W dzisiejszym Dzienniku znalazłem w dziale „Praca” dwa artykuły na temat coachingu napisane przez prezesa i wiceprezesa pewnej polskiej firmy zajmującej się między innymi coachingiem.
Pomijam fakt, że prawie całą rozkładówkę zajmują teksty napisane przez ludzi z jednej formy (brawo dla ich PR-owca :-)) z odrobiną kryptoreklamy ich innego produktu, chcę się odnieść do jednego szczegółu, a mianowicie wypowiedzi o czasie trwania jednej sesji coachingowej :-)
Pada tam zdanie: „Proces coachingu zakłada zwykle krótkie, trwające 1-1,5 godziny spotkania z coachem, odbywające się raz, lub dwa razy w miesiącu”
Otóż drodzy Czytelnicy śpieszę z informacją, że w moim wypadku tyle czasu trwa ewentualna awaryjna rozmowa przez telefon, kiedy jestem daleko i potrzebna jest moja rada. Typowa czas sesji coachingowej face-to-face z moim klientem to:
- poziom prezesa lub wiceprezesa zarządu: 3-6 godzin
- poziom członka zarządu lub dyrektora: 5-8 godzin
I zamiast „dłubać” coś po kropelce miesiącami robi się intensywne, rzeczywiście zmieniające coś sesje, bo osoby te zazwyczaj potrzebują rezultatów teraz, a nie jakiegoś enigmatycznego „improvement” za pół roku. Nie jest też prawdą, że wprowadzanie pewnych zmian musi trwać miesiącami.
W tamtym tekście pada też stwierdzenie, że te krótkie sesje są możliwe do zmieszczenia w zapakowanym po brzegi kalendarz managera i niektórzy z Was też pewnie pomyślą, że Wasi managerowie są przecież też bardzo zajęci. Cóż, moim skromnym zdaniem to, jak taka długa sesja zmieści się w kalendarzu coachowanego zależy w dużej mierze od tego, za jak wartościową uzna ją sam zainteresowany. Jeśli korzyść z niej dla niego jest oczywista, to znajdzie na nią czas, nawet w nocy czy w niedzielę jak nie da się inaczej. Jeśli nie jest, to po co taki coaching?
A prawdziwy coach-przyjaciel gotów jest w miarę możliwości coachować wtedy, kiedy potrzeba, więc to nie jest problemem :-)
To powiedziawszy podkreślam, że czasem i w mojej praktyce zdarzają się krótkie sesje, lecz są one raczej rzadkim wyjątkiem, niż regułą.
Myślę, że te informacje mogą przydać się komuś, kto planuje sesje coachingowe dla top managerów (i wszystkich innych też)
PS: Nie podlinkowałem tego artykułu z Dziennika, bo niestety nie znalazłem go w wersji internetowej
Wyda… eee… mam wrażenie :) , że bardzo dobrze, że piszesz o takich rzeczach, ponieważ ktoś, kto nie miał do czynienia z profesjonalnym coachingiem i jego wiedza na ten temat nie jest bogata a chce zostać coachowany powienien przyjrzeć się istocie rzeczy, że się tak wyrażę. Nie zdając sobie sprawy, że można lepiej, szybciej i efektywniej wiele rzeczy wykonać osoba X może polecić podobnych „coachów na godzinę w miesiącu” innym, wskutek czego tak serio nie straci tylko ona, ale i Ci, którzy się na namowę skuszą.
No i to co pisałeś, Alex, o terminach. IMHO takie (notoryczne) usprawiedliwianie się brakiem czasu może źle świadczyć o osobie coacha – jeśli on dla przykładu ma nas uczyć, jak efektywnie zarządzać czasem, czy zespołem. Wtedy widać jak na dłoni, że albo sam sobie w tej materii nie radzi, albo nie uważa takich spotkań za korzystne dla niego. Tylko wobec tego, dlaczego o tym jasno nie komunikuje? Z tym też ma problem? To kto kogo powinien uczyć?
Łukasz
Możesz rozwinąć nieco Twoją myśl z drugiego akapitu?
Nie do końca jest dla mnie jasne, co dokładnie chcesz powiedzieć.
Pozdrawiam
Alex
Cześć Alex!
Co prawda nie mam jeszcze doświadczenia w coachingu prezesów ani członków zarządu (jedynie zwykłych śmiertelników ;-) ), ale z coachingiem już się zetknęłam. Od dwóch miesięcy mam własnego coacha oraz jednocześnie kilku kilentow, którym udzielam coachingu.
Zarówno mój caoch, jak również i ja w swojej praktyce stosujemy właśnie krótkie sesje, ok. 45 min, mniej więcej 3 razy w ciągu miesiąca (pierwsza sesja – tzw. Discovery Session trwa ok. 1,5 godziny)
Mówiąc z mojego doświadczenia jako klient, te 45 minut w zupełności wystarcza. Moj coach jest naprawdę super, nie dopuszcza zbyt dużo gadki typu „bla, bla, bla”, kiedy widzi, iz zaczynam się rozwodzić i odchodzę od sedna sprawy, natychmiast sprowadza mnie do pionu. Kazda sesja jest na najwyższych obrotach, bardzo energetyczna, i pod koniec każdej z nich mogę tylko powiedzieć: WOW! Oczywiście w przerwie miedzy sesjami mogę zadzwonić do mojego coacha czy tez napisać maila.
Myślę, iż krótkie sesje coachingowe wymuszają automatycznie skupienie się na rzeczach najistotniejszych, co jest bardzo ważne dla klienta.
Myślę, ze jeśli mówisz o sesjach 3 – 8 godzinnych, do chodzi tutaj o raczej doradztwo, a nie coaching. Piszesz, iz w razie potrzeby „dajesz rady” swoim klientom. O ile mi wiadomo, w coachingu coach nie daje rad klientom, tylko pomaga im skutecznie odnaleźć im samym odpowiedzi na ich problemy. Kazdy człowiek wie tak naprawdę, co jest dla niego najlepsze, a coach pomaga jedynie klientom dotrzeć do tych drzemiących w nich odpowiedzi.
Milo było mi poznać Twoje zdanie na temat coachingu, jako iż zajmuję się obecnie dość intensywnie tym tematem. Ciekawy punkt widzenia. Dzieki!
Pozdrawiam serdecznie,
Gosia
hej Alex
powiedz mi, prosze, skad roznica czasu jaki poswiecasz menedzerowi i czlonkowi zarzadu?
tak na zdrowy rozum to wydaje sie, ze dlugosc osobistego spotkania zalezy od omawianego tematu i od pracy jaka obie strony wykonuja miedzy kolejnymi spotkaniami. ciekawe byloby uslyszec opinie osob korzystajacych z takich uslug. ktos jeszcze poza Gosia?..
Gosiu
jeśli jestem angażowany jako coach kogokolwiek to moim głównym zadaniem jest aby ten człowiek generalnie po naszych spotkaniach był znacznie lepszy i skuteczniejszy niż przed nimi. To jest decydujące kryterium i najlepiej jeśli to nastąpi możliwie szybko i do tego holistycznie. O ile mój klient tego potrzebuje nie widzę nic zdrożnego w tym,że pokazuję mu drogę albo nawet daję konkretne rady. To co napisałaś: ” w coachingu coach nie daje rad klientom, tylko pomaga im skutecznie odnaleźć im samym odpowiedzi na ich problemy.” To jest pewien rozpowszechniony dogmat, który często z jednej strony pozwala coachowi schować brak konkretnych umiejętności praktycznych (bo zawsze może wykręcić się powiedzeniem klientowi „znajdź rozwiązanie sam”), a z drugiej niepotrzebnie spowalnia proces i czasem zniechęca coachowanego do całego procesu.
