Tytuł tego postu brzmi jak reklama podejrzanych interesów, albo żądania nie posiadającego umiaru związkowca, dlatego śpieszę z wyjaśnieniem o co mi chodzi.
Generalnie, jeżeli już gdzieś pracujemy poświęcając na to czas i energie naszego życia, to możemy (powinniśmy ?) otrzymywać gratyfikację w dwóch postaciach:
- materialna zapłata za wyniki naszej pracy, najczęściej są to pieniądze lub takie rzeczy jak służbowy samochód, telefon itp. Tymi pieniędzmi płacimy na nasze mieszkanie, wyżywienie i wszelkie inne rzeczy, które potrzebujemy, a które można kupić
- wynagrodzenie emocjonalne w postaci możliwości poznania i pracy z ciekawymi ludźmi, w pozytywnej atmosferze wypełnionej energią, kreatywnością i wzajemnym szacunkiem. Ta emocjonalna część wynagrodzenia to też możliwość rozwoju, rozszerzenia własnych horyzontów wiedzy i doznań, praktycznego podniesienia poczucia własnej wartości w zdrowy, nie robiący nikomu krzywdy sposób.
Teraz, jak się zapewne domyślacie, zapraszam każdą Czytelniczkę i każdego Czytelnika, do zrobienia uczciwej analizy, jak tak kwestia wygląda u nich w praktyce. O ile większość ludzi zastanawia się nad tą materialną częścią zapłaty (i przeważnie jest z niej niezadowolona), o tyle moim zdaniem zbyt mało osób patrzy uważnie, jak wygląda ta “płaca” emocjonalna. A to przecież ta druga, o ile nasze najbardziej elementarne potrzeby fizyczne zostały zaspokojone, ma ogromny wpływ zarówno na jakość naszego życia w chwili obecnej, jak też jego perspektywy w przyszłości.
Obserwując innych ludzi często niestety widzę jeden z dwóch przypadków:
- zapłata materialna jest kiepska i wynagrodzenia emocjonalnego albo nie wa wcale, albo co gorsza jest ujemne (poniżanie, frustracja itp.). To przypomina mi galerę, gdzie biedni galernicy batem nadzorcy zmuszani są do wiosłowania w kierunku i rytmie, na który nie maja żadnego wpływu, a do jedzenia i picia dostają akurat tyle, aby nie umrzeć z głodu.
- zapłata materialna jest dobra a nawet bardzo dobra, pracuje się w eleganckich biurowcach itp. Za to wynagrodzenie emocjonalne, podobnie jak w wypadku powyżej, jest zerowe lub ujemne (konieczność robienia rzeczy wbrew sobie, znoszenia zlej atmosfery w pracy, podchodów, polityki i zwykłego draństwa). To, jak się zastanowimy, przypomina z kolei dom publiczny lepszej klasy, nieprawdaż?
“Pracujesz” na galerze? Prostytuujesz się w “domu publicznym”?
Nawet jeśli bardzo wielu ludzi wokoło robi to samo, to zastanów się, jaki to ma wpływ na dalszą część Twojego życia, o dzisiejszym dyskomforcie już nie wspominając. Jeśli ta perspektywa niezbyt Ci się podoba, to zabieraj się DZISIAJ do roboty, aby to zmienić. To być może nie da się zmienić od razu, ale przynajmniej w średnioterminowej perspektywie jest na pewno możliwe, choć niewykluczone, że będziesz musiał przy tym się nieco wysilić, a i nie wszystkim z Twojego obecnego otoczenia się to spodoba. To jest Twój wybór, ale jeśli chcesz zmiany, a nie tylko jałowej dyskusji, to zabierz się za to jeszcze dziś!
Na zakończenie, aby ubiec zarzuty, że w Polsce nie ma takich prac, które dają nam zarówno wysokie wynagrodzenie materialna, jak i emocjonalne, śpieszę z informacja, że np. ja takową wykonuję. Jednym z powodów, dla których przeważnie widzicie mnie uśmiechniętego i pełnego energii jest to, że jak już pracuję, to dostaje za to nie tylko spore pieniądze, ale przede wszystkim mam do czynienia z inteligentnymi, ciekawymi ludźmi, kontakt z którymi bardzo mnie wzbogaca, nawet (a może właśnie dlatego), jeśli w wielu sprawach bardzo się różnimy. To jest chyba dobry moment, aby im wszystkim za to podziękować!
Zapraszam do dyskusji w komentarzach
Hej Alex,
Super ze powracasz na blog i do pisania nowych postow. Przyznam szczerze ze do tej pory bylem bardzo zadowolony z mojej pracy patrzac z obu perspektyw – materialnej i emocjonalnej. Twoj post jednak sklonil mnie do glebszej analizy mojej obecnej sytuacji. Dziekuje
P.S. Czy moge sie spodziewac w najblizszym czasie postu 'nie przynos jej kwiatow’? ;-)
Cześć Alex,
a co powiesz o sytuacji, w której wynagrodzenie emocjonalne jest na najwyższym poziomie (ciągłe wyzwania, nieustanny rozwój, ciekawe zajęcia i ludzie których sam wybierasz), ale materialne jest słabe (wystarcza, żeby nie zastanawiać się czy możemy dzisiaj wyjść na obiad do restauracji, ale już kupno nowego samochodu zamiast 10-letniego to poważny problem na który zawsze brakuje).
Wielu przedsiębiorców jest w takiej sytuacji…
Dokładnie ;-)
Mnie do dzisiaj wiele osób nie rozumie w tej kwestii – od 1,5 roku jestem na etapie budowania własnej „kuźni” (każdy jest kowalem swojego losu, ale nie każdy ma własną kuźnię…)
W tym czasie szukając współpracowników / partnerów biznesowych / środków do życia parę razy wpadałem ponownie w sytuację opisaną w pkt. 2, ale na szczęście szybko udało mi się dokonać stosownej korekty kursu, ograniczając do minimum przebywanie w takim ekosystemie…
Jest może trudniej niż gdybym się poddał temu trendowi, jednak takie toksyczne środowisko bardzo mnie osobiście „odczłowieczało” (kastracja umysłu i duszy) i powodowało znaczny spadek wydajności i utraty pozytywnej energii…
Smutne jest to, że ciągle panuje kult pracy dla ludzi przez małe l ( np. popędzający batem galerników nadzorców), a nie współpracy z Ludźmi przez duże L (szanujących innych, lubiących to co robią oraz ciągle rozwijających się i inspirujących innych ludzi)…
Hej,
świetny post jak zawsze!
Pamiętam, że gdzieś czytałem artykuł o zadowoleniu z pracy i motywowaniu pracowników (a może to było na jednym ze szkoleń? nie jestem już pewien). Wynikało z tego, że przy sensownej w miarę pensji, która wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb, zadowolenie i motywacja wzrasta wraz ze wzrostem odpowiedzialności i zapłaty emocjonalnej. Oczywiście w sytuacji, kiedy nie starcza nam na podstawowe potrzeby, zapłata emocjonalna nie wystarczy, niemniej jednak zależność taka występuje.
Wynika z tego dość ciekawa rzecz, otóż jeżeli chcemy być szczęśliwi, to po zaspokojeniu potrzeb powinniśmy się realizować. Tylko teraz kiedy możemy powiedzieć, że nasze potrzeby są zaspokojone? Niektórzy będą i tak gnali po więcej i więcej, inni zatrzymają się, zreflektują, podejdą do sprawy inaczej. Bardziej „minimalistycznie. Wydaje mi się, że właśnie ci drudzy będą znacznie szczęśliwsi. Między innymi chyba z tego wynika taka wielka mocna uproszczania swojego życia.
Co o tym myślisz Alex?
@M, @grisha.
W moim przypadku było tak, że godziłem się na ustępstwa finansowe, mając w perspektywie dalszą możliwość rozwoju.
Około 2 lata temu rzuciłem pracę, w której dostawałem godziwą płacę, jednak po 8h wracałem do domu psychicznie wykończony, a rano pójście do firmy wiązało się z traumą. Pomimo tego, zaryzykowałem całkowitą zmianę profilu mojego zawodu i skupiłem się na tym, co chcę robić i daje mi dużą przyjemność — zacząłem rozwijać się jako programista.
