Dziś przypomnijmy sobie dwa podejścia do działań innowacyjnych. Ci, dla których to, co napiszę poniżej jest oczywiste zechcą mi wybaczyć, niemniej zanim pójdziemy dalej muszę mieć pewność, że wszyscy Czytelnicy znają te koncepcje.
Generalnie mamy dwa podejścia do kwestii innowacji:
1) Tradycyjne europejskie podejście, polegające na tym, że dużym nakładem pracy i środków finansowych, przez długi okres czasu wypracowujemy jakieś rozwiązanie, które powinno przynieść bardzo dużą różnicę w stosunku do istniejących.
Zaletą tego podejścia to przede wszystkim możliwość stworzenia czegoś zupełnie nowego i przełomowego
Wad jest kilka:
- spory nakład czasu i środków finansowych podnosi ryzyko w wypadku niepowodzenia takiego działania, lub obrania dla niego chybionego kierunku
- wymaganie takiego dużego nakładu utrudnia przekonanie decydentów do konieczności udostępnienia odpowiednich zasobów
- długi okres pracy nad taką innowacją przynosi ryzyko zniechęcenia i wypalenia ludzi biorących w przedsięwzięciu
- ten sam długi okres powoduje, że w międzyczasie pracujemy przy pomocy starego rozwiązania, które niekoniecznie odpowiada już stanowi techniki, oczekiwaniom klientów itp.
- ten sam długi okres przynosi ryzyko, iż podczas kiedy my będziemy w połowie inwestycji gwałtowne zmiany w otoczeniu uczynią przygotowaną zmianę nieadekwatną lub wręcz bezsensowną.
2) Pochodzący z kultury japońskiej Kaizen, polegający (w dużym uproszczeniu) na ciągłym wprowadzaniu niewielkich ulepszeń istniejącego rozwiązania.Te zmiany wprowadzamy permanentnie, jak najczęściej. Prowadzi to do nieustającego, stopniowego (inkrementalnego) poprawiania naszych metod działania czy produktu, co kumulując się przez dłuższy okres czasu też może prowadzić do bardzo dużych zmian
Zalety tego podejścia to:
- niewielki koszt takiej zmiany powoduje, że związane z nią ryzyko jest znacznie mniejsze i w związku z tym można śmiało trochę poeksperymentować
- ze względu na powyższe łatwo przekonać decydentów do udostępnienia nam zasobów niezbędnych do wprowadzenia takiej zmiany
- szybko widać rezultaty, co pozytywnie wpływa na motywację :-)
- możemy szybko dopasowywać nasz produkt/usługę/sposób robienia czegoś do zmieniających się wymagań i okoliczności
Podstawowa wada to…… jak zapewne domyślacie się :-), raczej nie da się w ten sposób stworzyć czegoś zupełnie nowego i przełomowego.
Która z metod jest lepsza? To zależy :-)
Problem polega na tym, że w bardzo wielu przypadkach, zarówno w sprawach biznesowych jak i osobistych wielu ludzi działa tak, jakby istniała tylko metoda dużych inwestycji. Sprawami życia prywatnego zajmiemy się w następnym poście, dziś proponuję zastanowić się nad błędami, które popełniamy w praktyce zawodowej.
Ilu młodych przedsiębiorców ma wyobrażenie, że trzeba zacząć od „porządnej” firmy, z biurem, meblami, porządnym samochodem i ew. pracownikami? Takie wyobrażenia to jeden z największych „zabójców” młodych startupów. Moje pierwsze oficjalne przedsięwzięcie (software w Austrii) rozpocząłem w sypialni wynajmowanego mieszkania a na pierwsze wizyty u potencjalnych klientów jeździłem taksówkami (bo mój zardzewiały i poobijany samochód był za mało reprezentacyjny) :-)
Podobnie dyskutując z młodymi managerami i pracownikami w firmach często spotykam się ze zdaniem, że tylko duża zmiana (restrukturyzacja, nowy system komputerowy itp.) zmieniłaby sytuację. Taki sposób postrzegania często przesłania widok na proste i nieskomplikowane usprawnienia, których regularna implementacja przyniosłaby duże korzyści, właśnie przez kumulowanie się ich efektów.
Dziś, czy chcemy czy nie, stoimy na progu poważnej recesji, a to oznacza, że aby odnieść sukces, a często po prostu przetrwać nie możemy prowadzić naszego biznesu tak jak dotąd.
Z jednej strony oznacza to, że innowacyjność będzie bardzo w cenie, z drugiej znaczne ograniczenia w dostępnych zasobach i niechęć ponoszenia dużego ryzyka przez decydentów. W takiej sytuacji podejście kaizen może umożliwić nam jakiekolwiek działania innowacyjne, a to czasem wystarczy, aby uzyskać przewagę nad konkurencją. I konkurencja w tym znaczeniu to niekoniecznie tylko inna firma, bo nawet we własnej będziemy mieli wielu chętnych do coraz bardziej ograniczonych zasobów.
I jeszcze jedno, nie dajcie się zmylić faktowi, że kaizen najpierw został zaimplementowany w firmach produkcyjnych. Sam w latach 90 w Niemczech byłem jednym z 11 ludzi, którzy wprowadzali kaizen w sporej (ponad 1000 zakładów) sieci firm handlowo-usługowych i dawało to obiecujące rezultaty. Co prawda ze względu na mentalność Polaków trochę czarno widzę wprowadzanie klasycznego kaizen u nas, ale przecież jest zasada Pareto :-) Te 20% często wystarczy!
Pomyślcie, jak możecie to zrobić w Waszej praktyce.
PS: O zastosowaniach w życiu prywatnym porozmawiamy sobie następnym razem.
Alex piszesz : „Ilu młodych przedsiębiorców ma wyobrażenie, że trzeba zacząć od “porządnej” firmy, z biurem, meblami, porządnym samochodem i ew. pracownikami?”, znam osobę, która cały czas się waha czy otworzyć swój business. Przeraża ją myśl, jaki musi mieć wkład na sam początek, znam tez inna osobę, która zamiast wyliczać koszty po prostu założyła firmę i działa, a powoli dochodzi do tego co powinno w niej być. Moim zdaniem metoda small steps jest lepsza niż zmiana o 180st.
