoś, co daje przyjemną stabilizację […]”
Po co rzucać coś, co jest przyjemne?
Lasu aka Marek Kozieł,
Nie jest dla mnie jasne to, co napisałeś:
1. „[…] że będziesz musiał z tym żyć do końca życia.Nie zapomnij jednak, że umiejętności Alexa w zakresie poznawania nowych ludzi znacznie odbiegają od naszych, na co należy wsiąść stosowną poprawkę”
– skąd takie przekonanie, że te umiejętności Alexa znacznie odbiegają od naszych? Moich, innych Czytelników?
– jeśli nawet czasem ta umiejętność u niektórych ludzi jest mniejsza, to na czym ma polegać ta „poprawka”? Co to w praktyce według Ciebie oznacza?
– jeśli ktoś mam mniejsze umiejętności w zakresie poznawania nowych ludzi to czy według Ciebie powinien za wszelka cenę trzymać to co ma i naprawiać?
2. „najpierw należy spróbować naprawić związek, poprawić swoją sytuację w pracy […]nic nie ryzykujemy próbując to naprawić?”
– A co powiesz na to, ze to w wielu przypadkach strata czasu i energii, które można spożytkować znacznie konstruktywniej?
– Ryzykujemy według mnie bardzo wiele: że zmarnujemy kawał czasu i energii
„a skoro chcieli byśmy coś skończyć” – kto chciał? i co ma z tym wspólnego ryzyko / brak ryzyka?
Skupianie się nad tym, czego inni chcą/ chcieli bywa według mnie zgubne jeśli nie bierze się pod uwagę własnego „chcenia”.
Pozdrawiam, Ewa
Witam,
Moim zdaniem, niezależnie od tego w jakim zakresie angażuję się w rozwiązywanie problemu innego człowieka, najtrudniej jest mi pamiętać, że ten problem nie dotyczy bezpośrednio mnie.
Rozwiązanie, które dla mnie jest oczywiste i naturalne nie musi być takie dla kogoś innego – kto posiada zupełnie inny zasób doświadczeń.
W związku z tym chętnie dzielę się moimi doświadczeniami, ale niechętnie angażuję się w działania, które mają wyręczyć drugą osobę. Dzięki temu zachowuję dystans do sprawy i nie zniechęcam się za szybko :-)
Z moich osobistych doświadczeń – także tych, kiedy byłam osobą, która korzysta z rad innych osób – wynika, że dość łatwo jest posłuchać o rozwiązaniach stosowanych przez inne osoby, ale bardzo trudno jest zastosować się w praktyce do rad innej osoby – nawet jeśli jest to autorytet.
Czasem chciałabym zastosować czyjeś wskazówki w życiu, ale kiedy dochodzi do sytuacji, w której mogłabym to zrobić, okazuje się, że nie umiem – najpierw improwizuję, a potem albo wracam do starego schematu albo cieszę się, że udało się go trochę zmodyfikować. Dlatego uważam, że możliwość wysłuchania różnych opinii – jak we wspomnianych przez Alexa dyskusjach – jest bardzo dobra, nawet jeśli nie przynosi natychmiastowych spektakularnych efektów. Czasem nawet te drobne modyfikacje, które udaje mi się osiągnąć robią zauważalną różnicę :-)
Dodatkowo – zastosowanie się do cudzych rad wymaga zaufania i pewności, że to jest właściwe działanie – a z tym mam problem. Z pewnych aspektów swojego życia jestem bardzo zadowolona – między innymi dlatego, że nauczyłam sie bardziej polegać na własnym osądzie niż zdaniu większości, Jednak z innych aspektów mojego życia nie jestem zadowolona, a mimo to, kiedy spotykam osobę, która w tych właśnie aspektach odniosła sukces, nie umiem jej ślepo naśladować – wydaje mi się, że w moim przypadku to nie zadziała… Chciałabym to zmienić (czyli – chciałabym łatwiej uczyć się od innych ludzi) – może ktoś z was poradził sobie z podobnym problemem?
@Ewa W
Biegnę z wyjaśnieniami
„- skąd takie przekonanie, że te umiejętności Alexa znacznie odbiegają od naszych?”
Zakładając, że nie będziemy się kłócić o każdego czytelnika, to możemy zauważyć, że Alex jednak trochę zębów zjadł na poznawaniu ludzi, interakcji z nimi itp. a co za tym idzie samym doświadczeniem ma przewagę od znaczącej większości.
„- jeśli nawet czasem ta umiejętność u niektórych ludzi jest mniejsza, to na czym ma polegać ta “poprawka”? Co to w praktyce według Ciebie oznacza?”
Patrząc choćby na przypadek Karola_x odniosłem wrażenie, że zawiodły (w mojej opinii) min 2 elementy wynikające właśnie z doświadczenia:
— umiejętność oceny drugiej osoby w kontekście siebie.
— umiejętność podjęcia efektywnego dialogu z drugą osobą
Co z kolei powoduje, że to właśnie kolejny związek mógłby być stratą czasu, zwłaszcza, że brak było odczucia, że którakolwiek z osób w związku celowo pogarsza jego stan. Na mocy powiedzenia „Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć.” wielce prawdopodobne jest naprawienie związku z kimś komu faktycznie na tym zależy.
„- jeśli ktoś mam mniejsze umiejętności w zakresie poznawania nowych ludzi to czy według Ciebie powinien za wszelka cenę trzymać to co ma i naprawiać?”
Ależ nie, ale najpierw powinien poznać dokładnie to co ma.
„- A co powiesz na to, ze to w wielu przypadkach strata czasu i energii, które można spożytkować znacznie konstruktywnej?”
Czy to będzie strata czasu czy nie? Tego też trzeba się nauczyć. Nie wiem czy jest coś bardziej konstruktywniejszego ponad pracowaniem nad sobą.
„- Ryzykujemy według mnie bardzo wiele: że zmarnujemy kawał czasu i energii”
Jeśli 'zmarnujemy’ ten kawał czasu na nauczenie się czegoś o sobie i świecie to chyba dobrze.?
„– kto chciał? i co ma z tym wspólnego ryzyko / brak ryzyka?”
@MichalD pisał „rzucenie czegoś”. Jeśli już chcemy coś skończyć, fakt potencjalnego 'rozpadu’ przestaje być ryzykiem.
„Skupianie się nad tym, czego inni chcą/ chcieli bywa według mnie zgubne jeśli nie bierze się pod uwagę własnego “chcenia”.”
Jak najbardziej się z tym zgadzam, jednak przy odrobinie pracy nasze 'chcenia’ mogą sobie pomagać nawzajem (win-win).
Gdy ktoś pyta o radę, warto jej udzielić, może to właśnie ten czas, gdy jest w stanie zmienić to, co mu w jego życiu nie pasuje. Jeśli jednak zaczyna bronić swoje status quo, to znaczy, że nie jest gotowy na zmiany. I nikt nie będzie w stanie go do tego zmusić prośbą czy groźbą. Dopiero gdy osiągnie się dno, można się od niego odbić.
@Żaneta
„Jeśli jednak zaczyna bronić swoje status quo, to znaczy, że nie jest gotowy na zmiany. I nikt nie będzie w stanie go do tego zmusić prośbą czy groźbą. Dopiero gdy osiągnie się dno, można się od niego odbić.”