Wyglądało to tak, że najpierw, siedząc jeszcze w biurze, poszukałem sobie miejsca, gdzie będę mógł programować. Ten etap trwał jakieś pół roku. Próbowałem w jednym miejscu, znowu w drugim. Trwało to trochę, bo jak napisałem wcześniej, po pracy wracałem tak zdepnięty emocjonalnie, że większość wieczoru siedziałem bezmyślnie. Ostatecznie, jakoś krótko przed końcem roku, znalazłem firmę, która przyjęła mnie na okres próbny.
Znając rzeczywistość, starałem się nie palić za sobą mostów, i ciągnąłem częściowo dwie prace — nową, dającą perspektywy dalszego rozwoju, starą (tu bardziej na chorobowym, urlopach itp.). Po trochę ponad miesiącu doszedłem do wniosku, że na tyle dobrze się nam układa w nowym miejscu, że zaryzykuję dalszą zmianę. Po tym, jak skończyłem współpracę ze starą firmą, usłyszałem, że w sumie w nowej to spodziewali się czegoś innego i mi podziękowali.
Ostatecznie zostałem prawie na lodzie. Prawie, gdyż w międzyczasie zapewniłem sobie nisko płatne (tyle, żeby choć pół miesiąca przeżyć, a pozostałe pół pożyczyć od teściowej) zajęcie — głównie dla ubezpieczenia zdrowotnego, a w wolnym czasie, którego było teraz więcej, dalej programowałem.
Obecnie, po półtora roku takiego pasożytowania na teściowej :) wyszedłem na prostą. Zacząłem spłacać rachunki, oszczędzać, i przede wszystkim robić to, co chcę.
Jednak od samego początku godziłem się na to, że przy tak drastycznej zmianie kierunku, może się okazać, że przez pewien czas będę zarabiać mniej, niż się spodziewam, a nawet wystarczy do życia, ale w dalszej perspektywie będę mieć godziwy zarobek oraz możliwość rozwoju.
Oczywiście, mogłem zostać przy tym, co robiłem za dobre pieniądze. Ale do teraz to pewnie już bym wylądował gdzieś w wariatkowie i do końca życia zastanawiał się, czy to mi pasuje, czy można było inaczej.
@Darek – mam podobne przejścia i obecnie znajduję się w podobnej sytuacji i podążam powoli drogą ku lepszemu ;-)
Czasami nie jest łatwo, ale jakoś się udaje i na razie nie wywieszam białej flagi, chociaż już dwa razy byłem blisko ;-)
Też jestem z branży IT i czasami przeraża mnie i boli, jak mocno ta branża w wielu przypadkach, z którymi miałem do czynienia, zaczyna przeistaczać się z dziedziny kreatywnej i innowacyjnej (ostatnio mocno wyświechtane hasła przez specjalistów od PR-u) w bezmyślną „pracę na taśmie”.
Traktowanie ludzi jako zasób, a nie kapitał ludzki.
Nie ma sensu z tym walczyć, lepiej szukać swojego miejsca gdzie indziej i w miarę możliwości szybko zmienić otoczenie.
Nie jest łatwo, ale warto, chociaż droga, którą trzeba przebyć nie przypomina autostrady, ale raczej podróż bocznymi wyboistymi drogami.
Jest na pewno dalej i taka podróż trwa o wiele dłużej, ale można sporo zobaczyć i nie ma tej monotonii podróży.
Osobiście ładnych kilka lat temu jak zaczynałem przygodę z programowaniem (programuję od 1997 roku, a na chlebek dzięki temu zarabiam od 2001, obecnie mam 33 lata)
bardzo odpowiadało mi wynagrodzenie opisane z pkt 2 (wynagrodzenie emocjonalne) przez Alexa.
Trafiłem na fajnych ludzi od których sporo się nauczyłem i do dzisiaj mamy kontakt i czasami coś robimy wspólnie.
Potem zmieniałem pracę średnio co 3 lata – większy nacisk wraz z wiekiem i rosnącymi potrzebami materialnymi na pkt 1 oraz potrzeba rozwijania się i uczenia oraz poznawania nowych rzeczy i otoczenia.
Kiedyś gdzieś w ramach żartów, etapy korporacyjnej kariery programisty porównałem do życia prostytutki i podzieliłem na 3 główne etapy:
1. robisz to dla własnej przyjemności
– człowiek się uczy, fascynuje tym, co jest dla niego nowe
– wystarczy głownie zapłata emocjonalna
2. robisz to dla przyjemności klienta
– człowiek chce się pokazać, co już potrafi, skupia się głównie na tym, aby zdobywać coraz nowszych klientów (jeden zadowolony klient to kilku nowych w następstwie marketingu szeptanego)
– zaczyna się etap dążenia do zapłaty materialnej
3. robisz to już tylko dla kasy
– człowiek zostaje zaszufladkowany w pewnej dziedzinie (osiada na mieliźnie rozwoju) i ma tylko za zadanie generowanie coraz większego zysku i „powtarzalność procesów”
– zapłata emocjonalna dąży do zera, zapłata materialna zatrzymuje się na pewnym poziomie, a z czasem traci na wartości
Zrobiły mi się na koniec wpisu takie trochę „wyznania gejszy”… ;-)
Zgadzam się z Alexem, że te dwa składniki wynagrodzenia są bardzo ważne i powinny iść w parze, a każdy z nas musi dążyć do znalezienia dla siebie odpowiedniego miejsca pomiędzy tymi dwoma punktami, które go satysfakcjonują. Wg mnie nie da się w dłuższej perspektywie czasu tylko bazować na jednym składniku wynagrodzenia z pominięciem drugiego.
Alex,
bardzo zgrabnie ująłeś w słowa całą tą myśl. Moim zdaniem oba czynniki są równie istotne, choć zdecydowanie zgadzam się z tym co napisał Jarek – „przy sensownej w miarę pensji, która wystarcza na zaspokojenie podstawowych potrzeb, zadowolenie i motywacja wzrasta wraz ze wzrostem odpowiedzialności i zapłaty emocjonalnej. Oczywiście w sytuacji, kiedy nie starcza nam na podstawowe potrzeby, zapłata emocjonalna nie wystarczy”. Wychodzi na to, że abyśmy byli zadowoleni oba czynniki powinny iść w parze i tak jak mówi Alex powinniśmy zacząć działać aby je osiągnąć.
Ostatnio na swoim blogu pisałem o tym jak znaleźć motywację do takich zmian. Wszystko to tak naprawdę kwestia naszego podejścia i tego jak traktujemy naszą pracę i czy chcemy rozwijać się w tym co robimy.
Pozdr,
Artur Rogowski :)
grisha,
co powiesz, na korektę Twojego ponizszego sformułowania: „dążyć do znalezienia dla siebie odpowiedniego miejsca pomiędzy tymi dwoma punktami” cyli między satysfakcjonującym wynagrodzeniem materialnym a satysfakcjonujacym wynagrodzeniem emocjonalnym? Otóż ja powiedziałabym, ze warto działać na rzecz zblizania tych dwóch punktów tak, by docelowo się na siebie nalozyły i zeby mieć jedno i drugie (dwa w jednym) a nie znajdować się pomiędzy, czyli „ani tu ani tam” lub „troche tego i troche innego”:-)
Pozdrawiam, Ewa W
@Ewa W – w dalszej perspektywie czasu jak najbardziej się z Tobą zgadzam – skupienie tych dwóch punktów w jednym miejscu – to idealne rozwiązanie, ja jednak obecnie przemieszczam się pomiędzy tymi punktami.
Z optycznego punktu widzenia można by to porównać do aberracji, czyli różnego miejsca ogniskowania tych dwóch punktów przez soczewkę – otoczenie, w którym się znajdujemy i która zakrzywia te dwa promienie (materialne wynagrodzenie oraz wynagrodzenie emocjonalne).
Dąży się do ich spotkania w jednym miejscu, ale nie jest to łatwe i praktycznie nie możliwe – patrząc z optycznego punktu widzenia oczywiście.
W życiu zapewne uda się z czasem znaleźć taki punkt, albo jego satysfakcjonujące przybliżenie, ale w moim przypadku to jeszcze długa droga i sporo muszę się jeszcze nauczyć i zdobyć doświadczenia.
