Dziś zapraszam do kolejnego postu gościnnego napisanego przez Rafała. Ze względu na jego sytuację w pracy Rafał nie chce na razie publikować swojego nazwiska. Na dole postu znajdziecie wersję audio, gdzie post czyta jego Autor.
Zapraszam do lektury i dyskusji w komentarzach
________________________________________________________________
Czasem zdarza się, że firma, do której trafiliśmy, lub w której chcemy pracować, nie jest najlepszym miejscem do życia i rozwoju. Jest to bowiem firma galernicza, która nas wykorzysta, wyciśnie jak cytrynę i zepchnie do lejka.
No i co z tego, może ktoś powiedzieć. Przecież to tylko praca. Oprócz niej są jeszcze przyjaciele, rodzina i znajomi. Człowiek ma też jakieś hobby, czymś się interesuje. Praca, to nie całe życie. Jednak uwierzcie, że szalenie ciężko się obronić przez czymś, co wpływa na Was przez cały dzień, co absorbuje cały Wasz wysiłek i od czego zależy Wasz byt. Zilustruję to rysunkiem:
Najpierw widzimy człowieka, z całym jego bogactwem talentów, umiejętności, marzeń, pasji i planów. Jednak firma wcale nie potrzebuje kogoś takiego. Jej wystarczają jedynie pewne kwalifikacje posiadane przez pracownika. Całą resztę pomija, albo w skrajnym przypadku, upośledza i niszczy. Im bardziej nieprzyjazna dla człowieka, sztywna i formalna jest firma, w tym ciaśniejsze pudełko próbuje nas wtłoczyć. W efekcie mamy potem bezwolnych ludzi-robotów i ludzi-zombi.
Sam osobiście kiedyś też coś takiego przeżyłem. Na całe lata ugrzęzłem w korporacji wyciskającej ze mnie życie. I co gorsza, zacząłem też chłonąć jej atmosferę. Stałem się nieprzyjemny dla swoich bliskich, oschły i bezkompromisowy. Po prostu nie dało się ze mną wytrzymać.
Teraz ciężko pracuję, aby odzyskać swoje utracone „ja”. Aby przestać być wreszcie zgorzkniałym pracownikiem korporacji. Aby znów stać się takim człowiekiem, jakim byłem kiedyś; wesołym, sympatycznym i życzliwym.
Co zatem robić, aby nie dać się stłamsić? Jak zorientować się w porę, że w danej firmie staniemy się niewolnikami albo zombie? Na szczęście istnieją pewne znaki, pewne sygnały ostrzegawcze, których nie powinniśmy zlekceważyć:
1. Stosunek przełożonych do podwładnych.
To chyba najistotniejsza kwestia. Pokaże nam jasno, czy jesteśmy dla firmy ważni, czy też będziemy traktowani jak łatwe do zastąpienia mięso armatnie. Należy zatem zwracać uwagę na:
- Niedotrzymywanie obietnic.
W moim przypadku, podczas rozmowy rekrutacyjnej obiecywano mi złote góry. Mówiono o miesięcznych premiach za wykonanie budżetu, o rocznych premiach za wynik, o nagrodach dla pracownika miesiąca, pracownika roku, pracownika działu. Aż się pogubiłem w tych wszystkich premiach i bonusach. A opowiadano o tym tak sugestywnie, że niemal już widziałem siebie obsypanego tą górą pieniędzy.
W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Budżet do wykonania został tak niebotycznie wyśrubowany, że o żadnych premiach miesięcznych czy rocznych nie było w ogóle mowy, a pracownikiem działu zwykle zostawał znajomy szefa. W ciągu wszystkich lat mojej pracy dla korporacji tylko raz, i to chyba przez przypadek, dostałem jedną z tych obiecywanych mi na samym początku premii. - Niedocenianie starań
Na początku byłem przekonany, że kiedy zrobię coś specjalnego, coś ponad mój standardowy zakres obowiązków, to zostanę dostrzeżony i zasłużę sobie na pochwałę, podwyżkę, a możne nawet i awans.