Osobiście zgadzam się z tą częścią wypowiedzi Żanety. Co do samego dawania rad to z doświadczenia wiem, że niewiele one dają. Raczej osoby, którym chcesz pomóc i tak w większości z tego nie skorzystają. Dla nich Twój feedback to raczej próba manipulowania nimi lub atak na nich. Niestety ale człowiek sam musi się przekonać czego chce i czy chce się zmienić. Jeśli nie dokona takiego świadomego wyboru to nasze próby podjęcia się tego zadania i tak są skierowane na porażkę. Sam jestem człowiekiem, który chce i lubi pomagać. Co z tego jak większość tej pomocy i tak nie pada na odpowiedni grunt. Od jakiegoś czasu przestałem mówić moim znajomym co można by zmienić. Bo czuję że jestem coraz gorzej odbierany. Wiem też tak jak napisał Alex, że jeśli ktoś będzie zainteresowany to i tak się do mnie zwróci o pomoc a wtedy mam większe prawdopodobieństwo że z niej skorzysta
Od Alexa: Używanie nazw firm, produktów itp jako nick jest niepożądane na tym blogu. Pozwoliłem sobie zmienić na powyższy
Moim zdaniem dobrze jest przed udzieleniem rady jest zatrzymać się na te parę sekund i zastanowić „Czy ta osoba tak naprawdę potrzebuje rady? Czy przychodzi do mnie po to, żebym powiedział(a) jej co ja na jej miejscu…?”
Bardzo często „pytając o radę” sami czujemy, że coś jest nie tak tylko nie potrafimy tego ubrać w słowa, przeraża nas to, nie podoba nam się to, co sami uznajemy za słuszne.
Zamiast udzielać rad czasem dużo bardziej pomaga „aktywne słuchanie” i pomoc drugiemu człowiekowi w zebraniu myśli i uzmysłowieniu sobie, że tak naprawdę już doskonale wie co zrobić albo czego nie robić.
Dobry doradca dla mnie to taki człowiek, który przedstawia możliwe opcje, rekomenduje jego zdaniem najlepszą oraz pozostawia swobodę wyboru zainteresowanemu.
Postepując w ten sposób nie mam poczucia, że ktoś mnie olał. Czasam faktycznie jest lekkie ukłucie i poczucie frustracji kiedy delikwent(ka) działa wciąż w sobie właściwy sposób ignorując porady. Chyba najtrudniej było, mi zaakceptować myśl, że motywem osoby która nie skorzystała z moich rad nie była zła wola lub negatywne nastawienie. I to pomimo wypowiedzi „a co Ty tam wiesz!” :)
Zdobywając wiedzę dowiedziałem się na przykład o istnieniu psycholocznego problemu zwanego strachem przed sukcesem, więc zgadzam się z Lasu aka Markiem, że często psycholog najpierw a później doradca.
Ludzie mają czasami naprawde spore barery. Nasz wąsaty skoczek miał swego czasu blokadę. Jest ostatnią osobą, która możemy posądzić o brak silnej woli i zaangażowania. Dopiero Fin znalazł sposób. Czy to oznacza że poprzedni trenerzy (doradcy) byli źli?
Drugi poruszony temat to Twoja Alex inwestycja finansowa, bo przecież czas to pienieniądz.
Jesteś jak Business Angel w dla założycieli start-up’ów którch miałeś okazję szkolić. Oni decyzję w jakie przedsięwzięcie zainwestować, podejmują zwykle kierując się oceną osoby lidera. Biznes plan czytaja ale z tego co usłyszałem wielokrotnie kluczem do ostatecznej decyzji jest czy człowiekowi się chce :) Pomimo to w tamtej branży 9 na 10 przesięwzięć nie osiąga wymiernego finansowo sukcesu. Im wiecej zainwestujemy tym większa chęć osiągnięcia sukcesu.
Tak jak napisałeś doświadczenie pozwala Ci ocenić (z drobnymi wyjątkami) czy warto zainwestować swój czas zanim to zrobisz i myślę, że to jest bardzo cenna umiejętność.
Ostatnie spostrzeżenie. Skoro w dziewięciu przypadkach na dziesięć działanie kończy się fiaskiem to czemu BA to robią? Sukces tego jednego zwraca koszty pozostałych.
W swoim życiowym doradzaniu mam takie samo doświadczenie. Ten jeden udany przypadek daje poczucie, że nie marnuje czasu w pozostałych. Your mileage may vary :)
Pozdrowienia
Bardzo często rozmawiam z przyjaciółmi, gdy mają problemy i w tym momencie wkładam całego siebie, dużo energii, aby wyjaśnić im na czym polega ich problem, skąd się biorą te emocje i jak temu zaradzić. Polecam dużo materiałów, między innymi na TOP liście jest ten blog, wracam po tygodniu i pytam ile artykułów z blogu Alexa dany delikwent lub delikwentka przeczytała. Najczęściej okazuje się, że te negatywne uczucie mija i po 2-3 dniach nie trzeba już czytać tych wszystkich materiałów, starać się wychodzić w nieznane, poza strefę swojego komfortu, i tak najczęściej kończą się wszelkie podejmowane przeze mnie akcje pomagania innym. Straciłem przy tym zawsze dużo energii, gdyż dla przyjaciół chcę zawsze zrobić jak najwięcej tylko potrafię. Teraz już wiem, i traktuje to wszystko z nieco większym dystansem, jest pare osób, ktore zainspirowałem, które były w stanie wyjść poza ramy i normy społeczne i dążyć do poprawy jakości swojego życia. Większość jednak osób, nie chcą tak naprawdę pomocy, nie chcą niczego zmieniać, chcą tylko i wyłącznie pozbyć się _DORAŹNIE_ tego negatywnego uczucia.
@MichalD: Jak pozbyć się strachu? Strachu się nie pozbywasz, poprostu go akceptujesz, on jest, ale czy strach powinien Cię powstrzymywać od zrobienia czegoś? Nie wydaje mi się. Jeśli masz obawy, to znaczy, ze wkraczasz w nieznane, poza strefę swojego komfortu, wtedy zdobywasz doświadczenie. Uważam, że całe życie powinniśmy być na granicy strefy komfortu, podejmować wyzwania, wierząc w siebie i swoje umiejętności, że cokolwiek by się nie stało, ufam sobie na tyle, wiedząc kim jestem, że poradzę sobie w każdej sytuacji. Czerpię przyjemność z podejmowania tych wyzwań. Ta odrobina wysiłku, który musisz włożyć, aby się przemóc nazywa się „skilfull action”. Pozdrawiam.
Ja jeszcze chciałbym się odnieść do poprzedniego wpisu. Uwielbiam prostotę, dlatego wszystko staram się upraszczać jak to tylko możliwe. Dając rady Karolowi_x pominęliście najistotniejszą sprawę, mianowicie: co to jest małżeństwo i po co w ogóle ludzie się żenią.
Jeżeli Karol_x jest katolikiem (chrześcijaninem) i chce mieć dzieci z tą dziewczyną to powinien się z nią ożenić, koniec kropka.
Twoja rada dotycząca próbowania i poznawania życia przed podjęciem decyzji o ożenieniu się, nie sprawdzi się bo życie jest zbyt krótkie, aby poznać i spróbować wszystkiego, i tym samym nie dostaniemy odpowiedzi czy ta wybranka to jest ta, której chcemy.
Sam jestem młody i próbuję, życia ile tylko mogę, ale robię to nie dlatego, żeby znaleźć wybrankę, robię to bo po prostu lubię.