Witaj Alex,
Zdecydowanie bardziej odpowiada mi podejście drugie. Takie małe zmiany wprowadzam do mojej firmy cały czas. Często informacja zwrotna od klienta staje się zaczątkiem zmiany. Na poczatku zmiana jest wydawałoby się kosmetyczna, potem dochodzi do niej druga zmiana i trzecia itd. i mamy „efekt motyla” Po jakimś czasie mamy innowacyjny nowy system. Może zmiana nie jest spektakularna w jednej chwili, jednak w końcowym efekcie otrzymujemy podobną innowację małymi krokami. To w małej firmie.
Do podejścia 1 wydaje mi się adekwatny przykład z modelami samochodów. Wprowadzamy nowy model i dopracowywujemy usterki eksploatacyjne. Nowy model jest spektakularny, kosztowny, czasochłonny. Usterki wpływaja na opinie u klientów jednak są na bieżąco wyłapywane. Ważne, żeby nie rzutowały na cały obraz wartości nowego modelu ( np. „ten samochód ma wadliwą skrzynię biegów” – idzie fama po klientach i pismach samochodowych i trzeba wielu nakładów, żeby przekonac odbiorców, ze ta wada została usunięta albo jej wcale nie było ;-) ), bo wtedy wszystko można wyrzucić do kosza. Praktycznie ważny jest każdy element włącznie np. z nazwą, która musi być zrozumiała i dobrze przetłumaczona na dany język. Jest taka anegdota o pewnym modelu samochodu, że klienci go nie kupuja bo nie umieją wymówić nazwy :-)
W nowej firmie, skupiałabym się raczej na szukaniu klientów i rynków zbytu, żeby ją „rozbujać”. Proponowane przez Ciebie rozwiązania są tego przykładem. Spotykać też się można w kawiarnii, restauracji, wynajętym pokoju lub u klienta zamiast w sypialni prywatnego mieszkania jeśli nie ma się jeszcze biura. A w otoczke zainwestować z pierwszych zysków.
Podejście drugie wydaje mi się również odpowienie dla organizacji ” uczących się”, czyli feedback – zlokalizowanie blędu – rozwiązanie – zmiana. Od razu jak najszybciej jednak spokojnie.
W życiu prywatnym, o którym potem :-) również wprowadzam na bieżąco małe zmiany.
Jednak wydaje mi się, że aby podejście drugie mogło skutecznie funkcjonować, niezbędna jest dobra komunikacja, dobra relacja i elastyczność organizacji oraz wyznaczenie pozytywnych ciągłych zmian jako cel. Jak sądzisz?
Pozdrawiam serdecznie
Monika
Witajcie! Bardzo ciekawy blog! A propos filozofii Kaizen i 'continuous improvement’ często pomimo najlepszych chęci i wiedzy managementu w dużych korporacjach (szczególnie 'na produkcji’) cały sens tego podejścia jest niejednokrotnie wypaczany. Przykłady z własnego doświadczenia mogłabym mnożyć. Otóż przykładowo ulepszanie procesu produkcyjnego polega na np. zmniejszeniu zużycia drutu o 15mm na każdy metr. Często pracownicy są przymuszani do dokonywania takich ulepszeń procesu regularnie, ale prędzej czy później ZAWSZE nadchodzi taki moment, że bez fundamentalnych zmian istoty procesu nie można już wprowadzić już żadnych sensowych ulepszeń. To dla przestrogi dla wszystkich fanatyków ”continuous improvement’ ;).
Kaizen w przemysle software’owym to rodzina Agile. Nie jest prawda, ze nie sprawdza sie ona w duzych projektach. Uczestniczylem w kilku prowadzonych wg. tej metodologii i dosc dobrze to sie aplikuje. Generalnie mozna powiedziec, ze lepiej w calkowicie nowych niz juz istniejacych projektach (wtedy wdrazamy to w srodku cyklu zycia produktu). Realnym problemem jest ilosc ludzi pracujacych nad produktem (wtedy mamy np. problem z komunikacja pomiedzy poszczegolnymi pracownikami). Mozna ten problem rozwiazac stosujac zasade 'dziel i zwyciezaj’. Generalizujac i z perspektywy branzy IT zalety 'iteracyjnosci’ sa nastepujace:
1. Widac poczatek i koniec (mozna swietowac ;-) !).
2. Mniejsze jest latwiejsze do ogarniecia (kto pracowal w czesci deweloperskiej IT wie o czym mowie).
3. Wiadomo co ulego zmianie/co dodano i gdzie – zatem mozna ograniczyc zakres testow (oszczedzamy czas czyli pieniadze).
4. Iteracja 'n’ daje feedback w 'n+1′. Wiemy czy cos (jakas funkcjonalnosc) nie zostala zepsuta lub blednie zrozumiana.
5. Zespoly pracujace blisko klienta moga na biezaco prezentowac postepy – ograniczamy sytuacje kiedy klient na koncu mowi 'A mysmy mysleli, ze ….’.
6. Mozliwosc dynamicznego okreslenia ilosci pozostalej pracy – przy innowacyjnych projektach nie wiadomo zwykle jak cos rozwiazac i ile zajmuje to czasu.
Wady:
1. Potrzebna dobra komunikacja w zespole (czyli dobor odpowiednich pracownikow). Odpowiedni podzial systemu np. na komponenty (odwieczny problem co taka 'czesc’ powinna robic a czego nie powinna – bo to powinna inna).
2. Trudnosci w zastosowaniu do juz istniejacych produktow – rozwoj. Wtedy musimy zaczac stosowac ta metodologie w juz istniejacych ramach, co moze byc trudne.
3. [Najwazniejsze] Z tego co widzialem 'na wlasne oczy’ wynika mi, ze najwiekszy problem jest z tzw. 'decydentami’ – jakkolwiek ich nazywamy. Dokladniej, opor i strach przed czym nowym – co moze sprawic klopot i co czasami nie dokonca rozumieja.
Marcin
http://pl.wikipedia.org/wiki/Agile
Anno, problem jest taki, że taka osoba nie wierzy w sensowność przedsięwzięcia. jak ja kiedyś pisałem – kilka dobrych tysięcy złotych warto mieć na same [podatki przez powiedzmy 6-12 miesięcy, zanim zacznie się robić ciekawiej finansowo. Sam mam ten problem, że nie mam tak dostatecznej poduszki. Jeden lubi ryzykować i pójdzie „w ogień” i mu się powiedzie. Znam też historie takich, którym się nie powiodło… Oczywiście lepiej się skupiać na „mnie się uda”, ale życie „to nie je bajka, to je bitwa”…
A „wypasu” firmy nie potrzeba, do pełnego mobilizmu „firmy” wystarczy telefon za 100zł, prepaid za 20zł, samochód za jakieś 5000zł i laptop za 1500zł. Co więcej większość ludzi JUŻ to ma, więc w czym problem jeśli chodzi o „wypas” :) Może skieruj tą osobę na tego bloga, naprawdę, może zmieni swoje podejście do własnej działalności? :) Bo ja zaczynam o tym myśleć, o otworzeniu własnej DG, tylko poduszkę mam za małą i ten fakt mi się zdecydowanie nie podoba. Póki co chciałbym poznać nowe firmy i branże jako pracownik, bo doświadczenie może mam i ciekawe, ale muszę poznać coś innego, oraz zwiększyć swój zapas kapitału.