W mojej praktyce nie wyobrażam sobie powiedzenia klientowi, który utknął na jakimś problemie , a do tego sprawa jest paląca: „no to przemyśl sobie rozwiązanie do naszego następnego spotkania za 2 tygodnie” !!! Ludzie, którzy są aktywni na pierwszej linii biznesu i od których wiele zależy nie mogą sobie pozwolić na długie „pitu pitu” tylko dlatego, że zaleca to jakiś podręcznik coachingu!! Oni potrzebują rezultatów i to szybko!! Jeśli oznacza to pokazanie mu dokładnie co ja zrobiłbym w jego sytuacji to niech tak będzie.
Pisząc o sesjach 3-8 godzinnych zdecydowanie miałem na myśli coaching, wierz mi że świadomie używam słów :-) Krótka sesja może dać pewne możliwości „nadgryzienia” jakiejś sprawy, jeśli chcesz rzeczywiście wprowadzić kompleksowe i całościowe zmiany w poważniejszej i bardziej złożonej materii to potrzebujesz więcej czasu w jednym kawałku. I nie dzieje się to kosztem intensywności, wręcz przeciwnie.
Zdaję sobie sprawę, że moje metody znacznie odbiegają od podręcznikowych, podobnie jest zresztą w treningach. Nie twierdzę kto ma rację, ale dopóki moim klientom tak podobają się rezultaty, że ma co robić na następne 12-16 miesięcy to spokojnie pozostanę przy moich sposobach
Jeszcze dla wyjaśnienia, wszystko powyższe dotyczy typowego coachingu biznesowego. Jeśli coachujesz kogoś, kto ma problemy rodzinne, lub dopiero szuka właściwej ścieżki kariery to naturalnie daj mu znaleźć samemu właściwą dla niego drogę.
Biznes jest nieco inny, czego często nie rozumieją ludzie, którzy skończyli psychologię, nawet tzw. psychologię biznesu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Rafał
Podane przez mnie liczby, to czysta statystyka „pi razy oko”. Tak po prostu dotąd się składało.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex,
w drugim akapicie chodziło mi o to, że dobry coach powinien mieć opanowany swój warsztat. O tym, że jest nieprzygotowany do zawodu świadczyć może fakt tworzenia nie do końca właściwych sesji coachowania, jak podane przez Ciebie półtora godziny w miesiącu. Wynika z tego, że taki coach powinien raczej zająć się własnym rozwojem, niż uczyć innych, startując już z błędnych fundamentów. Takie fundamenty to w moim odczuciu właśnie niewłaściwe rozplanowanie godzin coachowania.
Następnie sprawa terminów. Coach, jako osoba o dobrze rozwiniętych umiejętnościach komunikacji powinien już na wstępie przedstawić jak do improvementu mają się owe godziny. Według mnie ważne jest, aby podchodzić do każdego klienta indywidualnie i tak jak to sam określiłeś „na specjalnych warunkach”. Zdając sobie sprawę z tego, że lepsze owoce przyniosłyby dłuższe, intensywne coachingingi powinien działać w ten sposób. Jeśli o tym nie wie – to kim właściwie jest? Nie podpada pod typ wydmuszki? Jeśli takie krótkie sesje są dla niego wartościowe ze względów finansowych, a nie potrafi tego dokładnie przekazać klientowi, tym gorzej dla niego.
Przepraszam, jeśli moje wiadomości bywają nieczytelne. Staram się wysławiać jasno i nie inaczej pisać, ale stare naleciałości są raczej czymś w rodzaju rdzy niż kurzu – nie jest tak łatwo się ich pozbyć.
Pozdrawiam,
Łukasz Kasza
To co niżej napiszę to jakiś skrawek moich wrażeń z niewielkiego doświadczenia z przeprowadzania coachingu wśród znajomych i nieznajomych – w żadnym wypadku proszę nie brać tego za wzór!
Alex:
Miło, że napisałeś o czasach trwania takich sesji. Sam wielokrotnie po 3-4, a czasem nawet 5 godzinnych sesjach zostawałem z wrażeniem, że biegałem na około, kręciłem się okolicach problemu, zamiast sprawę załatwić w 2 godziny. I tak jak wspomniałeś, w podejściu holistycznym nie wyobrażam sobie zrobienia krótkiej sesji… bo działamy na zakorzenionych opiniach, poglądach i to musi potrwać, aby uzyskać trwalszy efekt.
Mam takie wrażenie, że Twój sposób to połączenie coachingu z mentoringiem. Ja w swoich sesja nie potrafiłem do końca oddzielić rolę coacha z mentorem… więc wypracowałem sobie taki model, że gdy po pytaniach coachowany nadal nie może sobie odpowiedzieć, to przytaczam jakąś historyjkę, przykład, skuteczną zasadę (osób które znam, o których słyszałem lub czytałem lub też z doświadczeń swoich) i pytam coachowanego jak mógłby odnieść to do swojej sytuacji, albo jak z tego skorzystać… efekt jest taki, że coachowany wypracowywuje sobie odpowiedź w oparciu o już sprawdzony sposób, działający przykład. Dobrze, że zaznaczyłeś, że „co ja zrobiłbym w jego sytuacji” skuteczniej stosować w biznesie, a w Life-coachingu to się nie bardzo sprawdzi.
Gosia:
Takie sesje 45 minutowe to jak herbatka ekspresowa. Ich skuteczność widzę w przypadku, gdy coachowany w procesie swojego rozwoju napotkał jakiś problem(ik) i nie może znaleść rozwiązania. Wtedy taka sesja może pozwolić na przesunęcie konaru z drogi i na dalszą samodzielną jazdę coachowanego (czyli taka awaryjna rozmowa telefoniczna, jak w przypadku Alexa).
Jednak każdy może mieć własny sposób postępowania… najważniejsze, aby był skuteczny i efektywny :)
Pozdrawiam,
Orest
Witaj Alex, witam wszystkich
Zupełnie niechcący od wielu lat uprawiam Life coaching – tylko nie wiedziałam, że tak się to nazywa ( za darmo, na wyraźną prośbę zainteresowanych, w sytuacjach reanimacyjnych i wcale się o to nie proszę wręcz przeciwnie. Dzięki temu co bardziej świadomi maj ą już za sobą wizytę u bardzo znanego i modnego specjalisty, gdzie zostawili dużo ciężko zarobionych pieniędzy ).
Czytając Wasze wypowiedzi widzę pewne podobieństwa.
Założenie, że osoba potrzebująca wie czego chce tylko trzeba jej pomóc to znaleźć, nie do końca wydaje mi się prawdziwe. Czasem taka osoba ( zwłaszcza „wkręcona „ emocjonalnie ) nie do końca ma prawidłową ocenę sytuacji – spojrzenie ” z boku” trochę zimnym okiem – pomaga znaleźć wyjście z sytuacji.