Sytuacja trochę jak z osławionym punktem G – wszyscy o nim słyszeli, ale nie każdy potrafi znaleźć i niektórzy znajdą go szybko, inni trochę więcej czasu stracą na poszukiwania, a jeszcze inni nigdy go nie odkryją ;-)
A co myślicie o takim nastawieniu: zadowolenie z wielkości jednego ze składników rekompensuje brak zadowolenia z wielkości drugiego?
Magdalena – bardzo ryzykowne. W przypadku zadowolenia materialnego a braku emocjonalnego – prostytucja, która jak by nie patrzec jest destrukcyjna. W przypadku zadowolenia emocjonalnego – długoterminowo jest ryzyko że jeśli zmieni się cokolwiek w otoczeniu (np. zarzad firmy i za tym kultura organizacji) mozesz zostać z niczym. Dodatkowo wieczne zycie w poczuciu braku docenienia i zadowolenia na poziomie finansowym jest frustrujace i ograniczajace. Jeśli to ma byc natomiast początek, przy pracy na rzecz dodania do tego satysfakcji materialnej – według mnie ma to sens.
grisha,
O ile w przypadku punkutu g można osiągać pełnię satysfakcji bez niego, o tyle w przypadku którego dotyczy post – raczej trudno o pełnię nie mając „dwóch w jednym” :-)
Ja zaczęłam nie od „pomiędzy” a od satysfakcja emocjonalna i praca nad satysfakcją materialną, czyli osadzając sie w jednym punkcie pracują nad przyciągnięciem tego drugiego zachowując stabilność pierwszego. W moim przypadku to sie sprawdza :-)
Pozdrawiam, Ewa
Ewa W, dzięki. Przekonujące to wszystko.
Podoba mi się też Twoja odpowiedź skierowana do grishy. Zwłaszcza błyskotliwa uwaga na temat punktu G i jego istotności.
Pozdrawiam,
Magda
@Ewa W – „Ja zaczęłam nie od “pomiędzy” a od satysfakcja emocjonalna i praca nad satysfakcją materialną, czyli osadzając sie w jednym punkcie pracują nad przyciągnięciem tego drugiego zachowując stabilność pierwszego. W moim przypadku to sie sprawdza”
– w dużej mierze na podstawie wpisów tego bloga jak i potwierdzeniu na konkretnych przykładach, że to działa i że można inaczej (m.in Twój przykład czy Alexa oraz kilku osób z mojego obecnego otoczenia) nadal podejmuję się zmian w dalszym życiu ;-) Dziękuję za cenne wskazówki ;-)
Jak już wcześniej pisałem, w moim przypadku wymaga to jeszcze dużo pracy – bardzo mocno dominująca dusza inżyniera (dająca mi wynagrodzenie emocjonalne) nad duszą przedsiębiorcy (dającej mi wynagrodzenie finansowe i w sumie nowa rola, której ciągle się uczę)
Kiedyś o duszy inżyniera był bardzo fajny post na tym blogu, pozwolę sobie go przypomnieć poza tematem głównym dyskusji: http://alexba.eu/2008-07-03/goscinne-posty/dusza-inzyniera/
Co do punktu G – podejrzewałem, że tak odpiszesz i masz całkowitą rację ;-D
Dzień dobry.
Czytam bloga od pewnego czasu, przed pierwszym komentarzem chciałem zapoznać się z wcześniejszą twórczością Alexa. Bardzo podoba mi się ten blog i dał mi wiele do myślenia, żałuję, że nie trafiłem na niego wcześniej.
Prawdopodobnie nie jestem bezpośrednim targetem tego bloga, mam bowiem dopiero 20 lat i wybieram się na studia. Z mojej perspektywy ten wpis wygląda na niepoprawnie optymistyczny, zwłaszcza w zetknięciu z propagandą mającą na celu wbić go głowy młodym, że powinni się cieszyć, że praca jest a nie marudzić na atmosferę w niej. Dotyczy to zwłaszcza ludzi, których talenty nie są związane z tworzeniem nowych technologii, do których m.in. ja się zaliczam.
Mam nadzieję, że nie popełniłem w tym komentarzu żadnej gafy, gdyby jednak to mi się zdarzyło, proszę o zwrócenie uwagi :)
Pozdrawiam
Michał
Osobiście póki co jestem na etapie „prostytucji”, jednak marzę o tym, by za kilka lat pracować jako freelancer. Wiem, że uda mi się to jedynie, jeśli już teraz poczynię pewne inwestycje, a mianowicie:
1) networking – mam znajomych zainteresowanych tą samą branżą, więc postanowiliśmy zorganizować nieformalne spotkania, by dzielić się naszymi dotychczasowymi doświadczeniami i wątpliwościami (by inni mogli służyć radą), staramy się nawiązywać kontakty z osobami z branży i zapraszać na nasze spotkania więcej osób. Dzielimy się ciekawymi artykułami, książkami, informacjami o kursach i innych formach dokształcania. Rozmawiamy o tym jak się wypromować, jak zdudować markę, jak dać się odnaleźć potencjalnym klientom.
2) edukacja – inwestuję w kursy, by podwyższyć moje kompetencje
A Wy jakie macie pomysły na to, by odmienić rzeczywistość?
Lukasz
Chwilowo jestem „nakręcony” innymi sprawami i dlatego post „Nie przynoś jej kwiatów” leży w zamrażarce. Proszę o cierpliwość
M.
W takiej sytuacji zwykłem traktować aktualne zajęcie jako swojego rodzaju uniwersytet w praktyce, pomocny aby w przyszłości zarabiać konkretne pieniądze ciągle robic rzeczy, które lubimy i które nas rozwijają.
Grisha
Piszesz: „Smutne jest to, że ciągle panuje kult pracy dla ludzi przez małe l ( np. popędzający batem galerników nadzorców), a nie współpracy z Ludźmi przez duże L (szanujących innych, lubiących to co robią oraz ciągle rozwijających się i inspirujących innych ludzi)… „
W przypadku kontaktów międzyludzkich podobne przyciąga podobne. Jeśli narzekamy na takie otoczenie, to warto zastanowić się sami przyczyniliśmy się do tego, aby w nim się znaleźć. Może naruszając któryś z postulatów cyklu „Nie masz prawa…”?
Jarek
Pytasz: „Tylko teraz kiedy możemy powiedzieć, że nasze potrzeby są zaspokojone? „
W wypadku elementarnych potrzeb jest to dość proste :-) Przy tych pozostałych trzeba eksperymentować i używać własnego wyczucia.
Upraszczanie sobie życia jest niezłą strategią, którą sam od wielu lat stosuję
Darek
Ja po dość szybkim przejściu z branży IT do trenerskiej na początku tez miałem dośc trudną i pełną niepewności sytuacje finansową. Całe szczęście, że mogłem sobie wtedy na to pozwolić ze względu na brak innych poważniejszych zobowiązań.
Grisha
Piszesz: „Nie ma sensu z tym walczyć, lepiej szukać swojego miejsca gdzie indziej i w miarę możliwości szybko zmienić otoczenie. „
Ja robie podobnie, względnie znajduje sobie jakąś atrakcyjną niszę ekologiczną
Ewa W
piszesz: „ja powiedziałabym, ze warto działać na rzecz zblizania tych dwóch punktów tak, by docelowo się na siebie nalozyły i zeby mieć jedno i drugie (dwa w jednym) „
Bardzo zgrabnie u trafnie ujęte :-)
Grisha
Piszesz: „Dąży się do ich spotkania w jednym miejscu, ale nie jest to łatwe i praktycznie nie możliwe – patrząc z optycznego punktu widzenia oczywiście. „
Nie jest potrzebne :-) To jest życie, a tutaj wystarczy stosowanie zasady Pareto :-)
Podobnie jest z tym punktem G, jak go nie możesz znaleźć, to poszukaj innych, które dobrze działają :-)
Magdalena
Pytasz: „A co myślicie o takim nastawieniu: zadowolenie z wielkości jednego ze składników rekompensuje brak zadowolenia z wielkości drugiego? „
To bardzo popularna strategia :-) Przypomina mi pewna scenę z niemieckiej komedii, gdzie grupa terapeutyczna mężczyzn cierpiących z powodu posiadania małego członka kończy sesje i idzie na parking do swoich samochodów. A tak każdy pojazd jest ogromny i zaopatrzony w różne „bajery” :-)
Długoterminowo w przypadku opisywanym w poście lepiej zabrać się za obydwa zakresy.