Moniko, jeśli chodzi o samochody to takie testowanie „na użytkownikach” jest dość niemiłe, bo zraża się klientów. Co więcej takie akcje serwisowe w stylu wadliwych przewodów hamulcowych, itp to moim zdaniem delikatna przesada. Są pewne granice… A mowa o tych przewodach w „poważnej” firmie samochodowej na literę „M”, której symbolem jest gwiazda… Była afera parę lat temu. Więc są pewne granice, a przynajmniej winny być. Bo ktoś o tym problemie może się dowiedzieć na trasie. I co wtedy?
W przypadku takiego systemu „małych zmian” jest problem ponieważ… następuje rozmycie odpowiedzialności. Jak przy tych samochodach o których mówisz. Trzeba umiejętnie połączyć oba sposoby, aby nie wyjść przed klientem na dosłownego „osła” (z taką dużą kartką na plecach „ASS”, jak na kreskówkach). Nie można sprzedać niedorobionego produktu, bo zrazi się klienta, a taki klient robi nam negatywny marketing wirusowy.
Witaj Witold,
Oczywiście, że jest granica – nie można testować do granic wytrzymałości na użytkownikach, bo nie bedzie użytkowników.
Akcje serwisowe robi wiele firm samochodowych. W moim Nissanie miałam dwie. Z doswiadczenia wole kupować samochody z modeli już kończących się – czyli końcówka modelu po tzw. face liftingu z max wyposażeniem po cenie schodzącego modelu – najczęściej wszystko juz poprawiono – chociaż nie zawsze.
Sama mając małą i elastyczną firmę wolę jak już pisałam podejście Kaizen ale rzeczywiście łatwiej je zastosować przy czynnościach miękkich.
Gwiazda przyzwyczaiła klientów do produktów idealnych dla elity i dlatego ma wysoki próg odpowiedzialności za produkt. Podobnie jest z biało niebieskim kołem, V i kólkami. Ale te cztery marki to sort samochodów tzw. luksusowych.
Pozdrawiam serdecznie
Monika
Zapomniałam dodać, że z Nissana jestem zadowolona – mimo akcji serwisowych – i pewnie następną markę kupię też taką.
Witam,
W pierwszym przypadku zaletą jest również to, iż wdrożony projekt z rozmachem będzie więcej zarabiał. Jakiś np. nowy produkt pojawi się bardziej dynamicznie na rynku, wzbudzi większe zainteresowanie.
Drugi sposób to bardzo powolne zmiany i tu konkurencja może nas wyprzedzić odbierając tym samym klientów.
Wybór sposobów trzeba wyważyć, bo raz lepszym rozwiązaniem będzie pierwsza opcja a innym razem druga opcja, a decyzje podjąć również w oparciu o obserwację otoczenia.
serdecznie pozdrawiam
Witam, mam dwie uwagi:
– Filozofia Kaizen łączy się z wprowadzaniem ciągłych usprawnień we wszystkich obszarach działania firmy, nawet tych pozornie nie związanych z opracowywanym produktem czy usługą.
Jeśli ciągle kończy się kawa w ekspresie, wszystkich to denerwuje, ale nikt nic nie robi, to znaczy, że metoda nie działa…
Dlatego podstawowym warunkiem zadziałania tego podejścia jest zmiana nastawienia wszystkich uczestników przedsięwzięcia, wzięcie przez nich odpowiedzialności, coś, czego nie da się zapisać w „zakresie obowiązków pracownika”.
– Kaizen można łączyć z metodą „dużych kroków” np. w ten sposób, że w większym, jednorazowym projekcie opracowujemy nowy, przełomowy produkt, a następnie Kaizen pozwala nie spocząć na laurach, bo każdy produkt trzeba pielęgnować, rozwijać, naprawiać późno wykryte usterki. Oczywiście produkt może tutaj oznaczać też np. usługę.
Pozdrawiam
Alex pisze: „Ilu młodych przedsiębiorców ma wyobrażenie, że trzeba zacząć od 'porządnej’ firmy, z biurem, meblami, porządnym samochodem i ew. pracownikami?”
Myślę, że w grupie tej są wszyscy, którzy nie przeczytali ani jednej książki o powstaniu takich firm, jak Apple, Microsoft, Amazon, Google itp. Nie przeczytali o spaniu w biurze, jedzeniu hamburgerów, biurkach zrobionych ze starych drzwi i o sprzedawaniu „kota w worku”, czyli zaledwie koncepcji wyrobu, który dopiero zostanie stworzony.
Witaj Alex,
Jest jeszcze trzecia droga. Najmniej popularna, działająca tylko dla innowacji organizacyjnych i innowacyjnych modeli biznesowych. Polega ona na tym, że wprowadzamy małą zmianę, ale taką która ma potężny wpływ na cały biznes. Zwykle chodzi tu o zanegowanie jakiegoś założenia o które opiera się dzisiejszy sposób zarządzania. Na przykład w projektach zwykle rozliczamy ludzi z tego, aby skończyli każde jedno zadanie na czas. A co by było, gdyby wprowadzić zasadę, że skończenie zadania na czas nie ma znaczenia, liczy się tylko skończenie projektu na czas? I wokół tego nowego założenia zbudować system zarządzania? Zmiana mała a wpływ na biznes potężny – i to na wielu płaszczyznach.
Tym niemniej jednak co by się nie robiło to z innowacyjnością jest tak, że warto wiedzieć co się robi i robić to świadomie. Inaczej można sobie zrobić krzywdę. Post o tym pojawił się ostatnio u mnie: http://www.wlochowicz.com/blog/2008/12/innowacje-organizacyjne.html
A co do wprowadzania technik kaizenopodobnych w innych niż produkcja środowiskach to też to jest możliwe. Właśnie czytam na ten temat rewelacyjną książkę. Jak skończę podzielę się wrażeniami na moim blogu.