Czy prawidłowa wydaje Wam się ocena osoby stwierdzającej, że natychmiast musi się rozwieść bo … np. dość ma teściowej i pretensji męża o stosunki z mamusią („ ty nie rozumiesz , to piekło trwa kilka lat „), no właśnie nie rozumiem dlaczego kilka lat ? Kto jest w tym związku małżeńskim? Ile osób ? Jakie osoby ? Czy stosunki z teściową nie są sprawą wtórną ? Gdzie jest sedno? Czy ta osoba na pewno wie co dla niej najlepsze ? Czy po prostu chce już mieć tzw. „ święty spokój „ ? I gdy skończą się problemy z mamusią czy nie zaczną się np. z korkiem od pasty do zębów?
Dać to co chce osoba potrzebująca z założeniem, że zawsze wie co dla niej dobre, nie do końca jest rozwiązaniem – daj alkoholikowi wódkę – będzie wdzięczny ( ok. to trochę skrajny przykład, jednak obrazowy – zwłaszcza w sytuacjach reanimacyjnych ).
W pozostałych sytuacjach – prawie zawsze wie co dla niej najlepsze, tylko trzeba tego poszukać , nieinwazyjnie dla każdej ze stron.
Dzieciątko informujące nas radośnie, np. że właśnie rzuca naukę, bo czuje, że to dla Niej/Niego najlepsze i jest o tym głęboko przekonane i wszelkimi środkami przekonuje Nas? No dobrze rzuca i co dalej ? Dlaczego najlepsze ? Może trzeba zmienić szkołę? Może jest w fazie błogiego rozleniwienia? A może rzeczywiście powinno, popracować trochę i zobaczy ć czy dokładnie to chce robić całe życie ?
Zgadzam się z Alexem, że fajnie jest płynąć z wiatrem w żaglach w kierunku i z siłą wiatru indywidualną dla każdej osoby. Kierunek zasadniczy nie jest dowolny – nie płyniemy na rafy i skały, bo my uważamy, że to dla nas najlepsze, albo tak ktoś sobie życzy albo co gorzej bo tak robią wszyscy.
Mierzenie czasu poświęconego danej osobie i częstotliwość kontaktów wydaje mi się absurdem. Czasu poświęcam takiej osobie tyle ile ona potrzebuje tak często jak ona potrzebuje ( również w nocy rozmawiam godzinami lub wsiadam w samochód i jadę ) – ale średnia matematyczna też jest do obliczenia – jest to dużo czasu , bo trzeba taką osobę poznać ( jeśli się jej nie zna ) i poznać czasem również tę drugą osobę, albo rozeznać się jak najobiektywniej i jak najbezstronniej w sytuacji. Zresztą na to nie ma sposobów i zasad – tego nie można się nauczyć to trzeba wysłuchać i wyczuć.
To oczywiście off-topic owe ;) ( chociaż nie do końca ) przykłady z życia niezarobkowego, niespecjalisty. Nie dorobiłam się na tym pieniędzy – jednak niechcący dorobiłam się wielu bardzo życzliwych przyjaciół, którzy gdy mi się kiedyś raz dość poważnie podwinęła noga – stawili się w liczbie 8 sztuk – natychmiast, nie proszeni – pozostali stawili się z lekkim opóźnieniem . Niemniej większość czasu spędzamy raczej w bardziej przyjemny sposób niż przytoczone powyżej przykłady i rozmawiamy na inne tematy, niż udręki ;) życia.
Pozdrawiam serdecznie
W temacie posta – nie mnie oceniać czy 2-godzinna sesja coachingowa to dużo, czy mało. Pewnie zależy to od potrzeb klienta i możliwości oraz stylu pracy coacha. Moim zdaniem promowanie takiej długości sesji coachingowych wynika po pierwsze ze standardów pracy terapeutycznej (do czego pewnie większość coach’ów się nie przyzna), po drugie z pokrętnego rachunku ekonomicznego. Lepiej jest mieć kilku klientów w ciągu dnia niż jednego – taka dywersyfikacja źródeł dochodu. W latach 70. Bandler i Grinder (ci panowie od NLP) z gracją punktowali terapeutów, wskazując na to, że są oni promowani za porażki. Zarabiają tym więcej, im dłużej utrzymają pacjenta w terapii. I podobne zjawisko można zaobserwować na rynku usług coachingowych-mentoringowych (do czego, pewnie większość coach’ów się nie przyzna). Niezależnie od tego czy uznam, że Alex para się doradztwem, coachingiem, mentoringiem czy czymś innym, to jego nastawienie na rezultat świetnie oddaje to, czym moim zdaniem coaching powinien być. Z drugiej strony, miękkie, nie-doradzające podejście coachingowe służy nie tylko ukryciu niekompetencji coach’a, ale ma na celu wypracowanie odpowiedniego poziomu odpowiedzialności za zmianę u klienta. Tak czy owak – dla mnie promowanie standardów pracy (czasowych, czy też związanych ze stylem współpracy z klientem) jest kolejną próbą sprzedania „genialnej metodologii”, za którą stoją akronimy, kolorowe wizualizacje, międzynarodowe stowarzyszenia profesjonalne. Próbą dość udaną. Pozycja Alexa, wskazywać może jednak na to, że klienci biznesowi są już zmęczeni doradcami-szamanami i mają na celowniku rezultat, a nie czarną magię i księgi z zaklęciami. Podsumowując, mnie osobiście przeraża sprzedawanie ludziom „kolejnej ideologii” określającej to czym „coaching jest, a czym nie jest, kto coachem jest a kto nie”. Od jakiejś profesjonalizacji na pewno nie uciekniemy, chociaż przykre jest to, że profesjonalizowanie przypomina czasem miksturę działań inkwizycyjnych z marketingowymi.
Pozdrawiam serdecznie,
JZ
Witam serdecznie :)
Zgadzam się z przedmówcami. Szczególnie podoba mi się zdanie Janka Zboruckiego Jr, a zwłaszcza ten fragment:
„W latach 70. Bandler i Grinder (ci panowie od NLP) z gracją punktowali terapeutów, wskazując na to, że są oni promowani za porażki. Zarabiają tym więcej, im dłużej utrzymają pacjenta w terapii.”
Niestety niektórzy terapeuci traktują swoich pacjentów jak skarbonki, oczywiście nie jest to reguła, jednakże czasami takie kwatki się zdarzają. Czasami jednak ilość sesji jest uzależniona od stopnia zniszczeń dokonanych w człowieku. Mianowicie chodzi o to, że w większości przypadków (przynajmniej jeśli chodzi o gabinety psychologiczne) terapeuci gaszą poważne pożary które się całkiem nieźle palą gdyż nikt nie zadbał wcześniej o to aby gaśić je na etapie iskierki. Nie wiem czy ludzka świadomość pod tym względem w biznesie jest większa – z chęcia usłyszę zdanie Alexa.
Sam kiedyś miałem pewien epizod jeśli chodzi o coaching…nie wiem nawet czy słowo jest adekwatne. Przeprowadziłem najzwyklejszą w świecie rozmowę z pewną znajomą, która myślała o skończeniu ze sobą. Po kilku miesiącach podziękowała mi za to, że wtedy poświęciłem jej swój czas powiedziała coś w tym stylu „Wiesz co Marcin, gdyby nie Ty to nadal myślalabym w ten durny sposób. Dzięki Tobie przestałam wogóle brać takie rozwiązania pod uwagę.”
