Kilka postów wcześniej mówiłem o reakcji graczy zespołu Portugalii na strzelenie przez jednego z ich obrońców samobójczej bramki w małym finale Mistrzostw. W komentarzach wywiązała się interesująca dyskusja, która zmotywowała mnie do jasnego i otwartego przedstawienia mojego podejścia do tego zagadnienia. Oto ono:
Jeżli akurat jesteś w trakcie jakiejkolwiek „gry” do której potrzebujesz całego zespołu, to mimo popełnienia przez kogoś błędu przede wszystkim grajcie dalej!!
Nie obwiniaj „winowajcy”, nie rób awantur, nie pozwól, aby on zaczął się obwiniać, czy rozpaczać – grajcie dalej!!
Tak było na tamtym meczu, o którym pisałem. Tak jest też, kiedy np. w trakcie koncertu orkiestry ktoś zagra niewłaściwy dźwięk. Możecie sobie wyobrazić, co byłoby, gdyby dyrygent zareagował zarzutami, albo delikwent próbował zagrać tą nute jeszcze raz???. Podobnie ma się rzecz w wielu innych sytuacjach, kiedy przede wszystkim sprawa musi pójść dalej.
Pamiętam jak kiedyś w dość ruchliwym kanale na Intracoastal Waterway moja ówczesna kobieca załoga wrzuciła do wody linę, która owinąwszy się w śrubę błyskawicznie pozbawiła 3,5 tonową łódkę napędu a co za tym idzie i możliwości sterowania. Po pierwszej myśli „O shit!!” nie pozwoliłem „sprawczyni” tłumaczyć się i przepraszać, lecz natychmiast pokierowałem do postawienia jakiegokolwiek żagla, co po paru dziwnych manewrach chwilowo uratowało sytuację. W przeciwnym wypadku sprawa mogłaby skończyć się kolizją z kimś większym i szybszym, czego za wszelką cenę należało uniknąć.
Piszę o tym, bo często w życiu jesteśmy w podobnej sytuacji i wielu ludzi reaguje niewłaściwie (kiedyś widziałem jak na prezentacji jeden z prezentujących zrobił drobny błąd, którego pewnie nikt by nie zauważył, gdyby jego partner nie wtrącił się i nie zaczął go poprawiać :-)).
W takich sytuacjach zalecam punkt pierwszy z amerykańskiego podręcznika dla pilotów: „in any emergency in the air, first of all, fly the plane”
Ok, a co robić i jak reagować na błędy podwładnych po „wylądowaniu”?
Osobiście rozróżniam dwa przypadki:
- błąd został popełniony przy próbie zrobienia czegoś nowego, zastosowania nowej, potencjalnie lepszej metody, gdzie była realna szansa powodzenia i spodziewany rezultat uzasadniał podjęcie ryzyka (w języku rachunku prawdopodobieństwa powiedzielibyśmy o dużej wartości oczekiwanej, bądź tzw. nadziei matematycznej :-)). W takim przypadku skłonny jestem zaksięgować straty jako koszt zdobycia doświadczenia i mówię delikwentowi „wyciągnij wnioski i próbuj dalej”
- błąd był rezultatem niedbalstwa, niechlujstwa, niekompetencji, bylejakości i tym podobnych czynników. Tutaj wyznaję zasadą „zero tolerancji”, bo inaczej będę wzmacniał u podwładnego niepożądane zachowanie. Oczywiście jest rzeczą konieczną uprzedzenie pracowników o takim podejściu do tego rodzaju błędów, bo niestety nie jest ono w Polsce zbyt rozpowszechnione i w wielu firmach istnieje tolerancja dla bylejakości. Przykładów z życia codziennego nie muszę Wam chyba przytaczać.
Myślę, że ten prosty post odpowiedział na kwestie, które poruszaliście w korespondencji ze mną. Jeśli któraś z nich pozostała otwarta , to jak zwykle zapraszam do rozmowy w komentarzach.
Witam
W całości popieram , to co zostało zawarte w tym poscie.
Jeśli ktoś chciał coś zrobić dobrze i mu to nie wyszło, jedyne co można, to poprosić go o wyciągnięcie wniosków z porażki.
Moim zdaniem najbardziej karygodne jest jeśli sprawa została zawalona, „bo się nie chciało”.
Ja osobiście uwielbiam pracować i przebywać z ludzmi, którym „chce się” coś zrobić, osiągnąć.
pozdrawiam
Ostatnio oglądałem program „Hell’s Kitchen” i tam szefowie kuchni obrażali swoich kucharzy, wytykali błędy, krytykowali i dawało to efekty. Nawet wielokrotnie ktoś podkreślał, że ich uwagi dobrze mobilizują załogę.