Michał B.
Witaj na naszym blogu :-)
Piszesz: „ Z mojej perspektywy ten wpis wygląda na niepoprawnie optymistyczny, zwłaszcza w zetknięciu z propagandą mającą na celu wbić go głowy młodym, że powinni się cieszyć, że praca jest a nie marudzić na atmosferę w niej. „
Nie zauważyłeś, że w naszym kraju bardzo wiele instytucji działa tak, jakby ich celem było wyprodukowanie posłusznych robotów, a nie ludzi wolnych? Bo tak jest wygodniej i łatwiej na takich nieborakach żerować samemu nie będąc niczym specjalnym?
Oczywiście na początku może być trudno, ale przy właściwych priorytetach, odrobinie inteligencji i przejrzeniu na oczy można osiągnąć życie, które wielu ludziom wydaje się być „jak z bajki” :-)
Zwróć jeszcze uwagę, że pisząc o sytuacji na początku drogi zawodowej napisałem post „Pracuj za darmo”, ale nigdzie nie napisałem „prostytuuj się”
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Kasia
Współczuje „prostytucji”, gratuluje podjęcia kroków, aby to zmienić.
Pomysł networkingu jest dobry, aczkolwiek piszesz:” networking – mam znajomych zainteresowanych tą samą branżą”. Może spróbujesz TEŻ networkingu z całkiem innymi ludźmi? To może dać Ci impulsy do całkiem nowych działań.
Życzę powodzenia
Alex
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna myśl. Część z Was opowiada się za tym, aby najlepiej osiągnąć spełnienie w obu tych punktach – jak najbardziej się z Wami zgadzam. Naszła mnie jednak taka myśl, że moim zdaniem dużo trudniej niż osiągnąć takie spełnienie jest je utrzymać. Podejrzewam, że każdy z Was zna jakąś osobę, która mając dobrą sytuację materialną i dobre wynagrodzenie emocjonalne z różnych względów ten status naruszyła. Najczęściej będzie to chyba tzw. „pogoń za pieniędzmi”. Mimo, że materialnie jest dobrze, a jednocześnie mamy zachowaną równowagę psychiczną, niektórzy cały czas chcą więcej i więcej. Nie zauważając tym samym, że w pewnym momencie następuje przełamanie i nie da się osiągnąć wzrostu jednego z czynników, bez spadku tego drugiego. Co o tym myślicie?
Witajcie,
jestem kolejnym z licznych, oddanych czytelników bloga Alexa, do tej pory nie uczestniczącym w dyskusjach.
Dzisiaj jednak nie mogłem powstrzymać się od napisania komentarza, jako że właśnie walczę o to, żeby przestać się prostytuować :), a Alex nie mógł lepiej wybrać momentu, żeby poprzez taki post utwierdzić mnie w tym, że robię dobrze(bardzo tego potrzebowałem, bo ostatnio zewsząd słyszę głosy podkopujące moją pewność siebie w tej kwestii).Alex – wielkie dzięki!
Artur,
zgadzam się z Tobą, że utrzymanie stanu, jak to określiłeś „spełnienia” jest również dużym wyzwaniem, ale odnoszę wrażenie, że mimo wszystko trudniej utrzymać na zadowalającym poziomie jest parametr określany przez Alexa, jako wynagrodzenie emocjonalne i że to on jest tutaj „dobrem rzadszym” (zwłaszcza patrząc na niego pod kątem możliwości rozwoju i poszerzania własnych horyzontów).
Odnosząc się do tego co napisałeś, nie znam osobiście osób, które zrezygnowałyby z pracy, którą lubią i która daje im możliwości rozwoju, aby rzucić się w pogoń za większymi pieniędzmi, ale znam grupę osób, które zarabiają przyzwoicie, ale są gotowe obniżyć swoje wymagania finansowe (tymczasowo bądź permanentnie) na rzecz satysfakcji i przyjemności z wykonywanej pracy. Oczywiście znam też grupę ludzi,dla których materialna zapłata za pracę to jedyna forma wynagrodzenia, którą zdają się dostrzegać, ale to oddzielny przypadek.
Jestem ciekaw jak to wygląda u Was.
Pozdrawiam,
Bartek
@Alex -„W przypadku kontaktów międzyludzkich podobne przyciąga podobne. Jeśli narzekamy na takie otoczenie, to warto zastanowić się sami przyczyniliśmy się do tego, aby w nim się znaleźć. Może naruszając któryś z postulatów cyklu „Nie masz prawa…”?”
– raczej przestrzegam tych postulatów w stosunku do innych ;-)
W drugą stronę, może trochę czasami jestem za mało asertywny i pozwalam z siebie robić holownik, co niektórzy próbują wykorzystać ;-D
Robiąc taką szybką retrospekcję z poprzednich miejsc pracy raczej dochodzę do wniosków, że przyczyną był opisany przez Ciebie w poście przypadek 2 – „konieczność robienia rzeczy wbrew sobie, znoszenia złej atmosfery w pracy, podchodów, polityki i zwykłego draństwa” oraz często opisywany w innym blogu brak poczucia sensu: http://blog.wlochowicz.com/2012/04/o-sensie.html
Co najdziwniejsze postępowałem trochę jak ćma lecąca do światła naiwnie licząc na to, że zmieniając „galerę” będzie wyglądało to inaczej. Teraz już wiem z upływem czasu, że do tego modelu nie pasuję i dlatego postanowiłem to zmienić ;-)
@Artur Rogowski – „… moim zdaniem dużo trudniej niż osiągnąć takie spełnienie jest je utrzymać…” – ciekawe spostrzeżenie ;-)
@Alex – o ile dobrze pamiętam (jeżeli nie to proszę o korektę), kiedyś na blogu pisałeś, że dawno temu na etapie robienia kariery w IT (zdaje się Australia) w pewnym momencie wpadłeś w pułapkę własnego sukcesu (świetny produkt tak duże zaabsorbowanie pracą i sprawami firmy, że nie miałeś czasu na życie osobiste i wydawanie zarobionych pieniędzy). Jak sobie z tym poradziłeś, albo co byś radził innym, aby w coś takiego nie wpaść ?
Wydaje się, że wynagrodzenie emocjonalne i finansowe w opisywanym przypadku osiągnęło najwyższy poziom i poczucie spełnienia (przynajmniej w początkowej fazie).
Odpowiedź na to pytanie może trochę wg mnie wiązać się z zagadnieniem poruszanym przez Artura.
Wielu pracodawców (szefów) w naszym kraju to osoby, które mają problemy same ze sobą i niejednokrotnie z powodzeniem przenoszą ich skutek do życia zawodowego swoich podwładnych/klientów/współpracowników. Takie osoby nie są zainteresowane, a wręcz tępią jakiekolwiek próby zmiany i dodania wynagrodzenia emocjonalnego – pozytywnej atmosfery, networkingu ze współpracownikami i klientami, a o pojęciu wzajemnego szacunku do drugiego człowieka słyszeli może w bajkach na dobranoc. Nasz 'system’, jak Alex napisałeś, produkuje robociki – beznadziejnych szefów i beznadziejnych posłusznych pracowników trwających w takich pracach.
Do niedawna udawało mi się unikać tego rodzaju prac, niestety życie które w końcu ciągle się zmienia, zaskoczyło mnie negatywnie. Na początku prawie niezauważalne zmiany, po czym potem już z górki i obecne środowisko zamieniło się w wyżej opisywane. Szukam więc nowego ;) ale nie przestaje mnie zastanawiać jakim cudem ludzie zmieniają się tak negatywnie, ulegają takiej presji i łatwo porzucają coś dobrego i efektywnego dla wszystkich zainteresowanych – czyli opisywany przez autora model – we wzajemne frustracje, złośliwości, w miejsce w którym nikt nie czuje się dobrze i nie pracuje dobrze.
Joasia,
ja mam na to swoją teorię:
po prostu w tym, co kryje się pod słowem „władza” brakuje 2 ważnych elementów jakimi są „odpowiedzialność” – za to co sie robi, za biznes, za ludzi, za przyszłosc bliższą i dalszą, etc i „szacunek” – dla ludzi, dla ich pracy, dla wartosci, które wnoszą do organizacji.
