Dziś czas na drugą, bardzo osobistą część z serii „Jesteś na rozmowie rekrutacyjnej…”
Będzie ona osobista ze względu na przykłady z moich własnych doświadczeń, choć warto podkreślić, że znam takie historie też z życia innych ludzi, u których w podobny sposób dyskwalifikowali się nawet dość obiecujący kandydaci.
Zacznijmy od wyznania, że w bardzo wielu dziedzinach, w tym też w sprawach nazwijmy to ekonomicznych, uwielbiam działać w sposób, który przypomina grę w zespole jazzu tradycyjnego.
Jeśli ktoś z Was nie był jeszcze na takim dobrym występie na żywo, to czas najwyższy doświadczyć tego osobiście.
Zobaczycie wtedy że:
- Zespół obchodzi się bez jakiegokolwiek dyrygenta
- Każdy muzyk jest dość dobry w grze na swoim instrumencie
- Wspólna gra „nakręca” zarówno każdego z nich jak i wszystkich razem
- Każdy wspomaga grę innych, ale też ma czas na własną solówkę
- W trakcie występu muzycy zajmują się graniem
Obecnie mam w życiu taką sytuację, że rozpoczynając kolejny rok patrzę na stan mojego konta, potem staram się o to, aby mieć 12 miesięcy pełne ciekawych i rozwijających przeżyć, zrobić coś dobrego dla innych i popracować, zarabiając przy tym przynajmniej tyle, aby na koniec tegoż roku stan konta był nie niższy niż na początku :-)
Trochę mało ambitne, przyznaję, niemniej odpowiadające mojemu nieco hedonistycznemu nastawieniu do życia.
Z tym nastawieniem wiąże się gotowość wystartowania/wzięcia udziału w całym szeregu inicjatyw, których głównym celem dla mnie nie jest zarobienie maksymalnej ilości pieniędzy, lecz przyjemność robienia czegoś nowego, pożytecznego, uzyskania nowych doświadczeń, współpracy w takim „zespole jazzowym”
Nie oznacza to, że „przy okazji” nie można zarobić na tym pieniędzy, które dla większości osób byłyby nawet znaczące. Takie projekty mogłyby dla współuczestników, poza możliwością zarobienia tychże pieniędzy stać się bardzo cennym źródłem umiejętności, kontaktów i doświadczenia, oraz przyczynić się do wyrwania z często trochę zablokowanej sytuacji zawodowej.
Do takich przedsięwzięć potrzeba pewnego „systemu rekrutacji” i musze przyznać, że o ile mam na tyle dobrą rękę w kontekstach czysto biznesowych (czasem jestem proszony o przyjrzenie się kandydatom na wyższe stanowiska), to w wypadku wspomnianych powyżej własnych „zespołów jazzowych” spory procent „zrekrutowanych” ludzi „wykłada się” potem na dość prostych sprawach.
Zacznijmy może od tego, jak odbywa się taka rekrutacja.
Pierwszy etap jest identyczny z tym, co napisałem w poprzednim poście i kto nie przejdzie przez tamte kryteria nie ma szans na ciąg dalszy.
W dalszym postepowaniu stosuję kryteria, które mniej więcej można oddać iloczynem:
Moja chęć „współgrania” = kompetencje w zakresie planowanej współpracy * ludzka przyzwoitość * priorytet, jaki moje zadania mają u tego człowieka i jego stabilność
Jak to teraz wygląda w praktyce?
- Nie mam problemu ze znalezieniem osób o właściwych kompetencjach, lub przynajmniej zdolnych do bardzo szybkiego uzupełnienia tychże.
- Nie mam problemu ze znalezieniem ludzi przyzwoitych i uczciwych
- Mam spory problem z uzyskaniem umówionego priorytetu moich prac, względnie stabilności tegoż priorytetu i na tym wykładają się bardzo obiecujący kandydaci. To zjawisko normalnie znamy z opowiadań o polskich budowlańcach, malarzach, hydraulikach itp. okazuje się jednak, że podobna choroba trawi też ludzi, u których nigdy bym tego nie przypuszczał.
Co robię, aby zbadać jak to wygląda u konkretnej osoby?
Po pierwsze patrzę, jak wygląda jej niezawodność w kontekście takich „zadań”, jak punktualne przybycie na miejsce spotkania. To jest trochę podobne do drugiego punktu w poprzednim poście, idzie jednak dalej, o czym za chwilę. Otwarcie przyznaję, że tutaj, w sumie na drobiazgach, dość łatwo się zdyskwalifikować do poważniejszych rzeczy. Pamiętam taki przypadek, kiedy „zadanie” brzmiało: „Zrób przez internet rezerwację dla całej grupy osób na dość popularny film na który wszyscy pójdziemy”. Osoba nie tylko spóźniła się, ale pojawiła się bez rezerwacji, co spowodowało nie tylko konieczność alternatywnego spędzenia czasu dla całej grupy, ale wyeliminowało ją z jakichkolwiek poważniejszych rozważań biznesowych na przyszłość.
To samo dotyczy ludzi, którym zdarza się zaspać na spotkanie ze mną, zapomnieć istotnych dokumentów itp.
Co to ma wspólnego z priorytetem mojej osoby? Wiele, bo prawdopodobnie gdyby było to spotkanie z osobą uznaną przez druga stronę za naprawdę ważną, to takie incydenty nie miałyby miejsca. Dlaczego ja miałbym akceptować gorsze traktowanie? To może się wydawać przesadzone, ale ja traktuję ludzi, z którymi konkretnie się umawiam jako najważniejszych na świecie.
Kolejnym etapem „rekrutacji” jest powierzenie danej osobie jakiś zadań, najchętniej za przyzwoite pieniądze, najlepiej zapłacone z góry. Lubię w takich sytuacjach być idealnym klientem :-)
Potem patrzę, co się dzieje. Często niestety dzieje się tak, że dana osoba wykonuje jedno zadanie zgodnie z umową, bo trzeba pokazać się z dobrej strony, a potem następuje zdumiewający „zjazd” ważności moich spraw. Ponieważ nie jestem osobą podnoszącą głos, grożącą, a czasem wręcz mam pełne zrozumienie, że ktoś w danym momencie rzeczywiście ma inne konieczności, to często jest to odbierane jako zachęta do „olewania” moich spraw i lokowania ich na samym końcu skali ważności. A to, niezależnie od tego, jak wysoko znajdują się u człowieka pozostałe czynniki powoduje wyeliminowanie go z dalszej współpracy. Jest też zresztą bardzo przykre dla mnie, bo kto lubi być lekceważonym :-(
Jeśli komuś takie podejście wyda się to zbyt surowe, to trudno. Nie mówię tutaj przecież o sytuacji firmy, która musi obsadzić pewne stanowiska, ale o moich działaniach poza głównym „core” biznesu, robionych przeze mnie dla przyjemności lub z ciekawości. Po co mam sobie przy tym „kupować” dodatkowe problemy? To powiedziawszy, przyznaje, że czasem jestem zbyt tolerancyjny w tym względzie i macham ręką na drobniejsze potknięcia. Być może dlatego druga osoba, mimo moich uprzejmych próśb, aby tego nie robić często dochodzi do wniosku, że tak będzie zawsze. No cóż, potem ma taki „Black Swan Event”.
Bardzo źle się dzieje, jeśli ktoś mimo konkretnego i jasnego umówienia się mnie zawodzi, a na delikatne zwrócenie uwagi, że tak być nie powinno próbuje zwalić winę na mnie, „bo nie powiedziałem, że to jest dla mnie ważne”. Biorąc pod uwagę fakt, że stosunkowo rzadko proszę kogokolwiek o przysługę, więc jak ktoś mnie zawiedzie nawet raz, to robi to w bardzo dużym odsetku możliwości „wykazania się” solidnością. Osoba taka, niezależnie od uprzedniej historii znajomości ląduje u mnie w dość nieciekawej kategorii, o której tutaj nie będę się rozpisywać. Wierzcie mi, mając uprzednio dostęp do moich zasobów, wsparcia i rekomendacji jest to bardzo duża strata.
Niesłychane jest to, że czasem zdarza się potem nawet akt werbalnej agresji w stosunku do mnie i to w sytuacji, kiedy proste „spieprzyłem, przepraszam” załatwiłoby sprawę przynajmniej na poziomie relacji czysto ludzkiej (bo minus w biznesowej byłby nieuchronny).
To co opisałem powyżej jest jednym z głównych powodów mojej rezygnacji z czyjejś współpracy.
Innym, całkiem niepotrzebnym i dyskwalifikującym ludzi, którzy znaleźli się już w bardzo bliskim kręgu jest naruszenie mojej prywatności.
Dzieje się to zazwyczaj na dwa sposoby:
- Czasem wpuszczam kogoś w kawałek mojego życia, aby zobaczył jak działają pewne mechanizmy, jak funkcjonują pewni ludzie. Nie wszystko da się opisać słowami i takie spojrzenie może być bezcenne dla dalszej edukacji. Oczywistym warunkiem jest dotrzymanie tego, o czym pisałem w poście „Non Disclosure Agreement” i zasady „ucz się, korzystaj, nie przekazuj dalej bez mojej zgody”. Czasem okazuje się to być dla kogoś zbyt dużym wymaganiem i wtedy są kłopoty.