Pozdrawiam serdecznie,
Szymon
Moniko,
Nie zgodzę się z jednym – podajesz wszystkie marki niemieckie jako luksusowe. A tak nie jest :P „Gwiazdy” i „Bawarczyki” są markami z wyższej półki, ale pozostałe (czyli koncern VAG – wszystkie marki) są równie luksusowe jak wszystkie inne marki – francuskie, japońskie, amerykańskie… (uwaga, uogólnienie).
TesTeq: nie potrzeba czytać o Jabłku, Małomiękkim i innych wielkich koncernach. Nawet nie wiem czy warto, bo nadal pozostanie pełno marzeń – że jak to „kiedyś” wyjdzie, że ile zarobimy jako CEO takiego koncernu… Jabłko i Małomiękki jak zaczynali to nie sądzili, że wyjdą na takiego giganta i o tym wg. mnie należy pamiętać. Chcieli jak najwięcej zarobić i się rozwijać, rzeczywistość okazała się świetlana. Wystarczy chyba popracować gdziekolwiek gdzie jest szeroka baza klientów, firmy które są lepszymi partnerami handlowymi tam gdzie teraz pracuję często wyrosły z „budy bez ogrzewania” oraz ciężką pracą ich właścicieli. Podałem przykład – ile trzeba do rozpoczęcia pracy – samochód, telefon, laptop i internet. Ewentualnie jak mówimy o handlu to wypadałoby gdzieś składować – na początek można zagracić swoje lokum lub kupić tanio jakiegoś dostawczaka i tam prowadzić magazyn. Można wynająć jakiś garaż (tanie!) i zrobić z niego skład. Jak mówimy o usługach to praktycznie potrzeba zestawu jw. i chęci do pracy.
Witajcie.
Alex piszesz:
(…)”
Więcej wiary Alex, jest zdecydowanie lepiej niż można przypuszczać. Rodacy Polacy świetnie odnajdują się w adaptowaniu japońskich technik.
Kaizen to nie tylko innowacje czysto technologiczne. Kaizen to również „przemeblowanie” na stanowisku pracy, zmiana layout’u itd. Wszystko to co prowadzi do efektywniejszego wykorzystania zasobów, szybszej identyfikacji np. komponentów i redukcji muda to jest kaizen.
Na przykład. Biurko na którym są cztery nieopisane tacki na dokumenty. Opisując tacki (np. 1-faktury exportowe 2-faktury WDT 3-korspondencja WE 4-korespondencja WY) to już jest Kaizen ;)
Helena napisała o możliwości wypatrzenia podejścia kaizen. Całkowicie się z tym zgadzam w szczególności w odniesieniu od bardziej „ambitnych” europejczyków. Innowacji kaizen należy dać żyć własnym życiem przez okres czasu umożliwiający przystosowanie się do całego systemu, natomiast często spotykam się z łańcuszkiem zmian, które przynoszą tylko frustrację.
Monika: Żaden „automaker” nie odważy się wprowadzać nietestowanych / niesprawdzonych rozwiązań. Przecież tu chodzi o zdrowie i życie, oraz o przetrwanie producenta. Wszelkie „market claims” to zawsze niepożądana sytuacja.
Jeśli chodzi o kupno samochodu wychodzącego z produkcji to w 100% się z Tobą zgadzam. Jeśli kiedykolwiek kupował bym nowy samochód z salonu to na pewno nie będzie to dopiero co wypuszczony nowy model z pierwszej partii produkcyjnej.
Pozdrawiam Wszystkich
p.s Śnieg się rozpadał idę się nim nacieszyć ;)
Witold W. Wilk pisze: „Ewentualnie jak mówimy o handlu to wypadałoby gdzieś składować – na początek można zagracić swoje lokum lub kupić tanio jakiegoś dostawczaka i tam prowadzić magazyn.”
Ech, pamiętam ten magazyn sprowadzonych przeze mnie z USA kart kompresji danych dla komputerów PC… pod łóżkiem Mojego Taty. :-) To były czasy! Towar spod łóżka Mojego Taty wędrował do poważnych banków, instytucji i fabryk! :-)
Witam!
Ad1 To podejście EU stosuje w dysponowaniu budżetem R&D. Z dostępnych mi danych widzę, że w wielu przypadkach jest ono wyjątkowo nieefektywne. Urzędnicy spodziewają się propozycji projektów, które powalają na kolana swoją innowacyjnością. W efekcie powstają opasłe dokumenty naszpikowane słowami-kluczami, a końcowe efekty są jakie są. W nowoczesnych technologiach nadal jesteśmy daleko za USA. Mamy piękne dokumenty i raporty. Obawiam się, że słowa typu innowacyjność czy nowoczesne technologie stają się z tego powodu niewiele mówiącym bełkotem, przynajmniej w Europie.
Nowe i przełomowe rozwiązania nie powstają na zawołanie, bo są pieniądze, lecz tworzą je latami pasjonaci – w takim czasie i w takich dziedzinach, które im odpowiadają. Z drugiej strony Ci, którzy naprawdę coś potrafią i do działania potrzebują wsparcia finansowego są w oczach urzędników za słabi, żeby dostać fundusze.
Ad2 Czasami sens ma tylko radykalna zmiana. Trzeba umieć rozpoznać takie przypadki, ale przejście na nią też można, a nawet wskazane jest wykonać płynnie, małymi krokami. Zazwyczaj da się, choć wymaga dodatkowej pracy.
Alex, nie przesądzałbym też, że metodą małych kroków nie da się dojść do roziązań nowych i przełomowych. Sam też doszedłeś chyba do metod działania, które nie mają znanych odpowiedników :)
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Alex, tak jak pisał Wojtek Szywalski, więcej wiary :)
Bywam corocznie na tzw. Forum Wynalazków, gdzie ludzie mogą przedstawiać swoje wynalazki, pomysły, koncepcje. Impreza dość kameralna co prawda, ale wzbudza coraz większe zainteresowanie. Budujący jest już sam fakt, że sporo osób przychodzi choćby tylko posłuchać np. o tym jak jeden pan z drugim postawił sobie w ogródku mini elektrownie wiatrową z zastosowaniem jakiś wymyślnych śmigieł, które wg niego dają o 15% większą efektywność niż standardowe, itp.
Może i większość pomysłów jest głupich czy bezużytecznych, ale liczy się, że komuś się chce, a tym samym innych skłania do myślenia i dyskusji.