Władza to dla wielu „rządzenie” a nie „zarządzanie”, a pojęcie „służba” zarezerwowane dla gospodyń domowych i pomocy domowych…
Pozdrawiam i życzę zmiany na lepsze. Szybko. :-)
Ewa
Witam,
Z pieniedzmi wszystko jasne. A emocjonalne wynagrodzenie czesto jest bardzo niejednoznaczne. Np. jezeli czlowiek nie do konca wie co chce robic to czasami trzeba duzo probowac, a probujac robi sie bledy. Np. ja wiem napewno ze podoba mi sie IT, ale w zaden sposob nie moge sie zdecydowac co konkretnie. Czasami otrzymujesz bardzo ciekawy projekt z wspanialymi ludzmi itd, ale okazuje sie ze ta nowa rola (np. konsultanca IT a nie programisty) Ci nie pasuje. No ale probowanie jest fajne;) Gorzej jak sie niewie jak pewne rzeczy osiagnac. Np. bardzo mnie denerwuje praca 8h i ciagle w tym samym miescie ( nie mam rodziny i jeszcze podrozowanie mi sie nieznudzilo). Chcialbym moc uczestniczyc w jakichs ciekawych projektach, najlepiej z kolegami ktozi byliby prawdziwymi specialistami i moglbym sie od nich uczyc.Tak by w czasie projektu moc, jezeli jest taka chec,pracowac zdalnie, np. w innym miescie albo bedac jak Alex na Kanarach, aby bylo wiecej mozliwosci podrozowania, wiecej swbodoy w wyborze godzin pracy oraz aby to nie bylo tak ze ciagle pracuje. Chce pracowac intensywnie 6 miesiecy, jeszcze ilka miesiecy spedzam na doksztalcaniu sie i np. w pracy hobbistycznej przy roznych spolecznych IT projektach a reszta czasu po prostu wypoczywam. Byc moze taki model pracy tez by mi sie znudzil sle, ale przynajmniej wiem ze napewno chcialbym tego modelu sprobowac. Wydaje mi sie ze wynagrodzenie emocjonalne byloby najwyzsze:) Wiekszosc ludzi puka sie w czolo i mowi ze to czego chce jest nierealne a ja sam nie wiem jak to zrealizowac:)
Witajcie ;)
@Alex
Ciekawy post. To, jak klarownie potrafisz wyrazić swoje spostrzeżenia robi na mnie wrażenie.
@Artur Rogowski,
„Mimo, że materialnie jest dobrze, a jednocześnie mamy zachowaną równowagę psychiczną, niektórzy cały czas chcą więcej i więcej. Nie zauważając tym samym, że w pewnym momencie następuje przełamanie i nie da się osiągnąć wzrostu jednego z czynników, bez spadku tego drugiego. Co o tym myślicie?”
Jeśli nie są to jakieś nierealne i nieadekwatne do posiadanych umiejętności oczekiwania, to czy jest coś złego w tym, że ktoś szuka sposobu, by zwiększyć swoje „wynagrodzenia”? Owszem, może się to wydawać ryzykowne, ktoś mógłby pomyśleć „długo pracowałem, by osiągnąć taki status jak teraz, ale dalszy wzrost już będzie mozolny, musiałbym spróbować czegoś nowego, czegoś co nie gwarantuje mi sukcesu”. Bywa jednak, że coś co jest bezpieczne w krótkiej perspektywie czasowej, jest niebezpieczne w długiej.
Lubię programować. Jeszcze na studiach zacząłem pracować jako programista. Zdobyłem parę umiejętności, poznałem całkiem sympatycznych ludzi, zarobiłem wystarczająco, by pokryć koszty życia, różnych hobby i przyjemności, oraz odłożyć nieco na mniej stabilne czasy. Teraz odchodzę, mimo, że oba wynagrodzenia są ok – są ludzie, dla których to brzmi jak niewdzięczność. Ale myślę, że dotarłem do momentu, w którym dalszy wzrost w tym miejscu będzie bardzo powolny i mozolny – niepokoi mnie to, że wynagrodzenie współpracowników o dużo większym doświadczeniu ode mnie, jest większe tylko trochę.
Mam do Was jeszcze pytanie:
w jaki sposób sprawdzić, przed rozpoczęciem współpracy, czy „emocjonalne wynagrodzenie” będzie na wysokim poziomie?
Alex,
Na pewno lepiej zabrać się „za obydwa zakresy”, jak piszesz. Komedia o panach niezbyt hojnie obdarzonych przez naturę przemawia do mnie średnio. Czy, w takim razie, uważasz, że przesadne docenianie np. kultury w środowisku pracy moze być śmieszne? To zawsze jednak duża wartość a nie „bajery”. :)
Pozdrawiam,
Magda
Ja na rozmowie kwalifikacyjnej/lub tego typu zadaję proste pytanie o zespół z którym przyjdzie mi pracować. Reakcja rekrutera-rozmócy jest zdecydowanie wyraźnym wskaźnikiem.
Witajcie,
Ja rowniez naleze do grona cichych czytelnikow i postanowilem sie wylamac i napisac pare slow. Mam 21 lat i ciesze sie, ze zaczynam kierowac sie w strone niezaleznosci, zrzucajac kajdany galernika i opuszczajac statek plynacy w niewiadomym kierunku. Obecnie jestem na urlopie dziekanskim i pracuje w firmie, w postaci project managera. Odchodze w Piatek z pracy i zakladam wspolnie z bratem firme.
Dziekuje Alex za wartosciowe i inspirujace wpisy.
Pozdrawiam,
Zoloo
Joasia,
ok, warto jednak pamietac, ze rekruter zewnętrzny, a nie bezposredni szef danego zespołu może nie mieć na ten temat bladego pojęcia, albo mieć tylko informacje przekazane od firmy, a to nie jest według mnie miarodajne. Ważniejsza byłaby rozmowa z ludźmi, którzy już tam pracują.
Co więcej – wystarczy, ze zmieni się 1 osoba lub coś istotnego w otoczeniu i Twoje dane na ten temat staja się nieaktualne.
Nie zmienia to faktu, ze o tym rozmawiać warto. A mozna też na finalnym etapie rekrutacji powiedzieć: podejmę decyzję po spotkaniu z zespołem. Bo chcę wiedzieć, z jakimi ludźmi będę pracować, wszak to połowa życia (bo snu nie liczę). :-)
Ewa
Cześć,
ciekawy post oraz dyskusja Czytelników skłoniła mnie do zamieszczenia swojego pierwszego komentarza na tym blogu (Alex – wyrazy uznania za konsekwencję, z jaką publikujesz tu swoje spostrzeżenia od tak wielu już lat).
Mam już na swoim koncie kilka lat pracy u różnych pracodawców. Jak najbardziej zgadzam się ze stwierdzeniem, że powinniśmy poszukiwać zajęcia, które dawałoby nam zarówno godziwe wynagrodzenie finansowe, jak i emocjonalne. Wydaje mi się, że oba ta elementy znajdują się na przyzwoitym poziomie w tych firmach, które cieszą się po prostu dobrą renomą na rynku pracy. Jeśli płacą dobre pieniądze, to automatycznie mogą pozwolić sobie na „wybrzydzanie” wśród kandydatów, a tym samym na budowanie zespołów złożonych z rzetelnych, utalentowanych osób.
Co jednak, jeśli firma z premedytacją skupia się na wzbogacaniu pakietu emocjonalnego (świetni ludzie, ciekawe projekty, możliwości rozwoju), pomijając z rozmysłem aspekt finansowy (brak wzrostu wynagrdzenia lub wzrost nieproporcjonalnie mały w porównaniu do coraz bardziej odpowiedzialnych zadań powierzanych pracownikom)?
@Jarek – wygląda na to, że wnioski z artykułu, który przeczytałeś mogą być też wykorzystywane „przeciw” pracownikom.
@M. – mój przykład jest podobny do Twojego, przy czym ja podkreślam aspekt celowości takiej strategii.