Rzecz działa się w USA.
Gdzie leży prawda?
soomal
Kto jeszcze wierzy w to, co ogląda w telewizji?? :-)
Ja w mojej pracy jako konsultant naoglądałem się dość rezultatów takiego sposobu „motywacji”. Nie rób tego, dopóki stoisz nad ludźmi z batem, to będą ewentualnie robić to co żądasz (jeśli są to proste prace), ale spróbuj się odwrócić :-)
ja także zgadzam się z Tobą Alex.
Sam pracowałem ostatnio nad projektem, który był bardzo ryzykowny i można było wiele stracić, pomimo zaangażowania ludzi.
I tak się w rzeczywistości stało, duże straty finansowe, ale jednocześnie duże zyski w doświadczeniu, które zaowocują w przyszłości, dlatego należy chyba wpisać to w koszty doświadczenia (każdy zaangażował się jak tylko mógł).
Ja osobiście po kilkukrotnym „strachu przed ryzykiem”, kieruje się zasadą – „ryzykuj przeważnie to się opłaci – jeśli nie teraz to w przyszłości, pomimo początkowych strat”.
Jednocześnie możemy w ten sposób poznać „słabe ogniwa” – i je pokonać lub się ich pozbyć.
Mateusz
Ryzykować rzeczywiście warto, aczkolwiek ja prawie zawsze robie sobie wcześniej ten rachunek wartości oczekiwanej. Unikam też podejmowania ryzyka (niezależnie od wartości oczekiwanej), które mogłoby mnie zabić (dosłownie, bądź ekonomicznie). Jest w życiu tyle różnorakich sposobności, że nie ma potrzeby tego robić
tak, tylko przeważnie oczekiwania co do zysku są przeważnie zawyżone (zbyt optymistycznie patrzymy na nasz interes, szczególnie na samym początku).
nie sądzisz Alex, że błędy popełniane przez pracowników wynikają przede wszystkim z ich niechlujstwa, braku przygotowania?
jak uzasadnisz tę straconą bramkę przez Portugalczyka – wynikała z ryzyka na wyższą wartość oczekiwaną?
Mateusz
piszesz: „nie sądzisz Alex, że błędy popełniane przez pracowników wynikają przede wszystkim z ich niechlujstwa, braku przygotowania?”
Niestety w wielu wypadkach chyba masz rację, choć winni są tutaj managerowie (błędy zaczynają się przy rekrutacji i ciągną dalej w codziennych interakcjach). O tym napiszę odrębny post.
Jeśli chodzi o tego Portugalczyka, to starał się on wybić na róg piłkę, która z jego punktu widzenia mogła iść na prawe skrzydło do jakiegoś napastnika Niemiec, co mogło oznaczać pewną bramkę. Ja tez poklepałbym go po ramieniu i powiedział „nie przejmuj się”
W ocenie wartości oczekiwanej nie musimy działać z matematyczną precyzją, wystarczy jeśli widzimy, że między ryzykiem a potencjalnym zyskiem nie ma dużej dysproporcji na niekorzyść tego drugiego.
Ryzyko zawodowe- nigdy nie jest pewne, czy nawet najdoskonalszy profesjonalista nie popełni jakiegoś głupiego błędu
– żeby trzymac się piłki; przecież bramkarz nie ma szans obronić prawidłowego rzutu karnego- tylko wykonujący często mylą się, nie wytrzymują napięcia- mimo, że są gwiazdami.
Człowiek to nie robot i ryzyko błedu swojego, czy pracowników trzeba mieć wkalkulowane w koszty…
Czasem dla rozwoju podejmuje się ryzyko, które może położyć/zachwiać całą firmą- ostra konkurencja wręcz to często wymusza.
Ja to nazywam; „na wojnie straty muszą być”- nie mylić z mięsem armatnim ;-) czyli ludzmi z góry skazanami na straty w imię wyższych lub nie, celów stawianycg przez przełożonych…
To czy poważnie czy bezmyślnie pracownik wykonuje swoje obowiązki jest wynikiem tego, jak go wyselekcjonowaliśmy i jak mu kazaliśmy wykonywać pracę i jak go nadzorujemy.
Właśnie się ewakuuję bo mamy w Berlinie 36 C :-) więc odpiszę później.