Generalnie osobiście stawiałbym na indywidualizm i swobodę, na indywidualne poszukiwanie innowacyjnych tudzież racjonalizatorskich rozwiązań. Nie mówię tu tylko w zakresie działalności gospodarczej, ale o ogólnym nastawieniu. Ważne, żeby takie inicjatywy wspierać, a przynajmniej im nie przeszkadzać, szczególnie w skali państwa.
witam
osobiście mnie cały czas kusi metoda „na europejczyka” :D Jednak dzięki koledze, z którym współpracuję zdałem sobie sprawę, że często trzeba stawiać małe kroczki i zacząć od podstaw (kolega formalnie jest niżej w hierarchii, a jednak dużo mnie nauczył – to jest piękno pracy zespołowej (taki off-topic)).
Mam pytanie dotyczące obu tych metod. Co w przypadku start-upów? Praca nad totalnie innowacyjnym produktem czy wprowadzenie produktu posiadającego drobne innowacje/udogodnienia?
Jeszcze na koniec podziękowania dla Alexa i wszystkich komentujących za sprowadzanie na ziemię. Jestem typem marzyciela i racjonalizacja jest w moim przypadku wręcz wymagana. Mam jednak nadzieję, że nie dam się sprowadzić do końca na ziemię :)
pozdrawiam
P.S. Alex, dlaczego wg Ciebie trudno jest wprowadzić Kaizen w Polsce?
Alex napisałeś: „(…)ale generalnie widzisz polskich pracowników (nawet młodych) spotykających się po godzinach pracy w quality circle?(…)”
Zdecydowanie tak (młodych wiekiem ale nie stażem pracy) – Z tym, że uwaga(!) mówię to tylko z perspektywy organizacji w której pracuję.
Zgadzam się z tym co napisał Krzysiek K. rzucenie hasła w tłum – „ludzie wprowadzamy kaizen” nie ma żadnego sensu bez ciągłej edukacji. Mówię tu nie tylko o szkoleniach, ale przede wszystkim o budowaniu świadomości pracowników.
Na pewno ciekawymi ruchami HR są przeprowadzane cyklicznie konkursy – z nagrodami ;-) na ulepszenia np. w zakresie BHP (w ciągu 3 lat wprowadziliśmy ponad 40 różnych zmian). Na początku nagroda jest dla wielu jedyną zachętą, jednak tak przemycone ziarenko kreatywności często daje duuuży plon w przyszłości.
Napisałeś też: „(…)dodaj że Polacy nie są wychowywani jako team players, dodaj wytresowane u wielu ludzi krytykanctwo i masz odpowiedź(…)”
Z własnych obserwacji wnioskuję, że są to zazwyczaj nabyte i pielęgnowane „talenty”, a jak sam wielokrotnie powtarzałeś „talent” to nie wszystko ;)
Alex, czy możesz podać sposób/przykład wychowywania „graczy zespołowych”?
Pozdrawiam
Anna
Bardzo często najlepsza strategia polega właśnie na tym, aby po prostu zacząć :-)
Monika
Właśnie ten „efekt motyla” pokazujący się często po konsekwentnym ulepszaniu metodą małych kroków jest bardzo miłym bonusem naszych działań. Też tego doświadczałem w moim życiu
Helena
Witaj na naszym blogu :-)
Każdą idee i metodę można wypaczyć tak, że rezultaty będą kiepskie.
Piszesz „Często pracownicy są przymuszani ….”
Takie wypracowywanie innowacji powinno być dobrowolnym działaniem zaangażowanych pracowników! Przymus jest zabójstwem kreatywności!!
Marcin
Agile to w ogóle interesujące podejście, nie chciałem już tego rozbudowywać. Dziękuję za informacje i link dla Czytelników
Szymon
Piszesz o kaizen „tu konkurencja może nas wyprzedzić odbierając tym samym klientów. „
Jak konkurencja ma to zrobić tą pierwszą metodą(chyba że zaczęli jakiś projekt duużo wcześniej od nas)? Twój produkt/usługa jest permanentnie ulepszany, podczas gdy konkurencja stoi na starym poziomie czekając na rezultat „dużego skoku”. Zaczynając z tego samego poziomu bardzo szybko wyprzedzasz konkurencję, która stosuje tę „europejską” metodę innowacji. Prześledź np. historię urządzeń do klimatyzacji. Wymyślili to Amerykanie i na początku byli w światowej czołówce. Niestety poprzestali też na „skokowej” metodzie wprowadzania ulepszeń. Firmy azjatyckie stosując kaizen bardzo stosunkowo odebrały im przywództwo na rynku. Poszukaj tej historii, jest bardzo pouczająca (nie mam teraz jej po ręką)
Krzysiek K
Piszesz: „Dlatego podstawowym warunkiem zadziałania tego podejścia jest zmiana nastawienia wszystkich uczestników przedsięwzięcia, wzięcie przez nich odpowiedzialności, coś, czego nie da się zapisać w “zakresie obowiązków pracownika”. „
Masz rację i z tym w Polsce jest często kłopot :-)
Szymon Włochowicz
Oczywiście, że ta trzecia droga jest możliwa. W poście ograniczyłem się do tych dwóch, dla klarowności przesłania.
Piszesz: „A co do wprowadzania technik kaizenopodobnych w innych niż produkcja środowiskach to też to jest możliwe. „
Oczywiście, że tak. Jak wspominałem w głównym poście robiłem coś takiego w Niemczech.
Wojtek
Piszesz: „Więcej wiary Alex ..” Wiesz, w kwestiach biznesowych wolę pozostawić kwestię wiary teologom :-)
Przeczytaj to, co napisał Krzysiek K, dodaj że Polacy nie są wychowywani jako team players, dodaj wytresowane u wielu ludzi krytykanctwo i masz odpowiedź. Naturalnie są i u nas teamy, gdzie funkcjonuje to dobrze, ale generalnie widzisz polskich pracowników (nawet młodych) spotykających się po godzinach pracy w quality circle?
Tomasz
O dochodzeniu do przełomowych rzeczy metodą kaizen napisałem „raczej nie da się w ten sposób stworzyć czegoś zupełnie nowego i przełomowego. „ :-)
Nie oznacza to, że jest to niemożliwe. Mój przeskok z IT do treningów był dość spory i na początku było trochę perturbacji
Konserw
Jaki związek ma to, co piszesz z metodami, które opisałem?