@Bartek Kulesza – „nie znam osobiście osób, które zrezygnowałyby z pracy, którą lubią i która daje im możliwości rozwoju, aby rzucić się w pogoń za większymi pieniędzmi”, właściwe, to wydaje mi się, że mnie można zaliczyć do takich osób:) i to z powodów opisanych wyżej. Tyle że ja nie rzuciłam się w pogoń za większymi pieniędzmi, ale za przyzwoitymi pieniędzmi i zmieniłam pracę na taką, którą też lubię. Poprzednią zdecydowałam się porzucić z różnych powodów, które można podsumować stwierdzeniem: „wartości firmy nie były zgodne z moimi wartościami”. Co ciekawe po kilku miesiącach pracy w nowym miejscu, niespodziewanie otrzymałam ofertę pracy z jeszcze bardziej atrakcyjnym wynagrodzeniem, której nie przyjęłam między innymi z powodu obaw co do niskiej zapłaty emocjonalnej.
@grisha – bardzo mi się spodobał Twój podział na etapy korporacyjnej kariery programisty. Wydaje mi się, że po lekkim zmodyfikowaniu punktu drugiego, podział ten sprawdza się też w wielu innych branżach:)
@Mariusz P. – „w jaki sposób sprawdzić, przed rozpoczęciem współpracy, czy “emocjonalne wynagrodzenie” będzie na wysokim poziomie?” – ja biorąc udział w rekrutacji, zawsze z niecierpliwością czekałam na rozmowę z moim przyszłym przełożonym. Według mnie to właśnie team leader jest osobą, która nadaje ton pracy w zespole i to od niego w dużym stopniu zależy atmosfera tam panująca. Mówiąc kolokwialnie – jeśli team leader jest fajny, to jest duże prawdopodobieństwo, że będzie też rekrutował fajnych ludzi:) Tak samo jak Ciebie oceniają rekruterzy w czasie rozmowy zadając różne pytania, podobnie Ty możesz nawiązać rozmowę na temat zespołu oraz wykonywanych zadań, aby móc się lepiej zorientować co do wysokości zapłaty emocjonalnej. Nieszczerość, która powinna wzbudzić Twoją czujność, jest wyczuwana podświadomie (np. poprzez niespójność komunikatów werbalnych i niewerbalnych, z której nie do końca zdajemy sobie sprawę). Może warto też oprzeć się na intuicji – o tym pisał właśnie Malcolm Gladwell w swojej książce „Błysk”.
Osobiście wydaje mi się, że o ile wynagrodzenie finansowe jest determinowane na samym początku, a potem często długo nie ulega zmianie, to zapłatą emocjonalną możemy w pewnym sensie sterować. Utrzymywanie dobrych relacji ze współpracownikami wpływa na budowanie przyjaznej atmosfery, a nauka przekłuwania niepowodzeń w pozytywne doświadczenie sprzyja osiąganiu sukcesów. Przykładowo, kto z Was chciałby zająć się projektem, który charakteryzuje się nieuporządkowanymi procesami, brakiem podziału odpowiedzialności, błędnymi założeniamy i niejasnymi celami? Wiadomo, że nikt nie chce brać na siebie takiego bałaganu. A co jeśli znajdzie się jeden odważny, który potraktuje to jako świetną okazję do zaprezentowania swoich umiejętności i z radością oraz z zaangażowaniem poświęci długie godziny na ułożenie wszystkich tych elementów w spójną całość, która będzie tykać z precyzją szwajcarskiego zegarka? To prawdopodobnie właśnie ta osoba otrzyma wiele pochwał, podziękowań, wyrazów uznania i zostanie doceniona nie tylko w sensie emocjonalnym, ale także finansowym.
A jakie są Wasze opinie na ten temat?
@ Mariusz P.
Pytasz „w jaki sposób sprawdzić, przed rozpoczęciem współpracy, czy “emocjonalne wynagrodzenie” będzie na wysokim poziomie?”
Jeżeli będziesz miał rozmowę z potencjalnym przełożonym, radzę zapytać co robić w czasie wolnym. W moim przypadku takie pytanie bardzo pomagało poznać szefa (iedy byłem rekrutowany). Zarówno sama odpowiedź jak i sposób jej udzielenia mówiły mi bardzo dużo o szefia, a pośrednio też o firme; (myślę, że nic nie szkodzi zapytać o to osobę z HR – też pośrednio możesz się dowiedzieć czegoś o firmie i atmosferze).
Jeżeli rekruter uśmiechnie się szeroko i otwarcie odpowie co lubi robić po pracy, to może to znaczyć, że jest zadowolonym i otwartym człowiekiem, a „praca nie robi z niego zombie” i ma czas na pozazawodowe zajęcia; jeżeli ktoś czytał wspomnianą już książkę 'Blink’, to jest to potencjalnie pole, gdzie nasza intuicja może bardzo wyraźnie nam coś podpowiedzieć.
To oczywiście jeden ze sposobów, całkiem prosty – ale w moim przypadku zdał egzamin bardzo dobrze (zarówno kiedy starałem się o pracę, jak i kiedy sam szukałem pracownika – dla mnie sam fakt i sposób zadania takiego pytania przez kadydata sporo mówił o jego osobowości i podejściu do pracy i życia w ogóle).
Pozdrawiam,
Marcin
Witaj Alex i Reszta :) Na początku wielkie dzięki za tego bloga. To mój pierwszy wpis jako że wiem o nim od jakiegoś tygodnia. Trochę mam tremę ale co tam:)
Pracuję w biurze. Moją pracę określić mogę jako „nieustające rzeźbienie w g.wnie”. Wiem że muszę coś zmienić bo praca wykańcza mnie psychicznie. Cofam się w rozwoju. Zapłata materialna to dno a emocjonalna to już chyba pukanie w dno od spodu. I wiem, że to jak się podle czuje w tej pracy, to nie jest wina marudnego, wiecznie niezadowolnego szefa, który w bardzo podstępny sposób odebrał nam część wypłaty. Nie jest to też wina moich współpracowników, którzy olewaja pracę i nie szanują szefa (bo też szef nie za bardzo zasługuje na szacunek swoim postępowaniem) Jest to tylko i wyłącznie moja wina, że zgodziłam sie i tkwie w takim chorym układzie bo nie mam siły się z niego wyrwać. Na razie nie mam siły ale po lekturze kilku postów na tym blogu zaczynam przynajmniej myśleć o tym że musze coś zmienić, bo inaczej nigdy nie będzie dobrze.
Miałam już kilku szefów (i nawet jedną szefową) i powiem szczerze, że żaden nie był normalny. W moim miasteczku to co łączy tzw. prywiaciarzy to przekonanie że pracownik jest niewolnikiem, powinien się cieszyć że ma pracę i całować swojego pana i władcę po rękach.Dlatego uważam, że tak jak pracodawca ma obowiązek wysłać przyszłego pracownika na wstępne badania lekarskie, tak samo kandydat na pracownika powinien mieć prawo żądać od przyszłego pracodawcy zaświadczenia o stanie jego zdrowa psychicznego:)
Pozdrawiam
E.J.
Ewa J.,
Jestem, podobnie jak Ty – pozwól, że to tak określę – biurwą. Na co dzień nie godzę się na nazywanie siebie w ten sposób. Nie zgodziłabym się też na inne słowa, którymi, bywa, że ludzie „częstują” sami siebie. Piszę to po to, żeby zwrócić Twoją uwagę na fakt, że czasami warto się nad swoimi słowami zastanowić.
