Dziś porozmawiajmy o kolejnej dość delikatnej kwestii a mianowicie:
Nie masz prawa wymagać od innych poświęceń, ani małych ani dużych”
Część z Was oczywiście powie: „Jak to, w bliskim związku trzeba czasem poświęcać się dla drugiej osoby!!”
Trzeba, albo i nie trzeba, to pytanie pozostawimy na razie jako otwarte. To, o czym piszę, to sprawa domagania się, a przynajmniej oczekiwania, że inny człowiek „się poświęci”.
Czyli zrezygnuje z czegoś, co jest dla niego ważne i/lub przyjemne, aby zrobić coś, co jest dobre dla nas.
Oczekiwanie poświęceń jest tak rozpowszechnione w polskim społeczeństwie, że jednostki, które głoszą poglądy opisane powyżej mogą na pierwszy rzut oka być postrzegane jako aspołeczne :-), przyjrzyjmy się więc temu bliżej.
Na początek podkreślmy więc co następuje:
-
każdy ma prawo do dowolnych poświęceń ze swojej strony, zwłaszcza jeśli nie wiąże się to z koniecznością poświęcania się przez osoby trzecie
-
dobrowolna rezygnacja z pewnych przyjemności i zasobów, aby zrobić coś dla drugiego człowieka jest zazwyczaj rzeczą dobrą i sam robię to bardzo często
Teraz mówimy o innym aspekcie, a mianowicie o tym, że nie mamy żadnego prawa oczekiwać tego od drugiego człowieka, wszystko jedno kim on jest.
Teoretycznym wyjątkiem może być zawarta wcześniej jednoznaczna umowa mówiąca że w wypadku X osoba Z zachowa się w sposób Y. Tutaj muszę Wam wyznać, że generalnie nie zawieram umów tego rodzaju (pomijamy teraz porozumienia czysto biznesowe). Dlaczego? Bo nie chcę, aby ktoś robił coś dla mnie tylko dlatego, że zmusza go do tego umowa!! To ja muszę tak planować moje życie i zasoby, aby nie stać się ciężarem dla innych, nawet w wypadku sporych katastrof życiowych. A nawet gdybym stracił wszystko łącznie z możliwością zarobkowania, to wtedy będę miał nadzieję na dobrowolną humanitarna pomoc z czyjejś strony, a nie oczekiwał tego od konkretnej osoby, chyba że będę stary i zniedołężniały a wcześniej zawre umowę o charakterze biznesowym jak opisałem kilka linijek wyżej.
W moim obecnym zyciu, nawet jak ktoś dobrowolnie chce się poświęcać dla mnie, to robie wszystko, co mozliwe aby tego unioknąć.
Co daje takie nastawienie jak opisuję w tym poście?
Jeżeli rzeczywiście je posiadamy (a nie tylko deklaratywnie), to ludzie wokół nas czuja brak jakiejkolwiek presji w tym kierunku i odważniej wchodzą z nami w relacje, które w wypadku postrzeganego zagrożenia „zobowiązaniami” nie byłyby możliwe. A to otwiera ogromne dodatkowe możliwości, nie tylko w biznesie :-)
Na zakończenie kilka przykładów oczekiwania gotowości do poświęceń:
-
Rodzice oczekują że dzieci zajmą się nimi na starość – jest to niemądre i nie do końca fair, bo nikt przed przyjściem na świat nie pytał, czy zgadzają sie na taki deal. Full disclosure: Od lat wspieram moją 80-letnia mamę, ale czynie to z potrzeby serca a nie obowiązku. Poza tym fajnie jest zobaczyć , jak może żyć osiemdziesięciolatka, kiedy dostaje do dyspozycji trochę zasobów do Gypsy Time :-) Moja mama nigdy nie postrzegała tego, co robię jako zobowiązania, często wręcz muszę ją namawiać do przyjmowania czegokolwiek. To bardzo dobrze wpływa na nasze relacje.
-
Dzieci oczekują, że rodzice będą je nadal wspierać nawet po uzyskaniu tzw. wieku dorosłego!! – To jest bardzo niebezpieczne założenie, które często prowadzi do przedwczesnych i niekoniecznie optymalnych życiowo decyzji dotyczących np. założenia rodziny, posiadania dzieci, czy tez kredytu na mieszkanie. Idealnie zrobił to kochający ojciec jednej mojej znajomej, której w wieku 18 lat powiedział: „Kiedy zdecydujesz się na założenie rodziny i dorosłość, to wiedz, że będziesz odpowiedzialna za wszystko, łącznie ze znalezieniem sobie własnego mieszkania, pracy itp.” To zabrzmiało w jej uszach niezwykle szokująco, ale dwadzieścia kilka lat później, mimo pochodzenia z typowego polskiego małego miasteczka, może ona spojrzeć na barwne i urozmaicone życie, którego nigdy nie zamieniałaby na to będące udziałem jej koleżanek. Tych, które od rodziców oczekiwały wsparcia i co gorsza je dostały. Polecam to uwadze zarówno dzieci jak i rodziców!
-
Na zakończenie trochę nietypowy przykład z mojego życia. Od połowy lat dziewięćdziesiątych spędzam sporą część każdej zimy poza Europą. Po prostu niezbyt dobrze znoszę te ciemne i zimne miesiące a ponieważ w wyniku dobrego planowania mam możliwość spędzenia ich gdzieś indziej, to to robię. W tym czasie miałem różne przyjaciółki, z których znaczna część z powodów zawodowych lub biznesowych nie mogła wyrwać się z kraju na dłużej niż na zazwyczaj 2 tygodnie, czasem mniej. Ciekawą obserwacją było świadome lub podświadome zakładanie przez wiele z nich, że ponieważ one nie mogą z powodów czasowych (bo finansowych związanych z kosztami nie było) na tak długo wyjechać, to ja powinienem im towarzyszyć i siedzieć na miejscu! To przejawiało się albo w postaci otwartych pretensji, albo poprzez różne „humory”. Jak myślicie, jak wpływało to długofalowo na jakość tej relacji? Podkreślam, że nie mówimy tutaj o jakiejś sytuacji awaryjnej drugiej strony, tylko o normalnych zobowiązaniach zawodowych.
Tyle na razie w tym temacie, zapraszam do dyskusji w komentarzach
„Nie masz prawa wymagać od innych poświęceń, ani małych ani dużych”
Część z Was oczywiście powie: „Jak to, w bliskim związku trzeba czasem poświęcać się dla drugiej osoby!!”
Trzeba, albo i nie trzeba, to pytanie pozostawimy na razie jako otwarte. To, o czym piszę, to sprawa domagania się, a przynajmniej oczekiwania, że inny człowiek „się poświęci”. Czyli zrezygnuje z czegoś, co jest dla niego ważne i/lub przyjemne, aby zrobić coś, co jest dobre dla nas.
Oczekiwanie poświęceń jest tak rozpowszechnione w polskim społeczeństwie, że jednostki, które głoszą poglądy opisane powyżej mogą na pierwszy rzut oka być postrzegane jako aspołeczne :-), przyjrzyjmy się więc temu bliżej.
Na początek podkreślmy więc co następuje:
- każdy ma prawo do dowolnych poświęceń ze swojej strony, zwłaszcza jeśli nie wiąże się to z koniecznością poświęcania się przez osoby trzecie
- dobrowolna rezygnacja z pewnych przyjemności i zasobów, aby zrobić coś dla drugiego człowieka jest zazwyczaj rzeczą dobrą i sam robię to bardzo często
Teraz mówimy o innym aspekcie, a mianowicie o tym, że nie mamy żadnego prawa oczekiwać tego od drugiego człowieka, wszystko jedno kim on jest.
Teoretycznym wyjątkiem może być zawarta wcześniej jednoznaczna umowa mówiąca że w wypadku X osoba Z zachowa się w sposób Y. Tutaj muszę Wam wyznać, że generalnie nie zawieram umów tego rodzaju (pomijamy teraz porozumienia czysto biznesowe). Dlaczego? Bo nie chcę, aby ktoś robił coś dla mnie tylko dlatego, że zmusza go do tego umowa!! To ja muszę tak planować moje życie i zasoby, aby nie stać się ciężarem dla innych, nawet w wypadku sporych katastrof życiowych. A nawet gdybym stracił wszystko łącznie z możliwością zarobkowania, to wtedy będę miał nadzieję na dobrowolną humanitarna pomoc z czyjejś strony, a nie oczekiwał tego od konkretnej osoby, chyba że będę stary i zniedołężniały a wcześniej zawre umowę o charakterze biznesowym jak opisałem kilka linijek wyżej.
W moim obecnym zyciu, nawet jak ktoś dobrowolnie chce się poświęcać dla mnie, to robie wszystko, co mozliwe aby tego unioknąć.
Co daje takie nastawienie jak opisuję w tym poście?
Jeżeli rzeczywiście je posiadamy (a nie tylko deklaratywnie), to ludzie wokół nas czuja brak jakiejkolwiek presji w tym kierunku i odważniej wchodzą z nami w relacje, które w wypadku postrzeganego zagrożenia „zobowiązaniami” nie byłyby możliwe. A to otwiera ogromne dodatkowe możliwości, nie tylko w biznesie :-)
Na zakończenie kilka przykładów oczekiwania gotowości do poświęceń:
- Rodzice oczekują że dzieci zajmą się nimi na starość – jest to niemądre i nie do końca fair, bo nikt przed przyjściem na świat nie pytał, czy zgadzają sie na taki deal.
Full disclosure: Od lat wspieram moją 80-letnia mamę, ale czynie to z potrzeby serca a nie obowiązku. Poza tym fajnie jest zobaczyć , jak może żyć osiemdziesięciolatka, kiedy dostaje do dyspozycji trochę zasobów do Gypsy Time :-) Moja mama nigdy nie postrzegała tego, co robię jako zobowiązania, często wręcz muszę ją namawiać do przyjmowania czegokolwiek. To bardzo dobrze wpływa na nasze relacje. - Dzieci oczekują, że rodzice będą je nadal wspierać nawet po uzyskaniu tzw. wieku dorosłego!! – To jest bardzo niebezpieczne założenie, które często prowadzi do przedwczesnych i niekoniecznie optymalnych życiowo decyzji dotyczących np. założenia rodziny, posiadania dzieci, czy tez kredytu na mieszkanie. Idealnie zrobił to kochający ojciec jednej mojej znajomej, której w wieku 18 lat powiedział: „Kiedy zdecydujesz się na założenie rodziny i dorosłość, to wiedz, że będziesz odpowiedzialna za wszystko, łącznie ze znalezieniem sobie własnego mieszkania, pracy itp.” To zabrzmiało w jej uszach niezwykle szokująco, ale dwadzieścia kilka lat później, mimo pochodzenia z typowego polskiego małego miasteczka, może ona spojrzeć na barwne i urozmaicone życie, którego nigdy nie zamieniałaby na to będące udziałem jej koleżanek. Tych, które od rodziców oczekiwały wsparcia i co gorsza je dostały. Polecam to uwadze zarówno dzieci jak i rodziców! Nawiasem mówiąc, część młodych ludzi ma całkowicie fałszywe wyobrażenia o tym, ile możliwości delektowania się życiem (łącznie z bardzo dobrym seksem!!) mają osoby czterdziesto-, pięćdziesięcioletnie i powyżej, zwłaszcza te z grupy na „zielonej linii” opisanej w poście http://alexba.eu/2011-02-09/rozwoj-kariera-praca/nasza-osobista-wolnosc-2/ Ludzie ci utrzymali Was i wychowali, często z wielkimi wyrzeczeniami ze swojej strony. Bądźcie fair, i nie obciążajcie ich konsekwencjami Waszych decyzji życiowych!
- Na zakończenie trochę nietypowy przykład z mojego życia. Od połowy lat dziewięćdziesiątych spędzam sporą część każdej zimy poza Europą. Po prostu niezbyt dobrze znoszę te ciemne i zimne miesiące a ponieważ w wyniku dobrego planowania mam możliwość spędzenia ich gdzieś indziej, to to robię. W tym czasie miałem różne przyjaciółki, z których znaczna część z powodów zawodowych lub biznesowych nie mogła wyrwać się z kraju na dłużej niż na zazwyczaj 2 tygodnie, czasem mniej. Ciekawą obserwacją było świadome lub podświadome zakładanie przez wiele z nich, że ponieważ one nie mogą z powodów czasowych (bo finansowych związanych z kosztami nie było) na tak długo wyjechać, to ja powinienem im towarzyszyć i siedzieć na miejscu! To przejawiało się albo w postaci otwartych pretensji, albo poprzez różne „humory”. Jak myślicie, jak wpływało to długofalowo na jakość tej relacji? Podkreślam, że nie mówimy tutaj o jakiejś sytuacji awaryjnej drugiej strony, tylko o normalnych zobowiązaniach zawodowych.
Tyle na razie w tym temacie, zapraszam do dyskusji w komentarzach
Tu się nie zgodzę. Teraz są takie czasy, że bez pomocy rodziców ma się pod górkę. Żaden z moich znajomych nie zaczął życia rodzinnego bez wsparcia. Po prostu się nie dało. Po studiach człowiek ma zerową zdolność kredytową, większość znajomych dostało mieszkanie od rodziców, albo choć rodzice wzięli kredyt(spłacali znajomi, ale bank mógł dać tylko bogatym rodzicom). Wreszcie pomoc przy dzieciach. Bez dziadków się nie da. Oczywiście istnieją opiekunki, znajoma wydawała na nie całą swoją pensję. Z ulgą oddała dziecko do prywatnego przedszkola, bo wychodziło taniej. Na nieszczęście jej rodzice mieszkali w innym mieście i nie mogli jej pomóc (samotna matka, musiała pracować, cały czas wspomagali ją rodzice, np. spłacali jej kredyt za mieszkanie, bo kredyt wyszedł taniej niż wynajem).
Przeciętna pensja nie wystarcza. Pamiętaj że połowa Polaków zarabia mniej niż 3tys. złotych. A to ponad tysiąc poniżej minimalnej zdolności kredytowej.
Ja osobiście nigdy z pomocy nie korzystałam, bo pochodzę z biednej rodziny. Więcej, moje dorosłe życie zaczęłam od dokończenia spłacania długów mojej matki i utrzymywania połowicznego mojej matki i młodszego, jeszcze niepracującego brata. Zdolności kredytowej nie mam do dziś (wolny zawód) i nawet nie marzę o własnym mieszkaniu kiedykolwiek. Ot, życie. Czas, gdy mogłam coś odłożyć minął bezpowrotnie.
@lavinka
Nie wyobrażam sobie oczekiwania od rodziców wsparcia w starcie w dorosłe życie inaczej niż wyposażenia mnie w komplet pewnych cech charakteru, doświadczenie życiowe, umiejętności zawodowe pozwalające mi być samodzielną.
Oczywiście, fajnie jest mieć pomoc materialną od rodziny (tak jak napisałaś – wiele spraw to ułatwia!), i w ogóle pomoc samą w sobie na każdej płaszczyźnie, ale oczekiwanie jej w dorosłym życiu jest bardzo niebezpieczne przede wszystkim dla nas samych… Użyję tu przenośni: nie uodpornisz dziecka chroniąc go przed wszystkimi chorobami i bakteriami.
Sama także pochodzę z rodziny, którą inna część niemal zrujnowała, więc pozytywnych wzorów także nie miałam. Nie wpadajmy w kompletny pesymizm w życiu i nie uzależniajmy własnej sytuacji tylko od rodziny, bo to jesteśmy MY a nie rodzina. To może zniszczyć. Z twojej wypowiedzi przebija rezygnacja i pesymizm, i nawet nie wiem jak na to odpowiedzieć…
@Alex
pozwolę się nie zgodzić z pierwszą częścią twojego postu – dzieci mają obowiązek wspierać starszych w miarę swoich możliwości, o ile oczywiście rodzice sprawy, że tak ujmę ogólnie „nie sknocili”.
W dobrych rodzinnych relacjach nie ma takiego zagadnienia nawet, nie ma obowiązku jest za to chęć – jak u ciebie.