Ludzie wierzą w wyidealizowane bajki typu: „Rycerz na białym koniu”, „Śpiąca królewna”,”Potem żyli długo i szczęśliwie”,”Miłość od pierwszego wejrzenia”.
To są wymysły XX wieku oderwane od rzeczywistości. Wcześniej było tak, że żona miała urodzić dzieci i zająć się swoim życiem, a facet miał zarobić na rodzinę i zająć się swoim życiem. Dzisiaj to kolektyw, razem na wakacje, razem robić posiłki, razem się bawić, wspólne hobby itp. itd. Nic dziwnego, że młodzi się rozwodzą jak wmawia im się takie głupoty.
Życia nie można zaprojektować, szukanie idealnej kobiety czy faceta to jest nic innego jak projektowanie przez duże P.
h.
Wielkie dzięki za Twój wpis. Bardzo inspirujący.
Ja często mam problem z tym strachem.
Pozdrawiam serdecznie!
Popatrzmy na temat rad od strony rado-biorcy. Moim zdaniem, dobrą strategią przy podejmowaniu/rozważaniu różnych decyzji z udziałem innych osób jest „słuchaj co inni mają do powiedzenia i zrób jak uważasz” – każdy podejmuje decyzje dotyczące swojego życia tylko na swoją odpowiedzialność.
Każdy dorosły człowiek sam zazwyczaj dobrze wie, co na jego poziomie rozwoju jest mu najbardziej potrzebne. Świadomość osoby dającej rady dotycząca niekorzystnych efektów alternatywnych rozwiązań nie świadczy o tym, że sam zainteresowany zdobył już odpowiednie doświadczenie.
Pozdrowienia
Lasu aka Marek Kozieł,
dziękuje, że tak szybko odpisałeś. Przeczytałam z uwagą. Teraz tylko tyle, bo mam za sobą bardzo intensywny dzień i jestem bardzo zmęczona, a to nie sprzyja pisaniu. Zrobię to pewnie dopiero w weekend.
Pozdrawiam, Ewa
Ja od pewnego czasu kierunję się kilkoma prostymi zasadami, które ułatwiają mi życie:
1. Daję się ludziom „zwentylowac” (tak jak napisała Weronika, często ludzie chcą tylko „wypuscic z siebie emocje i przemyślenia”, a nie potrzebują rady – wypowiadając głośno swoje myśli układają sobie w głowie)
2. Podrzucam inspirację – przykład, książkę, blog itp.- jeśli ktoś nawet nie zrobi pierwszego kroku to jeszcze nie jest gotowy na zmiany, albo nigdy ich nie zrobi.
3. Nie udzialam konsultacji bez zlecenia (zdanie zapamiętane ze spotkania z Alexem w Krakowie, a znacznie ułatwiło mi wybicie sobie z głowy pomagania wszystkim i wszędzie).
A ja nie udzielam rad, chyba ze niechcacy :)
Bo gdybym powiedziala komus jak ma postepowac, czulabym sie odpowiedzialna za czyjes postepowanie i za to czy to przyniesie spodziewany efekt. Zazwyczaj mowie cos w rodzaju „na Twoim miejscu to zrobilabym tak i tak…a to jak Ty zrobisz to juz Twoja sprawa”.
Ale tez tylko wtedy kiedy ktos sie mnie spyta o zdanie.
Zauwazylam, ze duzo ludzi udziela nieproszonych rad. Trudno, zeby ktos sie od nich zmienil.
Dzieki,
Karolina J
Witajcie,
Ja doszlam do podobnego etapu, co Kamila. Moge podrzucic pomysl gdzie poszukac inspiracji. Jak widze, ze ktos jest rzeczywiscie zainteresowany i poprosi o dalsza pomoc, poza wyjatkowymi sytuacjami, nie odmawiam i pomagam, ale zawzsze tylko w zakresie w jakim zostalam o to poproszona.
Zacznijmy od tego ze w ogóle pomagam :) Z zaangażowaniem, cierpliwością , z potrzeby serca i dla satysfakcji patrzenia jak ludzie stają się szczęśliwsi. Bo to rozwija mnie – niejako wymusza we mnie analizowanie problemu i aplikowanie samej sobie pewnej dozy krytyki, dyskusje z samą sobą. No i niejednokrotnie daje prztyczka w nos – kiedy pomagam rozwiązać komuś problem który okazuje się mnie w pewnym stopniu nękać.
Jak selekcjonuję i kiedy robię krok w tył?
Zadaję sobie pytania 9 jeśli którakolwiek z odpowiedzi brzmi „NIE” to jest to dla mnie czerwona lampka skłaniająca do zastanowienia nad ewentualną inwestycją w pomoc.
1. Czy człowiek chce rozwiązania ( czy po prostu się „pocieszyć, wygadać” )?
2. Czy próbował sam zmierzyć się z problemem?
3. Czy jest gotów do solidnej pracy ( czy będzie próbował iść na łatwiznę )?
4. Czy jest otwarty na inne światopoglądy ( czy z uporem maniaka będzie mentalnie bronił status quo )?
To tak najogólniej, trudno mi opisywać coś co zwykle oceniam intuicyjnie w oparciu o doświadczenia. I na każdym etapie kontroluję czy moja pomoc jest wartościowa ( czy to próżny trud ) i czy nadal w ogóle jest potrzebna ( bo często ludzie szybko łapią o co chodzi i nawet pobieżne wskazanie kierunku czy potencjalnego źródła wiedzy jest w zupełności wystarczające ).
Cenię też informację zwrotną. ( Przeczytałem książkę którą mi poleciłaś i zauważyłem ….. Mam wątpliwości co do….. Sam widzę że do moje sytuacji ma się to ….. ). To jest mój prekwalifikator. Polecam jakąś literaturę, publikację. Przeczytaj, zastanów się nad tym, jeśli dalej nie znajdziesz rozwiązania wróć do mnie, będziemy mieli punkt zaczepienia. Jak wróci to od razu wiadomo z jakim ziółkiem ma się do czynienia :)
No i przede wszystkim – kiedy proszę o pomoc trzymam się własnych wytycznych. Nie jojczę, nie biadolę, nie ukrywam się za ogólnikami, wybebeszam się jak trzeba. I biorę „na klatę” potencjalne rady. Zawsze opisuję jakie rozwiązania do tej pory zastosowałam, czego próbowałam. Czasem w trakcie kiedy pojawiają się ( dość zwykle na takim etapie konkretne ) rady – wyrażam wątpliwości jeśli takowe są, jeśli to rozwiązanie którego już próbowałam i nie dało rezultatów mówię o tym wprost z dość szczegółowym opisem zastosowania rozwiązania i rezultatów i wniosków. Jeśli zaproponowane rozwiązanie ma ręce i nogi – to spinam się i je stosuję. Efekty oceniam dopiero po „zalecanym” czasie :) I nie ma że boli. A bywało ze było ciężko :) Oczywiście zawsze dając informację zwrotną. I nigdy nie zapominam o „Dziękuję” :)
Dzięki temu zawsze mogę liczyć na pomoc.
Czego i sobie i wam serdecznie życzę :)
Buzie
Koci
Według mnie istotą problemu jest skąd lub od kogo ta pomoc nadchodzi? Czy doradza i pomaga nam osoba, będąca dla nas i dla wielu innych autorytetem ale znamy ją osobiście, jest nam bliska, mamy z nią bezpośredni i w miarę częsty kontakt, możemy obserwować ją w różnych życiowych sytuacjach i czerpać z jej doświadczeń oraz mądrości?