Nic z tego. Firma wymaga od swoich pracowników ściśle określonych działań i absolutnie nic ponadto. Kiedy, dzięki mojemu niestandardowemu działaniu firma zaoszczędziła co najmniej kilkanaście tysięcy złotych – dostałem za to 50 zł premii. Pięćdziesiąt złotych! Myślałem, że to jakiś żart. Rozgoryczony poszedłem porozmawiać o tym ze swoim przełożonym. Na to on wyciągnął regulamin wynagradzania i zaczął mi opowiadać o jakiś punktach premiowych, które ma do dyspozycji. Tyle a tyle punktów za nie spóźnianie się pracownika do pracy, tyle a tyle za jego właściwy ubiór, tyle a tyle za coś innego. To znaczy, że za punktualne przychodzenie do pracy dostałem dokładnie tyle samo pieniędzy, co za swoje, tak korzystne dla firmy działanie. Nie muszę chyba dodawać, że od razu odechciało mi się już jakichkolwiek dalszych, niestandardowych działań. I zapewne o to chodziło. - Karanie zamiast nagradzania.
Wcześniej myślałem, że kary finansowe czy dyscyplinarne są jakąś ostatecznością, którą stosuje się tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę da plamę.
Jakiż byłem naiwny! Okazało się, że w mojej firmie kary są normą. Kiedy na przykład próbowałem pomóc koledze z innego działu tworząc w Excelu arkusz, który by usprawnił jego pracę – zostałem ukarany naganą za wykonywanie czynności pozasłużbowych w czasie pracy.
Co więcej, okazało się, że ilość pieniędzy do podziału miesięcznie pomiędzy pracowników moje działu jest stała. Żeby więc dać więcej jednemu, trzeba zabrać komuś innemu. Jak to zrobić, aby premię dostał zawsze znajomy szefa? Bardzo prosto. Wystarczy, aby ilość zadań i obowiązków do wykonania przekraczała możliwości czasowe i fizyczne pracownika. Wtedy to już szef zadecyduje, w czyim przypadku przymknąć oko, a w czyim nie.
2. Spychologia.
Ciągle w pracy słyszałem: „To nie moja sprawa”, „Zwróć się z tym do kogoś innego”, „My się już tym nie zajmujemy”. I za każdym razem czułem bezsilną złość.
Tak często na przykład byłem ciekaw, jak zakończyły się sprawy, które rozpocząłem. Ale nigdy się tego nie dowiedziałem, bo na pewnym etapie przechodziły do innych działów. Na moje pytania słyszałem zawsze od szefa: „Czemu się tym interesujesz? Przecież swoje zrobiłeś. Teraz to już nie nasza sprawa”. A mnie po prostu, po ludzku, interesowały efekty zapoczątkowanych przez siebie działań. Niestety, miałem tylko robić swoje, jak jakiś robot.
Innym przykładem spychologii było zrzucanie każdego problemu technicznego na dział IT. Komputer się zawiesił? Trzeba powiadomić IT. Telefon nie działa? Powiadomić IT! A ten cały dział IT to był tylko jeden, zarobiony po uszy informatyk. Nic więc dziwnego, że biedaczek do późnej nocy nie wychodził ze swojego pokoju, a jeśli już wyszedł, to przemykał szybko pod ścianami jak jakaś przerażona mysz. Ofiara spychologii.
3. Brak szkoleń.
Jednym z bardziej widocznych sygnałów, że firma traktuje swoich pracowników jak łatwo wymienialne trybiki w korporacyjnej maszynerii, jest brak szkoleń. To jasny i czytelny sygnał, że firma nie widzi powodu, żeby inwestować w ludzi.
Zawsze mi się wydawało, że firmie powinno zależeć na posiadaniu kompetentnych pracowników. Skoro, na przykład, mamy do czynienia z obcokrajowcami, powinniśmy znać języki obce.