W dużej mierze zgadzam się z treścią postu i mogłabym się pod nim podpisać :) Z jednym wyjątkiem, którym jest sytuacja trzecia, w której opisujesz zachowanie przyjaciółek. Do postawionego w kontekście długich wyjazdów pytania: „Jak myślicie, jak wpływało to długofalowo na jakość tej relacji?” mogłabym dodać drugie – Jak dłuższa rozłąka wpływa na jakość związków i bliskość między partnerami?
(nawet w erze skype’a :). Nie twierdzę tym samym, że powinniśmy być do partnera przykuci niewidzialnym łańcuchem, jednocześnie myślę, że brak bezpośredniego kontaktu w rzeczywistym, nie tylko w wirtualnym, świecie robi różnicę, znacznie większą kiedy jest to okres liczony w miesiącach :)
Alex – dzięki za post – dla mnie esencja serii „nie masz prawa do niczego”
„Jak to, w bliskim związku trzeba czasem poświęcać się dla drugiej osoby” – często z oczywistym dodatkiem „dla drugiej bliskiej osoby” :-)
jak się nad tym zastanawiam to ileż praktycznej rady jest w przykazaniu: miłuj bliźniego swego jak siebie samego.
do przemyślenia mam czy pomagam innym by nie poświęcali się dla mnie, ciekawe spostrzeżenie
pkt 1 – przerobione i dodatkowe wniosek, że jak sam stane na nogi to mogę dopiero pomagać innym, wcześniej to jak buksowanie kołami w błocie
pkt 2 – moje rozmowy z dziećmi zaczne jednak wcześniej, paradoks strefy komfortu zwanej szczęśliwym dzieciństwem pod kloszem przez 18 lat doprowadzić może do ich nienajlepszych decyzji potem na następne 70-80 lat, i te komunikaty „weź w końcu dorośnij” itd
a przecież życie jest (może być) takim jednym długim okresem bez podziałów
pkt 3 – jakiś czas temu byłem kompletnie ślepy na to zjawisko, potem zacząłem to wyczuwać, potem się bronić i teraz na koniec zacząłem się nawet uśmiechać :-)
więcej napisze w poście „feedbackowym” :-)
lavinka:
„Żaden z moich znajomych nie zaczął życia rodzinnego bez wsparcia”
każdy z Twoich nieznajomych zaczął życie :)
swoją drogą: życie rodzinne vs życie… skojarzyło mi się z powiedzeniem o jednym meblu ale się powstrzymam ;-)
„Pamiętaj że połowa Polaków zarabia mniej niż …” w sensie piszesz do siebie czy do nas? Bo ja właściwie nie chce sobie tym zaprzątać głowy tzn pamiętać. Przy pierwszym kontakcie z kimkolwiek wogóle nie rozmawiamy o jej/jego/moim wynagrodzeniu. Przy drugim i następnym też właściwie nie. Więc dlaczego miałbym pamiętać te statystyki? Nie mogę znaleźć dobrego uzasadnienia i dlatego nie pamiętam :-) Za to pamiętam inne miłe wrażenia.
Co to znaczy własne mieszkanie? Czy na kredyt jest własne? Jak długo masz w nim mieszkać by było uważane za własne? Kto wydaje werdykt? W czym własne jest lepsze niż cudze? Lepszy własny czas czy własne mieszkanie? Czy sam w sobie jestem własny?
Często zadaję sobie te pytania.
To już gdzieś tu było na blogu ale sprawdziłem w praktyce – w dużym mieście wojewódzkim w Polsce możesz spokojnie wynająć 15-20m2 za 200pln albo i mniej i to na długi termin i zacząć swoje życie. Jedno jedyne :-)
Marta – tu nie chodziło o to, że jest dłuższa rozłąka tylko, że ktoś coś zakłada co ja powinienem ergo myśli za mnie i ma pretensje, że tak nie robie jak ktoś chce i potem wpływ takiej postawy na długofalową relację. To jest nawet dobry papierek lakmusowy :-)
pozdrawiam
Witek
Witaj, Alex,
Czytam Twojego bloga od niedawna. Z uwagą śledzę ostatni cykl wpisów „Nie masz prawa…” i mimo otwartego spojrzenia na problem wciąż jakiś bunt się we mnie rodzi, lub też pewnego rodzaju niezrozumienie…
Zacznijmy od tego, że z oczywistych względów każdy ma prawo budować relacje z ludźmi tak jak chce. Jeden chce być zupełnie samodzielny i niezależny – nie wchodzi w głębsze relacje, niczego nie obiecuje, tylko cieszy się chwilą, bawi, a później idzie dalej. Ktoś inny potrzebuje pewnej stałej w życiu – buduje relacje „na dobre i na złe”, chce się dla kogoś poświęcić i oczekuje poświęcenia. Najwięcej nieporozumień powstaje zapewne, gdy dwie wyżej opisane osoby próbują wejść w związek – z pewnością żadna z nich nie będzie czuła się w nim dobrze, mimo uprzedniego zauroczenia. Ale znów… Czy to nie jest normalne i oczywiste? Że ludzie różnią się w tej kwestii podejściem?
Piszesz „Nie masz prawa…”. Ale wydaje mi się, że to jest pewne założenie, a nie uniwersalna i fundamentalna prawda. Ktoś wchodzi w związek i mówi: „Słuchaj kochanie, pamiętaj, że nigdy nie masz prawa ode mnie oczekiwać poświęcenia.” A druga osoba odpowiada „Jasne, Ty też na mnie nie licz jakby co.”. I wtedy nikt nigdy się nie zdziwi i nie będzie miał pretensji. Być może są osoby, dla których to jest właśnie idealna relacja. Ale dla mnie na przykład nie.
Jestem osobą niezależną i łatwo pogodzić mi się z tym, że muszę liczyć tylko na siebie (w wielu życiowych sytuacjach tak było). Lubię pomagać innym bezinteresownie i często to robię, lecz sama niczego nie oczekuję – lubię być samowystarczalna. Jednak związek uczuciowy jest dla mnie zupełnie czymś innym. To forma pełnego, 100% otwarcia się i zawierzenia, poczucie pewności – jak w ćwiczeniu, w którym zamykasz oczy i bezwładnie wychylasz się w tył wierząc, że druga osoba Cię złapie. To spokój w sercu, kiedy wiesz, że jest ktoś, na kogo możesz liczyć zawsze i wszędzie, bez wyjątku. I oczywiście ta relacja opiera się na wzajemności – ja się tak czuję dzięki tobie, więc chcę, żebyś ty także czuł się tak dzięki mnie. To z pewnością nie jest łatwe. Ale jeśli chodzi o związek – tego właśnie potrzebuję. I jeśli nie będę tego czuła – nie wejdę w głęboką relację. I będę wtedy niezależna, sama dla siebie, bez oczekiwań.
Relacja rodzic – dziecko i ich wzajemnie oczekiwania często są problematyczne – rodzą wiele konfliktów i sporów. Ja jestem za tym, aby wychować dziecko jako istotę niezależną i samowystarczalną. Ale czy w pierwszych latach usamodzielniania się rodzic nie powinien stanowić pewnego rodzaju „poduszki bezpieczeństwa”? Idź dziecko w świat, próbuj, rozwijaj się i pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Myślę, że taka postawa spowoduje, że dziecko w późniejszym czasie odwdzięczy się starym rodzicom podobnym wsparciem.
Podsumowując – według mnie to czy masz prawo oczekiwać poświęcenia, czy nie zależy w 100% od twojego podejścia, założeń i celów.
Pozdrawiam
sniezka
Bardzo ciekawy i niezwykle ważny post, choć wydaje mi się, że dla wielu może być też i trudny.
Trudno jest bowiem uzmysłowić sobie, że dopiero kiedy się pożegna rodziców można zacząć tworzyć swoje życie..
Gdzie to pożegnanie nie oznacza,że moi rodzice mnie nie interesują, że nie mam z nimi kontaktu itp. ale, że czas kiedy byli dla mnie najważniejsi minął. Oznacza to także, że teraz również moje słowa i decyzje są równie ważne jak słowa moich rodziców ale to ja zadecyduję, które wezmę itp.
W kontekście postu Alexa- uważam za brak odpowiedzialności i za pójście na łatwiznę „wieszanie się na rodzicach” we własnych sprawach.
Wyjaśniam co mam na myśli pisząc „wieszanie się na rodzicach”
Uważam, że oczekiwanie a wręcz wymaganie przez dorosłe osoby od rodziców żeby: pomagali finansowo bo dorośli (tak właśnie dorośli!) potrzebują mieszkania, pomagali przy dzieciach i inna pomoc tego typu to jest wykorzystywanie.
Chcę też podkreślić, że kwestia pomocy czy też wsparcia moim zdaniem, opiera się na dobrowolności i pełnej zgody obu stron na to a nie na powinności czy też konieczności.
I chodzi mi o pomoc lub wsparcie, które może wystąpić raz na jakiś czas, a nie o wyręczanie w normalnych życiowych sprawach, które wynikają z decyzji wcześniej
podjętych.
W kwesti osobistej dużo zależy, jak zbudowany jest związek.
Jeśli są to dorosłe i samodzielne osoby z poczuciem własnej wartości i zbudowały sobie relacje polegającą na tworzeniu czegoś trzeciego ważnego dla tej dwójki (czyli ja mam swój świat, mój partner ma swój świat i to pozwala nam tworzyć nasz świat, nadal mając swoje światy) to otwartość na realizowanie pragnień mojego partnera jest dla mnie ok.
Jeśli zaś relacja zbudowana jest tak, że ludzie zależą od siebie (często słyszę o takim modelu) to pewnie będzie tu problem z takim podejściem.
Myślę, że kluczem jest tu określenie, co dla mnie oznacza słowo relacja a co dla mojego partnera. Ja sama ciągle słyszę o różnych podejściach, które realizują inni i zgadzają się na nie.
Zdaję sobie sprawę, że może skrótowo potraktowałam pewne zagadnienia lecz z tego powodu, że chciałam trzymać się głównego tematu. A że może on generować wiele dodatkowych refleksji, stąd te moje dodatkowe zdania.
Witam wszystkich.
To mój pierwszy komentarz na tym blogu. Alex w swoim poście poruszył temat wspierania własnych dzieci przez rodziców jako przykład oczekiwania gotowości do poświęceń. Uważam, że należy odróżnić wspieranie od utrzymywania kogoś w jego dorosłym życiu. Każdy człowiek bierze pełną odpowiedzialność za wszystko co robi. Jeżeli decydujemy się na założenie rodziny to gdy pojawią się dzieci powinniśmy otoczyć je opieką. Każdy rodzic powinien być dla swojego dziecka nauczycielem. Rodzic ma obowiązek nauczyć dziecko jak poradzić sobie w życiu. Nie wyobrażam sobie sytuacji gdy rodzice zostawiają dziecko samemu sobie. To oni powinni czuwać nad jego rozwojem. To oni są dla dziecka jednym z wielu źródeł wzorców. Uważam, że rodzice mogą mieć realny wpływ czy ich dziecko, podczas wchodzenia w dorosłość, będzie wykazywało postawę roszczeniową wobec nich i innych ludzi. Poprzez nauczenie dziecka od najmłodszych lat odpowiedzialności za to co robią, uczciwości i uprzejmości wobec innych oraz przekazanie idei rozwoju osobistego i samodzielnego kreowania swojego życia mogą znacznie ograniczyć prawdopodobieństwo stwarzania sytuacji roszczeniowych przez ich dzieci. Wspieranie kogoś nie powinno się traktować jako obowiązek tylko jako przywilej, który korzystny jest dla wszystkich stron. Jeżeli rodzić dobrze wywiąże się z odpowiedzialności za własne dziecko to początkowa powinność stanie się później wyłącznie przywilejem. Cała ta seria postów dotyczy tego jak postrzegamy innych ludzi i jak postrzegamy samych siebie w otaczającym nas świecie. Dzięki niej można zastanowić się jaki wpływ wywieramy na innych ludzi i odwrotnie. Tworzenie zależności pomiędzy nami a innymi ludźmi, które ograniczają nasze i ich życie ma negatywny wpływ na wszystkie strony. Nikt nie ma obowiązku utrzymywania kogokolwiek szczególnie w dorosłym życiu. Dobrowolne wsparcie natomiast jest bardzo pozytywną rzeczą w drodze każdej osoby do pełnej samodzielności. Rodzice mają powinność pomagać swoim dzieciom i odwrotnie ale wszystkie strony powinny dożyć do tego by takie powinności stawały się w rozsądnym czasie wyłącznie przywilejami.
Pozdrawiam, Tomek.
Krecik piszesz: „pozwolę się nie zgodzić z pierwszą częścią twojego postu – dzieci mają obowiązek wspierać starszych w miarę swoich możliwości, o ile oczywiście rodzice sprawy, że tak ujmę ogólnie “nie sknocili”.
W dobrych rodzinnych relacjach nie ma takiego zagadnienia nawet, nie ma obowiązku jest za to chęć – jak u ciebie” – czyli w złych rodzinnych relacjach – patrz zdanie 1wsze ;] Jaka motywacja do tworzenia dobrych rodzinnych relacji (DRR) jak złe rodzinne relacje (ZRR) dają nam takie same „przywileje” ? ;]
Marta – a jak na relacje wpłynął by fakt że partner chodził by smętny, bez werwy, bez nowych pomysłów. Z czasem straciłby by zlecenia, dochody. Ogrom ludzi popada w różne nałogi, depresje, tracą werwę – chyba lepiej wylecieć na miesiąc, dwa w ciągu roku i cieszyć się kolejnymi 10 niż iść w dół przez 12 miesięcy. btw znajoma wyjechała z dzieckiem do Norwegii do męża który tam pracuje. On funkcjonuje, zarabia, ona łapie depresje i psychika siada o tamtego klimatu i ciemności.
Co do samego posta – im szybciej dzieci rzuci się na głęboką wodę tym szybciej zaczną pływać i „zdobywać medale”. Inna sprawa jest taka że jak młody człowiek ma jakieś wewnętrzne parcie to i tak idzie przodu nawet jak za free dostanie samochód, mieszkanie ale wiele osób popada w stagnacje, stoją w miejscu. Tak jest z moim dobrym znajomym, mówie mu rozwijaj się, czytaj blog alexa, książki itp a jemu się nie chce, za to samochód, pracę i mieszkanie dostał za darmo…
lavinka,
pozwól, że podam przykłady z życia bliskich mi osób, które dają inny od Twojego obraz skutków. Wnioski wyciągnij sama.
1. Dwie siostry mieszkające w tej samej miejscowości blisko rodziców, w podobnej sytuacji (ilość, wiek dzieci, praca itp.). Jedna wyprowadziła się, żeby zameszkać z mężem, druga została (przede wszystkim ze względów finansowych) z rodzicami. Pierwsza – żyła skromnie za własne pieniądze, dzieci woziła sankami/rowerem do przedszkola; druga – ciągle na pożyczkach u mamy, która też czesto zajmowała się jej dziećmi (zaznaczam, że było to za obopólną aprobatą; myślę, że nawet inny model zachowania nie przyszedł im do głowy). Po latach jasno widać, że pierwsza z córek lepiej sobie radziła w życiu (bez długów, sama wychowała dzieci, z którymi ma dobry kontakt); druga, która tak chętnie korzystała z pomocy matki – wciąż jest w jakichś tarapatach finansowych i oczekuje pomocy od innych.
2.Kiedy brałam ślub, moi rodzice stwierdzili, że jeśli chcę, by dali mi pieniądze na wesele, muszę przyjąć ich warunki. Nie zgodziłam się. Poinformowałam ich jednocześnie, że nawet jeśli nie wesprą mnie finansowo (nie byli mi nic winni), to i tak są zaproszeni i mile widziani. Zrezygnowali z ultimatum. Z tego, co mówili wynikało, że dobrze się bawili. Od tamtej pory szanowali i częściej akceptowali moje decyzje.Bardzo dobrze wpłynęło to nasze relacje.