A jeśli mówimy o wynagrodzeniu. Myślę, że pieniądze to jeden z aspektów. Dla mnie osobiście ważniejsze jest to co dzięki temu daje innym ludziom, zgodnie z zasadą że „It is not what you get makes you valuable, It what you become makes you valuable”. Myślę, że fakt ze pomagamy innym stoi na pierwszym miejscu, a pieniądze są miłym efektem ubocznym naszej osobowości, podejścia do drugiego człowieka.
Ciekaw jestem jak podchodzicie do tej drugiej części mojej wypowiedzi, ciekawe jestem waszego zdania w tym temacie.
Pozdrawiam serdecznie
Marcin
Łukasz
Dziękuję za wyjaśnienie. Nie ma też powodu do przepraszania, to jest przecież blog edukacyjny :-)
Orest
Piszesz: „Mam takie wrażenie, że Twój sposób to połączenie coachingu z mentoringiem. „ Nie gniewaj się, ale to jest typowa zabawa w definicje, z której nic nie wynika. Moim klientom jest całkowicie obojętne, czy jest to coaching, mentoring, czy też „alexologia stosowana „, (bo i tak niektórzy nazywają to co robię :-)), ważne są dla nich konkretne efekty.
Monika
Piszesz: „mają już za sobą wizytę u bardzo znanego i modnego specjalisty, gdzie zostawili dużo ciężko zarobionych pieniędzy „ Jak widać w każdej dziedzinie są wydmuszki :-)
Co do reszty, to jest to ciekawy opis Twoich działań, które jak sama stwierdziłaś różnią się nieco od coachingu biznesowego. Z tego co napisałaś, Ty bardziej zajmujesz się warsztatową działalnością naprawczą, podczas kiedy ja głównie tuninguje samochody Formuły 1 i to często w trakcie wyścigu!!. W tym ostatnim zdaniu nie ma żadnego wartościowania co jest „lepsze”, po prostu chcę pokazać różnice w naszych wyzwaniach.
Jan
Bardzo spodobał mi się Twój komentarz. Interesujące jest to, że „standardowa” długość sesji coachingowej wywodzi się ze standardów pracy terapeutycznej. O tym nie pomyślałem, choć takie „spuścizny” czasem się zdarzają.
Cała reszta jest też zdecydowanie godna przeczytania i jeśli chciałbyś kiedyś rozwinąć to do postu gościnnego to zapraszam.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Absolutnie się z Tobą zgodzam, że z definicji jeszcze nic nie wynikło. Nie pogniewałem się :) Wprowadziłem to dla wyjaśnienia mojego sposobu działania. Pewnie niepotrzebnie.
Przychylam się też do zdania Jana:
„Niezależnie od tego czy uznam, że Alex para się doradztwem, coachingiem, mentoringiem czy czymś innym, to jego nastawienie na rezultat świetnie oddaje to, czym moim zdaniem coaching powinien być.” :)
Pozdrawiam,
Orest
Witaj Alex,
Czy mam rozumieć, że działalność warsztatowa w Formule 1 nie istnieje ?
Po prostu po zużyciu zmienia się na nowy model – ulepszony ?
Bardzo subiektywnie przyszło mi do głowy zdanie Don Corleone ” proszę o nowego kota bo ten się już zużył”
Czy możesz mi to przybliżyć ? :)
pozdrawiam serdecznie
Monika
Jeśli użyjemy dalej tej metafory z Formuły 1 to:
1) Oczywiście masz też prace warsztatowe po wypadkach itp, ale główny ciężar pracy polega na tuningowaniu samochodów, które już jeżdżą i to bardzo dobrze jeżdżą, a nie takich, które mają kłopot z ruszeniem z miejsca (jeszcze raz podkreślam, że nie wartościuję, co jest „lepsze”)
2) W samochodzie Formuły 1 ciągle wymienia się jakieś części, czy to z powodu zużycia, czy też pojawienia się nowej, lepiej spełniającej zadania. To jest proces kreatywnej destrukcji, który, mam nadzieję, w sensie mentalnym przechodzi większość Czytelników tego blogu. Tymi częściami w managemencie są postawy, techniki i podejścia do zagadnień. Jak jest coś lepszego, to są bezlitośnie wymieniane. To jest źródłem postępu
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Dziękuję za propozycję – z przyjemnością dołożę swoją cegiełkę do Twojego bloga. Skrobnę jakiegoś posta poruszającego ten temat i podeślę Ci go do redakcji/publikacji.
Zastanowiłem się jeszcze nad czasem trwania sesji coachingowej – oprócz rodowodu terapeutycznego, wskazałbym jeszcze na sportowy. Rozmowa motywująca, bądź instruktażowa z zawodnikiem nie trwa dłużej niż te nieszczęsne dwie godziny. Może dlatego, że w sporcie „robienie” waży więcej niż „gadanie”. Swoją drogą jestem bardzo ciekaw tego w jaki sposób pracują Timothy Gallway i John Whitworth. Jeśli ktoś miał okazję obejrzenia ich sesji byłbym niezmiernie wdzięczny za małą relację.
Co do poruszonego wcześniej zagadnienia „standardów pracy coachingowej”, to jest on w moim odczuciu odpryskiem szerszego tematu standardów pracy edukacyjnej i doradczej dla biznesu. Jestem rozerwany i ciężko jest mi zbudować jakiś spójny obraz sytuacji. Z jednej strony cieszę się, że powstają (bądź wkraczają na nasze wody) organizacje profesjonalne, bo chociażby wymusza to superwizowanie się u bardziej doświadczonych kolegów po fachu. Chociaż tę samą rolę może spełniać mentor, nie związany z jakimś „biznesowym ruchem ideologicznym”. A z drugiej strony to paskudne (piszę o tym z lekkim przymrużeniem oka) promowanie „modelowego” stylu pracy i narzędzi weryfikacji tego, czy „ktoś już jest czy jeszcze nie jest profesjonalistą”. Jestem ciekaw co sądzicie na ten temat?
Bliżej mojego podwórka – Polskie Towarzystwo Psychologiczne jest przez wielu praktyków odsądzane od czci i wiary, a uzyskanie rekomendacji sekcji psychoterapii PTP przez właścicieli szkół psychoterapeutycznych bywa traktowane przez nich niczym „dopust Boży”. A z drugiej strony trudno jest mi sobie wyobrazić to środowisko zawodowe bez tej organizacji. Jasne – psycholog to zawód zaufania publicznego, ale biorąc pod uwagę to, jak głęboko wchodzimy w organizację i jak daleko idącego mogą być efekty działań doradczych pokusiłbym się o stwierdzenie, że bycie doradcą, trenerem, mentorem jest równie odpowiedzialnym zadaniem. Nieodpowiedzialne doradztwo, czy też mentoring najwyższej kadry zarządzającej nie odbija się tylko na ich osobistym samopoczuciu, ale może wprowadzić sporo zamieszania w życie całej organizacji od sprzątaczki, po członków rady nadzorczej. Kończę to pisać z pewnym zamętem w głowie – mam nadzieję, że twórczym :)
Pozdrawiam Was serdecznie,
JZ
Witam,
Po przeczytaniu powyższego wpisu oraz komentarzy zacząłem się zastanawiać czym jest właściwie Coaching/Mentoring. Od jakiegoś czasu są to bardzo modne słowa ale czy na pewno wszyscy wiedzą o co chodzi? Abstrahując od setek mniej lub bardziej oficjalnych „definicji” chcę prosić Was o własną definicję coachingu. Co sami przez to rozumiecie?