A propos „raczej nie da się w ten sposób stworzyć czegoś zupełnie nowego i przełomowego. „
Sam piszesz „Generalnie osobiście stawiałbym na indywidualizm i swobodę, na indywidualne poszukiwanie innowacyjnych tudzież racjonalizatorskich rozwiązań „ To jest często problem, bo czasem lepiej budować na pomysłach innych wymienianych „w czasie rzeczywistym”
Artur
Pytasz: „praca nad totalnie innowacyjnym produktem czy wprowadzenie produktu posiadającego drobne innowacje/udogodnienia?”
Też w wypadku startupów aktualne jest to co napisałem w poście. Nie ma generalnej odpowiedzi, dużo zależy od konkretnej sytuacji.
Pisałem o trudnościach wprowadzania klasycznego kaizen, powody opisałem powyżej
Pozdrawiam serdecznie
Alex
konserw: Napisałeś „(…)Forum Wynalazków, gdzie ludzie mogą przedstawiać swoje wynalazki, pomysły, koncepcje.(…)”
Czy impreza, o której mówisz odbywa się we Wrocławiu?
Jak myślisz czy taka drobna idea jak ta miała by szansę na omówienie na FW?
Pozdrawiam
Witam,
Dodam, ze mialem okazje widziec system kaizen wprowadzony w polskiej fabryce nalezacej do miedzynarodowego koncernu (z ktorym zreszta jak sie orientuje Alex wspolpracowal/wspolpracuje ;) .. ) Z tego co dane mi bylo zobaczyc to system funkcjonowal – maszyny byly efektywniej ustawiana, liczba wypadkow spadala itp..
Pozdrawiam,
Alex, W pierwszym poscie tego watku nie wyraziles jasno ze jest jeszcze inna metoda innowacji wlasnie ta, ktora sam zastosowales: Tworzymy cos zupelnie nowego minimalnym nakladem srodkow i czasu. Jak jest „jako tako gotowe” wprowadzamy silny marketing naklady na marketing sa czesto wieksze niz na sam produkt. Pozniej, jak „chwyci’ wprowadzamy poprawki metoda „japonska”.
Metoda ta jest stosowana bardz skutecznie chocby przez Microsoft, ale obecnie wiekszosc „wielkich” (lacznie z IBM) tym tropem podaza.
Rysiu
Witaj po długim niewidzeniu :-)
Ta metoda to specjalny przypadek kaizen (a właściwie agile :-)) Pierwszy krok jest też mały i związany z niewielkim ryzykiem /nakładami
Pozdrawiam serdecznie
Alex
RysiuM, Alex: Pozwólcie, że poniżej wstawię cytat (Automotive News Europe, September 1, 2008. Vol. 13, No. 18) , który myślę jest dobrym rozwinięciem Waszych wypowiedzi o innowacyjności:
… a dla chcących zgłębiać temat Agile np. w czekając w korkach polecam podcast http://agiletuning.pl/
Pozdrawiam
Wojtek:
Odnośnie punktu 7 – Google do dnia dzisiejszego nie wie jak zarabiać na Youtubie. Kupili go, rozwinęli, zebrali miliony użytkowników… a pieniędze nie nadchodzą.
Podoba mi się punkt 3 w kontekście mojej nieumiejętności wyspecjalizowania się :)
Pozdrawiam,
Orest
Witaj Alex, witam wszystkich
Alex
To prawda taki końcowy „efekt motyla” po wielu małych kroczkach – to wrazenie jakby cała rzeczywistość danej sprawy nagle wokół nas się zmieniała :-)
Witold
Zgadzam się na Twoje uogólnienia. Jednak to nie ja ten podział wymysliłam ( jest tam również szwedzki samochód ) to podział samochodów europejskich na segmenty, wystepujący w wielu zestawieniach rynku motoryzacyjnego. zapewne jest ograniczający jak zresztą każda klasyfikacja.
Wojtek
Piszesz: „Wszelkie “market claims” to zawsze niepożądana sytuacja.” Tez mam takie wrażenie. Wszyscy producenci chcieliby aby produkt był jak najlepszy i było z nim jak najmniej kłopotów po wprowadzeniu. I do tego dążą.
Jednak wielu producentów jest kontrolowanych np. auditami certyfikacyjnymi itp i wychodzą niezgodności, które sa oczywiscie do poprawinia i ulepszenia. Jeśli ktoś jest dobry nie boi się kontroli i weryfiakcji bo nie ma nic do ukrycia.
pozdrawiam serdecznie
Monika
Monika: Za pomocą audytu certyfikującego odpowiedni ośrodek szuka dowodu/potwierdzenia tezy, że audytowany podmiot ma wprowadzony i działający system – na przykład zarządzania jakością ISO TS 16949:2000 . W automotive legitymowanie się certyfikatem zarządzania jakością to praktycznie warunek konieczny otrzymania RFQ.
Producentów/dostawców można kontrolować na przykład audytując ich procesy -nie wiem czy o to Ci chodziło?
Co do transparentności to zgadzam się z Tobą tylko częściowo. Jest to niewątpliwie trudny temat szczególnie dla małych firm, które boją się wpuścić na swój teren „obcych”. Z drugiej strony świadczy to, o wysokiej kulturze organizacji, która mając świadomość obszarów w których może być lepsza sama szuka kontaktu z innymi wytwórcami. W ten sposób uczą się na wzajem. Tak działa „Toyotowy” T.E.A.M.
Pozdrawiam
Orest: Nie wiem czy Google „nie wie”. Faktem jest, że ich model biznesowy się sprawdził. Faktem jest też, że potrafią „ubić” projekt (jak ostatnio ich „virtualny świat”). Można z tego wyciągnąć odpowiednie wnioski.
Pozdrawiam
Z metoda wypuszczania na rynek czegos nowego ale niedoskonalego jest tylko problem, ze „wieksza” konkurencja nas przygniecie „podpatrujac pomysl” i wpakowawszy znacznie wieksze srodki pojawi sie na rynku z „duzo lepszym rozwiazaniem”. No ale taki to juz jest problem z wolnym rynkiem.