Stwierdzasz: „Teraz są takie czasy, że bez pomocy rodziców ma się pod górkę”. Takie czasy są zawsze. Pewnie, że łatwiej z czyjąś pomocą.Ale czy lepiej, patrząc w dłuższej perspektywie?
Dzięki za interesującego posta.
Zacząłem się zastanawiać do jakich właściwie korzyści (i dla kogo) może prowadzić opisywane przez Ciebie podejście. Na pierwszy rzut oka wychodziło mi, że głównie dla otoczenia, które nie będzie się musiało dla nas poświęcać. Z drugiej strony jednak takie podejście i odrobina zapobiegliwości może w ostateczności prowadzić do takiego pozycjonowania się w życiu, które daje niezależność.
Myślę też że taka strategia pozwala unikać na długą metę wpadania w pułapkę „cichych kontraktów”, czyli sytuacji w której „ja robię dla Ciebie A, w zamian czego oczekuję B (chociaż tego nie komunikuję przed zrobieniem A), i jestem potem rozczarowany że nie chcesz zrobić dla mnie tego B”.
Swoją drogą, ciekawi mnie czy oczekujesz od innych by Twoją strategię stosowali w stosunku do swoich oczekiwań wobec Ciebie? I jeśli tak, to czy to na dłuższą metę jest dealbraker w relacjach z Tobą?
pozdrawiam :)
Michał
Dostrzegam w polskim społeczeństwie pewien paradoks. Chęć szybkiego uniezależnienia często przynosi wręcz odwrotny efekt w postaci zależności na wielu płaszczyznach. Niestety wzorce rodzinne i pochodzące z najbliższego otoczenia dosyć długo odgrywają pierwszoplanową rolę w naszym życiu. Uważam, że zanim poznajemy dość dobrze samego siebie mamy już za sobą wiele decyzji czyniących nas „niezależnymi”: zarabianie na życie, kupno mieszkania, założenie rodziny itd. Nie uważam, że jest to jednoznacznie zła droga (sam nią podążam), natomiast trzeba się mocno napocić, żeby skutecznie wprowadzać w nasze życie zmiany, poprawiające jakość życia. Ale warto. A wiele rad Alexa pozwala świetnie sobie radzić w relacjach: rodzice, teściowie, dalsza rodzina :)
Witaj Alex,
jest to mój pierwszy post (po 2 latach czytania bloga, dopiero zebrałem się na odwagę wyjścia z grupy „milczącego audytorium”), więc przy tej okazji witam również wszystkich pozostałych komentatorów i czytelników.
Co do treści samego posta – zgadzam się co do istoty.
Chciałbym również przytoczyć tutaj pewien przyklad z mojego własnego doświadczenia.
Przez niespełna pięć lat tworzyłem dość udany jak się wydawało związek z pewną kobietą. W oczach osób trzecich był nawet wyjątkowo udany – także cała sytuacja zmierzała do zawarcia małżeństwa, choć w nieokreślonym jeszcze terminie.
Jedną z niewielu (choć ważnych) przyczyn, z których to związek ten nie przetrwał była niezgodność z wyrażonym w poście zdaniem.
Przez pierwsze 2-3 lata wszytko było ok. Oczywiście zdażały się chwile lepsze i gorsze. Ale generalnie było naprawdę bardzo, bardzo dobrze. Jednak po upływie ok. 4 lat w sposób, którego nie dostrzegałem nawet zmieniła się sytuacja i to dość szybko. Jedna z fundamentalnych zasad na jakiej budowaliśmy związek, nazwijmy ją zasadą „wzajemnej dobrowolności”, została zamieniona na zasadę „wzajemnej roszczeniowości”.
Wedle tej pierwszej wszystko było oparte na dobrowolności zachowań jednej ze stron – to jakie działania podjęła na rzecz drugiej strony były jej wkładem w budowę obopólnej relacji, jednak wkładem nieobarczonym zobowiązaniem drugiej strony do takie samego zachowania. Oczywiście występowało ono, jednak na takiej zasmej zasadzie braku oczekiwania na nie. Taki stan pozwalał na ogromną swobodę i wolność w kształtowaniu relacji, ale ponad wszystko na jej szczerość i naturalność. Oczywistym przy tym była świadomość, że można liczyć na tę drugą osobę, jednak nie wynikała ona z przekazu werbalnego, czy jakkolwiek dorozumianego. Była naturalnym elementem, którego świadomość obecności mieliśmy oboje.
Jednak w pewnym momencie zaczęło się to zmieniać. Postawa dobrowolności działań strony pierwszej, zaczęła być zastępowana oczekiwaniem na działania strony drugiej.
I tutaj jest bardzo ważny punkt – w pierwszej chwili nie wydawało się to niczym groźnym, więc zostało pominięte jako takie. A powinno być lampką alarmową i prowadzić przynajmniej do przeprowadzenia solidnego audytu takiej relacji. Poźniej występowało coraz więcej takich sytuacji, – które z oceniając z perspektywy czasu – były paradoksalnie coraz mniej zauważalne. Doprowadziło to niestety do spirali, której już nie potrafiliśmy odkręcić. Wtedy postanowiłem, że należy zakończyć tę relację (co było trudniejsze, o niezrozumiałe dla mnie naciski osób bliskich przeciwnych takiemu rozwiązaniu).
Wiedziałem, że takie dopiero działanie pozwoli być może oczyścić się nam obojgu. Uważam, że tak też się stało i po ponad roku dopiero przynała to kobieta, z którą byłem, zdobywszy się nawet na podziękowanie za tamten krok.
Lekcja jaką z tego wyniosłem sprawiła, że co jakiś czas przeprowadzam właśnie taki wewnętrzny audyt, dotyczący moich relacji z innymi ludzmi. I warto go robić, ponieważ na swoim przykładzie przekonałem się jak trudno niekiedy jest uchwycić ten moment, kiedy w początkowo zapewne drobnej sprawie zmieniamy swoją postawę, bądź niezauważamy zmiany postawy innych. Taki audyt powinien być szczególnie wnikliwy, zwłaszcza w relacjach z bliskimi, a to z dwóch powodów:
1. wobec bliskich często mamy o wiele bardziej elastyczną granicę dopuszczalnych zachowań i może być nieraz trudno wychwycić te, które ją przekraczają
2. z uwagi na wysoką wartość tych realacji – jeżeli wiemy do czego prowadzi postawa roszczenia prawa do czegoś – to zwłaszcza na tym polu należy zachować baczną uwagę, by do niej nie dopuścić.
Pozdrawiam,
Tomasz
chciałabym się odnieść do dyskusji w komentarzach, szczególnie do postu lavinki. W 2009 roku byłam na studiach we Włoszech, na samiuśkim południu. Poznałam tam wtedy całą masą sympatycznych ludzi, starszych ode mnie o całą dekadę (czyli przeszło 30latków), którzy nadal studiowali, mieszkali z rodzicami itp. Gdy pytałam się, co robią w życiu, słyszałam:”piszę wiersze, maluję zachody słońca, jestem filozofem”… Myślałam: „jeju, super, co za świat, można być filozofem, a nie księgową… Można robić co się chce, a nie to co się musi…” Rok póżniej mieszkałam w Szwecji- tam poznałam całą masę ludzi młodszych ode mnie, 19,20-latków, którzy sami zarabiali na siebie, na swoje studia, na swoje pasje. Ale perspektywa zmieniła mi się na tyle, by dostrzec, że opcja „północna” jest słuszniejsza. Nasze życie nigdy nie będzie „nasze”, jeśli samodzielnie nie wypłyniemy w rejs i nie weżmiemy go w swoje ręce. Obserwuję obecnie całą masę moich znajomych, którym rodzice zapewnili wsparcie- mają 25-27 lat, są po studiach, bezrobotni, nie robią nic, stoją w miejscu. Mieszkają z rodzicami, dorobią sobie czasem na inwentaryzacji kilka złotych na rozrywki, nie planują niczego, „szukają pracy”. Potrafią tylko narzekać. Przeczytałam kiedyś, że jeśli w ciągu roku po ukończeniu studiów nie zacznie się pracować/własnej działalności itp. to poźniej szansa maleje do zera. To prawda- mogę przedstawić dowody. Nie twierdzę, że to tylko wina wsparcia rodziców, ale ona często utrzymuje ludzi w życiowym lenistwie. Gdyby przed nimi zawisła np groźba wyprowadzki z domu i ucięcia „maminych” funduszy, ogarnęliby się szybciej.
Natomiast w kwesti związków rodzaj szantażu „musisz to dla mnie zrobić, jeśli mnie kochasz” często jest regułą. Przodują w tym kobiety, ale i faceci potrafią zagrać na tej czułej nucie. Kobietom, które wychowane są w kulcie pewnego rodzaju poświęcania się dla związku i rodziny (którego partner często wcale nie chce), fakt odmówienia jej prośbie jawi się na równi ze zdradą. Trzeba naprawdę sporo woli samopoznania, by poznać własne mechanizmy i podłoże takich zachowań.
Nigdy jeszcze na Twoim blogu nie komenowałem. Zawsze uważałem Twoje rady jako dobrą monetę i wartościowe lekcje.
Ta lekcja w punktach:
1 – zgoda – dorobiłem się w życiu czegoś więc na starość zamiast liczyć na dzieci, które być może pomogą być może nie (poza tym to raczej kiepskie uczucie być ciężarem) wolę spieniężyć majątek i mieć za co żyć.
2 – zgoda – moi rodzice dużo mi w życiu pomogli ale boli jak patrze, że siostra żyje dzięki nim bo bez nich nie potrafiłaby funkcjonować. A do tego to co robię ja jest be a ona biedna tak jej trudno. Tylko jak będzie rodzicom ciężko to zwrócą się do mnie o pomoc (przynajmniej tak jest teraz z rzeczami bardziej błachymi).
Natomiast do punktu 3 – zdecydowanie mówię nie.
Jeżeli to partnerka seksualna to ok. Jeżeli osoba, która ma być kimś więcej w rzyciu niż pogotowiem seksualnym mówię jeszcze raz NIE.
Proponująć nie tylko koleżance ale komukolwiek wspólny wyjazd to albo razem w dwie strony albo wcale no chyba że to ekipa 10 osób więc nie ma znaczenia kto z kim wróci.
Ale z Twojego wywodu zrozumiałem 2 tyg bara bara i nara. Potem znajdę sobie kogoś na miejscu bo mi tu ciepło. To już nazywam byciem samolubnym. Nikt nie może Ciebie zmusić – nie ma prawa do tego jak w temacie. Ale to świadczy to Tobie i aż się prosi żeby powiedzieć, że intresuje Cię tylko czubek własnego nosa.
Tylko nie zgadza się to z ogólną Twoją postawą pomagania ludziom.
Więć albo coś źle wyartykułowałeś albo myślisz tylko o sobie i robisz tylko to co sprawia Tobie przyjemność.
Podam taki banalny przykład – moja żona uwielbia grapefruta.
Zawsze prosi mnie (więc w jakiś sposób oczekuje bo sama tego nie zrobi) o obranie go. Nie nawidzę tego robić. Pół godziny „medytacji” 20 głebokich wdechów. Ale jej uśmiech bezcenny.
Ona oczekuje ja w zasadzie nie musze ale nie wyobrażam sobie żeby tego dla niej nie zrobić. Ona daje mi tyle radości, że czułbym się źle sam ze sobą gdybym odmówił.
Teraz wyjazd do ciepłych krajów kochanie jedź ze mną ale wracaj sama. Coś tu nie tak. To po co proponować jak masz ją zostawić na lodzie. Jedź sam i o nic nie pytaj.
Witam wszystkich, tak się składa że wychowuję sama 4 dzieci (nastolatków). Ostatnio jasno dałam do zrozumienie jednej z latorośli, że za dwa lata kończy się dla niej znienawidzony przymus nauki a dla mnie przymus jej sponsorowania. Co było szokiem, ale zmusiło do myślenia.
Błędem z mojej strony była próba wynagrodzenia dzieciom sytuacji, za którą sama czułam się odpowiedzialna – zwalniając ich z obowiązków i podstawiając wiele rzeczy pod przysłowiowy nos. Niestety była to droga „męczennika”, dla mnie nie do zaakceptowania (z pokolenia na pokolenie rola kobiety w mojej rodzinie).
Musiałam oduczyć się pomagania na wyrost Musiałam nauczyć się dzielenia obowiązków. Jasnego formuowania zasad i przede wszystkim ŻELAZNEJ konsekwencji.
Na marginesie – jestem na swoim własnym utrzymaniu.
Agnieszka Jankowska
Bardzo dziękuję Wam za liczne i obszerne komentarze. Zanim odniosę się do nich w szczegółach, pragne Wam zwrócić uwagę na jedną, bardzo istotna kwestię. Powyższy post ukazał się w serii „Wykorzystaj Twój potencjał” i jego (podobnie jak i poprzednich) celem jest przygotowanie Was do nawiązywania bardzo różnorodnych relacji z bardzo różnymi ludźmi. Wiele postaw opisanych w cyklu „Nie masz prawa…” utrudnia lub wręcz uniemożliwia wchodzenie w takie relacje, z dużą szkoda dla zainteresowanego/zainteresowanej.
W niektórych Waszych komentarzach mam wrażenie, że znajduję wzorzec idealnej relacji z jednym człowiekiem, który zaspokaja prawie 100% naszych potrzeb i jesteśmy z nim 24/7 żyjąc długo i szczęśliwie. To jest piękny mit kultywowany od stuleci w taniej literaturze i filmach, naturalnie każde z Was ma prawo nosić takie wyobrażenie w głowie :-) Problem polega na tym, że jeśli będzie to jedyne wyobrażenie, to zahamuje ono skutecznie Wasz rozwój, bo nie będziecie nawet w stanie nawiązać inne relacje, które być może posunęłyby Was do przodu.
Wspominałem o nich w postach
http://alexba.eu/2006-03-25/rozwoj-kariera-praca/twoje-kontakty-oaza-monokultura-czy-zroznicowanie/
oraz szczególnie w
http://alexba.eu/2009-07-11/rozwoj-kariera-praca/sto-procent/
Zdarzają się w naszym życiu relacje bardzo ograniczone w czasie i/lub zakresie, które mimo tego w decydujący sposób kształtują nasz los i możliwości. Sam bywałem po obydwu stronach takich układów i wierzcie mi, odpowiednio ja, albo druga strona ogromnie na tym skorzystała. W takich „związkach” wykazanie się postawą roszczeniową, tak jak na przykład ta opisana w punkcie 3 powyższego postu powoduje ich erozję, a nasze „akcje” w oczach innej osoby spadają bardzo, czasem do zera. Pamiętajcie, że większość ciekawych ludzi ma możliwości wyboru – jeżeli my zaczniemy do nich przychodzić z pretensjami lub roszczeniami, to poszukają sobie innych, a my wylądujemy na „bocznym torze”. To nie jest mój wymysł, tylko realia życia!!
Ten temat wymaga może odmiennego postu, ale takie naświetlenie sprawy w kontekście aktualnej dyskusji o punkcie 3 powinno dać wystarczająco do myślenia.
Lavinka
Jesli chodzi o kwestie punktów 1 i 2 to inni Czytelnicy wystarczająco dobrze naświetlili o co chodzi, o punkcie 3 napisałem powyżej
Krecik
Piszesz: „..dzieci mają obowiązek wspierać starszych w miarę swoich możliwości, ..”
Oczywiście, jest nawet prawny obowiązek alimentacyjny!
To, o czym pisze to nasza postawa, gdybyśmy byli rodzicami, a niektórzy są.
Marta
Jeśli chodzi o punkt trzeci, to prawdopodobnie mówiliśmy o różnych rzeczach, patrz początek mojego komentarza.