Alex, bardzo dziękuję za wyjaśnienia :).
Bezlitosne wymienianie jako żródło postępu? Hm, rzeczywiście nie miałam do czynienia z takim podejściem :).
pozdrawiam serdecznie
Monika
Abyśmy uniknęli potencjalnych nieporozumień trzeba uwzględnić całą moją wypowiedź:
„Tymi częściami w managemencie są postawy, techniki i podejścia do zagadnień. Jak jest coś lepszego, to są bezlitośnie wymieniane. To jest źródłem postępu”
A.Benedykt
Jeśli w necie są już setki definicji, to jaką wartość będzie miała dodatkowa kolekcja u nas :-) ?
Zwróć uwagę na to, co napisał trochę wcześniej Jan: nie jest ważna definicja, lecz istota rzeczy
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Jan
Piszesz: „Nieodpowiedzialne doradztwo, czy też mentoring najwyższej kadry zarządzającej nie odbija się tylko na ich osobistym samopoczuciu, ale może wprowadzić sporo zamieszania w życie całej organizacji”
Mogę Cię pocieszyć, top management w firmach, które działają w warunkach gospodarki rynkowej to są na ogół bardzo inteligentni i krytyczni ludzie, którzy nie kupią żadnego „shitu”. Inaczej nie zaszli by tak daleko.
Dla tej grupy docelowej wystarczającą i moim zdaniem jedną kompetentną weryfikacją jest sam rynek: masz pozytywne rezultaty – kwitniesz, nie masz – adios!
Bardziej martwiłbym się o uczestników licznych szkoleń typu „Zostań milionerem”, Mega- super- hiper- biznes, i tym podobnych, bo to często ludzie bez większego doświadczenia i łatwo wcisnąć im różnego rodzaju „kit”, co niestety często obserwuję w sieci.
Tak, czy inaczej zamiast wprowadzać kolejne systemy certyfikacji, które tak naprawdę niewiele wnoszą i dają tylko kasę „certyfikatorom (patrz np. system jakości ISO, który kompletnie nic nie mówi o szeroko rozumianej jakości produktów, lecz tylko o zgodności pewnych, często szkodliwych dla innowacji procedur), lepiej uświadamiać rynek co jest możliwe i czego można wymagać. W ten sposób stworzy się parcie, które samo załatwi podniesienie jakości szkoleń czy coachingów.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Alex:
Dzięki za wybicie z apokaliptycznego tonu (chyba mam tendencję do wpadania w jakieś mroczno-prorocze doły). Pewnie mentor-wydmuszka nie utrzyma się zbyt długo na powierzchni w warunkach wolnego rynku, co do antyefektywnych doradców trudno jest mi zachować optymizm, patrząc na to co potrafią wyrabiać korporacje „doradcze”. Problem z doradztwem w zakresie soft-skills (czy szerzej HR) jest taki, że trudno o ogólnie akceptowane mierniki ROI-owe Jednocześnie wpływ całkiem mądrych posunięć może być tak niespecyficzny, że jeśli, ktoś uprze się, żeby zasługę przypisać wywieszeniu na ścianach plakatów motywacyjnych, to pewnie mu się to uda. Ale to znowu trochę teoretyczne gdybanie. Przyjmę Twoje wnioski z własnych doświadczeń profesjonalnych jako wiarygodny reality-check :)
A.Benedykt:
Nie jestem wielkim fanem „definiowania” ale jeśli przystawiłbyś mi pistolet do głowy i kazał wykrzyczeć moją definicję coachingu to pewnie uciekłbym się do zacytowania Johna Whitwortha i rzuciłbym Ci coś takiego: coaching to proces, w którym coach ułatwia pogłębienie samoświadomości swojemu klientowi, co pozwala mu na powiększenie wachlarza dostępnych mu opcji, wybranie którejś i wzięcie odpowiedzialności za dany action plan. A jeśli powiedziałbyś, że to nie wystarczy, to dodałbym, że pracuje zazwyczaj z ludźmi zdrowymi psychicznie i (zazwyczaj) wykorzystuje w tym procesie uważne słuchanie, zadawanie pytań i dostarczanie informacji zwrotnych, a cała ta zabawa ma na celu osiągniecie (jakiegoś) celu ;) Definiowanie coachingu, może być użyteczne dla trenera – bo dzięki teamu wie, jakie umiejętności ćwiczyć z grupą „przyszłych coachów”. Dla klienta – bo ma poczucie, że to na co wydaje pieniądze to „rzeczywiście coaching”. I dla gościa z międzynarodowej federacji coach’ów, bo może autorytarnie stwierdzić, że „nie wie co robi Alex, ale to na pewno nie jest coaching”. ;) Pomijam autorów książek, redaktorów czasopism branżowych i wielu innych, którzy dzięki dobrej definicji mają co jeść. Ton trochę prześmiewczy, ale swoją drogą – definiowanie rzeczywistości to niezły biznes…
Pozdrawiam,
JZ
Jan
napisałeś: „I dla gościa z międzynarodowej federacji coach’ów, bo może autorytarnie stwierdzić, że “nie wie co robi Alex, ale to na pewno nie jest coaching””
Uśmiałem się czytając te słowa :-)
Przypomina mi się, jak pewien klient już dość dawno temu z uśmiechem na ustach opowiadał mi, jak pewna „konkurencja” próbowała mnie zdyskredytować argumentując faktem, że nie miałem profesjonalnej strony internetowej (do dziś nie mam :-)) Pięć lat później ciągle jeszcze współpracuję z tym klientem :-)
Dalej wspomniałeś: „Pomijam autorów książek, redaktorów czasopism branżowych i wielu innych, którzy dzięki dobrej definicji mają co jeść. ”
Dodajmy do tego wielu wykładowców tzw. wyższych uczelni humanistycznych, których „naukowość” w wielu wypadkach polega na stwarzaniu i przekazywaniu skomplikowanie i mądrze brzmiących definicji, a potem wnikliwej dyskusji nad nimi.
Potem mamy „specjalistów” od komunikacji, którzy z pamięci wymienią 20 „typów” klienta, czy sporą ilość kolorowych kapeluszy, a nie potrafią umiejętnie zadać pytania otwartego!!
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Dziękuję Alex, teraz to dla mnie jasne.
Jak się zadaje pytania i otrzymuje odpowiedzi to trudno o nieporozumienia i nadinterpretacje :).
pozdrawiam serdecznie
Alex: „Jeśli w necie są już setki definicji, to jaką wartość będzie miała dodatkowa kolekcja u nas ?”
Odnoszę wrażenie, że większość „buzzu” wokół coachingu robią marketingowcy, ja natomiast chciałbym wiedzieć jak coaching jest postrzegany przez samych trenerów – osoby które w tym siedzą na codzień. Czasami „szkolę”kogoś z tego czy innego tematu ale czy to powoduje że jestem trenerem? Dla mnie osobiście nie.