Jeszcze przed kilkoma miesiącami odebrałabym Twój komentarz bezkrytycznie. Pomyślałabym, że nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że ktoś się tak bardzo żali. Taki los, taki kraj… Dzięki kontaktom z ludźmi z tego blogu zaczynam spoglądać na „ten kraj” inaczej. Zaczynam się też uczyć kontrolować swoje emocje. Na początek więc napiszę, że masz dużo szczęścia ze względu na to, że trafiłaś na ten blog. Masz więc już na swoim koncie sukces. Znajdziesz na tym blogu różnego typu wiedzę. Może zdarzyć się tak, że dostaniesz i tę, której szukałaś, i jeszcze coś oprócz… Gdy będziesz chciała, znajdziesz też radę na to, co i jak zrobić, żeby tę pracę zmienić. Tego jeszcze sama nie wiem, więc Ci nie podpowiem. Ja też „tu” jestem nowicjuszem :). Odpowiadam jednak celowo. Podzielę się z Tobą pewnym spostrzeżeniem. Skup się, proszę:). Skąd się biorą te oto określenia: “nieustające rzeźbienie w g.wnie”, „bo praca wykańcza mnie psychicznie”, „Cofam się w rozwoju”, „Zapłata materialna to dno”, „olewaja pracę”, „chorym układzie”? A słowa: „podle”, „wina”, „marudnego”? Czy nie odejmujesz sobie swojej energii opisując za ich pomocą swoją obecną rzeczywistość? Proponuję zamienić je na mniej gniewne i mniej dołujące. A najlepiej, żeby były zgodne i budujące. Chociaż, na początek, w teorii. Spróbujesz?::) Możesz, oczywiście, chcieć zmienić pracę z dnia na dzień, jeśli masz taką możliwość. Wówczas możesz sobie narzekać na swoje obecne zajęcie, bo za chwilę nie będzie Cię ono dotyczyć. Do mnie jednak dotarł Twój komunikat: „Na razie nie mam siły ale po lekturze kilku postów na tym blogu zaczynam przynajmniej myśleć o tym że musze coś zmienić, bo inaczej nigdy nie będzie dobrze.” A chcesz mieć siłę, żeby coś zmienić? Jeśli tak, wycofaj ze swojego słownika osłabiające zwroty. Poza tym jest na pewno wiele spraw, o których tak źle myśleć wcale nie musisz, np. o tym czy Twój szef jest normalny czy nie. Póki co, jest Twoim szefem. Wybierz sobie w przyszłości bardziej „normalnego”, ale, radzę, nie proś o zaświadczenie w tej kwestii ;)
Pozdrawiam,
Magda
Ewa J,
Pozwól, ze odniosę się szczegółowo do tego, co napisałaś.
Wiesz, rzeźbienie zawsze jest czynnością twórczą, niezależnie od tworzywa, w którym rzeźbimy :-). Zastanawiam się zatem, czy rzeźbisz w g…, czy po prostu siedzisz w g…… A to róznica ;-)
„Praca wykańcza mnie psychicznie” – głupie gadanie i Magdalena ma racje – osłabiające i nie dające możliwości ruchu, bo wszystko się dzieje jakby poza tobą. Praca wykańcza Cię psychicznie? Powtarzane bzdury. Sama wykańczasz się psychicznie albo pozwalasz na to innym. Z sama pracą i jej istotą ma to zwykle niewiele wspólnego. Zobacz, co tak naprawdę należy do Twojej pracy i rzetelnie to wykonuj w zakresie, w jakim możesz i póki co tyle. Ale skup się na swoich zadaniach.
„Tkwię w chorym układzie”– tkwisz, jak kij w systemie kół zębatych (które przeszkadza w działaniu), czy może bardziej jesteś częścią tego chorego układu (kolejne koło zębate)? Może czas zająć się tylko swoimi zadaniami i przestać oglądać na to co należy do „układu” i „układanek” – zrezygnować z wspólnego narzekania przy kawie, gadania na wrednego szefa, narzekania po pracy na olewających kolegów z pracy… poszukać we własnym szefie czegoś pozytywnego, zrobić sobie plan działania dotyczący zadań w pracy. A poza tym przypomnieć sobie, ze to Wy – pracownicy współtworzycie swoje miejsce pracy i atmosferę w tej pracy.
„Cofam się w rozwoju” – to się nie cofaj. I nie tłumacz swojego nicnierobienia w kwestii rozwoju szefem, kolegami i układami. Wiem, że gdy w pracy nie jest dobrze, to czasem trudno o energię siłę i czas na pracę nad sobą „po godzinach”, ale malutkie rzeczy są możliwe. Jeden post przeczytany dziennie, dziesięć stron książki przed snem, spotkanie po pracy z kimś sensownym, kto nie narzeka na pracę i szefa, a z kim można rozmawiać o przyszłości, możliwościach, szansach etc, etc Rozwój nie dokonuje się przez pracę w określonym miejscu 9a przynajmniej nie jest to jedyna droga). Na rozwój ma wpływ to, co Ty robisz (albo czego nie robisz). A zrób sobie „rachunek sumienia” – co robisz, żeby się rozwijać?
„Prywaciarz” – to takie umniejszające. Niezależnie od tego, czy to jest państwowa czy prywatna firma, to jest to człowiek, który to założył, prowadzi i stworzył miejsca pracy i u którego pracujesz, bo tak wybrałaś.
„Nie jest to też wina moich współpracowników, którzy olewają pracę i nie szanują szefa (bo też szef nie za bardzo zasługuje na szacunek swoim postępowaniem)” – zobacz, piszesz, ze współpracownicy nie szanują szefa, ale Twoja wypowiedź jednoznacznie wskazuje, że Ty też. A jednak nie napisałaś: „nie szanuję szefa”, więc zastanów się i przeanalizuj, czy też nie jesteś w tej grupie, która z braku szacunku do szefa „olewa pracę”. A skoro „olewacie pracę”, to co uprawnia Was do wnoszenia pretensji co do wynagrodzenia finansowego i wynagrodzenia emocjonalnego?
„Miałam już kilku szefów (i nawet jedną szefową) i powiem szczerze, że żaden nie był normalny.” – sugeruje, by uważać na powielanie takich tekstów, bo są głęboko nieprzemyślanie. Bo po pierwsze, to tylko Twoja opinia a nie biegłego psychiatry, po drugie nie masz do tego podstaw, możesz co najwyżej powiedzieć, ze to trudne relacje, trudna współpraca, mało zrównoważeni ludzie etc. Równie dobrze każdy z tych szefów mógłby pewnie powiedzieć, ze jeszcze nie miał normalnych pracowników, a takie gadanie znowu do niczego nie prowadzi. Lepiej zastanowić się, co ja mogę zmienić w swoim stosunku do szefów, do pracy, do swoich obowiązków, co mogę zmienić we wzajemnych relacjach, na co mam wpływ.
„Kandydat na pracownika powinien mieć prawo żądać od przyszłego pracodawcy zaświadczenia o stanie jego zdrowa psychicznego:)” – z całym szacunkiem, ale to głupie gadanie i bicie piany, które niczego konstruktywnego nie wnosi.
Ewo J, wiem, że sytuacje w firmach bywają bardzo trudne, ze bywają sytuacje mobbyingowe, ze szefowie nie zawsze nam odpowiadają, sama przeszłam różne sytuacje i wielu rzeczy trudnych doświadczyłam. Jednak teraz po prostu skupiam się na Tobie i tym co TY piszesz. Może będzie to pomocne.
Pozdrawiam, Ewa W
@Ewa W
Wow :) Jestem pod wrażeniem tego jak precyzyjnie każdą z sytuacji opisanych przez Ewę J obróciłaś o 180 stopni. Jeszcze raz wow, jestem pod wrażeniem :)
Co do szefów, ostatnio spotkałem się z opinią, że każdy szef, zawsze ma jakieś odchyły (rozumiane jako bardzo specyficzne zachowanie, bądź na przykład maniakalną dbałość o jakiś szczegół itd.) Z moich dotychczasowych szefów faktycznie każdy czymś się wyróżniał. Zacząłem się zastanawiać jakie „odchylenie” ludzie widzą u mnie :D
Pozdrawiam,
Artur
Ewo W,
Zamiast każde moje zdanie analizować i stwierdzać że to głupie gadanie i bzdury, wystarczyło doczytać dobrze jedno zdanie (dla mnie najważniejsze):
„Jest to tylko i wyłącznie moja wina, że zgodziłam sie i tkwie w takim chorym układzie bo nie mam siły się z niego wyrwać. Na razie nie mam siły ale po lekturze kilku postów na tym blogu zaczynam przynajmniej myśleć o tym że musze coś zmienić, bo inaczej nigdy nie będzie dobrze.”
Pozdrawiam
Ewa J.
Artur,
Skąd u Ciebie takie generalizowanie: „każdy szef…”? Czy nie szkoda czasu na powtarzanie zdania, które, chociażby z racji słowa „każdy” jest nieprawdziwe? Mój szef, na przykład, jest mega normalny. I co Ty na to?
Ewa J.,
Chyba jesteś jeszcze bardzo młoda, prawda? Potrzebujesz głaskania po głowie? Jeżeli tak, to jednak źle trafiłaś :).
Pozdrawiam,
Magda
EWA J
Zastanawiam się dlaczego uważasz, że z całego Twojego posta czytelnicy powinni zwrócić tylko i wyłącznie uwagę na to jedno zdanie.