- Generalnie chętnie udostępniam osobom bliżej znanym różne zasoby, pod warunkiem korzystania z nich w umówionym zakresie. Jeśli np. pozwalam komuś skorzystać z mojego komputera (nawet jako „Gość”), aby ta osoba mogła sprawdzić maile, to dokonanie przez nią analizy, kto i kiedy jeszcze z tego komputera korzystał jest bardzo nie w porządku. Mnie jest wszystko jedno jakie ktoś ma doświadczenia z domu rodzinnego, ja korzystając z uprzejmości innych nie obrócę nawet papierka na stole, a jak ktoś przy mnie wklepuje hasło, to odwracam głowę w bok. To jest standard w moim świecie, kto tego nie rozumie ląduje poza nim.
Myślę, że wystarczy tego na razie :-) Moim celem nie jest narzekanie, lecz uświadomienie Czytelnikom, że przeważnie nie są to rzeczy wielkie, o które potykamy się w kontaktach z ludźmi którzy mogliby (i często chcą) pomóc nam w dalszym rozwoju. Często są to w sumie głupoty, błędy, których można by bardzo łatwo uniknąć. W dzisiejszym świecie, poprzez negatywny efekt motyla może zrobić to bardzo dużą różnicę na naszą niekorzyść. A szkoda.
Zapraszam wszystkich do dyskusji w komentarzach.
Dzień dobry,
dzięki za wartościowy post ( jak zawsze :-)).
Ostatnie podpunkty o których napisałeś i o tym co może się stać zaskoczyło mnie.
Prywatne życie każdego z nas jest naszą sprawą. Inwigilowanie innych jest niedopuszczalne. Sprawdzanie czyjegoś komputera, telefonu … niestety nie mieści się w moim rozumie.
„Olewanie” zleceń też nie. Zastanawiam się, czy bycie freelanserem zmienia punkt widzenia.
Słonecznego dnia
KrysiaS
Miałem kiedyś taki przypadek: znajoma napisała do mnie emaila, wysłała go, a po chwili zadzwoniła bym go nie czytał, bo napisała go w emocjach i nie chce bym go czytał. Nie przeczytałem go.
Inna sytuacja:byłem w innym pokoju i niechcący słyszałem, ważną osobistą rozmowę znajomego – wyszedłem, bo nie miałem prawa tego słyszeć.
Zrobiłem tak, bo sumienie nie pozwoliłoby mi spojrzeć sobie w oczy przy goleniu.
Zastanawiam się czy można jednoznacznie powiedzieć, że to zaleta. Może w dzisiejszym świecie sumienie na sterydach jest słabością?
Alex
Tak jak rozmawialiśmy ostatnio na moim tarasie – kwestia zaburzeń priorytetyzowania zleceń wynika wg mnie z… Twojej natury. :-)
Napisałeś w poście: „nie jestem osobą podnoszącą głos, grożącą”. Jaki z tego wniosek?
Jeśli dany delikwent ma dwóch klientów: jednego, który za kilkugodzine opóźnienie z dostarczeniem projektu zrobi mu awanturę, zruga go i złaja, to sama świadomość takiej perspektywy zmotywuje go to pracy na rzecz tego klienta w pierwszej kolejności. Nawet jeśli klient płaci niską stawkę.
Z drugiej strony jest projekt realizowany dla Ciebie – człowieka nieprzeciętnie dobrego, sympatycznego i po prostu serdecznego, który – jak sam zaznaczyłeś – w pewnych okolicznościach potrafi wykazać się zrozumieniem.
Mam wrażenie, że w tej konfrontacji, nawet jeśli jesteś klientem płacącym o wiele wyższą stawkę – bo przecież otwierasz wiele drzwi – to większym „bólem” jest wysłuchanie obelg od pierwszego klienta.
Jak sobie z tym poradzić? Mieć świadomość. Jeśli rzeczywiście *świadomie* zdajemy sobie sprawę z tego jak jesteśmy wynagradzani przez naszych kontrahentów (niezapominając ani na moment, że „wynagrodzenie” to nie tylko ekwiwalent pieniężny!) to o wiele łatwiej będzie nam przyjmować krytykę pierwszego klienta z otwartą przyłbicą.
Pozdrawiam serdecznie
Ludwik
(z notatnika Alexa) Ludwik – odjąć 3pkt za wspominanie prywatnej rozmowy
:)))
Alex, to bardzo ważny temat, który podnosisz. Ja mam niejasność co do następujących Twoich akapitów:
„Często niestety dzieje się tak, że dana osoba wykonuje jedno zadanie zgodnie z umową, bo trzeba pokazać się z dobrej strony, a potem następuje zdumiewający „zjazd” ważności moich spraw. „ (boldowane przeze mnie) – rozumiem, że na podstawie swoich doświadczeń i zgodnie ze Twoim oglądem świata tak wnioskujesz. Piszesz tak, jakby to była jedyna opcja. Czy bierzesz pod uwagę inne możliwości? Np. że ktoś wykonał pierwsze zadanie zgodnie z umową nie po to, aby się pokazać z dobrej strony (w czym samym nie widzę nic złego) a dlatego, że np. po prostu zależy jej na wykonaniu zadania, na relacji z Tobą, na wykazaniu ważności Zleceniodawcy i sprawy, na zgodności ze swoim zobowiązaniem? Pokazanie się z dobrej strony jest jedynie „skutkiem ubocznym” a nie motywacją czy celem? Na tym etapie zmiana spojrzenia na to mogłaby w znacznym stopniu zmienić ogląd całej sytuacji, niezależnie od efektu finalnego (niewykonana robota – to jest złe).
Co Ty na to?
I podobnie nie jest tak oczywiste, że miał miejsce „”zjazd” ważności Twoich spraw” a np. niemożność czy poważne ograniczenie realizacji ze względów nie mających z Twoją osobą nic wspólnego? Ja bywałam w takich sytuacjach, stąd ta moja wątpliwość. Nie mający u podłoża złej woli czy lekceważenia? Porusza mnie surowość oceny i ta „jednowariantowość” i „wyrok” bez „ostatniego zdania skazańca” (chyba ze po prostu tego nie napisałeś w poście)
Dalej piszesz: „Ponieważ nie jestem osobą podnoszącą głos, […] mam pełne zrozumienie, że ktoś w danym momencie rzeczywiście ma inne konieczności, to często jest to odbierane jako zachęta do „olewania” moich spraw […].” Być może Twoje doświadczenia potwierdzają, że to właśnie taki jest łańcuch przyczynowo-skutkowy, ale czy na pewno on jest taki w każdej sytuacji? Z tego co napisałeś rodzi się taki obraz: bycie bardzo łagodnym i wyrozumiałym dla innych konieczności =>bycie olewanym, spadek mojego zlecenia na koniec listy. Mnie trudno się zgodzić z uniwersalnością zastosowania takiego podejścia :-) Bierzesz pod uwagę, że może to działać zupełnie inaczej i nie mieć nic wspólnego z lekceważeniem Ciebie i Twojej sprawy?
Może dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji, zamiast zastosowania „gilotyny” jest najpierw porozmawiać, zwłaszcza, gdy wcześniejsze doświadczenie współpracy było pozytywne (niekoniecznie pozytywne na pokaz – stąd mój pierwszy akapit).
I teraz cos niezwykle istotnego: To, o co dopytuję i co napisałam nie zmienia absolutnie faktu, że zlecenie, o którym piszesz nie zostało wykonane w sposób dla Ciebie satysfakcjonujący i zgodny z ustaleniami. Bo to jest ewidentnie niedobra sytuacja.
Bywa jednak też i tak, że – z mojego doświadczenia – ktoś zleca pracę i niejednoznacznie określa priorytet, zasady współpracy przy tym zleceniu, niejednoznacznie określa termin, mówiąc np. coś w stylu : „jak będziesz mieć wolniejszą chwilę”. Potem, mimo na co dzień dobrej komunikacji, nie określa, że jednak ta „wolna chwila” ma określony termin w głowie Zleceniodawcy. Potem dochodzą trudności komunikowaniem się z powodu braku czasu i w tym czasie może narastać właśnie poczucie „bycia lekceważonym”, choć w istocie tak nie jest. Mnie zdarzyło się też coś takiego, że do zakończenia zlecenia potrzebowałam kontaktu ze Zleceniodawcą i niektóre rzeczy nie mogły się obejść bez Jego aktywności. I znowu to okazało się bardzo ograniczone, na czym m. in. ucierpiała terminowość mojej pracy.
Co wtedy robić, żeby nie wpaść pod gilotynę i nie wylądować na absolutnie czarnej liście?
A jeśli już, to co robić, żeby na tej liście nie zostać na zawsze?
Ewa W
Dziękuję, Alex, za kolejny wartościowy wpis. :-)
Podajesz w nim kilka ciekawych przykładów, które są drobne, ważne i warte zapamiętania (jak nie robić). Wyzwanie może się pojawić w momencie, w którym człowiek nagle zda sobie sprawę, że takich drobnych spraw może być w życiu nieskończenie wiele i nie tylko nie będzie w stanie ich wszystkich zapamiętać, ale również odpowiednio (za)reagować na nowe, nieznane. Co zrobić w takiej sytuacji? Jest na to rozwiązanie.
Ja stosuję cztery narzędzia, które w *znakomity* sposób się uzupełniają. Dają jasne oraz proste wskazówki co i kiedy powinienem zrobić żeby być jak najbardziej fair w stosunku do swojego otoczenia.
Pierwsze z nich to świadomość, że w mojej młodości nie do końca zostałem odpowiednio „zaprogramowany” przez rodziców (mimo iż wiem, że wychowywali mnie oni najlepiej jak potrafili). Czyli świadomość, że pewne moje nawyki nie do końca są „jakościowe”, a co więcej – mogą mnie w znacznym stopniu ograniczać.