Próbowałem kiedyś namówić moich przełożonych na zorganizowanie kursu języka angielskiego dla pracowników. Odpowiedź była prosta: „Niech każdy się uczy samemu, we własnym zakresie. Jeśli uważasz, że znajomość tego języka jest Ci niezbędna do pracy, to dziwi mnie, że jeszcze go do tej pory nie opanowałeś. Będę musiał wsiąść to pod uwagę podczas wypełniania Twojej oceny rocznej.”
4. Destrukcyjny formalizm.
Sympatyczna, luźna atmosfera w pracy może zrekompensować wiele braków firmy. Kiedy ludzie się do siebie uśmiechają, żartują, wspólnie po pracy idą na piwo albo zapraszają się na grilla, to w pracy panują między nimi koleżeńskie stosunki i wzajemnie się wspierają. Zupełnie inaczej jest w sztywnej, sformalizowanej strukturze, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą jedynie na tematy zawodowe, a i tak odzywają się do siebie tylko wtedy, kiedy muszą.
Pracowałem kiedyś, na szczęście tylko przez dwa dni, w firmie w której ludzie w ogóle się do siebie nie odzywali. Siedzieli tylko przed swoimi komputerami i klikali na potęgę. Okazało się, że mają tam zainstalowany jakiś program zarządzający ich pracą. Na przykład po każdej rozmowie telefonicznej musieli sporządzać z niej notatkę służbową. Nie mogli też po prostu zwrócić się do siedzącego obok kolegi i przekazać mu czegoś ustnie, bo nie byłoby wtedy śladu w systemie, pisali więc do siebie całe elaboraty, choć siedzieli w odległości pół metra.
Co gorsza, ten system tak spowalniał pracę komputera, że kiedy musiałem coś zaprojektować w programie graficznym, to go po prostu wyłączałem. A potem okazywało się, że mój średni czas odpowiedzi na maile od prezesa, to cztery godziny :-)
5. Dziwne oszczędności.
Nawet najlepsza płaca, świetna atmosfera w pracy i super-szef na nic, gdy firma przeżywa kłopoty finansowe. Bo to znaczy, że wkrótce zaczną się obniżki wynagrodzeń, redukcje etatów, szef zacznie na wszystkich warczeć, zespół się rozpadnie, a atmosfera w pracy siądzie na dobre.
W dwóch firmach, w których pracowałem, a które zaczęły przeżywać problemy finansowe, wystąpiło to samo zjawisko. Mianowicie, mimo pojawiających się kłopotów z płynnością, projekty pochłaniające grube miliony szły pełną parą, natomiast zaczęto strasznie oszczędzać na drobiazgach, typu spinacze do papieru.
Autentycznie! Zaczęto nam je reglamentować. Każdemu miesięcznie wydawano jedną paczkę spinaczy. Jaki był sens tych oszczędności? Do dzisiaj nie wiem. Jednak wkrótce potem zaczęły się zwolnienia grupowe.
Kiedy zatem w pomieszczeniu dla personelu zacznie nagle brakować cukru, herbata Lipton przemieni się w Sagę, a papier toaletowy zrobi szary i drapiący w pupę – to pewny znak nadchodzących kłopotów :-)
To tyle moich doświadczeń, którymi mogę się z Wami podzielić. Wszystkie, opisane powyżej sygnały ostrzegawcze widziałem i boleśnie, na własnej skórze, przekonałem się do czego prowadzi ich lekceważenie. Stąd moja prośba. Jeśli znacie jakieś inne znaki czy symptomy, opiszcie je, proszę. Stwórzmy razem katalog sygnałów ostrzegawczych, aby przynajmniej czytelnicy tego bloga nie dali się już nabierać na piękne słówka i aby potrafili wybierać mądrze.
W końcu praca to przecież niemal nasz drugi dom. Warto zatem zadbać, aby czuć się w niej, jak w domu..
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową postu czytaną przez Rafała (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
____________________________________________________
O mnie:
Mam 40 lat, żonę i dwójkę dzieci.
Zawodowo utknąłem w ślepym zaułku i chciałbym jak najszybciej zapomnieć o pracy, którą od sześciu lat wykonuję. Moim marzeniem jest zarabiać na życie pisaniem.