Alex: „Zwróć uwagę na to, co napisał trochę wcześniej Jan: nie jest ważna definicja, lecz istota rzeczy”
Może nieprecyzyjnie się wyraziłem :) właśnie o tą istotę mi chodzi.
Jan: Dziękuję za odpowiedź, też rozbawił mnie tekst “nie wie co robi Alex, ale to na pewno nie jest coaching”. Między z tego powodu nie bardzo ufam całej ideii ISO ;)
Alex, Jan
Wasza krótka wymiana zdań sporo rozjaśnia laikom. Czekam na kontynuację w zapowiadanym poście gościnnym.
Alex
„Bardziej martwiłbym się o uczestników licznych szkoleń typu “Zostań milionerem”, Mega- super- hiper- biznes, i tym podobnych, bo to często ludzie bez większego doświadczenia i łatwo wcisnąć im różnego rodzaju “kit”, co niestety często obserwuję w sieci.”
Nie wiem wszystkiego o tych akcjach, ale z tego co widziałem do tej pory uważam, że przynajmniej część z nich nie zasługuje na tak krytyczne potraktowanie. Fakt, ludzie ci mogą mieć małe doświadczenie i używać wziosłych haseł (do tego mało świadomie), ale generalnie działają chyba w słusznej sprawie m.in. promocja przedsiębiorczości, poszerzanie horyzontów i różnego rodzaju zachęty to wyrwania się ze schematycznego myślenia.
Tacy ludzie jak Ty mogliby pomóc im w uświadomieniu błędów, które przy tym popełniają. Podejrzewam, że zrozumieją je szybko, bo są właśnie samochodami, które ruszyły z miejsca.
Pozdrawiam serdecznie
Tomek
Alex: Jestem ciekaw w jaki sposób udaje Ci się utrzymać przez tak długi okres skupienie wśród trenowanych osób? Z tego co zdążyłem do tej pory zauważyć – na bieżąco przeprowadzasz ćwiczenia. Czy stosujesz jeszcze jakieś „sztuczki”?
Tomku: Mnie też trochę przerażają tego typu kursy. Sądzę, że ktoś kto wybiera się na tego typu spotkanie/kurs/szkolenie, ma wewnętrzną potrzebę zrobienia „czegoś”, wie, że jeśli chce coś osiągnąc musi się wybić. Być może chce po prostu zarobić „grubą kasę” i próbuje zamienić marzenia na działanie. To już jest mały sukces na odpowiedniej drodze, świadomość oraz chęć działania. To co mnie jednak przeraża w działalności o której mowa to ilość wszelkiego typu MLM-u gdzie z tego co widziałem i słyszałem zachęca się do aktywności i mami ogromnymi zyskami przy (a jakże) niewielkim nakładzie pracy. Tylko dlaczego najczęściej zarabia tylko „góra”.
-> Alex
'Tak po prostu dotąd się składało’
i o to wlasnie zapytalem :) mozna pokusic sie o jakies wnioski skad sie to bierze?..
'ważne są dla nich konkretne efekty’
i wcale nie dziwie sie klientom! :) zastanawia mnie jednak jak to jest, ze przywiazujesz ogromna wage do precyzji wypowiedzi, a ten temat obchodzisz dalekim lukiem :)
bo przeciez precyzyjne definiowanie pojec jest potrzebne, gdy chcemy przejsc od eksperymentowania i praktyki do etapu inzynierii, a niezbedne gdy chcemy nie poprzestawac na praktyce, a stworzyc teorie ktora opisze rzeczy w sposob uniwersalny (zeby daleko nie szukac: teoria gier). oczywiscie sama ogolna teoria nie wystarczy i tworzy sie jej praktyczne zastosowania… ale idea mam nadzieje pozostaje jasna i latwo widac, ze ten etap dopiero przed nami.
jasne, ze zdarzaja sie osoby, ktorym teoria nie jest potrzebna, ktore po prostu czuja temat (albo i takie, ktore 'nie wiedza ze to niemozliwe i to robia’ :)). jednak latwo widac, ze to nie zdarza sie czesto, wiekszosc potrzebuje ram na ktorych moze sie opierac i w przestrzeni ktorych bedzie sie komfortowo poruszac.
no dobrze, przyznam sie, ze to teoretyczne rozwazania i ze mnie nie zalezy na jakiejkolwiek definicji 'coachingu’, czy 'mentoringu’. nie zalezy mi bo jak napisalem to jeszcze nie ten etap, bo uwazam, ze temat jest na te chwile zbyt rozlegly i skomplikowany abysmy tworzyli precyzyjne definicje. na te chwile poszukujacy komfortu musza zacisnac zeby i pogodzic sie z nieokreslonoscia sytuacji w ktorej sie znajduja… i zdac sie na tych, ktorzy 'czuja bluesa’ :)
A.Benedykt
O tej istocie należałoby napisać osobny post. Zaznaczyłem na mojej liście „to do” :-)
Tomasz
Wszystko byłoby dobrze, gdyby te działania nie zmniejszały zasobów finansowych ludzi, którzy i tak niewiele mają. Jakieś działania „pro bono” osób mających pojęcie o tym co mówią byłyby ok, zarabiania na innych przez osoby, które zbyt wiele pojęcia nie mają nie będę aprobował. Tak samo działania typu MLM nie są u mnie na liście zalecanych i to z kilku powodów.
Rafał
pytasz: „mozna pokusic sie o jakies wnioski skad sie to bierze?”
No właśnie jest to czas niezbędny do porządnego zajęcia się w miarę skomplikowanymi problemami, to trochę jak operacja transplantacji serca – też się nie da jej zrobić w godzinę.
Ja nie obchodzę tematu definicji coachingu łukiem :-) Ja po prostu zajmuję się zajęciami bardziej produktywnymi niż układanie definicji.
Piszesz dalej: „precyzyjne definiowanie pojec jest potrzebne, gdy chcemy przejsc od eksperymentowania i praktyki do etapu inzynierii, a niezbedne gdy chcemy nie poprzestawac na praktyce, a stworzyc teorie ktora opisze rzeczy w sposob uniwersalny”
Otóż mnie nie bawi tworzenie teorii (inaczej zostałbym naukowcem), lecz właśnie „produkowanie” rezultatów. A jeśli chcesz takowe osiągać w pracy z ludźmi, to w przeciwieństwie do komputerów każde bardziej złożone zadanie jest jak napisałeś „eksperymentowaniem i praktyką” :-) To trochę jak gra na skrzypcach (w przeciwieństwie do gitary) – nie masz żadnych progów, musisz właściwy dzwięk trafić „na wyczucie”
Pozdrawiam serdecznie
Alex
-> Alex
ok, wiem juz, ze tak jest, ale nadal nie wiem dlaczego wyzszym w hierarchii poswiecasz wiecej czasu :) powiedzmy, ze zostane przy tym, ze jak rozumiem im wyzej tym bardziej skomplikowane problemy.
co do roli teorii w praktyce to po napisaniu poprzedniego komentarza zajrzalem na tedtalks i widze wystapienie Martina Seligmana (http://www.ted.com/index.php/talks/martin_seligman_on_the_state_of_psychology.html – polecam!), ktore swietnie uzupelnia moja wypowiedz (a raczej stanowi fantastyczny fundament dla mojego komentarza…). w swoich przekonaniach jestem dokladnie na tym wlasnie etapie: 'jesli jestesmy w stanie wykorzystac dostepne srodki, zeby bylo lepiej – zrobmy to!’. jestem pelen podziwu zarowno dla praktykow, ktorzy temu sie wlasnie poswiecaja, jak i dla tych, ktorzy staraja sie uchwycic reguly, ktorymi calosc sie kieruje, przy czym wiecej uwagi poswiecam tym, ktorzy skutecznie praktykuja. dokladnie o tym myslalem piszac, ze to jeszcze nie ten moment, zeby opisac wszystko zgrabnym rownaniem :)
Alex: Bardzo się cieszę. Czekam niecierpliwie.