Czy raczej są to osoby obce, wirtualni znajomi choćby nie wiem jak mądrzy i nam życzliwi, mają na nas dużo mniejszy wpływ. Można przeczytać ich opinie, rady i się nawet z nimi zgodzić.
Ale zaraz potem wyłączamy komputer/komórkę wracamy do naszej rzeczywistości oraz naszych bliskich i znowu nachodzą nas wątpliwości, że jednak nie da się nic zmienić, trzeba postepować po staremu.
To tak jak po obejrzeniu wieczorem filmu o zwykłym człowieku, który dokonał czegoś niezwykłego, odniósł niebywały sukces dzięki ogromnej pracy, uporowi oraz temu, że zrobił coś na przekór wszystkim. Tak na szybko przychodzi mi przykład filmu pt. „Erin Brockovich” z Julią Roberts. Obejrzeliśmy ten film, naładował nas pozytywną energią, myślimy sobie ja też tak mogę, wszystko zależy tylko ode mnie, mogę prawie wszystko, nie boję się itp.
Idziemy spać, rano budzimy się, idziemy do starej pracy i coraz szybciej dochodzi do nas to, że z tej szarej rzeczywistości tak łatwo i cudownie nie da się wyskoczyć, wskazówki i porady z bloga alexa gdzieś się ulatniają i postępujemy jak zwykle.
Mam nadzieję, że w miarę jasno wyjaśniałam, że łatwiej dokonać pozytywnej zmiany gdy mistrza, mentora, pomoc mamy „pod ręką”, a nie gdzieś w telewizji, gazecie czy internecie. Wówczas strach ma znacznie mniejsze oczy.
Większość z nas jest „miejskimi autobusami” i „wyścigówki” widzimy tlko w telewizji. Są dla nas tak mało dostępne i realne jak lot w kosmos. Niby każdy może ale…
Monika M.
Zauważyłam, że napisałam „blog Alexa” z małej litery i wkradło się kilka literówek, za co przepraszam.
Postaram się wolniej i dokładniej pisać. Alexie, jeżeli masz możliwość poprawienia tego, to byłabym wdzięczna.
Podpisuję się pod wcześniejszymi opiniami – staram się nie udzielać dobrych rad bez zlecenia. Przyznaję jednak, że czasem zdarza mi się wypowiedzieć na jakiś temat nieproszona, ale pilnuję tego. Mój sposób na tych, co przychodzą i opowiadają mi o swoich problemach to pytanie „Czego oczekujesz ode mnie?”. Wystarczająco często słyszałam: „Chciałam/em się tylko wygadać”, żeby dać sobie spokój z dobrymi radami (wyjątek – gdy ktoś wyraźnie o to prosi). To pytanie często jest odbierane jako brutalne, ale w większości wypadków daje dobre efekty, bo powoduje otrzeźwienie. Pytany często dopiero wtedy zastanawia się po co to mówi. To oczywiście działa w obie strony. Sama kilka razy musiałam się zastanowić, czego oczekuję od rozmówcy. I często była to okazja, żeby podziękować mu za to, że po prostu jest i mogę się wygadać.
„nie pokazały mi, że są naprawdę zdeterminowane aby coś zmienić” – klucz do udzielania wszelkiej pomocy. Sam działam kiedy widzę ze ktoś naprawdę chce, to samo ma się mnie samego, jak widzę że czegoś nie jestem pewien, albo pełni zmotywowany to nie angażuje innych w pomoc itp…
Witajcie, czytam blog od dłuższego czasu, a ostatni post dotyczący rozważań karola_x oraz ten są mi szczególnie bliskie, dlatego postanowiłam się odezwać :)
Jakiś czas temu poznałam fantastycznego chłopaka (26 lat). Między nami zaiskrzyło tak, że mieliśmy wrażenie, że spotyka nas coś absolutnie wyjątkowego. On był (pewnie wciąż jest) w siedmioletnim związku. Podczas naszej znajomości padła już decyzja, że to koniec. Zakochaliśmy się w sobie i sądziliśmy, że to jest właśnie TO. Że będziemy razem.
Skracając całą zawiłą historię on stchórzył. W mojej ocenie zrezygnował z ogromnego szczęścia jakie mogło go (nas) czekać. Sama ponad rok temu podjęłam decyzję o skończeniu związku mimo daty ślubu, wspólnego mieszkania oraz kredytu, więc wiem o czym mówię…
Podsuwanie coachingu, setki godzin rozmów, czy nawet najzwyklejsza samoświadomość, że robi źle nie pomogły. Stchórzył i wolał iść swoim znanym schematem. Bycia niewiernym dupkiem w kulejącym od lat związku na odległość, który jest niewiele wart, ale zapewnia stabilizację.
Gdybym miała perspektywę wyboru pomiędzy prawdziwą i relacją, a możliwością zdradzania, ślizgania się po relacjach a przy tym jednoczesnej stabilizacji, być może też poszłabym na łatwiznę? Tylko to taki wąski lejek życia jest… Autopilot we mgle. Człowiek-tramwaj na torach życia. Żałosne.
Karol_x – według mnie również przewidywalny i smutny scenariusz, który często się zdarza. Jedna zła decyzja, druga zła decyzja, pierwszy brak odwagi, drugi… i tak sobie to życie sami komplikujemy.
Btw. Wątpliwości są zawsze najlepszą odpowiedzią.
Więc może ja się wypowiem z pozycji „doradzanego”, zwłaszcza, że zostałam przytoczona jako przykład. Już od dłuższego czasu się do tego zbieram.
Wielu spośród Was pewnie czuje się rozczarowanych tym, że nie postąpiłam tak, jak mi doradzaliście. Ja ze swojej perspektywy widzę, że nie potrafiłabym postąpić inaczej. Wiem, że „wszystko zależy ode mnie” i „to ja o wszystkim decyduję”, ale po tym okresie „walki” ze sobą i z otoczeniem, a wręcz „szarpania się” widzę, że nie wytrzymałabym presji po podjęciu drastycznej decyzji. Wystarczył mi ten „okres próbny”, który sobie zafundowałam i mam dość. Prawdopodobnie dla większości z Was podjęcie takiej decyzji byłoby tylko i wyłącznie decyzją, a nie szarpaniem się, tak jak to było w moim przypadku. Nie umiem aż tak skutecznie odgrodzić się od głosu w swojej głowie i z zewnątrz, poddającego cały idealistyczny plan w wątpliwość. To całe „a co jeśli się nie uda” skutecznie zagłuszało myśli pod tytułem „to twoje życie”, dochodząc nieraz do paranoi w stylu „pomyśl jak będziesz się czuła, jeśli zostaniesz w przyszłości sama, bez pracy i w dodatku z dzieckiem na utrzymaniu?”, albo „jest tylu ludzi zdolniejszych od ciebie, którym się nie udało”. Tak, wiem, że to wszystko zależy tylko ode mnie, ale ja już mam po prostu dosyć walki z sobą. Czuję się psychicznie i fizycznie zmęczona. Po drodze zepsułam parę rzeczy w swoim otoczeniu. Nie można być w życiu sinusoidą.
Piszę to wszystko, bo jest mi wobec Was autentycznie głupio. Zwłaszcza wobec tych, którzy szczególnie zaangażowali się w moją sprawę (EwaW). Czułam się, jakbyście byli mną rozczarowani. Namieszałam, napisałam się, namyślałam, wkręciłam w to wszystko Was i… i nic. Przynajmniej w Waszych oczach „nic”, bo „czymś” byłoby dla większości z Was rzucenie tych studiów. Przynajmniej tak to odbieram, może błędnie.