Na razie, w kontekście analizy ryzyka i spodziewanych efektów polecam świeżutki post Setha Godina
http://sethgodin.typepad.com/seths_blog/2006/07/careful_conside.html
swietne spostrzezenie (tekst Setha)! zamiast 'nie robmy tego bo moze sie zdarzyc [tu miejsce na scenariusze]’, otrzymujemy 'mozemy to zrobic, przygotujmy sie jedynie na poradzenie sobie z [te same scenariusze :)]’. uh, morale skacze w gore o kilka poziomow, podoba mi sie! :)
tylko trudno Bartku nadzorować pracowników, ich każdy krok – ja dziękuje. Wydaje mi się, że nie można komuś z góry nakreślić sposobu wykonania zadania – lepiej chyba dać mu wolną rękę.
Najlepsza jest oczywiście dobra selekcja i taki pracownik za którym nie trzeba :chodzić:, tylko będzie na tyle elastyczny, samodzielny i nie oglądający się za siebie – o takich jednak trudno.
Alex, ja także odczuwam berlińskie gorączki :), mam na szczęście okno od północy i ostatnio zaopatrzyłem się w wentylatorek – polecam.
RM
To jest bardzo skuteczne podejście. Ja też staram się wyobrazić sobie tzw. Worst Case Scenario i jeśli mogę sobie z nim poradzić, to mam mniejszy problem z wypróbowaniem czegoś nowego. Jak byłem znacznie młodszy i bardzo zahamowany, to taka metoda bardzo pomogla mi zmienić moje podejście do kobiet :-) Zdumiewające jak wiele da się zrobić :-)
Mareusz
piszesz:” o takich jednak trudno”. Zgadza się, tym bardziej się dziwę, kiedy w wielu zespołach takie perełki są niezauważane i marnowane.
Jeśli chodzi o temperatury, to moje okna wychodzą na park, a wentylator działa na pełnym gazie. Jak w przyszłym roku będzie taka temperatura, to chyba wstawię sobie do mieszkania klimatyzację. Dziś pomogły 2 seanse w klimatyzowanych IMAX-ach i dłuuuugi obiad w takiejż restauracji. Jutro ta fala goraca powinna być w Polsce, polecam takie podejście.
ja także w życiu kieruje się zasadą „jaki jest Twój Plan B? – nie masz to wymyśl” – gorąco polecam.
jeśli jest to możliwe to warto zaopatrzyć się w Plan C, D. Wystarczy ustalić jedynie priorytet i jesteśmy przygotowani na porażkę pierwszego, ale jednocześnie łagodne przejście do następnego, bez stresu – lub z jego mniejszą intensywnością. Czasami może się okazać, że tak w rzeczywistości to pozostałe opcje mogą okazać się jeszcze korzystniejsze od pierwotnej.
Mateusz
Plan „B” to bardzo dobra sprawa a jednocześnie dla niektórych niezwykle drażliwy temat :-) Wielu młodych ludzi z rodziną i kupą kredytów na karku reaguje na pytanie o plan B dość agresywnie. Wczoraj byłem na kolacji z moim doradcą z Deutsche Bank i też dyskutowaliśmy ten temat, bo nie jest to tylko polska specjalność. Sprawa warta jest też osobnego postu, tylko poczekajmy aż temperatury spadną poniżej 25 C :-)
plan 'b’ – jak najbardziej, ale nie sadze, ze by kolejne wnosily cos znaczacego. moze przy wielkich przedsiewzieciach? ale generalnie wydaje mi sie, ze dynamika jest wazniejsza od idealnych rozwiazan i oprocz patrzenia w przyszlosc (przez okulary WtWTCH :)) trzeba tez brac pod uwage czas i koszty dzialania (tak, zeby sie nie okazalo, ze mamy swietne plany, ale nasze okno czasowe wlasnie zostalo zamkniete przez konkurencje). heh :) czyzbysmy mieli kolejny temat?.. :)))
i jeszcze cos przyszlo mi do glowy: czasem dzieje sie tak, ze nie dysponujemy odpowiednimi srodkami i musimy dzialac bez planow awaryjnych, analizy WtWTCH tez trzeba zostawic w spokoju, musimy po prostu ryzykowac (to oczywiscie zalezy od charakteru: jeden skoczy, inny sie nie odwazy i bedzie tesknym wzrokiem wypatrywal kolejnej okazji). przykladem niech bedzie rezygnacja ze studiow gdy ledwo wiazemy koniec z koncem: ryzyko w naszym zachodnim swiecie ogromne, ale profity jakie mozna uzyskac z pieciu lat pracy (w tym czasie zdobywania doswiadczenia i samoksztalcenia) – ogromne. heh, ja bym sie nie odwazyl :) lub lzejsza sytuacja :) z boiska, gdy przegrywamy, mecz zbliza sie do konca, a musimy podjac ryzyko wprowadzenia napastnikow i oslabienia obrony. decyzja, zaciskamy zeby i przed siebie :)
heh, powyzszy akapit pokazuje, mysle, jak wzgledne sa takie 'zlote rozwiazania’. co oczywiscie nie umniejsza ich wartosci. a moze inaczej: ze narzedzia nie sa uniwersalne, ze do roznych zadan nalezy wykorzystywac rozne narzedzia? i dlatego warto zadbac, aby podreczna walizeczka byla mozliwie najbardziej wypelniona rozmaitymi przyrzadami? :)
rm:
Przykłady, które podałeś ze studiami i z boiska, to moim zdaniem właśnie takie plany B, wymuszone sytuacją.