Twoja wypowiedź była o wiele dłuższa. Ewa W podjęła wysiłek i bardzo życzliwie pokazała Ci gdzie popełniasz błędy.
Przeczytaj jej wypowiedź jeszcze raz. A potem swoją. Naprawdę początek twojego postu ciężko nazwać inaczej niż głupie gadanie.
Dobrze że sama już zauważasz, że to od Ciebie w największym stopniu zależy co zrobisz ze swoim życiem. Pierwszy krok do prawdziwej zmiany na lepsze.
Pozdrawiam.
Małgorzata
Ewa J,
przeczytaj może spokojnie, uważnie i bez przypisywania mi złych intencji to, co napisałam. Tak jak ja uważnie przeczytałam zarówno fragment, który powtórzyłaś, jak cały Twój komentarz.
Bo to nie jest to samo. Chocby ja nie piszę niczego o winie, a o decyzji. A to różnica, prawda?
Jeśli to, co wcześniej napisałam nie jest Ci pomocne, to cóż – tak tez sie zdarza. Moze przyda sie komuś innemu.
Pozdrawiam, Ewa
@Magdalena
Żebyśmy się źle nie zrozumieli :) Napisałem, że spotkałem się z taką opinią, od różnych ludzi, którzy stwierdzali to na podstawie swojego doświadczenia. Także to nie ja generalizuję, a jedynie przytaczam opinię, z którą się spotkałem. Natomiast na podstawie swoich przeżyć zauważyłem, że każdy ale z moich (nie wszystkich na świecie) szefów miał jakiś swój mniejszy, bądź większy „odchył” – ale powtarzam, to tylko moja subiektywna opinia, i tylko o moich byłych szefach. Tak więc, nie generalizuję, a odnoszę się do faktów, które znam z autopsji :)
Piszesz: „Mój szef, na przykład, jest mega normalny. I co Ty na to?” Co ja na to? Hmm… bardzo się cieszę, że tak dobrze trafiłaś :)
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Arturze,
Zgadzam się – przytaczasz tę opinię. Czytałam uważnie Twój komentarz. Zapytałam, czy nie szkoda czasu na powtarzanie tego typu zdania. Powtarzanie, a nie – zgadzanie się z opinią innych :).
Każdy z Twoich szefów miał mniejszy lub większy „odchył”? A czy ten mniejszy odchył to naprawdę „odchył”?
Pozdrawiam,
Magda
Ewa J:
Napisałaś:
„Nie jest to też wina moich współpracowników, którzy olewaja pracę i nie szanują szefa (bo też szef nie za bardzo zasługuje na szacunek swoim postępowaniem)”
Skoro Twoi współpracownicy olewają pracę i nie szanują szefa, to jest to dobra okazja, by się pozytywnie, w uczciwy sposób wyróżnić w oczach przełożonego na tle kolegów/koleżanek. Być może jest to jedna z możliwych strategii które warto rozważyć, i która może nieco poprawić Twoją sytuację.
Niepokój mój budzi też Twoje stwierdzenie:
„Miałam już kilku szefów (i nawet jedną szefową) i powiem szczerze, że żaden nie był normalny.”
Co oznacza Twoim zdaniem „normalny szef”? Skąd wiesz, że tacy „normalni” wg Twoich kryteriów szefowie w ogóle istnieją, skoro nigdy, jak piszesz, takiemu nie podlegałaś? Bo może to, co uznajesz za „nienormalne”, z jakiegoś powodu jest właśnie normą? Pytam, bo jeśli chodzi o szefów, których ja znam/znałem to powiem szczerze, że ich postępowanie, z reguły było w konkretnych sytuacjach i w danym systemie, całkiem racjonalne (wg moich ocen „normalne”), choć nie wszyscy podwładni to rozumieli i nie zawsze decyzje szefów im się podobały. Określanie kogokolwiek normalny/nienonormalny w zasadzie nigdy nie rozwiązało żadnego problemu, o czym zresztą pisała także Ewa W. powyżej. Z drugiej strony, zrozumienie kryteriów, którymi szefowie się kierują w swoim postępowaniu, zdecydowanie ułatwia porozumiewainie się z nimi – co znowu, umiejętnie wykorzystane, może się przełożyć na konkretne korzyści dla pracownika.
Oczywiście, zawsze można spróbować zmienić pracodawcę. Tylko, że jeżeli nie zastanowimy się, co tak naprawdę nie gra teraz, to istnieje duże ryzyko, że w nowym miejscu, wszystkie stare problemy powrócą.
Pozdrawiam
Maciek K.
Magdalena
Czasu nie szkoda, bo napisanie tego, to było raptem kilka sekund. Natomiast dzięki naszej dyskusji, jaka się przez to zdanie wywiązała, przypomnieliśmy wszystkim, że z reguły opinia ze słowem „każdy” jest nie prawdziwa. Także udało nam się stworzyć jakiś edukacyjny akcent ;)
Pytasz: „A czy ten mniejszy odchył to naprawdę “odchył”?”. Tak, natomiast wydaje mi się, że w Twoim rozumieniu „odchył” ma wydźwięk pejoratywny. Natomiast dla mnie może to być także cecha wyróżniająca szefa w sposób pozytywny, bądź na przykład śmieszny. Natomiast zawsze były to (w moim przypadku) jakieś zachowania niestandardowe, zdecydowanie wyróżniające te osoby z tłumu.
Pozdrawiam,
Artur
Artur,
Podoba mi się Twoja koncyliacyjność. Co do troski o stratę czasu – przyznaję – wyolbrzymiłam problem :).
„Odchył” to słowo żargonowe. Jest taka strona internetowa: „Słownik slangu i mowy potocznej”, zgodnie z którą „odchyły” = „komuś totalnie odwala”. Wydźwięk pejoratywny jednoznacznie, bo jak pochwalić dobrą cechę szefa słowami: „totalnie mojemu szefowi odwaliło” lub „mój szef ma ostatnio bardzo przyjemne odchyły”? Nie bardzo mi to pasuje. „Odchył” jako słowo opisujące natomiast zachowania śmieszne… – ok, niech będzie, skoro się „upierasz” :).
Nie tylko szefowie bywają śmieszni. Pracownicy tak samo często lub jeszcze częściej.
Pozdrawiam,
Magda
Magdalena,
chyba masz rację, że dość niefortunnie użyłem słowa „odchył”. Proponuję zakończyć temat odchyłów, co by Alex nie pogonił nas za offtopic :)
Pozdrawiam,
Artur Rogowski
Artur,
Mądra propozycja. Kończymy temat odchyłów :).
Pozdrawiam,
Magda
Alex, bardzo podoba mi się post. Właśnie te rzeczy są dla mnie najważniejsze w pracy. Tylko u mnie to funkcjonuje pod nazwą „co robię, z kim i w jakiej atmosferze, i za ile”.
Pozdrawiam wszystkich :)
Agnieszka
Świetny post. Bardzo inspirujące. Zawsze uważałam, że w życiu nie są ważne tylko zarobki, ale również to ’ wynagrodzenie emocjonalne’.
Zastanawiałam się co myślisz o ludziach, którzy nie kończą studiów tylko bezpośrednio po maturze wyruszają w świat. Sądzisz, że lepiej jest mieć zabezpiecznie w postaci ’ jakiegoś papierka’ potwierdzającego, że skończylśmy chociażby 1 stopień studiów ( mam na mysli licencjata). Jaki według Ciebie jest najlepszy moment, na oderwanie sie od Ojczyzny i zaczęcie szukania swojego miejsca na ziemi?
pozdrawiam
Witajcie
Miałem niezwykle intensywny czerwiec, który nie zostawiał czasu ani energii na pisanie, a po którym pierwsze 10 dni Gypsy Time oznaczało odsypianie i wypoczynek. Od dziś jestem znowu „na chodzie”, ale pozwólcie że zanim odniosę się do Waszych komentarzy napiszę krótką kontynuacje postu głównego. To pozwoli mi się nieco „rozpisać” i potem włączę się do dyskusji
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Wspaniały temat! Mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach częściej zwraca się uwagę na korzyści w postaci materialnej, aniżeli te emocjonalne, duchowe. Co kto woli, moim zdaniem lepiej pracować za mniejsze pieniądze w bardziej komfortowej atmosferze.
Pozdrawiam!