Wielu rzeczy mnie nauczyliście i na wiele zwróciliście uwagę. Spojrzałam dzięki Wam dogłębniej na całą sytuację i odkrywam w czym tkwi jej źródło. Nauczyłam się też, aby unikać angażowania ludzi w sprawy, których sami nie jesteśmy pewni. Popełniłam ten błąd, że nie mogąc zdecydować się na którąś z opcji (albo raczej nie potrafiąc zdobyć się na rzucenie studiów) napisałam komentarz na tym blogu, a następnie zgodziłam się na umieszczenie go w postaci oddzielnego posta. Zamiast zdecydować sama, a później ewentualnie modyfikować na podstawie wypowiedzi innych swoją opinię, ja chciałam postąpić odwrotnie, co spowodowało w mojej głowie taki bajzel, że dopiero niedawno skończyłam go sprzątać.
Przepraszam wszystkich, których niepotrzebnie (przynajmniej w ich odczuciu niepotrzebnie, bo ja wyniosłam z całej sytuacji korzyści w postaci solidnej nauczki na przyszłość) zaangażowałam w to wszystko. To nie było dojrzałe postępowanie. Przepraszam i dziękuję.
Moje motto z tej sytuacji: „Nie angażuj w nic innych, dopóki sama nie jesteś tego pewna”. Z dużym trudem, bo to oznacza samodzielność w podejmowaniu decyzji z którą mam ogromny problem, ale staram się wprowadzać to w życie.
pozdrawiam.
Malwina
Ja tez się wypowiadalm pod listem Karola i byłam zdania, ze powinien się gleboko zastanowić, bo ja przez to samo przeszłam, i po dekadzie takie malzenstwo nieciekawie wyglada. Ale z drugiej strony rozumiem Karola. Co on i ja mamy wspolnego to fakt, ze mozemy zaakceptowac znosne sytuacje. Kiedy rozmawiam z przyjaciolka o klopotach w moim malzenstwie, ona sama rozwiedziona doradza mi rozwod. Idac do niej wiem, ze taka rade otrzymam. Sama sie rozwiodla, i widzac inne osoby robiace to samo niejako potwierdza slusznosc jej decyzji. Ja sama wiem, ze w tej chwili nie jestem gotowa na rozwod, ba nawet nie jestem pewna czy naprawde tego chce. Czyli to znaczy ze jeszcze moja sytuacja jest znosna. Tak samo pewnie sytuacja Karola: zycie dla niego jest znosne i on jest w stanie to zaakceptowac. Ktos slusznie zauwazyl w dyskusji, ze aby dokonac zmian trzeba odstawic srodki przeciwbolowe. Jednak czasami to nie o bol chodzi, a po prostu o brak skrzydel. Z tym mozna zyc. A nie kazdy potrafi zaryzykowac wszystko dla skrzydel.
Marysia,
Twoje ostatnie zdanie „nie kazdy potrafi zaryzykowac wszystko dla skrzydel” wywołało kilka moich myśli, którymi się podzielę, może komuś się przyda:
1. skrzydła dla samych skrzydeł to tylko marne pióra :-) i dla nich ryzykować nie ma co. Warto jednak sobie zadać pytanie, po co mi te skrzydła. Do latania! Do wznoszenia się! Do bycia wolnym, szczęśliwym A wtedy to już jest rzucanie tzw. wszystkiego nie dla skrzydeł, ale dla lotu/rozwoju/szczęścia/wolności etc.
To zmienia postać rzeczy, prawda?
2. Rzucać wszystko.. A co to jest to „wszystko”? Bo gdyby było wszystko, to i skrzydła by były, i lot, i szczęscie. :-)
Niedawno rozmawiałam z pewną kobietą mającą problem z decyzją o odejściu od męża. Usłyszałam, że nie chce zostawiać wszystkiego, więc musi się do tego przygotować. Zapytałam, co to jest konkretnie to wszystko, żeby nazwała co ma i czego nie chce zostawić. Przykre, ale po chwili poważnego zamyślenia odpowiedziała: książki, ciuchy i iluzję… Zasmuciła się, bo sama zrozumiała, ze dla kilku kilogramów szmat i iluzji jest w czymś, do czego tylko dorabia ideologię. Wtedy sama zauważyła, że tak naprawdę te ciuchy to taka zasłona dymna, żeby nie podjąć odpowiedzialności.
Tak wiec proste: jeśli ktoś ma wszystko, to oczywiście głupotą z tego rezygnować i iść za niczym. Ale czy naprawdę to, co nazywamy wszystkim jest wszystkim czego pragniemy i na co zasługujemy? Czy to, czego się czasem kurczowo trzymamy ze strachu przed nieznanym nowym jest naprawdę tego warte, by nie podjąć wyzwania? Moze jest. Każdy sam ocenia. Ale jeśli jest tyle warte, to dlaczego nie jesteśmy w tym szczęśliwi?
Co do zaangażowania – lubię pomagać. Robię to zawsze z zaangażowaniem. Nie oczekuję ani wdzięczności, ani nawet tego, że ktoś zrealizuje to, o czym ja mówię. Każdy dochodzi do różnych rzeczy w swoim czasie. Wierzę jednak i tego sama doświadczyłam i doświadczam, że czyjeś wsparcie, rada, pomoc owocują w moim życiu. Niekiedy z opóźnieniem, niekiedy mozolnie i małymi kroczkami, ale jednak. Coś we mnie dojrzewa, zmienia się, porządkuje i wtedy owocuje.
Uczę się też tego, by robić to jak Unia Europejska (to nie moje porównanie – ktoś mi życzliwy kiedyś go użył, ja je tu po swojemu poniżej rozwijam), czyli:
– najpierw Unia inspiruje do działania,
– potem Ty wykazujesz gotowość wniesienia wkładu własnego lub pokazujesz już wykonane działania jako wkład własny oraz pokazujesz koncepcję/projekt/cel, wskazujesz swoje potrzeby w tym zakresie
– Unia udziela środków/zaangażowania w formie zaliczki na to z projektu, co zakwalifikowała,
– rozliczasz potem pierwszy etapu realizacji ze środków własnych i powierzonych (owa zaliczka,
– potem dostajesz kolejne dalsze środki.:-)
(Unia stosuje jeszcze refundację, ale darujmy sobie ten szczegół).
To ma sens. Oszczędzamy energię na to, by ją mieć dla tych, którzy nie szukają tylko poklepania po ramieniu i przyklejenia plastra, ale mają gotowość do podejmowania działania (nawet małych kroków).
To trochę podobnie do tego, co Kamila napisała w „Podrzucam inspirację – przykład, książkę, blog itp.- jeśli ktoś nawet nie zrobi pierwszego kroku to jeszcze nie jest gotowy na zmiany, albo nigdy ich nie zrobi.”
Staram się też unikać formy typu: „ja na Twoim miejscu”, bo przecież tylko ten ktoś jest na tym miejscu, ja nie i tylko on zna wszelkie uwarunkowania. Mogę co najwyżej powiedzieć swoją historię albo powiedzieć, co wydaje mi się dobrym rozwiązaniem.