RM
Masz rację z tym, aby walizeczka była możliwie najbardziej wypełniona przyrządami. Jest rzeczą znaną, ze z 2 systemów ten ma przewagę, który ma większy repertuar możliwych reakcji na zmiany w otoczeniu.
Z drugiej strony, jeśli musimy działać bez planów awaryjnych, to jest to dla mnie raczej symptom złego planowania wcześniej.
Nawet w tak banalnej sytuacji, jak żeglowanie turystyczne po morzu odpowiedzialny skipper zawsze ma pojęcie, co zrobi w wypadku różnych komplikacji. Takie podejście przydaje się też w życiu, zwłaszcza w istotniejszych sprawach. I jak masz troche wprawy, to nie wymaga to nawet specjalnego zachodu, po prostu potrzeba trochę innego podejścia.
ja nawet nie jestem w stanie jak często okazał się mój plan B deską ostatniego ratunku, a odpowiednia realizacja nie dopuściała do braku realizacji moich planów. Nawet ostatnio wykorzystałem swój as z rękawa / ja nazywam to zagrywką „szach mat”, niby dla otoczenia jesteśmy przegrani, a tu posunięcie godne mistrza – jest to wspaniałe uczucie:)
to właśnie wtedy unikamy zgarnięcia przez konkurencje naszej puli i to pozwala nam na oszczędzenie czasu na szukanie wyjścia, wcześniejsze przygotowanie, które nie daje łatwego pola do popisu konkurencji, nigdy wymyślenie alternatywy nie zostanie przypisane do „straconego czasu”, lecz potrafi zaoszczędzić sporo nerów.
Mateusz
Ze mną bywało dokładnie tak samo, z jedną tylko różnicą: co to jest „konkurencja”? :-) Możesz ( jest to bardzo wygodna pozycja) zrobić tak, że inne osoby, bądź firmy najwyżej usiłują zrobić coś podobnego jak Ty, względnie twierdzą że coś takiego robią, co potem wychodzi w przysłowiowym praniu :-)
No ale to znowu jest temat na odrębny post
tak jak napisałeś, odrobina wprawy pozwala w szybki sposób otrzymać alternatywę, a obecny łatwy dostęp do internetu, książek, świetnych artykułów, aż prośi się o wykorzystanie ich.
Konkurencja dla mnie, to wszystko, co łączy się z niemożliwością realizacji moich planów i założeń, nie chodzi tutaj o dochodzenie do celu „po trupach”, nigdy nie kierowałem się taką zasadą, jedynie umiejętne wykorzystanie danych okazji – szczególnie działanie w całkowitej niewiedzy otoczenia i szybkie posunięcia, które są na tyle niezauważalne, że powodują, że tak w zasadzie każdy myśli, że jest na przodzie jednak jest od długiego czasu w tyle.
Trudno także cokolwiek osiągnąć bez szczęścia – jednak życie nauczyło mnie, że szczęście wybiera zaradnych nie bezradnych.
Kto z Was oglądał fim „Heist” („Skok”) z G.Hackmanem. W jednej ze scen przyjaciółka głownego bohatera w świetny sposób opisała jego życiowe podejście ” Ty nawet butów nie zawiązujsz bez planu B” :-)
pozdrawiam
Mateusz
Chyba rzeczywiście napiszę post o tej konkurencji :-)
Szczęście to, jak ktoś kiedyś powiedział, sytuacja w której sposobność spotyka się z przygotowaniem. Problem większości ludzi polega na tym, że dzięki swoim wyborom życiowym nie są przygotowani na to, aby nadarzającą siŁ sposobność dostrzec, nie mówiąc już o skorzystaniu z niej.
Ewa
To rzeczywiście niezły film :-)
Teraz ide pospacerować wzdłuż Szprewy, napić sie kawki pod Bramą, wrócę do tematu za kilka godzin.
Miłego przedpołudnia
Alex