Drugie z narzędzi to wizja mojej osoby czyli to, w jaki sposób chciałbym, aby inni mnie postrzegali. Świetną pomocą jest tutaj wyobrażenie sobie swojego… pogrzebu oraz krótkiego przemówienia trzech dowolnych osób. Posłuchajmy jak chcielibyśmy, abyśmy byli wspominani przez te osoby i sprawdźmy czy to jak postępujemy przybliża nas do tego.
Trzecie narzędzie to moje wartości, którymi kieruję się w moim życiu. Na przykład jeśli chcę robić w moim otoczeniu pozytywną różnicę, to będzie to jedna z moich wartości. Jeśli chcę pomagać innym – kolejna. Trzy do pięciu najważniejszych wartości pozwala zachować mi przejrzystość oraz łatwość „sprawdzania”.
Ostatnie narzędzie to analiza mojego zachowania (oraz tworzenie jasnych i prostych procedur – „jeśli to, to tamto”). Dzięki prostocie poprzednich dwóch – jest ona niezwykle łatwa do przeprowadzenia, anaizy oraz… wdrukowania nowych wzorców zachowań. Jak to działa? Jeśli zrobię coś, co odejmie wartość dodaną (ujemna wartość dodana) osobie z którą się właśnie zadaję (np. zrobię w pracy głupi żart, który przestraszy kolegę) – od razu wiem, że jest to niezgodne zarówno z moją wizją (ta osoba nie będzie mnie dobrze postrzegać), jak i moimi wartościami (nie robię pozytywnej różnicy w życiu tej osoby). Dzięki temu „koduję” w sobie pozytywny wzorzec pt. „nie straszyc współpracowników, nawet w głupich żartach”.
Drugi sposób to poświęcić ułamki sekundy przed wykonaniem danej czynności i powiedzieć „sprawdzam!” (czy mieści się ona w wizji mojej osoby oraz w wartościach, które wyznaję). Innymi słowy – czy opowiedzenie żartu o blondynkach sprawi, że będę postrzegany jako osoba „na poziomie”, czy jak gburowaty cham.
I trzeci sposób – postawić się w sytuacji osoby, z którą obcujemy i zapytać siebie samego „jak bym się czuł gdybym był na miejscu tej osoby i… czy jest to zgodne z moimi wartościami”.
Bardzo ważną rolę odgrywają tutaj wartości, którymi kieruję się w życiu. W związku z tym ich wybór nie jest łatwy, a co więcej – muszą mieć one *solidne* podstawy, aby nawet przez myśl nie przszło, że możnaby je w jakikolwiek sposób zmodyfikować do tej konkretnej sytuacji. Wymaga to trochę pracy, ale w zamian daje znakomite rezultaty i prowadzi przez życie bez zastanawiania się i analizowania krok po kroku każdej nowej sytuacji.
Takie podejście do sprawy pozwala opracować pewien standard postępowania i wrzucenie opisanych przez Ciebie Alex przykładów (zaglądania w historię komputera, „olewanie” ważnych spraw itd.) do jednego wspólnego wora pt. „to przecież oczywiste, nawet nie ma co się nad tym zastanawiać – robię tak i tak, zgodnie z moimi wartościami o których wiem, że są dobre (bo wielokrotnie „sprawdzane”) i skuteczne”.
Pozdrawiam serdecznie. :-)
Ewo,
jak zwykle podziwiam Twoją wnikliwość. Myślę, że w wielu sytuacjach może być tak jak napisałaś. Brak terminowości w wykonanej pracy może wynikać z błędów komunikacyjnych.
Tylko wydaje mi się (popraw mnie Alex jeśli się mylę) to trudno mi uwierzyć, że to właśnie Alex – specjalista od komunikacji nie dość wyraźnie przedstawił swoje oczekiwania.
Bardziej w tym wypadku skłaniam się ku opinii Ludwika. Ludzie bardzo często myślą krótko okresowo – obawiają się manifestowanego głośno niezadowolenia opryskliwego klienta. Zapominają jednak o długookresowym zysku jakim jest klient pokroju Alexa, który nie tylko płaci w terminie, jest miły a w dodatku ma możliwość wniesienia dodatkowych korzyści.
I tak jak w każdej sytuacji życiowej pomaga świadome podejmowanie decyzji a nie jazda na autopilocie :)
Pozdrawiam serdecznie
Małgorzata
Małgorzata,
dziękuję :-)Pewnie masz rację w tym co napisałaś – także nie podejrzewam Alexa o błędy komunikacyjne:-)Z drugiej strony – komunikacja to nie tylko to, co mówi nadawca, ale i to, co słyszy odbiorca, o czym Alex czasem pisał i tu na blogu. Zatem i w takiej relacji pewnie mozliwe są zaburzenia komunikacyjne. Pokazałam to jako jedną z możliwych opcji. Nie zawsze wszystko jest czarno-białe:-)
Być może rzeczywiście motywator „z obawy przed” jest w większości przypadków główną motywacją, silniejszą niż motywator „w trosce o …” Nie wiem… Mogę mówić na swoim przykładzie, choć i ja aniołem nie jestem, podlegam różnym siłom (wewnętrznym i zewnętrznym), które czasami wybijają mnie z kursu, więc nie będę się wymądrzać :-)
Tak czy inaczej bliżej mi do „posądzania” ludzi o dobro niż zło :-) Ale to temat rzeka i pewnie nie na ten post :-)
Pozdrawiam
KrysiaS
Niektórzy jeszcze najwyraźniej się tego nie nauczyli :-)
Ronin
Gratuluje podejścia, ja mam podobne.
Pytasz: „Może w dzisiejszym świecie sumienie na sterydach jest słabością?”
Tego nie wiem, mogę jedynie podpowiedzieć, że postępowanie jak Twoje długoterminowo zazwyczaj się opłaca.
Ludwik C. Siadlak
Piszesz: „kwestia zaburzeń priorytetyzowania zleceń wynika wg mnie z… Twojej natury. „
A może potraktujemy to jako mały test, zanim dam komuś naprawdę duże zadanie za sporą kasę. Ludzie, którzy nie posiadają określonego podejścia eliminuję się wtedy sami, najwyżej jest mi trochę nieprzyjemnie, bo 1) nie lubię być lekceważony, 2) nie lubię się mylić co do ludzi.
Ewa W
O mojej wypowiedzi: „dana osoba wykonuje jedno zadanie zgodnie z umową, bo trzeba pokazać się z dobrej strony, a potem następuje zdumiewający„zjazd” ważności moich spraw. „ (boldowane przeze mnie) – rozumiem, że na podstawie swoich doświadczeń i zgodnie ze Twoim oglądem świata tak wnioskujesz. Piszesz tak, jakby to była jedyna opcja. Czy bierzesz pod uwagę inne możliwości?”
Oczywiście, że mogą być inne opcje. Niemniej powtarzalność takiego zachowania obserwowana na dość sporej grupie ludzi różnych narodowości pozwala mi na stosowanie takiego uproszczenia na własny użytek.
Piszesz: „ ktoś wykonał pierwsze zadanie zgodnie z umową nie po to, aby się pokazać z dobrej strony (w czym samym nie widzę nic złego) a dlatego, że np. po prostu zależy jej na wykonaniu zadania, na relacji z Tobą, na wykazaniu ważności Zleceniodawcy i sprawy, na zgodności ze swoim zobowiązaniem?”
Oczywiście, że tak może być i na początku dokładnie tak zakładam, dopóki dalsze działania tej osoby nie nasuną mi poważnych wątpliwości. Te ostatnie nie występują też we wszystkich wypadkach zawiedzenia mnie, bo wiem że są ofiarni, kompetentni ludzie, którzy starają się. Niestety jeśli w którymś momencie „odpuszczają „ rezultat jest mimo tego kiepski i równie nieakceptowalny.
Piszesz: „I podobnie nie jest tak oczywiste, że miał miejsce „”zjazd” ważności Twoich spraw” a np. niemożność czy poważne ograniczenie realizacji ze względów nie mających z Twoją osobą nic wspólnego? Ja bywałam w takich sytuacjach, stąd ta moja wątpliwość. Nie mający u podłoża złej woli czy lekceważenia?”
Ja takie sytuacje rozumiem, ale jeśli ktoś z tego zrozumienia korzysta, to potem niestety ma u mnie zero tolerancji na problemy wynikające np. z zaniedbania lub nawet przejściowego „olania mnie”
Piszesz: „Może dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji, zamiast zastosowania „gilotyny” jest najpierw porozmawiać”
Ależ ja rozmawiam, tylko najwyraźniej zbyt łagodnie, bo ludzie często nie czują, że w takiej uprzejmej prośbie jest „ostatni dzwonek” :-)
Dalej: „Bywa jednak też i tak, że – z mojego doświadczenia – ktoś zleca pracę i niejednoznacznie określa priorytet, zasady współpracy przy tym zleceniu, niejednoznacznie określa termin, mówiąc np. coś w stylu : „jak będziesz mieć wolniejszą chwilę”……
Jeżeli mamy sytuację taką, że zleceniodawca płaci z góry naprawdę przyzwoitą, większą od zażądanej, zaliczkę, mówiąc aby zleceniobiorca miał trochę wolnej przestrzeni na myślenie, to jeśli to myślenie trwa bardzo długo bez jakichkolwiek rezultatów pośrednich, to cos jest nie tak.