Przy pomaganiu ważne jest też coś, czego się nauczyłam niedawno: nie rób za kogoś, bo nie będzie z tego pożytku dla niego. Możecie podzielić zadania i robić wspólnie lub tylko doradzaj, ewentualnie pokaż jak Ty to robisz lub jak robią to inni.
Pozdrawiam, Ewa
A ja jako 'radobiorca’, wielu rad również od Alexa, powiem, że rady i wskazówki bardzo się przydają. Nie wszystkie wprowadziłam w swoje życie i nie od razu, gdyż trudno jest otworzyć się na zmiany swojego życia. Choć nie jest ono doskonałe i na wielu poziomach nie jest nawet zadowalające to łatwiej i wygodniej jest tkwić w tym co znane niż iść dalej w coś co jest nowe. Trudno się wychylić i zrobić pierwszy krok. Później jak po takim pierwszym kroku widzimy, że żyjemy to kolejne przychodzą o wiele łatwiej. Nie zgodzę się z tym, że nie warto angażować się nawet w wyglądające beznadziejnie przypadki. Trzy lat temu byłam takim beznadziejnym przypadkiem. Alex dał mi trochę swojego czasu, swojej wiedzy i choć wtedy nie wszystko trafiało do mnie to pobudziło na tyle, że krok po kroku zmiany następowały. Dziś jestem w innym miejscu a rozpoczęte wtedy zmiany wciąż się toczą. Również dzięki osobą, które poznałam tu oraz takim dyskusją i radą różnych osób tu będących.
Dziękuję Wam za to!
Ewa W
Napisałaś: „Tak wiec proste: jeśli ktoś ma wszystko, to oczywiście głupotą z tego rezygnować i iść za niczym. Ale czy naprawdę to, co nazywamy wszystkim jest wszystkim czego pragniemy i na co zasługujemy? Czy to, czego się czasem kurczowo trzymamy ze strachu przed nieznanym nowym jest naprawdę tego warte, by nie podjąć wyzwania? Moze jest. Każdy sam ocenia. Ale jeśli jest tyle warte, to dlaczego nie jesteśmy w tym szczęśliwi?”
Dziękuję Ci za te słowa. Bardzo mądre i bardzo prawdziwe i do tego inspirujące do działania.
Pozdrawiam serdecznie!
Kiedyś wydawało mi się, że to dobry uczynek, gdy dam komuś radę. Wydawało mi się, że jeżeli „widzę”, że ktoś popełnia błąd, to nawet jeżeli nie pyta mnie o radę to powinienem mu powiedzieć. Uważałem tych, którzy nie udzielają rad za egoistów, którzy mają drugiego człowieka za przeproszeniem „gdzieś”.
Potem dojrzałem i zrozumiałem, że tak na prawdę to nie wiem co jest dobre dla drugiego człowieka. Nie wiem, czy dana osoba powinna postąpić tak jak ja. Po prostu nie mam jej zestawu genów, doświadczeń, myśli, przekonań, ograniczeń etc.
Jeżeli jestem wyraźnie proszony o radę to ją udzielam zaznaczając, że to tylko spojrzenie z mojej perspektywy. Uważam, że nie mam prawa ingerować w życie innych ludzi i nieproszony wpływać na ich życie.
Myślę, że kluczem w tej dyskusji jest słowo angażować się.
Gdy już występuje zaangażowanie się pojawiają się oczekiwania związane z tym zaangażowaniem się. Przykładem jest tu zarówno temat Malwiny jak i KarolaX i pewne refleksje niektórych osób, również w tym poście dotyczące podjętych decyzji obu osób.
Pomaganie to sztuka łączenia mądrego DLA SIEBIE pomagania innym i dobrego dla INNYCH pomagania innym.
Pomaganie innym, gdzie zaczniemy najpierw od siebie pozwala:
– określić:, po co chcemy pomagać? i co się z tym wiąże dla nas? oraz kim jesteśmy, kiedy pomagamy?
– ustalić, jakie kryteria/zasady i inne chcemy stosować przy pomaganiu,
– wiedzieć, jakie my sami mamy zasoby (w szerokim tego słowa znaczeniu), które pozwalają nam dobrze pomagać innym
Moim zdaniem pomaganie nie jest tożsame z dawaniem rady, bo to pierwsze (pomaganie) jest pewnym procesem, podczas gdy to drugie (radzenie) może być (chcę podkreślić słowo- może) tylko elementem.
Trochę generalizując (wybaczcie) w Polsce jest bardzo silna tendencja do radzenia w ogóle, dawania rad bez pozwolenia osoby, której dajemy (Alex pisze bez zlecenia), obrażania się, kiedy rady nie zostały wykorzystane, błyskawicznego dzielenia się swoim doświadczeniem, swoim widzeniem sytuacji i swoimi rozwiązaniami tej sytuacji itd. W niektórych firmach Menedżerowie wręcz mówią mi-, ale my musimy wiedzieć, znać odpowiedzi, znać rozwiązania, wiedzieć, co doradzić, kiedy ludzie przychodzą …. I mamy tu dwa słowa powtarzające się: MY i MUSIMY.
Dobrowolność, gotowość, świadomość, co dokładnie robię, zadbanie o siebie w pomaganiu i uczeniu się tego procesu, to według mnie kluczowe elementy mądrego dla siebie i dobrego dla innych pomagania innym.
Dobrowolność – to moja dobra wola, którą okazuję bez przymusu i bez oczekiwań wzajemnych,
Gotowość – to, że mogę, (co jest czymś innym, niż chcę) podarować coś drugiej osobie,
Świadomość, co dokładnie robię – to są te kryteria/ zasady i inne, które przyjmiemy,
Zadbanie o siebie w pomaganiu i uczeniu się tego procesu – obserwacja siebie w tym procesie i tego, co się ze mną dzieje i komunikowanie tego.
Tak to wygląda u mnie.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie,
Znośność …. piękne słowo nie sądzicie. Ludzie mają umiejętność akceptowania znośnych sytuacji ( parafrazując Marysię ). Znośnych czyli jakich? Nijakich – i przecież o to właśnie chodzi, na tym piękno polega. Bo w znośności nie ma nic z życia. Radości nie ma, szczęścia nie ma, nawet bólu nie ma. Jest miałka nadzieja, że może będzie lepiej i bezsilna frustracja że jeszcze nie jest… Bo teraz jest znośnie.
Dam wam przykład: PIES. Takie zwierzę się znaczy.
Taki pies którego właściciel katuje – no ma źle. I taki zabiedzony pies – nazwijmy go Burkiem, bo szkoda żeby biedactwo zostało bezimienne, i taki Burek zazdrości. Azorowi zazdrości tego że po Azora przyszli i zabrali go do schroniska. Tam jest jedzenie, zimą znajdzie się kawałek koca żeby nie było zimno, jest super. Jest lepiej. Schronisko to dla Burka jest marzenie. Ale nie ma co się rozmarzać, bo za niedobrą minę można kijem po grzbiecie zarobić…
Burek to ma nieciekawie, pomyślał sobie Azor. Pamięta jeszcze jak to źle bywało. Głód, chłód, i za przeproszeniem smród bo przecież łańcuch krótki a pies też czasem musi… Ale ja – Azor – to mam znośnie. Jedzenie jest, nie zamarza, posprzątają mu, czasem nawet mnie umyją. Ten weterynarz schroniskowy w sumie fajny gościu, to że czasem strzykawką kłujnie to może nie najmilsze ale podrapie potem za uchem więc warto być dzielnym. Gdyby tylko tak częściej ktoś mnie drapał… Widziałem jak zabierali Pimpka, taka fajna rodzinka z takim chłopcem który go przytulał… On to ma dobrze, na spacery chodzi, może się położyć u nóg swojego pana, jest szczęśliwy, widziałem jaki był szczęśliwy jak go zabierali. Jak skakał i się tulił. Też bym tak chciał… Wcześniej trochę go gnębili za to ze się tak do ludzi spoufala, bo przecież to przez ludzi było nam źle. On miał trudno, ale się nie dał… Ja tak chyba nie umiem… Ale może kiedyś i mi się poszczęści… Chociaż jestem tu już długo, mógłby ktoś mnie zabrać… Ale ne ma co narzekać, mogło być gorzej… Jest znośnie… – w takich psich rozmyślaniach pogrążył się Azor w półśnie aż do kolejnej pory posiłku.