Pozdrawiam,
A.Benedykt
Rafał
Napisałeś: „ale nadal nie wiem dlaczego wyzszym w hierarchii poswiecasz wiecej czasu ”
gdzie to wyczytałeś? :-) :-) Zobacz jeszcze raz w oryginalnym poście.
Wystąpienie Seligmana obejrzę przy okazji, jutro mam znów dość eksperymentalne, „prototypowe” szkolenie więc czas na sen, bo muszę być w dobrej formie :-)
Pozdrawiam
Alex
Alex:
Przyłączę się do prośby A.Benedykta i Rafał w kwestii „co to ten coaching jest”? Nie chodzi o definicje, tylko co rozumiesz i jaki zestaw działań kryje się pod pojęciem coaching oraz mentoring. Zauważ, że pod swoim zdjęciem wyróżniłeś „Coach” oraz „Life-Mentor”. Chodzi mi o to, gdzie szukać rożnicy między coachem a mentorem. Warto byłoby to wyjaśnić, abyśmy wiedzieli czy rozmawiamy o tym samym… a że trzymam się Twojej rady: lepiej wiedzieć niż domyślać się :)
——
PS: Nadal też trzymam się tego, że nie ważne jak to nazwać to i tak efekty są najważniejsze. Jednak idąc do lekarza oczekuję, że mnie wyleczy. Ty lekarzem nie jesteś, choć uzdrawiasz dusze… a może jesteś? Chodzi o to kogo można nazwać coachem, a kto zadawając tylko pytania samozwańczo zostaje coachem.
Pozdrawiam,
Orest
Orest
Proszę czytaj uważnie moje komentarze zanim do nich się odniesiesz.
Po pierwsze napisałem „O tej istocie należałoby napisać osobny post.” Nie ma tam nic o pisaniu katalogu działań i nic o mentoringu. Generalny wydźwięk całego postu i dyskusji z mojej strony jest „nie jest ważna definicja, lecz rezultaty”. Ciągle zbyt mało klarownie to wyrażam??
Potem piszesz „Ty lekarzem nie jesteś, choć uzdrawiasz dusze” Skąd to wziąłeś?? Kilka wypowiedzi wcześniej opisując moją pracę wyraźnie użyłem metafory tuningowania samochodów Formuły I. Jeśli bardzo chcesz, to czasem jeszcze przypomina ona pracę Mr. Wolf z „Pulp Fiction” :-) ale zdecydowanie nie ma nic wspólnego z uzdrawianiem dusz.
Z pytaniem „Chodzi o to kogo można nazwać coachem, a kto zadawając tylko pytania samozwańczo zostaje coachem.” zwróć się proszą do Internetu jeśli zależy Ci na odpowiedzi. Dla mnie jest to kwestia z typu średniowiecznego „ilu aniołów zmieści się na główce od szpilki” i pozwól, że będę zajmował się praktyczniejszymi zagadnieniami (teraz jestem lekko zniecierpliwiony, widzisz to? :-))
Pozdrawiam i teraz idę dostarczać konkretnych rezultatów klientowi :-)
Alex
Alex:
No tak – niezbyt uważnie przeczytałem Twój komentarz wyżej. „O tej istocie…” odniosłem do czegoś innego. Mój błąd.
Co do kwestii lekarza to odniosłem to do naszej dawnej dyskusji psycholog – coach. Tak po prostu skojarzyłem. „Pulp Fiction” nie oglądałem, lecz domyślam się na czym owe zabiegi polegają.
Pytanie „Chodzi o to kogo można nazwać coachem…” to interesuje mnie, czy moje działania można podpasować pod coaching, czy powinienem wymazać ze swojej strony to określenie. Teraz się złapałem, że z takimi drobnostkami to gdzie indziej powinienem się zwracać.
Od pewnego czasu mam zbyt zadziorny styl wypowiedzi – uwierz, że nie to jest moim celem. Nie chciałem naciskać. Już nie będę.
PS: Dwukrotnie już i po raz trzeci zaznaczę, że najważniejsze są efekty, a nie definicje. I tego też się trzymam.
Słonecznego dnia,
Orest
-> Alex
ok, musialem jakos krzywo spojrzec (pryzmat pomrocznosci jasnej zapewne ;))
-> Orest
ja nie prosilem o definicje, przeciez napisalem doslownie 'ze mnie nie zalezy na jakiejkolwiek definicji’ :) mozliwe, ze niejasno sie wyrazilem, jeszcze raz wiec:
– jestem pelen podziwu zarowno dla tych, ktorzy z sukcesem praktykuja, jak i dla tych, ktorzy tworza teorie opisujace swiat praktykow – bo dzieki takiej wspolpracy teoria jest lepsza (ma solidniejsze podstawy), a praktyka ma szanse przeskakiwac etapy przez ktore nie majac odpowiedniej teorii trzeba by sie mozolnie przedzierac (zrozumienie zjawisk i mozliwosc wirtualnego eksperymentowania)
– uwazam, ze przyjdzie moment, gdy bedzie warto dyskutowac i porzadkowac calosc w sferze teorii, jednak w tej chwili jest na to moim zdaniem za wczesnie, w tej chwili zwycieza we mnie podejscie pragmatyczne i uwazam, ze lepiej zdac sie na zdolnych praktykow
– bez wzgledu na to, czy dysponujemy ustalonymi definicjami pojec, czy nie i tak lepszymi osiagnieciami beda chwalili sie Ci, ktorzy 'czuja temat’, a nie Ci, ktorzy 'sie go wyuczyli’
idac o krok dalej pozwole sobie na mala dygresje.
przypominaja mi sie wyklady z inzynierii oprogramowania, z dwu roznych uczelni. jeden z prowadzacych szafowal pojeciami i musze powiedziec, ze brzmialo to bardzo madrze, jednak bylo jakby to powiedziec… odlegle od rzeczywistosci. drugi opowiadal o systemach z zycia wzietych w tak fantastyczny sposob, ze teoria wydawala sie naturalna kontynuacja wykladu.
dla zainteresowanych programowaniem niech za konkretny przyklad posluzy ksiazka 'Praktyka skutecznego programowania’ Jakuba Chabika, to fantastyczny przyklad jak mozna ciekawie opowiedziec o dobrych praktykach i teorii programowania skomplikowanych systemow informatycznych. podobnie jest z 'Symfonia C++’ Jerzego Grebosza, ktora skupia sie jednak na konkretnym narzedziu i konkretnej metodologii. obie nie sa najmlodsze, wiec zeby nie bylo ze siedze nostalgicznie z nosem w przeszlosci ;) to polece jeszcze 'Sprawne zarządzanie projektami metodą Scrum’ Kena Schwabera. jesli ktos jest zainteresowany skutecznym, nowoczesnym zarzadzaniem projektami informatycznymi w dynamicznym srodowisku i lubi uczyc sie na przykladach – polecam goraco.