Witek Zbijewski
Podoba mi się: „że ktoś coś zakłada co ja powinienem ergo myśli za mnie i ma pretensje, że tak nie robie jak ktoś chce i potem wpływ takiej postawy na długofalową relację. To jest nawet dobry papierek lakmusowy „
Niezły ten papierek :-)
Sniezka
Witaj na naszym blogu :-)
Piszesz: „Ktoś wchodzi w związek i mówi: „Słuchaj kochanie, pamiętaj, że nigdy nie masz prawa ode mnie oczekiwać poświęcenia.” A druga osoba odpowiada „Jasne, Ty też na mnie nie licz jakby co.”. I wtedy nikt nigdy się nie zdziwi i nie będzie miał pretensji. Być może są osoby, dla których to jest właśnie idealna relacja. „
Ależ ja nie wypowiadam sie o cechach idealnej relacji. Mówię tylko o naszej zdolności wchodzenia też i w takie (choć nieco przerysowałaś :-))
Dalej: „Ale czy w pierwszych latach usamodzielniania się rodzic nie powinien stanowić pewnego rodzaju „poduszki bezpieczeństwa”? Idź dziecko w świat, próbuj, rozwijaj się i pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. „
Im więcej poduszki, tym mniej samodzielności, co w dzisiejszym świecie jest niezmiernie ważne.
Potem piszesz: „Myślę, że taka postawa spowoduje, że dziecko w późniejszym czasie odwdzięczy się starym rodzicom podobnym wsparciem. „
I tu jesteśmy już prawie w punkcie 1 :-)
Katarzyna
Dziękuję za komentarz i to, co piszesz o relacji rodzice-dzieci. W kwestii osobistej przeczytaj prosze początek mojego komentarza, może to sporo wyjaśni.
Tomasz Koper
Witaj na naszym blogu :-)
Dziękuje za ciekawy komentarz :-)
Zwracam tylko uwagę na sposób myślenia, kiedy piszesz np. „Rodzice mają powinność ..”
Ja w tej serii postów nie pisze jak „powinno być”, tylko o NASZEJ osobistej postawie wobec innych.
Maciej
Dziękuję za dobry komentarz.
Anet.
Dziękuję za ciekawe przykłady. Podpisuje się tez pod stwierdzeniem: „“Teraz są takie czasy, że bez pomocy rodziców ma się pod górkę”. Takie czasy są zawsze. „ Żyje juz wystarczająco długo i w wystarczającej ilości
Michał Hubicki
Piszesz: „do jakich właściwie korzyści (i dla kogo) może prowadzić opisywane przez Ciebie podejście. Na pierwszy rzut oka wychodziło mi, że głównie dla otoczenia, które nie będzie się musiało dla nas poświęcać. „
To też, ale otoczenie, które nie musi się dla nas poświęcać chętnie wejdzie z nami w róznorakie relacje, na których możemy bardzo zyskać. To jest główna korzyść!!
Pytasz: „..czy oczekujesz od innych by Twoją strategię stosowali w stosunku do swoich oczekiwań wobec Ciebie? I jeśli tak, to czy to na dłuższą metę jest dealbraker w relacjach z Tobą? „
To zależy od Twojej definicji słowa „oczekiwać”. Ja stosuje takie kryterium stosunkowo wcześnie na początku znajomości. Im mniej roszczeń w stosunku do mnie, tym wyższe „piętro” relacji, na które ktoś jest dopuszczany. I nie tylko ja tak funkcjonuje, dlatego napisałem ten post.
Kamil Szympruch
Zgadzam sie z Twoja obserwacja.
Tomasz
Witaj na naszym blogu :-)
Dziekuję za bardzo ciekawy przykład. Potwierdza on tez moje stwierdzenie, że roszczeniowość w jakiejkolwiek formie zatruwa większość relacji w których sie pojawia.
Marta Kliś
Dziekuję za ciekawe przykłady :-)
Piszesz też: „..w kwesti związków rodzaj szantażu “musisz to dla mnie zrobić, jeśli mnie kochasz” często jest regułą. Przodują w tym kobiety…”
O tak, masz rację!! A potem takie panie dziwią się, kiedy są „wymieniane” nie tyle na młodszy, czy ładniejszy, ale po prostu bardziej pod tym względem dojrzalszy „model” :-)
Paweł
Witaj na naszym blogu :-)
Jeśli chodzi o punkt trzeci, to najwyraźniej mówimy o zupełnie innych rzeczach, przeczytaj proszę uważnie początek tego komentarza.
Agnieszka
Dziękuję za Twój bardzo praktyczny przykład.
Pozdrawiam wszystkich serdecznie
Alex
@Marta Kliś
>>>>>Przodują w tym kobiety, ale i faceci potrafią zagrać na tej czułej nucie. Kobietom, które wychowane są w kulcie pewnego rodzaju poświęcania się dla związku i rodziny (którego partner często wcale nie chce), fakt odmówienia jej prośbie jawi się na równi ze zdradą.
Czy partner chce tego poświęcenia czy nie, można będzie stwierdzić dopiero, kiedy większość kobiet wyzwoli się z wychowania „w kulcie pewnego rodzaju poświęcania się dla związku i rodziny”. Dopiero jak to nastąpi będzie można stwierdzić, kto faktycznie przoduje w szantażykach pt. „jeśli mnie kochasz, to musisz zrobić to i to”. Na razie kobiety mają masę przeróżnych powinności wobec rodziny nawet, jeśli pominie się w ogóle kwestię „kochania” kogokolwiek. Opór jaki napotykają feministki ze strony przytłaczającej większości mężczyzn raczej nie świadczy na ich korzyść w tym kontekście.
Witam,
Chciałabym przede wszystkim odnieść się do trzeciego przykładu i do tego co napisałeś w komentarzu – że w niektórych ludziach istnieje: „wzorzec idealnej relacji z jednym człowiekiem, który zaspokaja prawie 100% naszych potrzeb”. Moim zdaniem fakt, że nie rezygnujesz z wyjazdu na kilka miesięcy dlatego, że Twoja aktualna partnerka nie może wyjechać z Tobą na tak długo, dla wielu osób świadczy o tym, że nie są aż tak atrakcyjnym towarzystwem, żebyś CHCIAŁ zrezygnować dla nich z czegokolwiek… Co prostą drogą prowadzi do myśli, że zajmują dość mały kawałek Twojego życia i nie są Ci potrzebne do szczęścia – jeśli skonfrontujemy to ze wspomnianym wyżej wzorcem :-) …
I jeszcze jedna uwaga na temat oczekiwań w relacjach rodzice-dzieci. :-). Ja akurat ostatnio przekonuję moje dorastające dziecko, że mam prawo od niego oczekiwać: włączania się w tzw. obowiązki domowe, odpowiedzialności za własne sprawy itp. Nie dlatego, żebym czuła, że mam jakieś specjalne prawa, ale dlatego, że nie chcę za kilka lat mieć na utrzymaniu z pełną obsługą dodatkowej dorosłej osoby :-) Im szybciej więc dojdziemy do jakiegoś porozumienia w tej kwestii tym lepiej :-) – tak więc – dziękuję Agnieszko za inspirację :-).
pozdrawiam serdecznie :-)
@Alex
Zgadzam się, że nie mamy prawa wymagać niczego w relacjach romantycznych, powinny się opierać na zasadzie dobrowolności. Każdy pozostaje w takiej relacji dopóki jest dla niego satysfakcjonująca.
Załóżmy, że dla Twojej partnerki Twoje wyjazdy i wiążąca się z nimi rozłąka stanowi czynnik przeważający o tym, że taka relacja przestaje być satysfakcjonująca. Ona nie wie, na ile te wyjazdy są dla Ciebie istotne, ale ma świadmość, że to jej nie odpowiada, więc wypadałoby jakoś dać Ci znać, że jeśli zdecydujesz się po raz kolejny wyjechać na kilka miesięcy, to ona uzna, że Wasza relacja ulegnie zmianie na dajmy na to „jedynie” przyjacielską (bo np. nie lubi zbyt często zmieniać partnerów seksualnych, a kilkumiesięczna abstynencja ją unieszczęśliwia). Jak przekazać taką informację mężczyźnie takiemu jak Ty, żeby nie uznał jej za przejaw postawy roszczeniowej?
Magda Lena
Piszesz: „kiedy większość kobiet wyzwoli się z wychowania “w kulcie pewnego rodzaju poświęcania się dla związku i rodziny” „
Mój apel: Panie zróbcie to jak najszybciej!!! Jesteście pełnoprawnymi istotami ludzkimi. Tam, gdzie są szantażyki jakiegokolwiek rodzaju na pewno nie ma miłości!! Życie jest zbyt krótkie, aby marnować je z nieodpowiednimi partnerami!
Dalej: „Na razie kobiety mają masę przeróżnych powinności wobec rodziny…”
Na to jest prosta, choć dość radykalna metoda :-) Trzeba zrezygnować z jej założenia!! Taka decyzja nie oznacza wcale mniej miłości, seksu, czy zadowolenia z życia!!! Często wręcz przeciwnie!!!
To tak off topic, ale nie mogłem się powstrzymać :-)
Elżbieta
Jeżeli już nawiązujemy do mojego przykładu, to doprecyzujmy kilka szczegółów.
Po tym jak przestałem mieszkać na jachcie na Florydzie, to od ładnych 6-7 lat stosuję zupełnie inną taktykę, jeśli chodzi o zimowy (i letni też) Gypsy Time. Nie siedzą 3 miesiące w jednym miejscu bez przerwy, bo to dla tak aktywnego i lubiącego odmianę człowieka byłoby nudne. Typowy schemat to miesiąc tam, dwa tygodnie tutaj na popracowanie i kontakty prywatne, miesiąc tam, znowu dwa tygodnie, czasem znowu miesiąc tam. Więc nie mówimy o zniknięciu na sporą część roku, a to trochę relatywizuje całą sprawę.
Piszesz potem: „dla wielu osób świadczy o tym, że nie są aż tak atrakcyjnym towarzystwem, żebyś CHCIAŁ zrezygnować dla nich z czegokolwiek „
Jesli ktoś na podstawie takiej przesłanki wyciąga wniosek, że (wytłuszczenie moje)„nie są aż tak atrakcyjnym towarzystwem, żebyś CHCIAŁ zrezygnować dla nich z czegokolwiek… „ to sygnalizują mi poważny problem, który opisałem w poście
http://alexba.eu/2009-09-13/rozwoj-kariera-praca/przekaz-odbior/
A to jest problem dyskwalifikujący człowieka z mojego bliskiego grona znajomych.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Elżbieta
Wydaje mi się, że co do relacji rodzic-dziecko masz całkowicie słuszną intencję. Jedyne na co chciałbym zwrócić uwagę to Twoje wysiłki na rzecz przekonania dziecka, że masz prawo od niego czegoś wymagać. Zapewne trudniejszym, ale bardziej wartościowym wyjściem, zwłaszcza w długoterminowej perspektywie jest, wytworzenie poczucia w dziecku, że jego życie jest ściśle powiązane z jego własnym działaniem, a że żyje w społeczności jaką jest rodzina, czy jego otoczenie to tylko ono samo może być na pewnym etapie odpowiedzialne za określone zachowania. Celem, jest swojego rodzaju przerzucenie punktu ciężkości z rodzica – jako osoby wymagającej czegoś (w oczach dziecka jest to mimo wszystko przymus zewnętrzny), na dziecko – wytwarzając w nim poczucie, że aby należeć tej czy innej społeczności musi wnosić do niej pewien wkład, a co więcej profity jakie osiąga są ściśle skorelowane z jakością tego wkładu.
Magda Lena
Jak już wspomniałem wyżej Elżbiecie moje wyjazdy to zazwyczaj 4 tygodnie w jednym kawałku.
Poruszasz temat: „Załóżmy, że dla Twojej partnerki Twoje wyjazdy i wiążąca się z nimi rozłąka stanowi czynnik przeważający o tym, że taka relacja przestaje być satysfakcjonująca.”
Trzeba po prostu porozmawiać o tym jak dorosły z dorosłym i tak zmodyfikować formę relacji, aby była ona znowu satysfakcjonująca. To może oznaczać ruchy w różnych kierunkach, celem jest wzbogacająca relacja, która jest jak samochód :-) patrz post http://alexba.eu/2006-10-01/rozwoj-kariera-praca/czy-twoj-zwiazek-to-samochod-czy-motocykl/
Całe powyższe rozważanie ma w moim przypadku dość teoretyczny charakter, bo od wielu lat wchodze w relacje wyłącznie z ciekawymi kobietami, które mają własne życie i podobnie jak ja rozumieją, że lepiej jest mieć 10% czegoś super, niż 100% byle czego, patrz post http://alexba.eu/2009-07-11/rozwoj-kariera-praca/sto-procent/
odpowiedziałem Ci?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
@Alex
>>>odpowiedziałem Ci?
Nie bardzo. Odnosiłam się do tego, co napisałeś w poście, czyli jak rozumiem do czasów, kiedy spotykałeś się z niezbyt ciekawymi kobietami, które nie miały własnego życia ;).
>>>>Trzeba po prostu porozmawiać o tym jak dorosły z dorosłym i tak zmodyfikować formę relacji, aby była ona znowu satysfakcjonująca.
Ale to właśnie nie zawsze jest możliwe. Przecież dlatego ludzie się rozstają. Chodziło mi raczej o konkretne sformułowania, jakich należałoby użyć, żeby partner nie uznał takiej kobiety za roszczeniową, skoro ona faktycznie nie wymaga od niego, żeby cokolwiek w swoim życiu zmieniał, a jedynie oznajmia mu, że jeśli nic się nie zmieni dokona polecanej przez Ciebie wielokrotnie „szybkiej selekcji”.
Czy dobrze rozumiem, że Twoim zdaniem kobieta, która lubi mieć swojego partnera przy sobie częściej niż raz na cztery tygodnie koniecznie musi być nudna i nie mieć własnego życia??? ;)
Dlaczego zakładasz, że Twoje parterki są zmuszone wybierać między 10% czegoś super a 100% byle czego? Sobie też narzucasz takie ograniczenie?
@Alex
>>>Na to jest prosta, choć dość radykalna metoda Trzeba zrezygnować z jej założenia!!
Fajnie, że pozwoliłeś sobie na taki spontaniczny komentarz :) Niestety samo nasze przyjście na świat sprawia, że mamy rodzinę (matka, ojciec). Sam przecież masz matkę, którą wspierasz.
W przypadku kobiet, szczególnie mieszkających w Polsce sprawa jest jeszcze trudniejsza, gdyż nie ma dotychczas doskonałej metody pozwalającej uniknąć ciąży (oprócz abstynencji seksualnej, ale tego byś chyba nie polecał) i większość kobiet zachodzi w ciążę przynajmniej raz w życiu. Aborcja nawet gdyby chcieć dokonać jej nielegalnie sprawia, że główny ciężar ryzyka fizycznego, psychologicznego czy społecznego spoczywa na kobiecie, a donoszenie ciąży i oddanie się noworodka to już wręcz gwarantowane odium społeczne i zadra w duszy do końca życia. Większość kobiet, które znam bliżej bierze te ryzyka pod uwagę przez większość życia, dopiero po menopauzie jak zaobserwowałam nieco się to zmienia.
Zresztą, dobra rodzina, dzieci to może być coś wspaniałego, ogromne wsparcie i pole do rozwoju więc porada „nie zakładajcie rodziny” to (sic!) wylewanie dziecka z kąpielą. Tak jakby radzić mężczyźnie, żeby w ogóle nie wchodził w związki z kobietami, bo bywają roszczeniowe i zachodzą w ciążę.