Ale mi się udało – pomyślał Pimpek. Ciężko pracowałem żeby mi się udało. Nauczyłem się podawać łapę, czekałem w godzinach odwiedzin i uśmiechałem się do ludzi. Warczałem tylko na tych złych – bo pamiętam przecież jak to było w budzie, na zimnie, gdzie za nic obrywało się kijem po grzbiecie. Ale do dobrych się uśmiechałem. I skakałem i pokazywałem im jaki jestem fajny. To nie było łatwe – bo przecież długo myślałem ze wcale fajny nie jestem. Ale jak poczułem jak pierwszy raz przytulił mnie weterynarz – wiedziałem że tego chcę. Człowieka. Dobrego człowieka który będzie mnie kochał. Koledzy w schronisku byli czasem wredni że ja się tak staram, że ćwiczę te sztuczki, ze hałasuję… Jeden nawet ugryzł mnie w ucho – o tera jest takie trochę poszarpane. Inni wyganiali mnie od miski – bo jestem mniejszy i słabszy, bo się podlizuję mówili. Ale miałem marzenie. To prawda w schronisku było znośnie, wcale nie źle tak jak w budzie… Ale miałem marzenie. I dałem z siebie wszystko. Tak bardzo się starałem… I teraz mam swoich Ludzi. Oni mnie kochają. I ja ich kocham. Nie myślałem że jeszcze pokocham Człowieka. To w końcu prawie taki człowiek jak tamten z kijem. Bałem się go pokochać, czasem nawet szczerzyłem kły, tak się bałem. Ale postanowiłem że się nie dam – to przecież tylko strach. Nie można żyć strachem. Miałem marzenie. I teraz mam DOM i mam RODZINĘ. I MIŁOŚĆ. Dużo miłości. Ciekawe czy Azor kiedyś się odważy…
Nie mówmy proszę o znośności… Znośność to mit – to wmówiony nam przez połowę świata stan w którym szczęścia nie ma, jest emocjonalne minimum z minimum… Ale jest… A mogło być gorzej… To oglądanie się za siebie… I oglądanie się na halucynacje rzeczy które mogłyby być.
Zboczyłam z tematu – ale po przeczytaniu posta Marysi miałam potrzebę podzielenia się z wami przemyśleniem na temat tych dwóch zdradliwych słów które być może zaginęłyby w morzu literek…
Do pomagania wracając – Katarzyna napisała ważne zdanie:
„Myślę, że kluczem w tej dyskusji jest słowo angażować się. Gdy już występuje zaangażowanie się pojawiają się oczekiwania związane z tym zaangażowaniem się.”
Diabeł, jak wiadomo, tkwi w szczegółach, toteż żeby przekonać się o tym że za zaangażowaniem idą oczekiwania trzeba… Pomóc ( spróbować pomóc ) kilka razy. I przekonać się jakie będą skutki. Te złe ( można oberwać po uszach za autentyczną chęć pomocy ), te „znośne” ( kiedy ktoś kiwa głową ale nawet nie poświęci jednej myśli na to żeby pomóc samemu sobie ), ale i te dobre ( kiedy ktoś zakasa rękawy i mierzy się z problemem, staje się szczęśliwszy czy cokolwiek w ten deseń ). A te dobre dają … skrzydeł. I podszeptują, że skoro są ludzie którzy chcą korzystać z pomocy to przecież znajdą się ludzie którzy w razie czego pomogą :) A skoro nie ma sytuacji bez wyjącia to i w najgorszym życiowym labiryncie wyjście się znajdzie.
Czego więc się bać?
Ano odstawienia tej iluzji o której pisała EwaW. To odebranie sobie tej iluzji boli… Zresztą chyba zawsze boli zabieranie z życia czegoś co nas mami… Taki trochę odwyk dla „nadziejowych narkomanów”. Nadzieja w końcu umiera ostatnia a potem zostaje … rzeczywistość.
Ech… Miałam chwilę i tak mnie naszło, że znów się rozpędziłam…
Buziaki
Koci
Witam wszystkich!
Ja sobie myślę tak: jak ktoś prosi o radę, to (jeśli się na tym znam) pomagam. Nie ma znaczenia czy ktoś z tej rady od razu skorzysta czy nie. Zakładam, że ludziom trzeba dać szansę popełnienia błędu żeby czasem zrozumieli, że powinni postąpić inaczej. Niektórzy po prostu muszą się sami na sobie przekonać, że tak jest źle. Czasem też po jakimś czasie to przemyślą i jednak zrobią „jak trzeba” :)
Poza tym gdy ktoś nas prosi o radę to chce żebyśmy podzielili się z nim swoją wiedzą. Celem więc jest wymiana wiedzy, a nie uzyskanie konkretnego działania.
@Kocimiętka
Próbowałem kilka razy zignorować twą wypowiedz ale jakoś nie dane mi to jest. Nie wiem jak moja wypowiedz zostanie odebrana ale na wszelki wypadek oznajmiam, że nie ma ona na celu obrażenie kogokolwiek.
W mej opinii mieszasz całkiem logiczne rzeczy z całkiem nielogicznymi i o ile sugerując to dziecku można na te uproszczenia przymknąć oko to patrząc na to z perspektywy bloga który ma być min. o rozwoju osobistym jakoś nie mogę przejść obok tego do porządku dziennego.
Widzę bowiem problem w tym, że to co sugerujesz nie dość że nie ułatwia wyjścia z dołka to jeszcze często do niego może doprowadzić. Uzależniasz bowiem szczęście (wartość) człowieka od rzeczy które go otaczają, jedne uznajesz za be drugie za znośne jeszcze inne za fajne używając do tego opinii które widuje w kolorowych pisemkach z dużą ilością obrazków: Musisz mieć to, to i tamto żeby być SZCZĘŚLIWA!
A właśnie takie nastawienie jest kluczem do zniewolenia człowieka. Zawsze bowiem pojawia się strach gdy jest szansa na stratę togo co uznajemy za 'szczęście’, tak więc wielu ludzi sprzedaje siebie kawałek po kawałku z obawy przed utratą tego ‘szczęścia’, do czasu, aż człowiek się stanie twoim 'Burkiem’.
W mojej opinii żaden poziom posiadania (nie tylko przedmiotów) nie gwarantuje szczęścia tak długo jak nie umie się spojrzeć na życie jak na daną nam szanse. Im trudniej bowiem mamy tym więcej możemy dowieść.
Pozdrawiam!