Kiedyś np. poprosiłem osobę, do której kompetencji marketingowych i kreatywności miałem ogromny podziw o propozycje pomysłów dla pewnego mojego przedsięwzięcia, które dla zleceniobiorcy według jego słów było jasne. Przy czym nie wymagałem nawet prezentacji, wyraźnie mówiąc, że może to być napisana na skrawku papieru lista, która można sfotografować i wysłać mi mailem itp. Jeżeli druga strona tygodniami zapewnia mnie, że ma mnóstwo pomysłów, a ja wielokrotnie nie mogę się doprosić o choćby taki „brudnopis”, to coś jest zdecydowanie nie tak z poważnym potraktowaniem mnie. Podaję taki przykład, aby nikt z Czytelników nie miał fałszywego wrażenia, że rzucam komuś skomplikowane zadanie na głowę, nie daje istotnych informacji a potem mam pretensje :-)
Co do pytania: „Co wtedy robić, żeby nie wpaść pod gilotynę i nie wylądować na absolutnie czarnej liście?” to odpowiedź zależy od tego, jaką pozycję ma zleceniobiorca w oczach zleceniodawcy. Jeśli ten pierwszy wygląda na żółtodzioba, to wtedy jako zleceniodawca trzeba wziąć winę na własną klatę i powiedzieć „mea culpa”
Jeśli angażuje się wytrawnego managera, to można oczekiwać, że ta osoba :
• Albo wymusi na zleceniodawcy konieczne deklaracje i informacje lub zdobędzie je w inny sposób
• Albo znajdzie sposób na obejście tych braków
• Albo zrobi to, co się da a potem jednoznacznie zakomunikuje o konsekwencjach niedokończenia działań
• Albo poda się do dymisji
To są np. realia, w których ja funkcjonuję biznesowo jako dostawca :-)
Na koniec Twoje pytanie: „A jeśli już, to co robić, żeby na tej liście nie zostać na zawsze?”
Nie mam jednoznacznej odpowiedzi, bo tutaj różni ludzie reagują różnie. Jest też różnica, czy zaniedbanie spowodowało jakieś straty materialne, czy też emocjonalne takie jak poczucie zawodu, zlekceważenia, czy też podcięcie skrzydeł z jakimś projekcie.
Większość ludzi jest chyba bardziej „pamiętliwa” w wypadku strat materialnych, ja raczej w wypadku tych emocjonalnych. Widać to chyba wyraźnie w tej metaforze zespołu jazzowego.
Uff, trochę się rozpisałem, mam nadzieję, że wyjaśniłem poruszane przez Ciebie kwestie.
Mateusz Pakulski
Piszesz: „Wyzwanie może się pojawić w momencie, w którym człowiek nagle zda sobie sprawę, że takich drobnych spraw może być w życiu nieskończenie wiele i nie tylko nie będzie w stanie ich wszystkich zapamiętać, ale również odpowiednio (za)reagować na nowe, nieznane.”
Jak sam potem zauważasz, większość można sprowadzić do podobnych kategorii
Małgorzata
Pochlebia mi, kiedy piszesz: „Tylko wydaje mi się (popraw mnie Alex jeśli się mylę) to trudno mi uwierzyć, że to właśnie Alex – specjalista od komunikacji nie dość wyraźnie przedstawił swoje oczekiwania.”
Niestety rzeczywistość nie zawsze jest taka różowa :-) O ile w działaniach dla moich klientów robię wszystko, aby nie popełniać błędów komunikacyjnych, o tyle w moich własnych może się zdarzyć (choć pewnie raczej rzadko), że jestem zmęczony, śpieszę się itp.
Wtedy osoba przejmująca zlecenie jako profesjonalista powinna wziąć mnie za łeb, potrząsnąć, dopytać albo… podać się do dymisji :-)
Ewa W
Piszesz: „Tak czy inaczej bliżej mi do “posądzania” ludzi o dobro niż zło „
Ja tez tak mam. Ludzie, o który piszę w tym poście to praktycznie bez wyjątku wartościowe, bardzo uczciwe osoby (z innymi bym się bliżej nie zadawał). Nie zmienia to faktu, że jeśli traktują moje zlecenia w sposób jak opisałem, to muszę rozejrzeć się za innymi opcjami. To samo dotyczy zleceniobiorców.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
bardzo dziękuję za tak szczegółowe wyjaśnienie.
Pozdrawiam, Ewa W
Alex:
Może trochę obok tematu, ale nie mogę oprzeć się chęci podzielenia z Twoimi czytelnikami historią, która dziś rano mnie spotkała:
Znajduję w służbowej skrzynce maila z wiadomością od pani z formy rekrutacyjnej. Że bardzo prosi o kontakt, ma interesującą ofertę itp. Widzę, że bardzo starała się odgadnąć mój adres, bo w nagłówku 6 różnych kombinacji imienia, nazwiska, domeny.
Myślę – może komuś bardzo zależy akurat na mnie? Odpisuję więc (z prywatnej skrzynki), że pracy obecnie nie szukam (ale – jak pisałem w komentarzu pod poprzednim Twoją wpisem – nie odrzucam super okazji). I proszę o szczegóły i koniecznie proponowane stawki.
W odpowiedzi pani:
– przekręca moje imię w nagłówku
– pisze, że jeśli chodzi o wynagrodzenie, to „klient nie podał widełek, zaprasza na rozmowę takich kandydatów, co chcieli zarówno 5, 8, jak i 16 tys.” No i co z tego ma wynikać dla mnie? Zakładam, że za to rekruter bierze swoją prowizję, że zna takie parametry oferty.
– oczywiście oferta nie ma nic wspólnego z moją specjalnością
– i wreszcie, a propos profesjonalizmu i prywatności, na dole maila widzę kopię komunikacji z jakimś innym kandydatem…
Oczywiście od razu napisałem, że dziękuję, proszę usunąć moje dane, maile i wszystko z ich baz, bo nie chcę, żeby i mnie spotkała taka przyjemność.
Pani była bardzo zdziwiona…
Alex,Ewo
mam podobnie jak Wy, jeśli chodzi o posądzanie ludzi o dobre intencje. Może to naiwne, ale w sumie dobrze mi się żyje z taką świadomością i od kiedy zaczęłam stosować taką strategię mam o dziwo dużo lepsze rezultaty :)
Alex napisałeś:
„Wtedy osoba przejmująca zlecenie jako profesjonalista powinna wziąć mnie za łeb, potrząsnąć, dopytać albo… podać się do dymisji :)”
No myślę dokładnie tak samo! Jaki sens ma zapewnianie, że wszystko jest na dobrej drodze skoro brakuje danych, środków – po prostu wystąpił jakiś problem. Poinformowanie o trudności, albo pomoże ją przezwyciężyć, albo zainteresowana osoba ma szanse poszukać innych opcji.
Pracuję w administracji i przeraża mnie, że tam jest dokładnie odwrotne podejście. Premiowane jest siedzenie cicho nawet jak wyraźnie widać, że się zmierza do katastrofy.
Pozdrawiam
Witajcie,
Alex doskonały post o tym, jak drobne szczegóły wpływają na to, co dzieje się w naszym życiu zarówno osobistym, jak i zawodowym.
Przyznaję szczerze, że ja tak pełna zrozumienia dla potknięć/ trudnych sytuacji itp., osób, z którymi wiążą mnie relacje, JUŻ nie jestem. Oczywiście chodzi mi sytuacje, które ja oceniam jako priorytetowe i kluczowe dla mnie.
Przez długi czas byłam pełna zrozumienia a następnie zmieniłam strategię i teraz znacznie łatwiej i efektywniej działa mi się i żyje.
Chciałabym podać przykład, które według mnie pokazuje, że jak ktoś jest profesjonalistą, to nim jest a nie czasami bywa.
Dla bardzo poważnej firmy zaprojektowałam proces rozwojowy dotyczący zwiększenia efektywności działu sprzedaży. Sytuacja była trudna i bardzo poważna nie wchodząc w szczegóły. Proces zawierał część diagnostyczną i część warsztatową. Wszystko zostało zaplanowane pod kątem trudnych dla działu terminów i pików sprzedażowych. Na cześć diagnostyczną przeznaczone były dwa dni.
Pierwszego dnia otrzymuję telefon, że mój Konsultant jeszcze nie przybył do firmy. Klient nie zadzwonił ze skargą lecz z informacją.
Co się stało?
Mój Konsultant kilka dni przed rozpoczęciem działań nieoczekiwanie musiał zająć się pogrzebem bardzo bliskiej, tragicznie zmarłej osoby. Pomimo tej sytuacji losowej, którą każdy jak myślę by zrozumiał mój Konsultant pojawił się u Klienta i doskonale zrealizował zadanie. Chcę przy tym podkreślić, że Konsultant poprosił, aby ta informacja nie była przekazana Klientowi jako powód nieprzybycia uznając, że nie można obarczać Klienta prywatnymi trudnościami.
Konsultant realizuje obecnie roczny (!) proces mentoringowy dla kadry zarządzającej w tej firmie.
bardzo spodobała mi się Pana metafora zespołu jazzowego – niezwykle trafna a jednoczenie oddająca to o co właściwie powinno chodzić w życiu i pracy – czyli pasję :) dla mnie chyba także najważniejszym punktem jest fakt, że każdy jest dobry w tym co robi, robi to jakoby sam a jednoczesnie jego działanie przyczynia się do sukcesu innych i ich nakręca. gratuluję wpisu :)
Alex,
Ciekawy wpis. Pokazuje jak czasami niewiele trzeba aby zaprzepaścić nadarzające się okazje lub, z drugiej strony, jak mało potrzeba aby pozytywnie wyróżnić się w tłumie.