Alex
Nie wątpię, że potrafisz bez poświęcania się jasno pokazać partnerce, że jest dla Ciebie ważna :-)
Masz rację, że wskazany przeze mnie tok myślenia ma poważne luki – ale niestety kilka razy widziałam coś podobnego na własne oczy – z dodatkowym wzmocnieniem pod postacią wskazówek otoczenia :”gdyby mu naprawdę na Tobie zależało…”
Tomasz
Nie wkładam w przekonywanie szczególnego wysiłku :-). Piszesz, że „bardziej wartościowym wyjściem (…) jest, wytworzenie poczucia w dziecku, że jego życie jest ściśle powiązane z jego własnym działaniem”. Masz rację – ja staram się to osiągnąć z jednej strony wymagając wykonania pewnych prac na rzecz domu i nie wyręczając dziecka w codziennych sprawach, a z drugiej tłumacząc, że mam prawo wymagać wykonania pewnych prac („mieszkasz tutaj, jesteś prawie dorosły, nie możesz oczekiwać, że te prace cię nie dotyczą”) i nie muszę wyręczać („nie mam obowiązku robić kolacji”). Tłumaczenia pojawiają się w odpowiedzi na pojawiające się protesty lub oczekiwania :-)
Aleks :-)
Może napisałbyś specjalnie dla kobiet post „jak pozbyć się przeróżnych powinności w stosunku do rodziny, kiedy już się ją ma” (i na zastosowanie środka – „nie zakładać” – jest za późno)? W końcu niektórzy zaczęli cię czytać w dość późnym wieku… :-)
Pozdrawiam serdecznie :-)
Magda Lena
Dzisiaj też spotykam bardzo różne kobiety, ale nie wchodzę w żadne bliższe relacje z tymi, które mają postawę roszczeniową.
Piszesz: „Chodziło mi raczej o konkretne sformułowania, jakich należałoby użyć, żeby partner nie uznał takiej kobiety za roszczeniową, skoro ona faktycznie nie wymaga od niego, żeby cokolwiek w swoim życiu zmieniał, a jedynie oznajmia mu, że jeśli nic się nie zmieni dokona polecanej przez Ciebie wielokrotnie “szybkiej selekcji”. „
Tak jak napisałem, całkiem normalnie. Tego typu sytuacje zdarzały mi się w życiu i zawsze respektowałem takie decyzje.
Dalej „Czy dobrze rozumiem, że Twoim zdaniem kobieta, która lubi mieć swojego partnera przy sobie częściej niż raz na cztery tygodnie koniecznie musi być nudna i nie mieć własnego życia??? „
W końcówce komentarza rozczarowujesz mnie :-( Dwója z logiki!
Ja napisałem, że wchodzę w relacje z kobietami, które mają własne życie i (AND) rozumieją, że lepiej jest mieć 10 % itd.
Ty napisałaś: „Czy dobrze rozumiem, że Twoim zdaniem kobieta, która lubi mieć swojego partnera przy sobie częściej niż raz na cztery tygodnie koniecznie musi być nudna i nie mieć własnego życia??? „
Widzisz ten ciężki błąd w logicznym rozumowaniu, czy muszę to rozpisać?
Prawda jest taka, że jest wiele kobiet, które swojego faceta chciałyby mieć przy sobie, na sobie czy w sobie nawet kilka razy dziennie, ale nie robią jakiegoś dramatycznego problemu, jeśli np. z powodu wyjazdu nie jest to możliwe.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Do Maga Lena
Niechcący pominąłem ostatnie Twoje pytanie:” Dlaczego zakładasz, że Twoje parterki są zmuszone wybierać między 10% czegoś super a 100% byle czego? Sobie też narzucasz takie ograniczenie?”
Ja nie zakładam, że są zmuszone, sam tez nikogo nie zmuszam. Generalnie od lat wchodzę w relacje z bardzo samodzielnymi kobietami, których też nie bardzo dałoby się zmusić :-)
Jeżeli ktoś oferuje mi tylko 5%, ale jest to ciekawe i wzbogacające, to wchodzę w to!!
Pozdrawiam
Alex
Elzbieta
Napisałaś: „Może napisałbyś specjalnie dla kobiet post “jak pozbyć się przeróżnych powinności w stosunku do rodziny, kiedy już się ją ma” (i na zastosowanie środka – “nie zakładać” – jest za późno)? W końcu niektórzy zaczęli cię czytać w dość późnym wieku… „
Oj podpuściłaś mnie teraz :-) Gdybym napisał to, co w tej chwili przychodzi mi do głowy, to byłaby potężna awantura :-)
Witam,
szkoda :-(
Miałam nadzieję, na coś kontrowersyjnego :-)
@Alex
>>>W końcówce komentarza rozczarowujesz mnie Dwója z logiki!
Przykro mi niezmiernie, że Cię rozczarowałam. Ciężko mi poważnie traktować tego typu figury retoryczne jak „10% czegoś dobrego vs 100% czegoś byle jakiego”. Szczególnie, że sam jednak doprecyzowujesz, że nie chodziło Ci o faktyczną alternatywę między tylko tymi dwoma opcjami.
Elzbieta
Ciągle mogę to napisać, tylko musiałbym wiedzieć, że więcej osób jest zainteresowanych. Post byłby poza głównym „targetem” Czytelników i oczywiście byłby bardzo kontrowersyjny :-)
Na razie tylko Ty i jedna Czytelniczka w prywatnym mailu wraziły zainteresowanie. Ktoś jeszcze? :-)
Magda Lena
Tytuł tamtego postu nie jest figurą retoryczną, choć oczywiście te 10% i 100% należy traktować umownie. Obserwowanym przeze mnie faktem jest, że wiele kobiet stoi przed dylematem, teraz przerysowując : cieniasa na „własność”, czy też bardzo ciekawego człowieka, ale tylko od czasu do czasu. Myślę że wystarczająco jasno opisałem to w tamtym poście. To samo może funkcjonować w druga stronę.
Pozdrawiam
Alex
Alex,
Twoje kontrowersyjne posty zaliczam do zdecydowanie najlepszych i przynoszących największe korzyści – wspaniale móc się zastanowić nad nimi i swoją na nie reakcją. W ogóle lubię terapię szokową ;) Zatem – dołączam się do Elżbiety i również poproszę :)
Pozdrawiam,
yves
Alex, więcej kontrowersji :-) jestem za nowym postem, o którym mowa powyżej.
Dzięki za świetny post.
Zdaje się, że Łysiak w którejś powieści w imieniu kobiet zadeklarował, że wolą one 30% stuprocentowego mężczyzny, niż 100% trzydziestoprocentowego. Skądś to musiał wiedzieć:)
Przyznam, że kolejny ciekawy, wielowątkowy post Alexa o egoizmie, zaborczości, zazdrości, bo głównie takie cechy widzę tu napiętnowane. Ach, doszedł jeszcze tzw. dług wdzięczności.
Niezależnie od moich lekkich w tonie komentarzy… wyznam, ze ten cykl czytam szczególnie uważnie i z dystansem.
Chętnie odniosę się do wypowiedzi Elżbiety i Alexa nt.”jak pozbyć się przeróżnych powinności w stosunku do rodziny, kiedy już się ją ma”
Jestem mężatką od 23 lat, mam dorosłe córki, przez wiele lat tkwiłam w powinności sprzątania, gotowania, dbania. Dopóki mi to nie ciążyło i dawało satysfakcję. Mnie samej.I nawet nie musiałam sobie powiedzieć ”Dość”. Z natury pedantyczna, przekonałam się, że ciasto wychodzi niemal takie samo, jeśli dodam 1 jajko mniej i nie polecę do sklepu, by to brakujące dokupić, że na obiad można zjeść kanapki albo cokolwiek, że nie muszę, nic nie muszę.
Wszystko działało jednak inaczej, kiedy włączony był instynkt macierzyństwa, a włącza się samoczynnie. Nie wyobrażam sobie postawy NIC NIE MUSZĘ w stosunku do małych i dorastających dzieci.
Wyłączyć instynkt trzeba samemu. Po odchowaniu. Tak robią wszystkie samiczki:)
Następnie mądre samiczki delegują obowiązki, a nawet uprawnienia i życie zaczyna się po 40-stce.
Pozdrawiam serdecznie
Macieju,
Nie rozumiem Twojego pytania „Jaka motywacja do tworzenia dobrych rodzinnych relacji (DRR) jak złe rodzinne relacje (ZRR) dają nam takie same “przywileje” ? ;]”
Nie piszę o przywilejach, tylko o obowiązkach w ramach możliwości. To przecież zupełnie dwie rzeczy.
Dla mnie ZRR nie dają tych samych przywilejów co DRR. Wręcz przeciwnie – ZRR niwelują je!
Pozwolę sobie rozwinąć moje pojęcie „nie sknocili”.
Dzieci są konsekwencją postępowania rodziców – myślę że ta kwestia nie ulega wątpliwości zarówno od strony samego poczęcia, jak i wychowania lub nie, wprowadzenia do świata poza rodziną, etc.
W tym aspekcie rodzice ponoszą konsekwencje swoich poczynań względem dzieci, uczuciowe, społeczne, prawne, itd. nawet bardziej niż wobec osób obcych i niespokrewnionych. Jeśli więc rodzice świadomie działają na szkodę swojego potomstwa (a to należy rozumieć bardzo szeroko), to tak jak w każdym innym przypadku nie mają prawo wymagania czegokolwiek od dzieci, nawet przebaczenia czy pomocy. To dobra wola
dzieci w tym względzie – i tak zazwyczaj bywa, inaczej wiele rodzin by się rozpadło. To mój smutny prywatny wniosek po obserwacji relacji społecznych w niewielkiej polskiej wsi z której pochodzę.
Każdorazowo, jeśli drugi człowiek lub jego zachowanie jest konsekwencją naszego postępowania, to przy „sknoceniu” sprawy, nikt nie ma od nas prawa czegoolwiek wymagać skoro „sprawę sknocił” – w takim negatywnym sensie.
Alex,
„To, o czym pisze to nasza postawa, gdybyśmy byli rodzicami, a niektórzy są.”
Dokładnie. Tylko niestety prawo a postawy – będące bezpośrednią konsekwencją poczynań własnych i poczynań rodziców – to przedzielone otchłanią dwa obozy.
Jestem dorosłą kobietą. Skończyłam studia poza miejscem zamieszkania wiele lat temu. Rodzice mnie utrzymywali. Wtedy było to normalne. Ustalilismy z Rodzicami jakąs kwotę minimalną , z którą mogłam się utrzymać. Nigdy jej nie przekroczyłam , bo uważałam ,że byłoby to niemoralne. . W tamtych czasach , gdybym nie miała pomocy z domu , byłoby mi bardzo trudno , a wręćz byłoby niemożliwe studiowanie czegos humanistycznego. Stypendia były na studiach inzynierskich.. Moi Rodzice uważali ,że dzieciom na starcie trzeba pomagać. Gdy wyszłam za mąż chcieli nam pomóc. Jednak z perspektywy czasu uważam,że niektórzy ludzie takiej pomocy nie powinni dostawać. Mój,juz były, mąż należał do tej grupy ludzi. Zamiast docenic- marnował sytuacje , a poza tym nie był w stanie okazać elementarnej wdzięczności- zwykłego, szczerego „dziękuję”. Ja natomiast dawałam się wmanewrowywać w sytuację” pożycz- jesli tego nie zrobisz ominie nas jakas cudowna okazja..”. Mimo ,że stawałam często
„okoniem” w koncu dawałam się wrobic…
Teraz wiem , że należało każdą jedną łyżeczkę kupić za wspólne pieniądze . Podział majątku nie bolałby tak bardzo.
Życzę Wam wszystkim ,Młodym Ludziom’ abyście zarobili wspólnie pieniądze na swoje „łyzeczki”. Mieszanie nimi „cukru w herbacie” smakuje na prawdę o wiele bardziej . Dbajcie o swoje związki. Kochajcie się. I kupujcie ” wspólnie łyżeczki:)) Powodzenia:)
ps Swoim dorastającym synom na wyprawę dam 1 komplet sztućców i naczyń, kołdrę i poduszkę. Jesli chcą byc dorosli – na drugi zestaw muszą zarobić sami. To nauka matki , która w świetle naszego prawa wychowała 2 synów za 40 zł alimentów…
poświęcenie?? ależ oczywiście ,że nie należy sie poświęcać! To zawsze kończy się przynajmniej czkawką. Czym innym jest wybór. Jesli wybieram cos , nawet jeśli jest to propozycja partnera to -MÓJ WYBÓR. Wtedy się z tego cieszę, to daje mi radość. Nie cierpię , z niczego nie rezygnuję
„w imię…” Mam dzieci nie z poświęcenia tylko z wyboru. Przez wiele lat nie brałam udziału w wielu przyjemnych rzeczach – z wyboru-nie załuje tego czasu. Teraz moi synowie sa dorosli , a ja jestem wolna:)) Teraz chodzę na koncerty , przedstawienia , projekcje. Dzieci wychowałam sama. Moi Rodzice mieszkali daleko , a teściowie nie mieli ochoty pomagać. jestem z siebie dumna.. a właściwie inaczej- nie mam sobie nic do zarzucenia. Życzę Wam , abyscie mieli tak samo w drugiej połowce zycia:)) Małgosia
Muszę częściej zaglądać do dyskusji.
To ja „z tych starszych wiekiem co zaczęły czytać” :) też poproszę o kontrowersyjny post.
Pozdrawiam
Agnieszka Jankowska
Jak Stella doszłam już do postawy „nic nie muszę”, ale i tak odstrzeliłam tego niewiosłującego (za co ceną niestety był rozpad rodziny), bardzo chętnie poczytam „jak pozbyć się przeróżnych powinności w stosunku do rodziny, kiedy już się ją ma”. Pozwoli mi to zrozumieć, co i na jakim etapie można było i należało zmienić. Może się przyda w kolejnym związku? Mam nadzieję, że taki post pomoże również nie dać się dwójce moi młodych wilków, które wciąż jeszcze prezentują postawę roszczeniową, do której ich przyzwyczaiłam braniem na siebie powinności, a którą wciąż podsyca eksteściowa, udzielając im „pomocy”.
Przede wszystkim podziwiam te Panie, które w drugiej połówce życia potrafią z niego brać garściami i są zadowolone z decyzji jakie w życiu podjęły, takie jest właśnie moje marzenie, być jedną z tych ciągle zadowolonych, uśmiechniętych mimo złej pogody, i mądrych życiowo kobiet, które nie narzekają na wszystko tylko idą sobie popływać na basen, żeby być potem zadowoloną ze swojej kondycji i figury ;) Alex, chętnie więc poczytam ten kontrowersyjny post oraz zapewne ciekawe komentarze ;) Pozdrawiam serdecznie,
@ska
czy drugą stroną medalu tego zagadnienia „powinności..muszenia…wolności” jest „nie dawaj kwiatów?” :-)
Kontrowersyjne posty są ok bo dają ciekawy możliwy obraz gdzieś daleko od teraz.
Z punktu widzenia procesu przemiany niekoniecznie mi by pomogły bo nie „zasypują” tej przepaści pomiędzy wiedzą a działaniem, szczególnie na początku drogi. Mnie kiedyś tam zmotywowały by ruszyć właśnie te fundamentalne umiarkowane wcześniejsze posty.
Tym niemniej ciekawym – szczególnie komentarzy Pań :-)
pozdrawiam
Witek
Alex,
Ja również przyłączam się do prośby o napisanie kolejnego, kontrowersyjnego postu.
To właśnie te kontrowersyjne wpisy najbardziej pobudzają do myślenia, są często źródłem ciekawych dyskusji ze znajomymi, którym podsyłam linki, a także źródłem zmian na lepsze w życiu, a przynajmniej próby podejmowania takich zmian:)
Każdy wpis na blogu uważam za bardzo wartościowy, tym samym cieszy Twoja duża aktywność na blogu w ostatnich tygodniach:)
Pozdrawiam,
Krzysiek
Yves, Roma, Agnieszka, Katarzyna Skawran, Joanna
Chcecie to napiszę :-) Muszę tylko rozważyć, czy ze względu na zawartość opublikować to na blogu, czy wysłać Wam mailem :-)
A tak zupełnie poważnie, to proszę tylko o odrobinę cierpliwości, bo nie chcę tego napisać „na kolanie”, a mam kilka innych spraw do załatwienia.
PS: Wiecie, że można zaabonować blog przez RSS i wtedy na pewno nie przegapicie żadnego wpisu?