Witam,
Szczęscie jest wartością niezależną tak jak i wolność. To wartość, która jest w nas, bez względu na otoczenie, które się zmienia. Rzeczywistość wokół nas również się zmienia. Ale szczęście i wolność pozstają wartościami niezależnymi wobec niej. Nie są iluzją. Są uczuciem w nas istniejącym, częścią naszej osobowości i naszego postrzegania świata.
Ludzie w czasie wojny w obozach koncentracyjny pozostawali wewnętrznie wolni. W filmie „W pogoni za szczęściem” możecie zobaczyć determinacje głownego bohatera w walce o swoje szczęście.
Sporo w życiu przeżyłam i dobrego i złego. Mam duże doświadczenie życiowe i zawodowe.
Cały czas pozostawałam wolna i szczęśliwa.
pozdrawiam serdecznie
Monika
@ Lasu aka Marek Kozieł
Nie obawiaj się proszę bo Twoja konstruktywna krytyka jest jak najbardziej słuszna. Przyjmuję ją z pokorą – zwłaszcza że zwróciłeś uwagę na mój szalenie poważny błąd.
Zgadzam się jak najbardziej z twoją uwagą – jest absolutnie trafna i w sumie to jakoś nie przyszło mi do głowy w ten sposób interpretować tego co napisałam. Dziękuję ci za nią :)
Wybacz moje niedopatrzenie / złe sformułowanie / nieprecyzyjne wyrażenie myśli.
Mój post był ( jak w pierwszym zdaniu zaznaczam ) o tym co jest „znośne”. O tym ze wielu ludzi z wielu powodów rezygnuje z osiągania tego czego chcą, ze stawania się tym kim chcą się stać – w imię kultywowania „znośnego stanu rzeczy”.
Obiecuję następnym razem przemyśleć uważniej moje wypowiedzi i zwrócić uwagę na tego typu „kwiatki”.
Pozdrawiam ciepło
Koci
Cześć :)
Przede wszystkim dziękuje ci Alex za to że znajdujesz czas na prowadzenie tego bloga. Jeśli o mnie chodzi to wiele z twoich wskazówek pomaga mi sprawnie układać wiele kwestii życiowych, w których zrobiło mi się spore zamieszanie.
„Przerobiłam” też ostatnio kwestię pomocy innym i dochodzę do wniosków podobnych do tych o których piszesz. Pomagałam wszystkim i chętnie, niestety w wielu przypadkach druga strona często wykorzystywała moje zaangażowanie sama wnosząc niewiele, działo się to oczywiście za moim przyzwoleniem, ponieważ czułam się odpowiedzialna za wynik takich działań. Miałam jednak na nie mały wpływ, więc z reguły czułam się tylko coraz bardziej sfrustrowana. Dlatego zmieniłam to podejście na dużo zdrowsze i oszczędzające mój prywatny czas, i.. nauczyłam się odmawiać. Nie udzielam się też nieproszona ;) Jeżeli już decyduję się pomóc dokładnie omawiam z drugą stroną kto co robi i za co odpowiada.
Dla mnie najtrudniej jednak było zamknąć buzię na kłódkę i pozwolić się wykazać drugiej stronie, wtedy jeżeli zależy jej na zmianie znajdzie rozwiązanie albo zapyta.
Pozdrawiam wszystkich :)
Aśka
Witam,
tak troszkę z innej beczki. Chciałam poruszyć troszkę inny temat. Próbowałam kilka razy wysłać to jako sugestie postu lecz się nie udało więc piszę. Niedługo mój kolega z roku bierze ślub. Z tego też powodu wywiązała się rozmowa z innym kolegą odnośnie prezentu (dodam, że „Pan młody” zażyczył sobie kino domowe za ponad 1500zł). Kolega z którym rozmawiałam stwierdził, że nie ma zamiaru wydawać 100zł/osobę w formie składki na prezent bo on to w sumie aż tak Pana młodego nie lubi. Poza tym uważa, że pozapraszał dużo ludzi tylko dla prezentów i gdyby on brał teraz ślub to zaprosił by co najwyżej 2 osoby z naszego roku. Zdziwiłam się ponieważ zawsze trzymaliśmy się w jednej paczce razem z 3 innych znajomych. Nie powiem… traktowałam ich nawet jak przyjaciół. Jednak po tej rozmowie zaczęłam troszkę nad tym myśleć. Prawdą jest, że poza wydziałem raczej nie mamy kontaktu (chyba, że chodzi o uczelnię). Jaka jest więc definicja przyjaźni? Czy wystarczy, że możemy komuś powierzyć nasze najskrytsze sekrety nie widując tej osoby zbyt często. Od 10lat znam się z moją (za taką ją uważam) przyjaciółką. Chodziłyśmy razem do jednej klasy w liceum. Spędzałyśmy naprawdę dużo czasu. Wie o mnie naprawdę wszystko. Ja o niej również. Jednak gdy zaczęłyśmy studiować to przestałyśmy widywać się tak często. Widzimy się rzadziej niż raz na miesiąc ale wiem, że jeśli mam problem to mogę się do niej zwrócić. Rozmawiamy czasem na gg, smsujemy. Czy można to nazwać przyjaźnią? Myślę, że tak. Niestety rzeczywistość sprawia, że nie ma się tyle czasu dla innych ile by się chciało. Jednak bliskie osoby mogą mimo tego pozostać bliskie. Co o tym sądzicie?
@Karolina
Hej ;) Mam podobne doświadczenia jak Twoje. Patrząc wstecz dochodzę do wniosku, że z osobami, z którymi utrzymywałem kontakt( spotykałem się codziennie, dużo przy tym z nimi rozmawiając) oparty głównie na sprawach związanych ze szkołą po wyjściu z niej kontakt często się urywał.
Teraz będąc na uczelni dużo czasu( więcej niż z rodziną) spędzam z osobami, z którymi łączą mnie kontakty podobne do powyższych. Czy wśród tych osób są moi przyjaciele? Nie sądzę. Chodź moim zdaniem nazwać kogoś przyjacielem można dopiero z perspektywy czasu i wspólnych przeżyć. Co nie przeszkadza mi pójść z tymi osobami od czasu do czasu na studenckie piwo czy podobne integracje.
Znam też osoby, które mogę nazwać bardzo dobrymi znajomymi lub nawet przyjaciółmi. Relacje z nimi staram się opierać na np. wspólnych zainteresowaniach, sporcie czy innych przyjemnościach. Z częścią z nich znam się wiele lat. Z niektórymi z nich nie spotykam się często, ale wiem że mogę do nich zadzwonić kiedy mam jakiś problem.
@Marcin, Karolina
Moim zdaniem przebywanie z różnymi grupami ludzi od podstawówki po studia jest dobrym sprawdzianem, pokazującym kto jest naprawdę twoim przyjacielem, a z kim wiążą Cię jedynie wspólne interesy typu zdać do następnej klasy, albo zaliczyć studia.
Kończy się dany etap, kończą się wspólne interesy i widzisz jak bardzo zależy na kontynuowaniu znajomości z Tobą kolegom, koleżankom i przede wszystkim jak bardzo Tobie zależy na tych znajomościach gdy już nie macie tych wspólnych interesów. Widzisz kto Cię akceptuje jako człowieka, a kto jako np. możliwość ściągnięcia na następnym egzaminie ;)
Z takiego odsiewu trzeba się cieszyć, bo wtedy najłatwiej zauważyć jacy ludzie nas otaczają.
Piszę tylko o konkretnych przypadkach, ale pewnie podobnie jest w przypadku innych wspólnych interesów.