Do dzis pamietam doskonaly przyklad z IBM i ich systemami RISC 64bit. W pare dni od publicznego wystapienia (bodajze to bylo od Motorolli) o koncepcji wprowadzenie na rynek procesorow RISC, IBM oglosil, ze ma dostepne juz komputery z 64-bitowymi procesorami RISC-owe: z AIX-em i OS/400. No ale dosc ciezko konkurowac z takim kolosem jak IBM ;-)))
Dlatego w naszej firmie przyjelismy koncepcje posrednia – zycie pokaze jak to sie sprawdzi. Wlasnie wypuscilismy na rynek nowy produkt oparty na technologii rodem „bleading edge”. W sumie niewielkim nakladem kosztowym (relatywnie), a ze wzgledu na „krwawiaca” technologie z dosc trudnym do podrobienia konceptem. Jak sie to uda, to mam zagwarantowana bycia uroobionym po uszy w R&D przez nastepny rok nad udoskonaleniami :-))
Ryszard Malinowski (RysiuM):
Rzeczywiście istnieje zagrożenie, że „’wieksza’ konkurencja nas przygniecie 'podpatrujac pomysl'”, ale bardzo często jedyne, co ta konkurencja potrafi, to „wpakowanie znacznie wiekszych srodków”. Wystarczy popatrzeć na nieudane próby kontrataku Microsoftu na rynku wyszukiwania informacji w Internecie.
Ja troszkę nie na temat ;-)
Ponieważ (prawdopodobnie) nie będzie mnie „tutaj” przez pewien czas, chcę Wam Wszystkim łącznie z Szanownym Gospodarzem złożyć teraz życzenia.
Tak więc niniejszym składam ;-) Życzę Wam ciepłych* Świąt oraz zdrowia w Nowym Roku.
Serdecznie Was pozdrawiam i dziękuję za Posty i Komentarze, które wzbogacają moją wiedzę oraz „zmuszają” do zadawania coraz większej ilości pytań ;-)
_____
* tym którzy lubią zimę – ciepłych w mroźnej aurze ;-)
Witam,
Dodałbym trochę względności.
Jeżeli rozkręcamy firmę to staramy się oczywiście oszczędzać, na czym się da, aby przetrwać jakoś początkowy okres, dopóty nie zacznie na siebie zarabiać. Kwestią dyskusyjną i wydaje mi się zależną od przypadku jest to, co nazywamy tutaj dużą zmianą. Sklep internetowy otwieram w domu i nie wynajmuję bura, ale w przypadku kancelarii adwokackiej lokal już raczej powinienem mieć.
Trochę ciekawiej wygląda sytuacja w korporacjach. Tutaj nie zgodzę się ze stwierdzeniem, iż duża zmiana jest zawsze gorsza. Wszystko zależy od organizacji i od tego, w jakim stanie się obecnie znajduje, oraz w jakim stanie są pracujący w niej ludzie. Jeśli mam zdemotywowaną załogę i sporą rotację to raczej będę starał się wprowadzać małe, ale częste zmiany, co dodatkowo pomoże mi nieco podnieść morale. Jeżeli mam natomiast dobrze funkcjonującą strukturę i warunki do ryzykowania to mogę wprowadzać większe zmiany (kwestia co nazywam dużą zmianą).
Co jest ważne to, to, że żadne podejście nie zwalnia nas od ciągłego rozwoju organizacji. Myli się ten, kto myśli, że, wprowadzi w organizacji usprawnienie i „będzie miał spokój”. Zmiany muszą zachodzić ciągle i zmieniać się wraz z organizacją, ponieważ to jest tak naprawdę przewaga, jaką ma jedna firma nad drugą, czyli proces bardziej dopasowany do typu biznesu, jaki prowadzi firma.
Problem we wdrażaniu zmian leży raczej nie w ich wielkości, ale w sposobie ich wdrażania, ponieważ każde wdrożenie (małe i duże) można zepsuć. W korporacjach mamy grupy wpływów, dla których to czy zmiana będzie dla firmy dobra czy nie, może nie mieć znaczenia, i będziemy obserwowali ścieranie się poglądów mające na celu tylko wyciągnięcie korzyści dla konkretnych grup czy osób. Drugim czynnikiem są kompetencje osób, które wprowadzają zmiany, często wynajmuje się do tego firmy/ludzi, którzy tak naprawdę nie wiedzą do końca, co robią i skutek także jest nijaki. Trzecim czynnikiem jest determinacja we wprowadzaniu zmian u najwyższych władz w firmie, ponieważ bez ich prawdziwego zaangażowania nawet duże i kosztowne zmiany „rozejdą się w końcu po kościach”, procesy nie będą przestrzegane, a całkowite koszty przerosną najśmielsze prognozy.
Myślę, iż właściwe pytanie, (które jak sądzę ma zamiar poruszyć Alex w następnych artykułach) to nie, jakie zmiany (duże czy małe), ale jak je wprowadzać i w jakich okolicznościach.
PS:
Tak właściwie pojęcie „duża zmiana” również jest dość względne. Dla jednych to 50K PLN i zmiana obejmująca 10 osób dla innych 30M PLN i 100 osób. Myślę, iż ważne jest, aby przynajmniej trzy opisane wyżej problemy wziąć pod uwagę.
PS2:
Odnośnie samochodów i testowania na użytkownikach, osobiście to nie znam produktu, który byłby tak naprawdę „skończony”, „dopracowany” i „do końca przetestowany”, nie mam pewności czy jest to możliwe, ale na pewno jest niesamowicie kosztowne (Znowu kwestia względności progu, jakości, każda firma ustawia go inaczej, jak za nisko to mści się rynek i konsumenci, jak za wysoko to za drogo) Ludzie są bardzo pomysłowi w kwestii wyznaczania końcowej, jakości produktu, która jest zwykle wypadkową niesamowicie wielu czynników.
Wszystkim czytelnikom tego blogu składam serdeczne życzenia zdrowych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia. Wszystkiego najlepszego.
PS. Jutro gotuję ;-)
Poczekajcie z życzeniami, zrobimy specjalny post, tylko business first :-)
Alex
Witam,
Jeśli chodzi o filozofie zarządzania Kaizen (tutaj piszę raczej od strony produkcji), to trzeba zrozumieć skąd ona ma wychodzić w praktyce, czyli od pracowników będących bezpośrednio przy maszynach, przy produkcji. Robiąc całej brygadzie ‘oświeceniowe’ szkolenia, że mają zmieniać sposób pracy, sposób myślenia bo tak ‘szef każe’, jest tutaj mało efektywna.
Trzeba poszukać środków aby pracownicy sami w sobie otworzyli tą chęć tworzenia drobnych zmian na lepsze (czytaj: tańsze).
Pierwsze na myśl przychodzą pieniądze, okej, w teorii. W końcu wszelkie premie staną się zwykłą rutyna i pracownicy znajdą w końcu sposoby aby dodatkowe gratyfikacje zdobywać jak najmniejszym kosztem. Zupełnym już tutaj detalem będzie, ze nasza firma przez to może stracić płynność finansową i zostanie tylko pamiątkowy szyld nad wejściem do zakładu J.