Witek Zbijewski, Krzysztof Lenda
Zwracam uwagę, że to będzie post dla Pań po czterdziestce, nie dla Was :-)
Stella
Dziękuję za podane przykłady.
Piszesz: „Następnie mądre samiczki delegują obowiązki, a nawet uprawnienia i życie zaczyna się po 40-stce. „
Zastanawiające jest, dlaczego większość kobiet czeka tak długo, nieprawdaż?
Krecik
Dziękuję za komentarz.
Całę szczęście, że MY mamy 100% kontroli (przynajmniej średnioterminowo i dłużej) nad naszymi postawami.
Małgosia S.
Dziekuję za otwarty komentarz. Czy nie sądzisz, że gdyby rodzice podeszli do Ciebie tak, jak ten tata opisany w poście, to nie założyłabyś tej rodziny?
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Alex,
Zdaję sobie sprawę z tego, że nie będę targetem tego postu ale pomimo tego z chęcią przeczytam zarówno post, jak również komentarze, które z pewnością się pojawią:)
Pozdrawiam,
Krzysiek
Witam,
to ja jeszcze z innej strony podejdę do tematu. Czy przy przyjęciu podstawowej definicji tego słowa „roszczeniem” nie jest domaganie się od partnera postawy „nieroszczeniowej”? Jest to pewien wymóg, pewne oczekiwanie – co do tego chyba nie ma żadnej wątpliwości? I oczywiście partner może się na to zgodzić i dobrowolnie przybrać taką postawę, albo nie zgodzić – nikt nikogo nie zmusza. Jednak mówiąc „Nie będziesz roszczeniowy i będziemy razem, albo nie dostosujesz się i do widzenia.” też można być posądzonym o stosowanie szantażu emocjonalnego.
Ja na przykład nie życzę sobie, aby mężczyzna, z którym idę na imprezę upił się do nieprzytomności. Wyrażam to jasno „Możesz pić, ale jak zaczniesz tracić kontrolę, to ja wychodzę i więcej z Tobą nie pójdę”. Jednocześnie zapewniam go, że jak idzie sam to może robić co chce. I co? On dostosowuje się, bo chce, żebym z nim była. I choć kumple mu suszą głowę „No co ty, bądź mężczyzną! Napij się z nami jeszcze! Co, baba ci zabroniła?” to on jest twardy, bo wie, że ja nie żartuję. Byli tacy, co mi nie wierzyli i potem byli wielce zdziwieni i mi wymawiali, że no przecież to bzdura, że nie wypadało odmówić, itp… A ja im zwyczajnie dałam wybór i oni go dokonali. Czy miałam oczekiwania? Owszem, miałam. Czy zmuszałam kogoś do czegoś? Można powiedzieć, że nie, a jednak niektórzy czuli się zmuszani. Czy ja mam prawo wymagać od swojego partnera, żeby się nie upijał, jak idzie gdzieś ze mną? Mam. I jeśli partner tego nie uszanuje, to przestanie nim być.
Związek nie może się chyba obejść bez wzajemnych oczekiwań. Choć dostosowanie się jest oczywiście dobrowolne, ale zawsze jest to w pewnym sensie zaakceptowanie czyjegoś roszczenia – w granicach rozsądku, własnej strefy komfortu, przy zastosowaniu pewnym kompromisów, ale jednak.
Pozdrawiam serdecznie,
sniezka
@Alex
Zastanawiające, cóż takiego chcesz Paniom poradzić, czego na blogu nie należałoby zamieszczać czy też poddawać dyskusji – arszenik? ;)
Bardzo chętnie to przeczytam, rodzinę mam, do 40-stki niedaleko i nie mogę wykluczyć, że kiedyś będę chciała pozbyć się zobowiązań z moją rodziną związanych.
Idę zaraz na plażę, więc tylko krótko:
Sniezka
Piszesz: „Czy przy przyjęciu podstawowej definicji tego słowa „roszczeniem” nie jest domaganie się od partnera postawy „nieroszczeniowej”? „
Rozróżnijmy dwie rzeczy :
1) „Domagam, sie czegoś od kogoś” – czyli wymagam lub oczekuję jakiejś zmiany jego zachowania
2) „Filtruję ludzi” – czyli nie dopuszczam lub eliminuję z mojego życia ludzi, którzy posiadają pewne cechy lub zachowania
To, o czym piszę w całym tym cyklu to selekcja/filtrowanie! Czujesz różnicę?
Dziwi mnie: „.. nie życzę sobie, aby mężczyzna, z którym idę na imprezę upił się do nieprzytomności. „
Ja będąc kobietą nie zadawałbym się z facetem, u którego w ogóle byłaby możliwość takiego zachowania!!! Kopa w tyłek!!
Nawet do roli pogotowia seksualnego nie bardzo się nadaje, bo nawet jak jakoś funkcjonuje na trzeźwo, to po pijaku przyjdzie do Ciebie z jakimiś roszczeniami, bo mu sie należy. Kopa w tyłek!!!
Pozdrawiam i idę na Power Walk
Alex
@ Alex
Poznając kogoś nigdy nie wiemy o nim wszystkiego :) I kiedy nagle okazuje się, że ktoś zachowuje się inaczej, niż byśmy tego oczekiwali, może lepiej jest dać mu szansę zmiany? Może ten ktoś zachowuje się tak, bo nie wie, że można inaczej? Żyje w swoich schematach, zgodnie z socjalnymi normami swojego środowiska. Może ten ktoś chce się zmienić, ale wcześniej nie miał bodźca? To przykre tak skreślać człowieka, zakładając z góry, że się nigdy nie zmieni, lub, co gorsza, że nie będzie chciał się zmienić. Przecież wszyscy się zmieniamy, rozwijamy, dojrzewamy… Dlaczego więc nie dać mu szansy? Jeśli ktoś jej nie wykorzysta – to kopa w tyłek. Ale jeśli ja postawię oczekiwanie, a ktoś powie „Ok.”, to czemu nie? :)
Z tym filtrowaniem ludzi – wiem, że stosujesz takie pojęcie i w gruncie rzeczy zgadzam się z tą ideą. Być może mam jeszcze mało życiowego doświadczenia i chyba nie posiadam jasnych, radykalnych, jednoznacznych filtrów. Pewnie wiele jeszcze w tej kwestii przede mną :) Ale na szczęście jeszcze nigdy się w tej mojej otwartości nie przeliczyłam – to znaczy zawsze wiem czego chcę i w porę jestem w stanie określić, czy dana relacja mi odpowiada, czy też nie.
Jednak według mojego zdania stosowanie filtrów opiera się na pewnych założeniach, które można nazwać oczekiwaniami wobec ludzi. Nawet jeśli nie mówisz danej osobie: „Słuchaj, nie wezmę Cię ze sobą na wakacje, bo ty ciągle tylko czytasz i czytasz, a mi wydaje mi się to nudne”, tylko po prostu jej nie bierzesz, to to działanie jest oparte na pewnym oczekiwaniu sformułowanym w sposób „Nie pojadę na wakacje z kimś, kto jest molem książkowym!” A jeśli powiedziałbyś to tej osobie, a ona na to „Och! Ja nie cierpię czytać! Czytam te książki z nudów i po cichu liczę na to, że ktoś wreszcie wyciągnie mnie z domu na jakieś fajne wakacje!” to co? Może przeżyłbyś przygodę swoje życia ;)
Ludzie potrafią zaskakiwać… Ludzie potrafią się niesamowicie zmieniać :) Pod wpływem kontaktów z innymi można odkryć w sobie cechy, czy potrzeby, których wcześniej się nie dostrzegało. Tak samo można takie cechy czy potrzeby obudzić w innej osobie. I moim zdaniem to jest piękne w relacjach z ludźmi :)
Pozdrawiam
sniezka
Sniezka
Oczywiście, że poznając kogoś nie wiemy o nim wszystkiego. Nie zmienia to faktu, że upicie sie partnera/partnerki do nieprzytomności (jeśli nie mówimy o eksperymentujących nastolatkach :-)) jest u mnie powodem „odstrzelenia” takiego człowieka.
Piszesz dalej: „Może ten ktoś zachowuje się tak, bo nie wie, że można inaczej? Żyje w swoich schematach, zgodnie z socjalnymi normami swojego środowiska. Może ten ktoś chce się zmienić, ale wcześniej nie miał bodźca? „
Tak może być, ale dlaczego miałbym pozwalać, aby stało się to moim problemem?
Dalej piszesz: „To przykre tak skreślać człowieka, zakładając z góry, że się nigdy nie zmieni, lub, co gorsza, że nie będzie chciał się zmienić. „
Ja nie zakładam, że ktoś się nie zmieni, bo wiele jest możliwe. Z drugiej strony dynamicznie dopasowuję zakres i charakter relacji do tego jaka ta osoba jest TU I TERAZ. I to nie tylko ja tak robię, dlatego pisze ten cały cykl!!
Dalej brniemy trochę w ślepy zaułek, kiedy piszesz: „Jednak według mojego zdania stosowanie filtrów opiera się na pewnych założeniach, które można nazwać oczekiwaniami wobec ludzi. „
Nie widzisz różnicy pomiędzy Twoimi przykładami „“Słuchaj, nie wezmę Cię ze sobą na wakacje, bo ty ciągle tylko czytasz i czytasz, a mi wydaje mi się to nudne” czyli presją na drugiego człowieka i konsultacjami bez zlecenia :-) a „po prostu jej nie bierzesz, to to działanie jest oparte na pewnym oczekiwaniu sformułowanym w sposób “Nie pojadę na wakacje z kimś, kto jest molem książkowym!” „, czyli wewnętrznym kryterium selekcji?
Cały problem polega na tym, że wielu ludzi ma takie wewnętrzne kryteria selekcji i często nawet nie wiemy na czym „polecieliśmy”.
Jednym z takich kryteriów na którym mnóstwo ludzi dyskwalifikuje się jest uzurpowanie sobie praw, które chyba jednoznacznie opisuję w tej serii. Celem serii nie jest akademicka dyskusja lecz danie Czytelnikom wstępu do pracy nad sobą, aby mieć wiele różnorodnych i interesujących relacji z innymi.
Piszesz: „Ludzie potrafią zaskakiwać… Ludzie potrafią się niesamowicie zmieniać Pod wpływem kontaktów z innymi można odkryć w sobie cechy, czy potrzeby, których wcześniej się nie dostrzegało. Tak samo można takie cechy czy potrzeby obudzić w innej osobie. I moim zdaniem to jest piękne w relacjach z ludźmi „
To wszystko prawda, niestety nie dotyczy tematu mojego postu :-)
Pozdrawiam
Alex
Alex,
ja też poproszę o kontrowersyjny post o pozbyciu się powinności w stosunku do rodziny. Wprawdzie już sama zaczęłam to robić ale coś mi mówi, że jeszcze daleka droga przede mną. Muszę się pozbyć co najmniej dwóch „niewiosłująch” osobników w moim życiu. Nadal jednak brak mi narzędzi i odwagi. Z pierwszym sobie dam radę. Zajmie to trochę czasu ale w końcu się uda. Większy problem mam z tym, że mam po prostu wyrzuty sumienia jak sobie poradzą beze mnie. (I nie chodzi tu bynajmniej o dzieci, które staram się wychowywać tak by były samodzielne i jak na razie całkiem dobrze mi to wychodzi :). Niby rozumiem, że dorosłe osoby powinny sobie być odpowiedzialne za swoje życie ale nie potrafię się pozbyć wspomnianych wyrzutów sumienia.
Twoje ostatnie posty czytam z ogromnym zainteresowaniem. Tak jak już wielokrotnie dały mi dużo do myślenia i zweryfikowania moich przekonań. Wydawało mi się, że nie wykazuję specjalnych postaw roszczeniowych. Hmmm wydawało się :). I tak wiem jak już mam tego świadomość mogę to zmienić. Dzięki :).
Chciałabym napisać jeszcze o problemie powinności z drugiej strony. Czasami waham się czy poprosić kogoś o jakąś przysługę ponieważ cała masa ludzi ma poczucie, że będąc o coś poproszonym musi się do prośby przychylić nawet gdy to będzie dla nich źródłem kłopotów. Są przyzwyczajeni właśnie do tego, że gdy odmówią usłyszą pretensje.
To sprawia, że nie odmawiają, traktując to jako swoją powinność.
Aleksie, to zupełnie nie tak..
ja decydując się na założenie rodziny nie liczyłam absolutnie na to ,że Rodzice bedą mi pomagać!! Założenie było takie- startujemy w dorosłe życie , pracujemy=zarabiamy i przez mysl mi nawet nie przeszło ,że nie będziemy „obsługiwać” swoich wydatków.. Mój mąż okazał sie kompletnie nieodpowiedzialnym mężczyzną, a ja niepotrzebnie przez tyle lat dawałam się „wrabiać”. Aleksie , ale … :))”to juz było.. i( na szczęście) nie wróci więcej”:))
Stanęłam twardo na nogi i jest ok. Jestem zadowolona ze swojego obecnego życia. Może również dlatego ,że jestem i zawsze byłam pozbawiona zazdrości, zawiści. Ja jako
„ja” zawsze cieszyłam się z tego co mam i mnie pomoc Rodziców w dorosłym wieku nie była potrzebna.
A teraz jeszcze raz :) kilka słów
a propos zdania „Nie masz prawa wymagać od innych poświęceń- ani małych , ani dużych”. Zgadzam się z tym w 100%. Mam wrażenie ,że po prostu mylimy pojęcia. To zawsze powinna być kwestia wyboru. Domaganie się,aby ktoś dla nas z czegoś zrezygnował jest podcinaniem gałęzi,na której się siedzi.
Gdyby męzczyzna ciągle oczekiwał ode mnie, abym z czegoś rezygnowała- uciekłabym w koncu , gdzie pieprz rośnie. Tak się zresztą zdarzało. Rozumiem więc doskonale, że ktoś nie ma ochoty rezygnować z czegos dla mnie. Hmm… nigdy nie przyszło mi to nawet do głowy. No i niestety.. nie rozumiem ludzi , którzy nie rozumieją , że praca partnera wiąże się z koniecznościa przebywania w innym miejscu.. Jesli związek jest silny, emocjonalny nie szuka sie przygód „obok”.. a jesli się coś takiego zdarzy- nie ma czego żałować. Widocznie związek nie był dośc silny, albo osoba nie warta naszych dobrych emocji
do Snieżki
jesli facet upija się do nieprzytomności , albo po prostu upija się , jest absolutnie „do odstrzelenia”. Nie zastanawiaj się nad tym ani przez moment. On nie przestanie , gdy mu uswiadomisz ,że można ” bawić sie bez wódki”, ani nie przestanie z miłości do Ciebie. Z nałogów (a to jest nałóg) wychodzi sie tylko z miłości do siebie, tzn,gdy się zacznie siebie szanowac , gdy
„ja” stanie się wartością dla tej osoby. Dopiero wtedy jest szansa na sensowne zycie. Niestety jest tak , że ten człowiek musi” sięgnąć dna” , aby móc sie od niego odbić. Musi zobaczyc ,że nie ma wokół niego wianuszka ludzi , którzy pomoga mu za wszelka cenę. Za cenę swojej godności. Czy warto? WYBÓR ,jak zwykle, należy do CIEBIE
@Alex
Doświadczenia z upijaniem się partnera to dla mnie przykłady dość odległe w czasie i ze względu na mój młody wiek mogą być podciągnięte pod nastoletnie eksperymenty, choć wówczas odstrzału dokonałam i teraz, w nowych relacjach, po prostu przezorność przeze mnie przemawia :) Nigdy się na tej przezorności nie zawiodłam i problem upijającego się partnera dla mnie nie istnieje, nie miałam zamiaru skupiać na tym Twojej uwagi.