Aż trudno uwierzyć w takie przypadki jak ten opisany z rezerwacją miejsc. Wydawało by się, że niewielkim kosztem, można się wykazać przed kimś kto może długofalowo zmienić nasze życie na lepsze (zakładam, że osoba była świadoma możliwościami jakimi dysponujesz) więc już choćby tylko to powinno być wystarczającą motywacją do działania (nie wspominając już o zwykłej solidności w celu dotrzymania umowy.)
Ludwik C. Siadlak,
Coś może być na rzeczy w tym o czym piszesz.
Pozdrawiam serdecznie.
Grzegorz.
Super tekst. Alex, podziwiam Twoją otwartość i transparentność. Zachowanie ludzi, którzy Cię „zawiedli” jest jeszcze bardziej zastanawiające ponieważ, na swoim blogu dajesz bardzo dużo praktycznych zasad dotyczących Twojej filozofii. A Wystarczyło by przed spotkaniem tylko odrobić zadanie domowe ;)
Jestem już dość zmęczony, lecz kompletnie nie rozumiem zdania: „Biorąc pod uwagę fakt, że stosunkowo rzadko proszę kogokolwiek o przysługę, więc jak ktoś mnie zawiedzie nawet raz, to robi to w bardzo dużym odsetku możliwości „wykazania się” solidnością.”
Jeżeli to możliwe, poproszę innymi słowami.
pozdrawiam, Artur
Małgorzata
Piszesz: „Pracuję w administracji i przeraża mnie, że tam jest dokładnie odwrotne podejście. Premiowane jest siedzenie cicho nawet jak wyraźnie widać, że się zmierza do katastrofy.”
Może czas coś zmienić…. miejsce pracy?
Katarzyna
Dziękuję za przykład
Grzegorz Kudybiński
Może winna tu była moja generalnie dobrotliwa natura :-)
Artur
jeżeli w ciągu ostatnich lat raz umówiłbym się z Tobą na zrobienie czegoś, a ty zawiódłbyś to byłoby to 100% przypadków naszej współpracy w tym okresie
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam
Ciesze sie ze moje „pytanie” bedzie tematem ktoregos z kolejnych wpisow, jako anonim musze przyznac ze to chyba druga taka sytuacja albo trzecia ;) kiedys to opisze jak poznam wiecej coachow, ten swiat zaczyna mnie fascynowac a jeszcze bardziej ich oddzialywanie.
A teraz do meritum. Podzielmy ludzi na chwile na dwie grupy:
-pracodawcow
-pracownikow.
Jak pracodawca poza umiejetnosciami faktycznymi z zakresu wykonania zadania, szukam sobie ludzi ktorzy maja pewna wlasciwosc – a mianowicie SA POWTARZALNI.
To jak mniemam stoi za trzecim punktem ktory wymienil Alex.
Gdzie jest problem, moge splascic na chwile wywod i powiedziec, ze problem lezy w naszej ulanskiej duszy polskiej. To jest w zasadzie racja, chcemy byc wolni, wiekszosc z nas nie chce byc codziennie taka sama, chce czasem zrobic cos odwrotnie, nawet czesto. Nie jestesmy robotami i wrecz denerwuje nas mysl o jednostajnosci, nawet panie w biurze to stresuje. Byc moze dochodzi do glosu to ze nasze zarobki sa tak niskie ze nie umiemy sobie tego zrekompensowac poprzez kupienie wolnego czasu dla siebie i np podroze.
Teraz ja albo Alex, to pracodawcy ktorzy sa pracodawcami po cos, nie dla pieniedzy choc owszem one sa wazne ale dla wolnosci. Ja osobiscie i mysle ze Alex tez, lubie zamknac prace w okowach tzw. projektu a potem hyc i na wyspie opalac cialo. Nie jestem rowny, bylbym wiec zmora jesli mialbym dzien w dzien, 95% roku sumiennie i tak samo wykonywac czynnosci mi przypisane lub przezemnie wybrane. Co nie przeszkadza mi tego wymagac od innych bo potrzebuje bulki, paliwa, ksiegowej, prawnika i chcialbym by to wszystko mialo zawsze standardy. Im dalej jednak zyje tym bardziej czuje ze jest to okrutne.
Obracam sie wsrod pracodawcow, nie tylko krajowych. I widze ze pracodawca jest czesto taka osoba ktora zachowuje dla siebie prawo zmiany w stosunku do swiata ale zachowuje wymaganie by ten swiat caly czas dostarczal potrzebne dobra i uslugi na tym samym poziomie i na czas, defakto odbieram innym jakas czesc wolnosci, w Polsce spora.
Na szczescie mam wybor, jak kazdy. Moge zmienic osobe z ktora pracuje bo nie zachowala moich oczekiwanych standardow. Czy to jednak jest ostateczna i wlasciwa droga. Rynkowo moze tak bo daje prace innym osoba, mentalnie niedokonca ale to juz opis czysto socjologiczny a nie wladam az takim aparatem wiedzy.
Alex kiedys pisales w odpowiedzi, ze zatrudnianie np tanszego pracownika lub niedocenienie go moze sie wlasnie skonczyc takimi kwiatkami o jakich piszesz obecnie w dzisiejszym wpisie. Tym samym jestem dzis w kolejnej kropce bo skoro Ty masz takie problemy a przeciez jak piszesz i jak widac robisz wszystko by zachowac dobra cene i dobre traktowanie a nadal trafiasz na nielojalnosc to wlasciwie nie widze powazniejszej roznicy, musze napisac ze wlasciwie dowolne zachowanie czy to prawidlowe czy nieprawidlowe jako pracodawca nie prowadzi w Polsce do roznic jakosciowych.
Dzis troche zamotalem wiec jesli jestem nieczytelny to nie bede sie zaslanial nawet pozna pora a jedynie przeprosze.
Sumujac, zycie plynie, kazdy sie zmienia, to co wczoraj dzialalo jutro nie musi, planowanie ze cos zadziala zawiedzie ale planowac i probowac trzeba bo nie ma innej drogi.
Czytam i zastanawiam się…
Katarzyna pokazała bardzo wyrazisty przykład profesjonalnego podejścia. Szacunek dla tego człowieka.
Ten konkretny przykład przypomniał mi, jak wcale nie tak dawno sama jechałam w nocy autobusem do mojego umierającego ojca i w tymże autobusie kończyłam projekt dla klienta, bo musiał być rano u niego. I był. I był bez zarzutu. Czas szczególny – nie trudno sobie wyobrazić, jakiemu podlegałam zmęczeniu fizycznemu i psychicznemu, a tę trasę kilkuset kilometrów pokonywałam czasem dwa, a nawet trzy razy w tygodniu przez jakiś czas – a nie jechałam na obiad do mamy :-). I tenże klient także nie ma do dziś wiedzy na temat, jak to się wszystko odbyło. Mimo tych konkretnych trudności, klient (nie stojący z bacikiem) był nadal bardzo ważny, jeśli chodzi o sferę zawodową (emocjonalnie ważniejszy był dla mnie mój ojciec).
Takie jednak ekstremalne sytuacje wyzwalają w moim przekonaniu specyficzny rodzaj sił, czujności etc. Potrafiłam przyjechać do Warszawy do klienta autobusem o godz. 16.00, by o godz. 18 wracać kolejny raz ćwicząc swoje kilkaset kilometrów, bo miałam wcześniej umówione warszawskie spotkanie, a chciałam dotrzymać umowy. Gdyby uciekł mi autobus – nie miałabym jednak szans zdążyć, gdyby się spóźnił – także. Sprawa by była zawalona.
Taka energia nie jest jednak – przynajmniej u mnie – constans.
Czasem mój organizm jest silniejszy od moich chęci – zdarzyły mi się i takie bowiem dni, kiedy mimo największego zaangażowania i wewnętrznego nastawienia pro, potrafiłam niestety gorzej niż zwykle oszacować czas, albo zwyczajnie nie byłam w stanie wstać, mimo ryczącego budzika, którego… nie usłyszałam. To bardzo rzadkie sytuacje, tym bardziej frustrujące, trudne dla mnie do przyjęcia.
Ale hipokryzją byłoby udawać, że nie doświadczam i tego. Wewnętrznie się z tym nie zgadzam, trudno mi pogodzić się z tym, że zawaliłam coś, ale to są fakty. I to nie ma nic wspólnego z osobą, z którą się umawiam, z ważnością tejże osoby czy sprawy, a ze zwyczajną ludzką słabością i niemożnością (zupełnie nieobiektywną). Czy mam myśleć o sobie jako o kimś niesolidnym? Lekceważącym? Nie zasługującym na zaufanie? Być może tak.
Nie szukam taniego usprawiedliwienia. Stwierdzam jedynie fakt – nie jestem cyborgiem, ale człowiekiem, który czasem jednak okazuje się maszyną zawodną, podlegającą różnym wewnętrznym i zewnętrznym ograniczeniom.
Być może grono Czytelników tego bloga „odrabia lekcje” – jak to określił Marcin i to wystarcza, żeby zawsze być bez zarzutu, w punkt. Ja – nie. I bynajmniej nie z powodu braku chęci czy determinacji.
Czy jestem naprawdę wyjątkiem (w tym kontekście negatywnym)?
Moją wiedza o tym, jak powinnam funkcjonować i jak chcę funkcjonować, moje zasady, system wartości, sporadycznie, ale przegrywają z tym co bardzo ludzkie – z chwilową niemożnością, słabością – ciała, ducha.
Nie chcę powiedzieć, że to ok, o nie. To zdecydowanie źle. Bo złe jest zaniedbanie sprawy klienta, zawalenie terminu spotkania, niedotrzymanie obietnicy. Jest złe niezależnie od przyczyny i nawet niezależnie od konsekwencji.