@Alex: Interesuje mnie Twój stosunek do odpowiedzialności zawodowej coacha. Doradzając menedżerom wysokiego szczebla z pewnością zawsze działasz zgodnie z najlepszym interesem swoich klientów – tak, jak Ty ten interes rozumiesz.
I tu pojawiają się dwa pytania:
1) Jak rozumiesz odpowiedzialność coacha za chybione decyzje, podjęte na podstawie jego porad, kiedy konsekwencje finansowe znacznie przekraczają honorarium. Błędne decyzje są przecież nieuniknione w praktyce biznesowej.
2) Jaki masz stosunek emocjonalny do sukcesów i porażek swoich klientów? Do firm i do poszczególnych ludzi? Wszak ludzie zmieniają firmy, a firmy zmieniają ludzi.
Orest
Piszesz. „“Pulp Fiction” nie oglądałem, lecz domyślam się na czym owe zabiegi polegają.”
Lepiej się nie domyślaj, sprawdź :-)
Jak masz zadziorny styl komunikowania, to nie dziw się, jak otrzymujesz podobny w odpowiedzi :-)
Rafał
może zamiast „przemycać” tematykę IT w moim poście o coachingu napiszesz jakiś post gościnny na ten temat. ja go chętnie opublikuję i wtedy będzie to dobre miejsce do dalszych dyskusji na temat :-) Moja propozycja jest serio !!
TestTeq
Ad 1)
Moi klienci to ludzie na bardzo wysokim poziomie, którzy podejmują samodzielne decyzje. To co ja mogę zrobić, to pokazać pewne aspekty, podzielić się doświadczeniem, znaleźć ewentualne słabe punkty (szczególnie w ich komunikowaniu), wesprzeć we właściwym „sprzedaniu” pewnych rzeczy. Do tego mogę dołożyć moją cegiełkę w praktycznej realizacji celów zdefiniowanych przez klienta. Jak widzisz jest to rola bardziej służebna, główną postacią jest ktoś inny.
Inne działania to zwiększenie czyjejś skuteczności w różnych dziedzinach, czyli dostarczasz klientowi narządzi, które może on używać według uznania. Jestem więc albo zasobem wiedzy i doświadczenia, albo katalizatorem.
Ostateczna odpowiedzialność zawsze jest po stronie decydenta, który musi sam rozstrzygnąć. Tak to wygląda u mnie, może inni robią to inaczej
Ad 2) Jeśli chodzi o moich klientów, to mam do nich dość szczególny stosunek, o czym nawet zacząłem już pisać post :-)
W dużym skrócie, ponieważ dobieram ich sobie bardzo starannie, to traktuję ich jak przyjaciół i zależy mi na tym, aby odnieśli oni sukces. Dotyczy to zarówno pojedynczych jednostek, jak i całych firm. Więcej o tym w przyszłości
pozdrawiam serdecznie
Alex
Witam wszystkich
Alex, czy
„Potem mamy “specjalistów” od komunikacji, którzy z pamięci wymienią 20 “typów” klienta, czy sporą ilość kolorowych kapeluszy, a nie potrafią umiejętnie zadać pytania otwartego!!”
oznacza, że metody Edwarda de Bono nieskuteczne ?
Kors:
Nie w tym rzecz, czy taka albo inna metoda jest skuteczna, lecz czy trener jest wyznawcą i praktykiem swoich metod, czy tylko aktorem który odgrywa główną rolę „trenera” w monodramie „A teraz was wyszkolę”.
Zdravim moc,
Marcunio
Kors
Jeśli chodzi o Twoje pytanie to powiedzmy to delikatnie w ten sposób:
Pracuję z top managerami naprawdę dużej klasy, mających konkretne osiągnięcia w poważnych firmach. Nie zauważyłem, aby ktokolwiek z nich stosował starą jak świat (według współczesnych kryteriów) metodę sześciu kapeluszy i tym podobne. Wnioski możesz sobie wyciągnąć sam.
Uwaga, to koniec mojej wypowiedzi dla delikatniejszych dusz :-) proszę dalej nie czytać !! :-)
Dla pozostałych: znajomość wielu teoretycznych modeli komunikacji przy jednoczesnym braku umiejętności zastosowania tak podstawowych rzeczy jak pytania otwarte przypomina kochanka znającego na pamięć dziesiątki pozycji z Kamasutry, który ma jednocześnie poważniejsze problemy z erekcją. A świat nagradza nas za rezultaty, a nie wyobrażenia o nich.
Jeśli komuś ta powyższa metafora jest zbyt mocna, to lojalnie uprzedzałem :-)
Pozdrawiam serdecznie
Alex
Pozwolę sobie dodać jeszcze parę groszy do tej skarbonki. Z mojego skromnego doświadczenia wynika, że fascynacja metodą jest albo żadna, albo krótkotrwała. I tu pojawia się pewne wyzwanie – skoro trening nie polega na „sprzedawaniu modelu”, które zazwyczaj przybiera formę referowania (bądź warsztatowego wbijania do głowy) procedury wyczytanej z książki lub zasłyszanej od kogoś, to czym powinien być? Moim zdaniem wypracowaniem skutecznych rozwiązań realnych problemów. I jeśli takie, bądź inne narzędzie się do tego nadaje to świetnie – tak czy inaczej wymaga ono liftingu, który trudno wykonać bez pomocy „trenowanych”, bo to oni wiedzą jakie śrubki będą nim dokręcać. Czasami trener jest po prostu gościem, który kopnie mechanika w tyłek i zadba o to, żeby przyjrzał się krytycznie swojej skrzynce z narzędziami. Jasne – musi umieć odróżnić śrubokręt od młotka, ale wciskanie starego młotka w nowych barwach, w błyszczącym etui dodaje równa się cięższej skrzynce ze sprzętem, którą nada pokrywa gruba warstwa kurzu.
Pozdrawiam,
JZ
Dziękuję wszystkim za odpowiedź, prawdę mówiąc nie udało mi się tej metody zbyt długo stosować – może ze względu na zbyt wysoki stopień skomplikowania jak na potrzeby wagi moich problemów (i ilości czasu jakie mogłem poświęcić na podjęcie decyzji ;) )
Pozdrawiam
Kors
Kors
To jest jedna z takich akademickich metod: dobrze brzmi, można z tego zrobić i sprzedać ładne szkolenie – w praktyce dość bezużyteczna, co zresztą sam stwierdziłeś.
Pozdrawiam
Alex
-> Alex
tytulem wyjasnienia: staram sie pisac o tym co uwazam za dobre praktyki, pokazac szersze spojrzenie, zasugerowac ciekawsze niz standardowe podejscie do tematu. przejrzalem kilka swoich komentarzy i faktycznie czesto przewijaja sie tam tematy z mojej branzy. to proste, dzieje sie tak dlatego, ze choc z niejednego pieca chleb jadlem to to wlasnie jest najblizsza mi dziedzina. moglbym oczywiscie przywolywac inne, ale po prostu trudniej byloby mi podawac aktualne przyklady.
co do propozycji: dziekuje bardzo, doceniam wywolanie do tablicy ;) i obiecuje skorzystac! :)