Ty nie chcesz, aby problemy ludzi stały się Twoimi problemami i ja to w pełni rozumiem. Tak jest łatwiej, o niebo łatwiej mieć dobre relacje z ludźmi! Ale, jak słusznie piszesz, nie na ten temat miały powstawać komentarze :)
Odnośnie tematu posta:
Brnięciem w ślepy zaułek i brakiem dostrzegania różnicy nazwałeś moją próbę pokazania Ci, że dla mnie to co nazywasz „presją na drugiego człowieka” i „wewnętrznym kryterium selekcji”
to po prostu w różny sposób wyrażone i urzeczywistnione, ale jednak wciąż oczekiwania wobec ludzi.
Główna myśl jaką chciałam wyrazić jest taka, że moim zdaniem pewne oczekiwania wobec ludzi zawsze się ma i to jest normalne (nie mówię o wymówkach, czy pretensjach, ekonomicznym wyzysku, albo pomocy w pielęgnowaniu życiowej bezradności). To, że partnerzy w związku, lub też rodzice wobec dzieci (i odwrotnie) mają jakieś wzajemne oczekiwania, jest normalne, zdrowe i ułatwiające relację. Dzięki temu wiemy czego mamy się po sobie spodziewać, czy możemy współdziałać w życiu. Dlatego zachęcam wszystkich do wyrażania swoich oczekiwań wobec ludzi jako próby dojścia do obupólnego porozumienia – nie jako roszczenia, czy pretensji.
Tylko tyle chciałam rzec :)
Pozdrawiam
sniezka
do Małgorzaty,jesli ma ochotę to przeczytac:)
Małgosiu .. powinności wobec partnera?? w pewnej przenośni powiem tak-” mój tato nie wiedział , jak sie pierze skarpetki , mama- jak sie wbija gwoździe”. Taki rodzaj współistnienia w związku jest dla mnie do zaakceptowania. Jednak jesli mężczyzna „zapomina”jak się ” wbija gwoździe”, albo kobieta , jak się ” gotuje pomidorową”- oczywiście jesli ustalenia były tego typu, to po prostu straszna lipa. zaczyna się wymuszanie.. czyli agresja… Ja, na przykład, nie jestem w stanie funkcjonować w takiej relacji…
Dołączam do grona proszących o kontrowersyjny post :)
A propos ” nie masz prawa żądać poświęceń ani małych, ani dużych…” oczywiście! jeśli coś komuś daję od siebie, to tylko z własnej nieprzymuszonej woli i jest to wyrazem szacunku a nie poświęceniem, w zamian nie oczekując niczego. Nikt nie ma prawa uszczęśliwiać nas na siłę, żądać czegokolwiek ,ograniczać ale i my również nie mamy o czym należy pamiętać!
Podzielam Alex Twoje zdanie jeśli chodzi o 10% super czegoś. Zdecydowanie wolę mniej a doskonałej jakości :) Nigdy nie zadowalało mnie 100% byle czego i byle jak.
Pozdrawiam.
Agnieszka L
Witam Wszystkich
Powiem pozornie przekornie: mam prawo do wszystkiego. I jeden obowiązek, to wobec siebie – przewidzieć skutki mojego działania. I wtedy pięknie wybrać, to co lubię najbardziej.
Mam wrażenie, że Alex pokazuje skutki działania, ale nie ogranicza wyboru. Mówi – masz prawo do wszystkiego, ale zobacz skutki określonych działań.
To bezcenne.
Serdecznie pozdrawiam
Małgorzata
Nad tym postem muszę się chwilę zastanowić :-)
Piszesz: „Większy problem mam z tym, że mam po prostu wyrzuty sumienia jak sobie poradzą beze mnie. „
po pierwsze pójdź na cmentarz i zobacz ilu leży tam ludzi nie do zastąpienia :-)
Też się za taką osobę uważasz?
Im dłużej kogoś trzymasz „pod kroplówką”, tym dłużej pozbawiasz te osobę konieczności, a zarazem szansy nauczenia się radzenia sobie samodzielnie. Rozumiem że teraz mówimy o osobach dorosłych (przynajmniej wiekowo)
Dalej: „Wydawało mi się, że nie wykazuję specjalnych postaw roszczeniowych. Hmmm wydawało się „
To jest bardzo powszechne zjawisko i jak juz wspominałem wielu ludzi „przechlapuje sobie” w ten sposób możliwośći nawiązania bardzo interesujących relacji. Ale jak juz wiesz, to reszta pójdzie!
Dalej: „Czasami waham się czy poprosić kogoś o jakąś przysługę ponieważ cała masa ludzi ma poczucie, że będąc o coś poproszonym musi się do prośby przychylić nawet gdy to będzie dla nich źródłem kłopotów. „
proś tylko o rzeczy, które ci ludzie mogą dać Ci bez specjalnych problemów. W wypadku pozostałych spróbuj dogadać się na zasadzie Ty dajesz coś, tamta strona daje Ci coś
jasno i klarownie komunikuj, że spełnienie Twojej prośby jest opcjonalne, tylko pod warunkiem , że nie sprawi to drugiej stronie dużych kłopotów
Małgosia S
Dziekuję za wyjaśnienie.
Potem piszesz: „“Nie masz prawa wymagać od innych poświęceń- ani małych , ani dużych”. Zgadzam się z tym w 100%. Mam wrażenie ,że po prostu mylimy pojęcia. To zawsze powinna być kwestia wyboru. Domaganie się,aby ktoś dla nas z czegoś zrezygnował jest podcinaniem gałęzi,na której się siedzi. „
Nie zmienia to faktu, że bardzo wiele osób tak robi, często kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy!!
Sniezka
Dziękuję za wyjaśnienie Twojego punktu widzenia. Ja najwyraźniej niewystarczająco jasno objaśniłem Ci mój, szczerze mówiąc w tej chwili nie bardzo wiem, jak mógłbym zrobić to lepiej. Zastanowię się, dobrze?
Agnieszka L
Napiszę :-) problem tylko w bardzo gorącej dyskusji potem, muszę mieć czas i dostęp do internetu, aby nic nie wybuchło :-)
Piszesz: „Podzielam Alex Twoje zdanie jeśli chodzi o 10% super czegoś. Zdecydowanie wolę mniej a doskonałej jakości Nigdy nie zadowalało mnie 100% byle czego i byle jak. „
Pozwól, że doprecyzuję: te 10% versus 100% dotyczy relacji międzyludzkich. Co do reszty (jedzenie, spanie itp.) to czasem zadowalam sie w 100% „byle czym” :-)
Ev
Piszesz: „mam prawo do wszystkiego. I jeden obowiązek, to wobec siebie – przewidzieć skutki mojego działania. I wtedy pięknie wybrać, to co lubię najbardziej. „
Oczywiście, że możesz tak funkcjonować. Musisz wtedy tylko zapomnieć o nawiązaniu i utrzymaniu wielu ciekawych znajomości. Z dalszej części Twojego postu wynika, że zdajesz sobie z tego sprawę.
Piszesz: „masz prawo do wszystkiego, ale zobacz skutki określonych działań „
Ja mówię odwrotnie: „chesz pewnych skutków Twoich działań, to zapomnij o pewnych „prawach”, które według Ciebie posiadasz”
Widzisz różnicę?
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dziękuję wszystkim za rady związane z upijającym się partnerem – w pełni się z Wami zgadzam i nigdy w tej kwestii się nie wahałam – zdarzyło się to 7 lat temu i nigdy później nie miałam z tym problemu, głównie z powodu zapobiegliwości. A zapobiegliwość była potrzebna, bo zamieszkałam w regionie, w którym po prostu dużo się pije. Ale zapobiegam skutecznie, don’t worry ;)
Alex, ja doskonale rozumiem Twój punkt widzenia, tylko po prostu mam nieco inne zdanie. Nieco, bo ogólnie idea jest dobra. Tylko ja może nieco większy margines zostawiam? W którymś poście pisałeś, że dokonujesz selekcji i akceptujesz to, że być może czasem odrzucasz nieoszlifowany diament. Może ja po prostu lubię szlifować diamenty :) Oczywiście w granicach rozsądku i tylko wtedy, kiedy również mi przynosi to korzyści.
Pozdrawiam
sniezka
Haha ;) Przepraszam, że taki tu jeszcze komentarz wstawię, ale rozbawił mnie fakt, że przez wpis, który miał pokazać, jak ważne jest stawianie pewnych oczekiwań ludziom, aby zadbać o siebie, „zostałam żoną alkoholika” ;)
To, co napisałam:
„Ja na przykład nie życzę sobie, aby mężczyzna, z którym idę na imprezę upił się do nieprzytomności. Wyrażam to jasno „Możesz pić, ale jak zaczniesz tracić kontrolę, to ja wychodzę i więcej z Tobą nie pójdę”. Jednocześnie zapewniam go, że jak idzie sam to może robić co chce. I co? On dostosowuje się, bo chce, żebym z nim była. I choć kumple mu suszą głowę „No co ty, bądź mężczyzną! Napij się z nami jeszcze! Co, baba ci zabroniła?” to on jest twardy, bo wie, że ja nie żartuję. Byli tacy, co mi nie wierzyli i potem byli wielce zdziwieni i mi wymawiali, że no przecież to bzdura, że nie wypadało odmówić, itp… A ja im zwyczajnie dałam wybór i oni go dokonali. Czy miałam oczekiwania? Owszem, miałam. Czy zmuszałam kogoś do czegoś? Można powiedzieć, że nie, a jednak niektórzy czuli się zmuszani. Czy ja mam prawo wymagać od swojego partnera, żeby się nie upijał, jak idzie gdzieś ze mną? Mam. I jeśli partner tego nie uszanuje, to przestanie nim być.”
Ważne jest, aby czytać uważnie i tylko to, co jest napisane :) Nie dopowiadać faktów.
Pozdrawiam
sniezka
Alex
Nie mówisz odwrotnie. Mówisz tak samo.
Pozdrawiam Cię
Ev
Z całym szacunkiem, mówimy o tej samej rzeczywistości, ale z różnych puntów widzenia.
metaforycznie Ty mówisz: „Możesz zabrać do bagażu podręcznego co zechcesz, będziesz ponosił konsekwencje”
Ja mówię: „Nie zabieraj ze sobą noża i pistoletu, bo nie wpuszczą Cię na samolot”
Które jest bardziej praktyczne? A my tutaj zajmujemy sie bardzo praktycznymi kwestiami.
Pozdrawiam
Alex
Alex,
zrozumiałam, że mówisz: na pokład samolotu nie wpuszczają z nożem i pistoletem. jeżeli weźmiesz – nie polecisz. Ty jednak mówisz, że nie polecieć jest źle.
Rozumiem.
Pozdrawiam Cię
:) alez oczywiście ,że postawa „nie zabieraj noża i pistoletu na pokład samolotu ” jest duzo bardziej praktyczna , czyli jest po prostu właściwa. Dlaczego poza tym nie uczyć sie na cudzych błędach? Czy koniecznie musimy sami wszystko sprawdzać? Raczej juz nie pchamy paluchów w ogień, więc dlaczego jeszcze często podcinamy gałąź?? Bo nam sie należy, bo jesteśmy wyjątkowi?? Bo łudzimy się , że nas to nie dotknie , nie dotyczy , albo.. że NAM się uda?? Tak… wszyscy jesteśmy wyjątkowi. No właśnie – wszyscy:))
Pozdrawiam , Małgosia
Ev
Piszesz: „Ty jednak mówisz, że nie polecieć jest źle”
Oczywiście!! Nie zapomnij że motto tej całej serii to „Wykorzystaj swój potencjał” o czym szerzej pisałem w pierwszym jej poście. W tym kontekście niezabranie nas do samolotu to niepotrzebna strata możliwości.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
sniezka
mialem juz nie pisac ale skoro sama powtórzyłaś swój sposób postępowania i jesteś tak przekonana :-)
Po co wogóle stawiać taki warunek? przecież jak chce się upić (zrobić coś tam… podstaw sobie co chcesz… ) to wcześniej czy później to zrobi…
mnie by zastanawiało dlaczego to robi wogóle a w szczególności do nieprzytomności? czyżby brak akceptacji rzeczywistości, której zresztą jesteś częścią? a wogóle szkoda głowy na zastanawianie się…
Stawianie tego warunku może spowodować tylko odsunięcie problemu w czasie. Wystąpienie tego zjawiska „dobrowolnie” napewno jest papierkiem lakmusowym dla Ciebie (darmowym) i wtedy konieczności jego dużej pracy nad sobą (zastanowiłbym się również nad swoim poletkiem – dlaczego akurat to wymagam) i długa droga przed nim i co ciekawe ta droga może nigdy się nie zacząć… a u Ciebie już się zaczęła :-)
o tym Towarzystwie i ich komentarzach to już odpuszczę, bo nie wiem z czego tu się w sumie cieszyć…
więc rada – „nie masz prawa wymagać od innych poświęceń” działa obosiecznie – w tym przypadku może Ci oszczędzić kłopotów na przyszłość
„On dostosowuje się, bo chce, żebym z nim była…to on jest twardy, bo wie, że ja nie żartuję.”
zdaje się, że mamy inne rozumienie bycia z kimś i twardości :-)
Ev – dokładnie – chodzi o latanie, jedno jedyne latanie jakie mamy :-) i chodzi o to żeby jak najwyżej i bez zbędnych turbulencji na spotkanie innych wysoko latających… Na razie często mówimy o wystartowaniu i technice poderwania maszyny bez zbędnego balastu :-)
pozdrawiam
Witek
@ Witek Zbijewski
Czyli jednak to jest normalne, że się „czyta między wierszami” i dopowiada :) Po prostu każdy patrzy przez pryzmat swoich doświadczeń i widzi w tym co czyta jakieś sobie znane historie. No, może nie powinnam się dziwić.
Rozumiem, że zakładasz, że mój mężczyzna chce się upijać do nieprzytomności, marzy o tym, a ja go hamuje. On ma poważny problem ze sobą i dlatego chce to robić, a ja będę musiała mu pomóc z tych problemów wyjść, jeśli chce, żeby do picia nie wrócił. Być może nigdy tych problemów nie rozwiąże i będzie pił i pił, a ja będę cierpieć.
Tyle tylko, że ja tego nigdzie nie napisałam, bo to nie jest prawda :)
Zacznijmy od słowa nieprzytomność, które poruszyło wszystkich – miało być po prostu mocnym akcentem, żeby nikt nie miał wątpliwości jaki stan jest nie do przyjęcia, to znaczy NIGDY zdarzyć się nie może.
Wyjaśniając dalej, z tego co wiem, mój mężczyzna nie chce się upijać do nieprzytomności. Nigdy go takim nie widziałam, a jesteśmy ze sobą przeszło 5 lat. Widziałam natomiast w takim stanie jego znajomych (z którymi notabene spotykamy się teraz raz na rok, gdyż
ich drogi się rozeszły, a ja za nimi nie przepadam, cóż – koledzy ze studiów). I po pierwszej takiej imprezie powiedziałam mu, że ja nigdy nie chce zobaczyć go w takim stanie. A on na to, że on też tego nie chce i oczywiście nie mam się co martwić. I tyle :)
Nie ma więc żadnych problemów, nie ma chęci upijania się do nieprzytomności. To jest tak marginalna sprawa dla mnie, że w komentarzu wczorajszym pierwszy raz o tym pomyślałam od wielu lat :)
To moje ostatnie oświadczenie w tej sprawie – oczywiście rozumiem, że są osoby, które dalej będą mnie ostrzegać przed mężem alkoholikiem z problemami :)
A po co stawiać warunki w związku? Żeby druga strona wiedziała, czego od niej oczekuję. Po prostu takie zwyczajne dogadanie się :) Od początku związku jasno wyrażam czego chcę i wciąż jestem szczęśliwa, więc chyba wszystko ok :)
Pozdrawiam
sniezka
@Wojtek
>>>>Po co wogóle stawiać taki warunek? przecież jak chce się upić (zrobić coś tam… podstaw sobie co chcesz… ) to wcześniej czy później to zrobi…
Pójście z kimś na imprezę jeszcze nie oznacza, że się planuje cokolwiek więcej, więc nie wybiegaj zanadto w przyszłość. Ale szkoda nawet jednego zmarnowanego wieczoru.