Jednak świadomość moich własnych słabości powstrzymuje mnie przed zbyt szybkim przekreślaniem kogoś z powodu wpadki, osądzaniem tylko na podstawie własnej perspektywy. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Alex piszesz o tych tematach w ramach obszaru nie stricte biznesowego, ale tego, który dostarcza Ci głównie satysfakcji, zaspokaja głębsze potrzeby i generalnie podnosi jakość życia. I tutaj jest dla mnie ważny punkt zaczepienia. Dotrzymywanie terminów, punktualność, potwierdzanie spotkań, pokazywanie drugiej osobie tego, jak ważna jest dla mnie w rozmowie w połączeniu z entuzjazmem i autentyczną cciekawością dostarcza mi ogromnej satysfakcji i w zasadniczy sposób podnosi poczucie mojej własnej wartości. Zaobserwowałem również u osób, które w towarzyskich rozmowach uświadomiły sobie, że dla nich też jest to coś, co dostarcza wiele radości i stanowi ważną wartość, że zaczynają z automatu bez wysiłku pozytywnie zaskakiwać innych. No i przede wszystkim chcą więcej i więcej. Stosując takie podejście w pracy idzie się do niej z uśmiechem na twarzy :) Myślę, że pomocne jest zadanie sobie kilku ważnych pytań, na które odpowiedzi pozwolą ustalić istotne dla nas rzeczy, a wtedy nawet drobny krok czy jedno pozytywne zachowanie dają dużo radości.
Pozdrowienia dla Ciebie i czytelników
Ewa,
uważnie i wnikliwie przeczytałam treść Twojej wypowiedzi i odczytuję ją następująco:
najpierw trzeba być w szacunku do siebie tak na 100% i nie ignorować swoich potrzeb, żeby móc dotrzymywać zobowiązań wobec innych.
Już wyjaśniam, o co mi chodzi:
Jak czytam: „Czasem mój organizm jest silniejszy od moich chęci ” to rozumiem to tak, że podjęłaś się zobowiązania ignorując swój organizm, który widocznie domagał się zadbania. I dlatego organizm „wygrał” z zobowiązaniem.
Jak czytam dalej ..”zwyczajnie nie byłam w stanie wstać, mimo ryczącego budzika którego… nie usłyszałam”, to odczytuję, że podobnie jak powyżej, ciało domagało się snu i stąd wstanie o porze X, było niemożliwe.
A cóż dopiero wypełnienie zobowiązania.
Oczywiście moje rozumienie może być zupełnie nietrafione i może kompletnie być niezgodne z tym, co działo się w tych sytuacjach.
Pozwalam sobie je przedstawić, bo uważam je za wartościowe i może innym przynieść ciekawe refleksje.
Podsumowując, kiedy podejmujemy się zobowiązań na 100% w zgodzie z nami i z naszym stanem zasobnym znając i swoje i drugiej strony oczekiwania, wtedy sytuacje, o jakich pisze Alex nie zdarzają się.
Jeśli jednak zgadzamy się, ale:
nie mamy mocy,
w sumie nie chcemy,
generalnie dobrze jest to zrobić bo.. itp., wtedy z dotrzymaniem zobowiązania, dzieją się niestworzone rzeczy.
Dziękuję Ewa za inspirację!
Zgadzam się Kasia z Tobą, że kiedy podejmujemy się zobowiązań na 100% w zgodzie z nami to jest dużo większa szansa na ich wykonanie i zrobienie nawet czegoś ponad to niż w sytuacji jakiejś niepewności i wątpliwości. Ważny jest również hart ducha i samozaparcie. Często bowiem nasze chęci i aspiracje są bombardowane przez otoczenie. Po co się starać, u nas nie da się tego robić, nie opłaca się wychodzić z inicjatywą, nie wychylaj się bo oberwiesz, po co od razu brać się do pracy, nie bądź taki nadgorliwy itd. Tego typu docinki nazywam studzicielami pozytywnych emocji. To przez nie często w sytuacjach zawodowych gaszony jest powiew świeżości, chęć wyjścia naprzeciw oczekiwaniom, punktualność, opieka nad klientem, chęć słuchania go, słowność itd. Tak liczy się wiara we własne wartości, która musi być silniejsza niż wpływy otoczenia
Katarzyna,
noo… ooo… (kiwam głową z uznaniem)- to ja dziękuję za zwrócenie mojej uwagi na ten aspekt. Dla mnie niezwykle cenne, przebudzające.:-)
„Być w szacunku do siebie tak na 100% i nie ignorować swoich potrzeb, żeby móc dotrzymywać zobowiązań wobec innych” – ląduje na ścianie!!! :-)
Uważność na siebie, zgodność ze sobą na każdym poziomie (sił, wartości, celów etc) – bardzo ważne.
Dopełnię tylko, że miałam na uwadze też takie sytuacje, w których spadek „mocy przerobowych” następuje pomiędzy podjęciem zobowiązania a finalną realizacją, na poziomie zaangażowania się w projekt.
W momencie podejmowania zobowiązania wobec klienta nie widać istotnych potencjalnych ograniczeń, np. pojęcia, w jakich warunkach czy okolicznościach przyjdzie to realizować. To jak z tym moim projektem kończonym w autobusie – śmieje się czasem, ze mój Tato poczekał,aż skończę projekt i będę mogła przy nim być.:-)Inaczej byłoby kiepsko :-), bo nie zawsze da radę scedować robotę na kogoś innego. Ale to już zostawiam na boku, bo dzięki Tobie coś mi się bardzo ważnego odemknęło w środku i nie chcę tego przegadać i rozmienić na drobne :-)..
Wiesz, teraz też sobie pomyślałam, że czasem moja wielka chęć zrobienia czegoś, wewnętrzne zaangażowanie w to, a także ambicja, są pokusą do samooszukania się – że jednak dam radę, że jak to, przecież się nie poddam (myślenie życzeniowe?) :-). I czasem dzięki temu wstawałam z róznych mniejszych czy większych „upadków”. Ale to inny znów przypadek – skłoniłaś mnie i do takiej refleksji :-) Dziękuję.
Teraz tak sobie myślę, że na taki pełny profesjonalizm składa się także ten często spychany na boczny tor aspekt umiejętności zadbania o siebie, aspekt zgodności ze sobą (ze swoją kondycją, celami, wartościami etc), o czym bardzo ładnie piszesz.
Dzięki. Bardzo mi się przyda :-)
Pozdrawiam w przerwie machania dużego projektu :-)
Ewa
Bardzo wartościowy post i równie ciekawa dyskusja pod nim.
Zgadzam się z tym, że warto brać pod uwagę oczekiwania organizmu, bo czasem można się na tym bardzo przejechać.
Waldemar
To, co nazywasz powtarzalnością ja nazywam solidnością, najwyraźniej rozumiemy przez to podobne rzeczy.
Różnica miedzy nami polega na tym, że Ty bierzesz, przepraszam za to określenie, niewolników na pensji, a ja mniej czy bardziej wolnych samurajów :-)
Nie zgadzam się też z Toba w kwestii : „wlasciwie dowolne zachowanie czy to prawidlowe czy nieprawidlowe jako pracodawca nie prowadzi w Polsce do roznic jakosciowych.” Moje obserwacje sa inne.
Ewa W
Piszesz: „sama jechałam w nocy autobusem do mojego umierającego ojca i w tymże autobusie kończyłam projekt dla klienta, bo musiał być rano u niego.”
a potem:
„Gdyby uciekł mi autobus – nie miałabym jednak szans zdążyć, gdyby się spóźnił – także. Sprawa by była zawalona.”
Czy klient był poinformowany o takim ryzyku, tak aby mógł się na taką ewentualność przygotować?
W wielu sprawach biznesowych potrzebujemy nie bohaterstwa i poświęceń, lecz możliwości zrobienia chłodnej kalkulacji. Wiem, że w obliczu pierwszego zdania brzmi to bezdusznie, ale to nie ja wymyśliłem taką rzeczywistość.
Ja też nie przekreślam ludzi zbyt szybko, zazwyczaj wędrują oni w dół na skali niezawodności.
Poważne problemy zaczynają się przy obserwowanej „zlewce” mojej osoby.
Kamil Szympruch
Generalnie podpisuje się pod Twoim komentarzem :-)
Ewa W
Piszesz: „“Być w szacunku do siebie tak na 100% i nie ignorować swoich potrzeb, żeby móc dotrzymywać zobowiązań wobec innych” – ląduje na ścianie!!! „
Ja mam na ścianie inny napis: „Reputation first” co oznacza, że klienci wiedzą, że zrobie nie tylko absolutnie wszystko, aby jak najlepiej wykonać powierzone zadanie, ale też aby zminimalizować ryzyka, które mogłyby mi to uniemożliwić.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Cześć :)
Podobnie jak Alex, największy kłopot przy moich przedsięwzięciach, w których uczestniczą inni ludzie, mam z dotrzymywaniem ustaleń przez moich współpracowników.
Zawsze staram się precyzyjnie nakreślić z jaką sytuacją mamy do czynienia, po to, aby obie strony miały jasność co do tego, co trzeba wykonać i jakie konsekwencje ma niewykonanie. Mimo takiego-mojego podejścia wielu ludzi na zupełnie różnych szczeblach organizacji, czy w różnym wieku – często zawodzi (niejednokrotnie ku mojemu niemałemu zdziwieniu, bo wydają się być „profesjonalni” a okazują się zwyczajnie lekceważący i niepoważni).