Tutaj, aby zaczynać myśleć o Kaizen pracownik musi czuć się doceniony, Musi mieć tą świadomość jak szturman na polu walki, że od niego wszystko zależy a nie że jest tylko zwykłym pionkiem. Drugą sprawą będzie tutaj współodpowiedzialność, za nowe zmiany które sam proponuje. Chodzi o to, aby człowiek był ciekawy tych efektów, wówczas będzie pracował jeszcze lepiej bo będzie miał świadomość, że np. on to zaproponował albo, że sam kierownik się go brał na konsultacje jak najlepszego fachowca, jak inżyniera. Wtedy widzi to cała brygada i na zasadzie tłumu, nikt nie chce być gorszy. Gdy do tego momentu dojdziemy, można powiedzieć Kaizen ‘show must go on’.
Nie zawsze wiemy do końca co dane zmiany przyniosą, więc wszystko powinno być maksymalnie mierzalne poprzez różnie systemy zarządzania produkcja, chodzi o ciągłe przesiewanie danych/ parametrów aby w maksymalnie szybkim czasie wyjść ze ślepego zaułka, w końcu czas to pieniądz.
Pozdrawiam, Piotrek
Witaj Alex :) Czytajac Twoje posty czuje, ze za kazdym razem musze wydobyc moje zasoby komorek mozgowych z uspienia i je aktywowac na nowo a dodatkowo zmienic ich tor myslenia ;) Coz bolesne zadanie, ale jakie przyjemne w skutkach. Ja wybieram inkrementalny Kaizen ( choc nie wiem czy to takie uzycie tej nazwy to nie to samo przez to samo ;) i dziekuje, ze dzieki Tobie moje komorki mozgowe czuja, ze zyja ;)
Zycze milego dnia wszystkim forumowiczom i pozdrawiam :)
Alex,
„Co prawda ze względu na mentalność Polaków trochę czarno widzę wprowadzanie klasycznego kaizen u nas, ale przecież jest zasada Pareto Te 20% często wystarczy!”
Ostatnio nieźle się zdziwiłam, kiedy poznałam osobę, która wdrażała Kaizen w TP (co prawda w jednym konretnym obszarze, a nie całej firmie). Wiem, że teraz została poproszona o wdrożenie Kaizen w całym pionie TP, to tutaj ma większe problemy – chyba działa skala – więcej ludzi etc. Zrestzą nie od dziś wiadomo, że ta firma ma zbyt dużo ludzi, którzy mają podejście do pracy niewiele różniące się od tego za czasów PRL. I tu twój komentarz na temat mentalności się chyba sprawdza;)
Ostatnio, po przeczytaniu twojego postu, uświadomiłam sobie, że w swoim projekcie od momentu jego wdrożenia stosowałam metodę Kaizen. Były to ciągłe nieduże zmiany, które dało się zrobić bez znaczącej przebudowy systemu, a sporo ułatwiające życie użytkownikowi. Projekt polega na stworzeniu systemu wspierającego proces biznesowy a w przyszłości pozwalający na jego optymalizację. Po jakimś czasie miałam wizję jak zoptymalizować ten proces (w rachubę wchodizły zmiany podejścia i zachowania ludzi na kilku etapach procesu), rozłożyłam sobie to na w miarę niezależne kroczki, które teraz po-kolei wdrażam. Gdybym zrobiła to na zasadzie rewolucji (wszystki zmiany na raz) – to było by to bardziej efektowne uwieńczenie mojej pracy nad optymalizacją, ale również mało strawne dla użytkowników. Ludzie łatwo nie przyswoją za dużej ilości zmian.
Po uświadomieniu sobie, że Kaizen przyszedł mi naturalnie, stwierdziłam, że warto poznać więcej szczegółow tego podejścia, żeby nie wyważać otwartych drzwi;)
Także, według mnie, wszystko zależy od ludzi wdrażających i tych, którym próbuje się to wdrożyć.
Pozdrawiam,
Olga
Alex
Rozumiem że post na temat Kaizen w życiu prywatnym upadł?
Tomek L,
ja bym raczej stawiała na to, że zmienił czas realizacji.:-)
Co jakoś czas tutaj na blogu ktoś odnosi się do minionych postów (i zapowiedzi kolejnych)lub do zapowiadanych inicjatyw Alexa, i pisze coś podobnego do Twojego „Rozumiem że (…)”, wyciągając wniosek, że skoro np. nie ukazało się coś zgodnie z zapowiedzią (np. jako następny post), to „upadło”.
A przecież w życiu (zatem i tutaj) różne rzeczy zmieniają swoje priorytety, miejsce w kolejce do realizacji, potrzebują czasu na to, by „dojrzeć” (żeby ich wartość była jeszcze większa) i to nie oznacza wcale, że tematy i sprawy „upadły”. Dziwią mnie zatem takie wnioski.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa W
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego co piszesz. Moją intencją było zapytanie Alexa w trochę zaczepny sposób o możliwość kontynuowania wątku Kaizen. Zastosowałem pewien skrót myślowy który niektórzy mogli opacznie zrozumieć.
Powinien zapytać: Alex czy istnieje możliwość abyś napisał post o Kaizen w życiu prywatnym?
Dziękuję za tą lekcję! Postaram się ją dobrze zapamiętać i stosować.
Pozdrawiam serdecznie!
Tomek L
Czyli stosujesz wariant metody „na pretensje” opisanej tutaj : http://alexba.eu/2007-03-18/rozwoj-kariera-praca/typowe-strategie-podrywania/
:-)
Pozdrawiam
Alex
Alex Ewa W
Dziękuję za feedback. Dobrze wiedzieć jak inni odbierają moje słowa (często wypowiadane w dobrej intencji lecz wyrażane nieprecyzyjnie).
Dla lepszej komunikacji (satysfakcjonującej obie strony) potrzebuję zaangażować poczucie empatii dzięki której będę komunikował w sposób czytelny dla wszystkich zainteresowanych.
Pozdrawiam!
Bardzo ciekawy artykuł. Jeśli mam być szczery, to sam staram się stosować do zasad Kaizen w życiu codziennym, bo byłem kiedyś na szkoleniu Integra Consulting. Tam po raz pierwszy spotkałem się z tą filozofią. Potem przeczytałem jeszcze dwie książki o podobnej tematyce i z czasem widzę dużą różnicę. :) Pozdrawiam i życzę samych sukcesów w dalszym pisaniu.