Poprzedni post oczywiście skierowny był do Witka. Sorry.
snieżka
nie mam zamiaru ostrzegać Cię przed przyszłym mężem (?) i na dodatek alkoholikiem (?)
jedynie chodzi ostrzeżenie przed oczekiwaniem od kogoś, że „zrezygnuje z czegoś, co jest dla niego ważne i/lub przyjemne, aby zrobić coś, co jest dobre dla nas”
to jest tylko przykład na który sama się powołałaś :) możemy dyskutować o innym jeśli wolisz
polemizowanie z czymś co sama zakładasz to rozmowa sama ze sobą i nie będę tego kontynuował :)
nie wiem o czym marzy Twój mężczyzna :)
nic nie musisz
tylko możesz – latać wyżej albo niżej :)
zdecydowanie chodzi tylko o to, byś była szczęśliwa i skoro jesteś to ok, może tylko ktoś inny chciałby być jeszcze bardziej szczęśliwszy i wyciągnie swoje wnioski :)
Magda Lena – wieczorów zdecydowanie nie warto marnować :)
pozdrawiam serdecznie
Witek
Witek, właśnie chodzi mi o to, żeby nie polemizować samemu ze sobą! :)
Napisałeś:
„jedynie chodzi o ostrzeżenie przed oczekiwaniem od kogoś, że “zrezygnuje z czegoś, co jest dla niego ważne i/lub przyjemne, aby zrobić coś, co jest dobre dla nas”
to jest tylko przykład na który sama się powołałaś możemy dyskutować o innym jeśli wolisz”
Mi właśnie chodzi o to, że nie zawsze należy zakładać, że jeśli ktoś coś robi, to jest to dla niego ważne i/lub przyjemne, gdyż czasem robi to, bo żyje w pewnym schemacie, przyzwyczajeniu lub wśród pewnych ludzi – nie zastanawia się nad tym, dopóki nie spotka kogoś o innym spojrzeniu. I w takim wypadku zrezygnowanie z robienia czegoś dla kogoś nie będzie dużym poświęceniem – będzie po prostu zmianą. I jeżeli zależy nam na kontakcie z kimś, to chyba lepiej porozmawiać, niż z góry zakładać, że ta czynność, czy przyzwyczajenie jest na tyle ważne, że druga osoba będzie musiała się jakoś straszliwie poświęcić i na pewno nie będzie chciała tego zrobić. W takiej sytuacji rozmowa w celu dogadania się, ustalenia pewnych rzeczy jest bardzo potrzebna. Ja na przykład podczas rozmów z partnerem nie raz byłam zaskoczona jego stanowiskiem, widzeniem danej sprawy… Często okazywało się, że to, co mi się wydawało, jest błędne. Dlatego uważam, że warto rozmawiać i wyrażać swoje oczekiwania, własny punkt widzenia :) Właśnie o to mi chodziło w moim przykładzie.
Natomiast oczywiście zdarza się, że ludzie wymagają od siebie poświęceń i wzajemnej rezygnacji z rzeczy ważnych i/lub przyjemnych. Jeśli ktoś pewnej zmiany nie akceptuje, nie może się na nią zgodzić, to niech się oczywiście nie zgadza! W dobrej relacji zawsze można osiągnąć jakiś kompromis. A jeśli nie można – cóż, najlepiej relację zakończyć, co do tego nie ma wątpliwości.
Jeśli Twoje rady i spostrzeżenia miały pomóc innym w byciu szczęśliwym, to podpisuję się pod nimi obiema rękami :)
Pozdrawiam Cię Witku :)
sniezka
Małgosia S.
Oczywiście, że mam ochotę posłuchać :)
problem tylko, że nie zrozumiałam co chcesz mi przekazać. W szczególności w kontekście tego co ja napisałam. Co miałaś na myśli?
Alex,
z całą pewnością nie uważam się za niezastąpioną :). Wręcz przeciwnie bardzo bym chciała, żeby mnie ktoś zastąpił. Uniknęłabym wtedy całego mnóstwa problemów i wspomnianych wyrzutów sumienia też. Tak było by łatwiej…
W każdym razie zrozumiałam co chcesz powiedzieć. Bardzo mocna ta uwaga z cmentarzem :)
To taka odpowiedź na szybko. Jestem już zmęczona i pewne rzeczy chcę sobie jeszcze przemyśleć.
Pozdrawiam.
Alex,
miałam na myśli relacje międzyludzkie pisząc o 10% :)
Lepiej mieć te 10 niż nic, ale dużo czasu upłynęło zanim to zrozumiałam :)
Pozdrawiam.
A.L
Małgorzata- Bardzo możliwe ,że „strzeliłam ślepakiem”, bo nie wiem , za kogo nie chcesz juz byc odpowiedzialna.
Alex- oczywiście ,że wiele osób podcina gałąź, na której siedzi..:)) Mam wrażenie,że mówisz ,iż nie nalezy mieć roszczeń. Uwazam tak samo. Dlatego to mówię:)) Obserwując ludzi i różne sytuacje uznałam ,że najlepsza jest postawa:
Jeśli coś robię , to dlatego ,że jest to mój wybór. Jesli czegos oczekuję, to jest to tylko moja propozycja. Na nikogo sie nie obrażam , ani nie jestem zła, jesli nie robi tego , co ja sobie wyobraziłam.. Takiego traktowania również oczekuję dla siebie. Mnie sie to sprawdza. A co Wy o tym myslicie?
Witek Zbijewski
Tak, tak, zagalopowałam się chyba, albo.. inna moja metodologia :)
Pozdrawiam serdecznie
Ewa
Agnieszka L
Piszesz: „Lepiej mieć te 10% niż nic, ale dużo czasu upłynęło zanim to zrozumiałam”
Tutaj musimy uważać, aby nie być niewłaściwie zrozumianym – ktoś mógłby odczytać, że lepiej trochę byle czego niż nic i na tym mozna poprzestać w myśl hasła „byle jakieś spodnie wisiały w domu” :-)
Pozdrawiam
Alex
Zgadzam sie z Krcikiem. Mamy prawo oczekiwac, ze rodzice wyposaza nas w przygotowanie intelektualne do zycia, do poruszania sie w tym jakze zawiłym życiu ae nie mamy prawa oczekiwac, ze beda nas utzrymywac nie wiadomo jak dlugo. I z drugiej strony – nie musimy nikomu pomagac w niczym ale nie wyobrazam sobie by ktos zostawil swoich rodzicow na pastwe losu, zwlaszcza gdy bede tej pomocy od nas potrzebowali…
Po długiej analizie tego tematu stwierdzam, że łatwiej jest nie poddawać się oczekiwaniom innych niż samemu nie oczekiwać, ponieważ oczekiwanie (które dla mnie różni się od wymagania tym, że może pozostać niewyartykułowane) może nie korespondować z czyimiś domysłami, jeśli o swoich oczekiwaniach nie powiem.
Z tej lekcji mam ciągle jakiś egzamin i niestety często go oblewam w takim schemacie: oczekiwanie-rozczarowanie-znalezienie się na bocznym torze.
Pozdrawiam,
Magda
Magdalena,
to bardzo ciekawe: schemat „oczekiwanie-rozczarowanie-znalezienie się na bocznym torze”.
To pobudziło mnie do refleksji i analizy. Ten wskazany schemat w moim przekonaniu jest dość często spotykany, choć może on przybierać różne formy i funkcjonować w różny sposób (wówczas małe acz ważne modyfikacje/ dopełnienia). To co teraz wydaje mi sie najciekawsze i najbardziej wyraziste, to:
1. Ktoś oczekuje ode mnie (ja tego sie nie domyslam, on nie artykułuje) – ktos się czuje rozczarowany (że nie siedzę w jego mózgu, nie czytam w myslach, co odbiera jako „nie jestem dosc ważny dla ..” – ktoś wyrzuca mnie na boczny tor (np. żeby unikać ponownego rozczarowania, gdy tak naprawdę sam jest sprawcą sytuacji, bo choćby nie zakomunikował), Mogę sie tym przejmwać lub nie – ten wybór należy do mnie.
2. Ja oczekuję od kogoś (mówię o tym lub nie), ktoś nie spełnia moich oczekiwań (odmowa, czym ja czuje sie rozczarowana (często bezpodstawnie np. miał inne priorytety, np. nie wiedział), ja (sama!) ustawiam się na bocznym torze w poczuciu skrzywdzenia, bycia mało ważną, odsuwam sie na boczny tor (przez co jeszcze bardziej czuję sie skrzywdzona, a przeciez sama sobie to robię).
Oczywiście wariantów jest znacznie więcej, te wydają mi się dość rozpowszechnione :-), ale też (dla prawdy) ja sama kiedyś je realizowałam w róznych modyfikacjach w swoim zyciu. I powiem – można sie tego na szczęście oduczyc :-).
Zasada, którą teraz stusuję (a przynajmniej jestem w tym juz całkiem niezła) sprowadza sie do:
– Nie oczekuj, że ktos będzie jasnowidzem.
– Nie uważaj, że Ci się „należy” (nie oczekuj).
– Jeśli masz potrzebę – zakomunikuj jasno i wprost.
– Nie zakładaj, że skoro zakomunikowałeś, to musi to być spełnione.
– Odmowy nie traktuj jako ataku na siebie, nie obrażaj się – żadne dąsy, żadne fochy.
– Odmowy nie obracaj przeciwko sobie w celu umniejszenia swojej wartości, tylko przyjmij jako zwyczajny brak możności/ chęci spełnienia tej potrzeby.
– Poszukaj możliwosci spełnienia tej potrzeby gdzie indziej, albo poczekaj na inny czas, albo zweryfikuj potrzebę ;-)
– Nie schodź na boczny tor – nie masz powodu.
Moze ktoś skorzysta z tej mojej refleksji.
Magdalena,
super dla mnie, że pokazałaś ten schemat działania, bo pobudził mnie do rozważań, z których częsć tu przedstawiłam.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa W,
to jest bardzo optymistyczne, co piszesz, że można się oduczyć funkcjonowania według schematu kończącego się wylądowaniem na bocznym torze. Twoje rady są bardzo pomocne i twórcze, choć, jak dla mnie, trudne i, w niektórych przypadkach, niemożliwe do zastosowania, jak na przykład ta:
„- Nie uważaj, że Ci się “należy” (nie oczekuj).” – dla mnie to dwie inne rzeczy; nie uważam, że coś mi się należy (to byłoby wymaganie), za to ciągle trudno mi nie oczekiwać (w rozumieniu: „mieć na coś nadzieję”, jak również „czekać”). Rozumiem jak osłabiające jest wyczekiwanie, którego za wszelką cenę w swoim postępowaniu próbuję unikać, ale „nie oczekuj” brzmi jak „nie wierz ludziom”, „nie ufaj”, „nie pokładaj zbytniej nadziei”, „nie ciesz się na coś”, „nie licz”, a nawet: „nie staraj się, bo nie warto”, „ludzie zawodzą”, „nie szukaj zrozumienia u ludzi, zrozum sam siebie”… Nie wierzę w zupełną możliwość „nieoczekiwania”. To tak, jakbym zakładała, że coś mi się uda, a ktoś by mi powiedział „nie oczekuj”, że się uda. Śmiem twierdzić, że to „nie oczekuj” zostało zbudowane na rozczarowaniu właśnie. To jak wypowiedź Alexa o przyjaciołach, których się wrzuca do szuflady z oczekiwaniami, więc lepsze są relacje, które przyjaźniami nie są, bo jest w nich więcej wolności, a i tak są bardzo cenne. Poniekąd zgadzam się – to jest prawdą – to też bardzo cenne relacje! Ale czy na pewno brak w nich jakichkolwiek oczekiwań? Oczekiwanie to wiara w coś, chociażby w to, że spotkanie, na które za chwilę się wybieram będzie miłe i dobre.
„- Poszukaj możliwosci spełnienia tej potrzeby gdzie indziej, albo poczekaj na inny czas, albo zweryfikuj potrzebę” – ta umiejętność wymaga dojrzałości. To cenna rada.
„- Nie schodź na boczny tor – nie masz powodu.” – sama tę prawidłowość kiedyś też odkryłam; ilu dobrych rzeczy pozbywamy się „na własną prośbę”. Myślę, że reszta Twoich zaleceń, Ewo, jest powiązana z tą właśnie zasadą, żeby sobie nie utrudniać, bo często nasze problemy są wydumane po prostu.
„Moze ktoś skorzysta z tej mojej refleksji.” – dodałaś na koniec. Na pewno skorzysta. Ja już skorzystałam, więc dziękuję.
Pozdrawiam,
Magda
Magdalena – co do Twoich wątpliwości – napisałaś: „- Nie uważaj, że Ci się “należy” (nie oczekuj).” – dla mnie to dwie inne rzeczy; nie uważam, że coś mi się należy (to byłoby wymaganie), za to ciągle trudno mi nie oczekiwać (w rozumieniu: „mieć na coś nadzieję”, jak również „czekać”).
Tym samym bardzo ładnie podniosłaś kwestię rozumienia pojeć. bardzo ważna kwestię.
Oczekiwanie, o którym ja napisałam i do którego się odniosłam to rozumienie pierwsze, bliskie wymaganiu, poczuciu, ze mi się należy etc.
Nadzieja, pozytywne myslenie, liczenie na miłe spotkanie – to ta druga kategoria pojeciowa – oczekiwanie jako nadzieja na coś, myślenie o czymś co przede mną , bo jest zaplanowane… – to naturalne.
To subtelności, niemniej ważne. Według mnie kluczem do rozróznienia jest to, w jaki sposób myślimy o drugim człowieku, czy go sami w coś nie „ubieramy” bez jego woli, wiedzy czy akceptacji, czy pozostawiamy mu wolnosc, czy usiłujemy coś wymóc, narzucic, czy mamy w stosunku do niego roszczenia.
pozdrawiam, Ewa
Ewa,
to wszystko wreszcie dla mnie jasne i właśnie dzięki wyjaśnieniu „subtelności”, jak to nazywasz.
Ostatnie Twoje zdanie jest bardzo ważne dla mnie. Roszczenia są zgubne i, dodam, że pojawiają się chyba wówczas, gdy się czegoś bardzo chce, może nawet, gdy radość z powodu czegoś jest niekompatybilna do realiów, tzn. gdy cieszymy się za bardzo, a później, gdy coś nie wypali, to rozczarowanie jest tym większe, im bardziej się na coś cieszyliśmy. Przynajmniej ja tak miewam, choć unikam tego:).
Pozdrawiam,
Magda
… zawsze mówiłem, że rodzicom należy się „kromka chleba i szklanka mleka”. Na resztę muszą sobie zasłużyć. Inaczej mówią, mają prawo OCZEKIWAĆ wdzięczności i wzajemności, na to miast nie mają prawa ŻĄDAĆ OBOWIĄZKU…
… co do dzieci. Faktem jest że żadne nie wybiera sobie rodziców. Lecz faktem też jest, iż rodzice dziecka sobie też nie wybierają. Posiadanie dzieci to przywilej, tak samo przywilejem jest posiadanie rodziców. A o przywileje mają dbać obie strony, tak by obie strony chciały spełniać otrzymany przywilej. A więc znowu pełna dobrowolna wzajemność, przynajmniej jeżeli chodzi o to „coś więcej niż prawny i moralny nakaz”…
… pozdrawiam…
Alex, co do ostatniego punktu – postaw się w sytuacji tej kobiety. Wchodzisz w relacje, zależy wam na sobie, a Ty w pewnym momencie mówisz „lecę na Kanary, wracam za 3 miesiące, nara”. Czy to jest fair? Czy tak ma wyglądać związek? Oczekujesz, że ona będzie cierpliwie czekać aż przylecisz z powrotem a ona stęskniona padnie Ci w ramiona? Chyba sam nie wierzysz w takie „długofalowe” relacje. Jak wobec powyższego wyglądają twoje relacje z kobietami – co roku inna? Bo taki wniosek sam się nasuwa :) Cóż, dla mnie to nie jest wzór do naśladowania… Zdrówka ;)