Przy współpracy z ludźmi wyróżniam trzy możliwe modele załatwienia sprawy:
1) zrób to,
2) renegocjuj zobowiązanie,
3) deleguj (o ile jest to możliwe / dopuszczalne).
Jestem mocno zdziwiony jak mało osób korzysta z opcji 2: renegocjuj.
Wiele razy zdarzało mi się otrzymać wymówkę zamiast umówionego rezultatu. Co więcej – wielu ludzi woli (z tego, co obserwuję) zawalić termin, niż podjąć rozmowę mającą na celu opisanie problemu wpływającego na wzajemne zobowiązania, czy też po prostu renegocjować warunki. Czy to możliwe, że obawa przed konfrontacją jest silniejsza niż strach przed konsekwencjami niedostarczenia rezultatów?
W mojej opinii rzeczywistość w której żyjemy ma charakter dynamiczny. Czy w takiej sytuacji nie jest zupełnie normalnym, że pewne rzeczy zmienią z czasem swój priorytet / stosunek do innych, zależnych zobowiązań i należałoby przedyskutować ich status dla wspólnego dobra?
Problem który opisałem kilka razy dyskutowałem z managerami średniego i wyższego szczebla. Okazuje się to (niedostarczanie rezultatu) powszechną praktyką w Polsce :( Jednocześnie osoba która robi odwrotnie – czyli nie ma problemu z sygnalizowaniem zagrożeń – jawi się managerom jak zupełnie nowa jakość :)
Alex słusznie zauważył, że takie postępowanie może spowodować eject i odcięcie od intratnych możliwości współpracy. Bo jak można zlecić cokolwiek poważnego osobie, na której nie można polegać?
Jestem ciekaw co sądzicie o wspominanej „renegocjacji” i jak to wygląda u Was :)
Jeśli o mnie chodzi, to za punkt honoru stawiam sobie informowanie moich partnerów biznesowych o wszystkich zagrożeniach i szansach, mogących wpływać na ich biznes. To daje bardzo dobre rezultaty – np. w przypadku klientów często powoduje, że jestem jedyną opcją na liście. Lepiej niech tak zostanie!
Pozdrowienia,
Arek
Alex,
w komentarzu przytaczasz dwa fragmenty mojej wypowiedzi – to dwie historie od siebie odrębne, dotyczą innych klientów. To tak dla jasności.
W pierwszym przypadku klient wiedział, że czas jaki był zewnętrznie narzucony na realizację tego projektu sam w sobie niósł ryzyko niewykonalności. Klient wiedział. Podjęliśmy wspólnie ryzyko. To nie przykład „bohaterstwa” czy „poświecenia” ;-), ale pełnego zaangażowania i odpowiedzialności niezależnie od okoliczności (mogłam odpuścić bez uszczerbku na reputacji). Klient wiedział, że zrobię absolutnie wszystko, żeby dotrzymać zobowiązania. I tak właśnie zrobiłam. W zgodzie ze sobą i swoimi wartościami, standardami.
Drugi przykład – klient wiedział, że jest takie ryzyko, iż mogę nie dojechać. Gdybym wtedy nie dojechała na czas, to cała sprawa by w łeb wzięła. Nawet jeśli moja reputacja by nie ucierpiała, bo przecież klient znał ryzyko, a i mój wysiłek zmarnowany :-) (wysiłek nie równa się poświęcenie – tego słowa i postawy nie lubię)
Co do dalszego Twojego komentarza:
szacunek do siebie/ zadbanie o siebie i reputacja to według mnie dopełniające się rzeczy, zazębiające się. Czasem (może zawsze), aby móc „jak najlepiej wykonać powierzone zadanie, ale też aby zminimalizować ryzyka, które mogłyby mi to uniemożliwić” potrzebne jest to nieignorowanie własnych potrzeb i szacunek do siebie rozumiany tak, jak to ujęła Katarzyna. Jest elementem minimalizowania tegoż ryzyka, na które wskazujesz. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Hej Alex,
Piszesz: „Różnica miedzy nami polega na tym, że Ty bierzesz, przepraszam za to określenie, niewolników na pensji, a ja mniej czy bardziej wolnych samurajów”
Nigdy nie słyszałem o wolnych samurajach. Byli oni wytworami systemu feudalnego, najemnymi wojownikami, bezwzględnie podporządkowani swojemu panu.
Jakoś nie łapię tej metafory :/
Pozdrawiam, Artur
Arek Sobiczewski,
Bardzo fajnie, że podajesz te 3 opcje i dzielisz się tymi uwagami. Przydatne.
Drodzy Czytelnicy, Alex,
Mając za sobą doświadczenia kiedy zarówno kierowałam zespołami ludzi, jak i projektami w strukturach firm, a także doświadczenie bycia freelancerem, prowadzenia własnej firmy, fundacji etc mogę powiedzieć, że z zespołami którymi kierowałam zwykle wypracowywaliśmy bardzo dobrze działający system pracy, mający u podłoża i szacunek, i odpowiedzialność,i koncentracje na wynikach, co przekładało się na naprawdę bardzo dobre efekty. Zdarzały się też wpadki, ale nie były tak drastyczne, żeby przekreślały to, co było dobre. Nie zamiataliśmy niczego pod dywan, to też było cenne.
W swoim życiu bywam zarówno Zleceniodawcą, jak i Zleceniobiorcą.
Wiem, jak wygląda wariant optymalny, idealny, pożądany etc. Głośno przyznaję się, że i ja zaliczyłam kilka wpadek, z różnymi ich konsekwencjami, czasem bardzo bolesnymi.
Poddaję to otwarcie pod ogląd, dzielę się tym, podobnie jak swoimi refleksjami.
Wiem w czym jestem wyjątkowa, w czym unikalna, w czym bardzo dobra. Widzę też, gdzie czasem zaliczam potknięcie, upadek, albo katastrofę. Zauważam swoje słabości. Mówienie o tym może się przydać, bo zobaczenie, przedyskutowanie, uchwycenie innego spojrzenia może być istotnym przyczynkiem do korzystnej zmiany w tych obszarach, gdzie mam jeszcze coś do zrobienia. A mam :-).
Czytając post Alexa spojrzałam na siebie uważnie, jako na Zleceniobiorcę – Zleceniobiorcę, który ma powód, by czasem uderzyć się w piersi, nie zawsze idealnego, choć w znakomitej większości przypadków naprawdę ok :-)
I tak, czytając komentarze, zastanawiam się: Czy wśród Czytelników są naprawdę sami Idealni Zleceniodawcy i Idealni Zleceniobiorcy?
Chyba jako jedyna w tej dyskusji staję i przyglądam się sobie jako Zleceniobiorcy, a nie komentuję jedynie z pozycji Zleceniodawcy… ;-)
Zgłaszam się do tablicy mówiąc: nie zawsze wszystko u mnie jest ok. Pokazuję, jak to u mnie działa.
Czyżbym ja jedyna zaliczała czasem „wpadkę”?
Czy po prostu jako jedna z nielicznych mam „jaja” powiedzieć, że nie jestem ideałem, zauważyć i drzazgę, i belkę w swoim oku?
Tak się nad tym głośno zastanawiam…
Druga opcja (jest ich pewnie znacznie więcej): Niektórzy wychodzą z założenia „Nie przyznawaj się otwarcie do błędów, gdy jest szansa, że inni nie zauważą” ;-)
Jak to jest???
Pozdrawiam,
Ewa W
Ewa W,
mam podobne jak Ty doświadczenia. Nie jestem idealna i zdarzały mi się – szczęściem rzadko – sytuacje, w których mimo chęci i starań nie dostarczyłam na czas obiecanych rezultatów. Gorzej nawet – zdarzyło mi się kilka razy podjąć zobowiązanie pod wpływem próśb i nalegań, mimo że nie byłam przekonana do jego realizacji. W większości wypadków dotrzymałam obietnic i całe niezadowolenie pozostało po mojej stronie (niezadowolenie z tego, ze uległam naciskowi i zrobiłam coś, czego robić nie chciałam). Ale zdarzyło się, że tego rezultatu nie dostarczyłam na czas.
To pewnie odpowiedź także na pytanie Arka: tak, wówczas strach przed odmową był we mnie silniejszy niż cichy głos wątpliwości, czy chcę – i zdołam – zrobić, co obiecałam.
Od tamtego czasu na szczęście nauczyłam się, że znacznie lepiej jest odmówić lub renegocjować niż po pierwsze – kłaść na szalę swoją reputację, a po drugie – igrać z wydolnością własnego organizmu.
Nauczyłam się i… nadal nie jestem ideałem, wciąż zdarza się, że pracuję więcej niż by tego zdrowa równowaga wymagała. Zauważyłam, że podobnie ma wielu freelancerów. Czy to nasza „choroba zawodowa”?
A wracając do głównego tematu postu – zauważam, ze bardzo wiele osób myli uprzejmość ze słabością i nie słyszy, jak to Alex ujął, „ostatniego dzwonka” w uprzejmej prośbie. A następnie jest śmiertelnie zaskoczona konsekwencjami, np. – to już historia z życia (nie mojego) – wezwaniem do sądu…
Przyznaję, że częściowo na własnej skórze nauczyłam się, że taka prośba wymaga natychmiastowej reakcji i maksymalnego wysiłku, by nadrobić nadszarpnięte już wówczas zazwyczaj zaufanie. Tego nauczyłam się zresztą w kilku rolach – zleceniobiorcy i zleceniodawcy, a także partnera biznesowego (swoją drogą to zdumiewające, że w relacjach biznesowego partnerstwa takie zachowania partnerów też się zdarzają).
Pozdrawiam,
Yves
Arek Sobiczewski
W wypadku komplikacji trzeba koniecznie renegocjować!! To daje szansę znalezienia WSPÓLNEGO akceptowalnego rozwiązania. U mnie to podstawa, szczególnie w sprawach prywatnych, bo w biznesie staję na głowie, aby wywiązać się z zobowiązań.
Ewa W
Dziękuję za doprecyzowanie.
Piszesz: „Czasem (może zawsze), aby móc “jak najlepiej wykonać powierzone zadanie, ale też aby zminimalizować ryzyka, które mogłyby mi to uniemożliwić” potrzebne jest to nieignorowanie własnych potrzeb i szacunek do siebie rozumiany tak, jak to ujęła Katarzyna.”
U mnie przejawia się to w nieprzyjęciu zlecenia.
Artur
Piszesz: „Nigdy nie słyszałem o wolnych samurajach.”
Naprawdę??? Słyszałeś pojęcie „ronin”? Słyszałeś o Miyamoto Musashi? Pogoogluj
Yves, Ewa W
Post nie jest o byciu idealnym, tylko jak często odcinamy się od sporych szans życiowych.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
racja, powoływanie się na „nieidealność” może zostać odczytane jako próba usprawiedliwienia się. Nie jest to moją intencją. Zależało mi na pokazaniu dochodzenia do świadomości tego, że nadmiar gorliwości może szkodzić właśnie tym szansom życiowym, o których mówisz. Braku rezultatu nie usprawiedliwią najlepsze intencje. To etż paradoksalne – w moim przynajmiej wypadku niedostarczenie pracy w terminie wynikło z tego, że ją przyjęłam, choć nie powinnam była. A przyjęłam, bo właśnie nie chciałam zmarnować szansy. Być moze czasem trzeba się w ten sposób nauczyć, że – jak piszesz – dużo lepszym wyjściem jest nieprzyjęcie zlecenia, gdy brak „mocy przerobowych”.
Tym niemniej – uznaję, że raz, w wyjątkowych okolicznościach, każdemu może się zdarzyć, że „zawali” w jakiejś drobnej sprawie (drobnej!). Drugi raz już nie, ale jedne raz jestem gotowa dać szansę – nauki, wyciągnięcia wniosków, zmiany zachowania.
Pozdrawiam,
Yves
Ewa W.
Pytasz: „I tak, czytając komentarze, zastanawiam się: Czy wśród Czytelników są naprawdę sami Idealni Zleceniodawcy i Idealni Zleceniobiorcy? ” oraz „Czyżbym ja jedyna zaliczała czasem “wpadkę”? Czy po prostu jako jedna z nielicznych mam “jaja” powiedzieć, że nie jestem ideałem, zauważyć i drzazgę, i belkę w swoim oku?”
Być może jest to spowodowane tym, że post jest w zasadzie o drobnych zleceniach. Ta seria w końcu ma tytuł „Jesteś na rozmowie rekrutacyjnej? (prawie) zawsze!” Alex opisuje jak przez głupie zaniedbania można zamknąć sobie niespodziewanie drogę do fajnych okazji. Podejrzewam, że każdy myśli, że bez problemu poradziłby sobie z dokonaniem rezerwacji biletów dla Alexa.
Ty natomiast opisujesz duże projekty. Biznesowe. Pracę zarobkową, a to trochę inna sytuacja.
Pozdrawiam serdecznie.
Grzegorz.
Grzegorz Kurdybiński,
ja tylko tak dla sprostowania – wpadki zaliczałam przy tych właśnie zdecydowanie mniejszych rzeczach (istotnych i wcale przez bycie mniejszymi nie lekceważonych przeze mnie) – czasem przez tak głupie rzeczy, jak właśnie zaspanie czy złe oszacowanie czasu, na dojazd, brak czujności, który spowodował, że nie wyczułam pilności rzeczy (miałam ją w głowie jako „ważne – niepilne”)… Ale to tak już na marginesie – nie chcę odbiegać od głównego wątku postu. :-)
Ewa
Post (i dyskusja pod nim) daje do myślenia. Skoro tak wielu ludzi ma problem z solidnością, ułatwia to niezmiernie pozytywne wyróżnienie się.
Tylko pytanie, jak tu się skutecznie wykazać solidnością, szczególnie, jak się dopiero zaczyna i reputacji się jeszcze nie ma?
Aktualnie staram się dostarczyć wyniki (w postaci prototypu aplikacji www lub nawet całego rozwiązania, jeśli można to szybko zrobić od ręki) już przy pierwszym kontakcie z potencjalnym klientem. Pozytywne rezultaty takiego postępowania są, niemniej trochę mi jeszcze brakuje do uczynienia sobie z tego stabilnego źródła dochodu.
@Marcin Woźniak – „Aktualnie staram się dostarczyć wyniki (w postaci prototypu aplikacji www lub nawet całego rozwiązania, jeśli można to szybko zrobić od ręki) już przy pierwszym kontakcie z potencjalnym klientem. Pozytywne rezultaty takiego postępowania są, niemniej trochę mi jeszcze brakuje do uczynienia sobie z tego stabilnego źródła dochodu.”
– uważaj, abyś nie wpadł w pułapkę bycia programistycznym McDonaldem i sprzedawania się poniżej własnej wartości, gdy klient nie jest tego świadomy i nie jest tego wart.
Alex to ładnie opisał w tym wpisie:
http://alexba.eu/2009-04-26/firmy-i-minifirmy/jak-sie-wyroznic/
1) musimy rzeczywiście robić coś bardzo dobrego dla klienta dostarczając mu większej wartości niż to, co jest „normalne”
2) klient musi być tego świadom, że otrzymuje coś niezwykłego
3) klient musi doceniać takie rzeczy
Szczególnie bądź wyczulony na ten typ zleceniodawców:
http://alexba.eu/2013-05-28/szacunek-i-zaufanie-u-innych/jestes-na-rozmowie-rekrutacyjnej-prawie-zawsze/#comment-114765 – (Dużo!!! Tanio!!! – Teresko !!!) –
postrzegających innych przez pryzmat tylko i wyłącznie ceny i wartościowaniu/wycenianiu na tej podstawie ludzi.
Grisha:
Dziękuję za zwrócenie uwagi, szczególnie na ten pierwszy link, musiałem go przegapić podczas przeglądania bloga.
Nad punktem 2 zapewne muszę popracować sam. Co do punktu 3 to zastanawiam się, czy mógłbym jakoś zwiększyć skuteczność wyszukiwania dobrych klientów, ponad metodę prób i błędów?
pobawię się w górnika, ale Twoje posty czytam paczkami, raz na jakiś czas większą ilość. Zwykle z tego powodu nie komentuję, ale ten post mnie zaintrygował.
Część komentarzy pod Twoim wpisem, można odebrać, jako sugestię. Twój system jest słaby – zbyt łatwo odrzucasz tych, którzy mogli mieć słabszy dzień, lub zagęszczenie innych spraw. Osobiście podpisuję się pod cytatem przypisywanym w internecie Billowi Gatesowi, który miał powiedzieć, że „życie nie jest fair. Pogódź się z tym”. Rozumiem, że jako człowiek o licznych kontaktach i mocnej grupie osób zainteresowanych interakcją z Tobą i dostępem do Twoich zasobów, możesz założyć gęstsze sito. Ci którzy mieli akurat słabszy dzień, a przez to się na nim zatrzymali, będą musieli pogodzić się z mądrością pana Gates’a. Z drugiej jednak strony pamiętam kim byłem 5 lat temu i jestem przekonany, że nie powierzyłbym sobie samemu pilnowania kapusty na zimnej patelni. Obecnie zaś sądzę, że przedstawiam sobą pewną wartość. Nie mając więc takiego dostępu do talentów jak Ty, nie miałbym odwagi zakładać tak gęstego sita w moim filtrze. Świadomość potencjalnych szans utraconych nie dałaby mi spokojnie spać… :)
A teraz pytanie – czytając Twoje wpisy od jakiegoś już czasu, mam pewien subiektywny model Ciebie jako człowieka. Od tego nie dam rady odskoczyć. Zakładając, że przynajmniej po części jest on bliski prawdzie, zapytam. Ile w Twoich zasadach jest klasycznej sympatii, jaką zwykle do osób podobnych nam samym?
pozdrawiam
Przemek
Sądzę, że opisani ludzie funkcjonują w obszarze „pilne i ważne” czyli „gaszą pożary”. Nie myślą o sprawach, które są ważne – dopóki nie staną się pilne, przecież nie mają na to czasu!
Oni nie lekceważą Ciebie ani Twojego zlecenia, oni są – w swoim mniemaniu! – wytłumaczeni, przecież ratowali projekt. RATOWALI! Utwierdzają ich w tym szefowie nagradzający za „uratowanie projektu”. Za dowiezienie projektów, przy których nie zawala się nocy NIGDY nie ma takich nagród! Przejście do trybu „ważne acz jeszcze nie pilne” – nie jest ani praktykowane, ani doceniane. Bardzo nad tym ubolewam.
Ja bym do Twojej listy dodała taki drobiazg – brak dobrego zakończenia, tej przysłowiowej wisienki na torcie. Zrobiony remont za setki tysięcy i zostawiona pomaziana podłoga. Bo w kontrakcie było dwukrotne umycie, ona została dwukrotnie umyta i taka wyszła.
A przecież ludzi, którzy poruszają się w obszarze „ważne ale jeszcze nie pilne” zwykle stać (czasowo) na to dodatkowe umycie, na ten głask wykańczający. Ileż można tu zapunktować!