Rafał
Od Alexa: Personalia Rafała są mi oczywiście znane, niemniej ze względu na jego szczególną sytuację i popularność tego blogu postanowiliśmy i ten post opublikować tylko pod jego imieniem. Jestem przekonany, że w przyszłości nie będzie już takiej konieczności
Fajnie Rafał się czytało twój tekst. Dzięki :)
Sygnały ostrzegawcze są bardzo trafne, ale czy istnieje jakaś firma, w której się ich nie znajdzie?
Jeszcze raz wraca temat poduszki finansowej by nie być uzależnionym zombi http://alexba.eu/2006-12-01/tematy-rozne/bezpieczenstwo-finansowe/
wtedy również wyostrza się wzrok i widzi się więcej sygnałów ostrzegawczych np podpytywanie co wlasciwie robisz – plynne przejecie obowiazkow na samym koncu przed zwolnieniem zużytej cytryny
mnie osobiście ciekawiły wszelkie tzw wigilie pracownicze i wyjazdy integracyjne gdzie szefostwo raczej mało drinkowalo, wiecej sluchalo i patrzylo na zegarki
najciekawsze, ze na poczatku jestesmy podobni: „widzimy człowieka, z całym jego bogactwem talentów, umiejętności, marzeń, pasji i planów…” i … właśnie sami dobrowolnie je porzucamy w imię właściwie czego?
ale jest tez optymistyczniejsza strona życia po korporacji:
http://alexba.eu/2010-03-04/goscinne-posty/pozegnanie-z-korporacja
pozdrawiam
Witek
Hej Rafał.
Skoro chcesz zarabiać pisaniem, to może warto pomyśleć o założeniu bloga, na którym będziesz… pisał? :)
Przetrenujesz swój warsztat, zobaczysz czy jesteś w stanie przyciągnąć odpowiednio dużą grupę czytelników etc. A dodatkowo wypromujesz także i swoją osobę.
Co Ty na to?
Smutna historia, ale jakże boleśnie prawdziwa. W sam raz na niedzielny poranek :)
Ja mam jeszcze jeden sygnał ostrzegawczy, który można już przed podjęciem pracy zauważyć.
Jeżeli stanowiska kierownicze i dyrektorskie obejmują ludzie nie ze względu na swoje kompetencje, doświadczenie czy inne umiejętności, ale pracownicy siedzący w firmie „od początku świata”, nie znający otoczenia poza daną korporacją ani specyfiki pracy w innych firmach – czyli typ BMW (bierny, mierny ale wierny) – to nie jest to firma dla Ciebie. A jeszcze gorzej, jak taka osoba zostanie Twoim szefem.
Rafał,
dzięki za post. Pozwala skonfrontować własne codzienne spostrzeżenia z ważnym doświadczeniem drugiej osoby i zmusza do mniej „tolerancyjnego” podchodzenia do wielu przejawów „gotowania”. Pomaga w zaprzestaniu procesu samooszukiwania się i „od-naiwnia”, a tym samym daje być może więcej czasu na przygotowanie wariantu B. :-)
Ja ze swoich rożnych doświadczeń wielu lat mogę jeszcze dodać do Twojej listy:
– jeśli jedynym stosowanym „narzędziem motywacji” jest „ to was nie zwolnimy”, „to nie zlikwidujemy działu”.
– gdy cenne i ważne osoby z punktu widzenia sprawnego działania organizacji odchodzą z własnej woli jedna po drugiej czyli np. 60 osób w kadrze kierowniczej i wyżej rocznie odchodzi 20% , a jedynym komentarzem Zarządu do tego jest „nie ma ludzi niezastąpionych”
– gdy jedyną reakcją na rozmowę pracownika dotyczącą podniesienia wynagrodzenia jest: „nie ma pieniędzy, jak Ci nie pasuje to zawsze możesz zmienić pracę na lepiej płatną/ odejść”
– jeśli dokonywane są zmiany o poważnej skali, a nawet kadry kierowniczej nie informuje się o celu tych zmian i kierunku, zakresie docelowym, zatem ludzie chodzą po korytarzach z przestrachem plotkując i snując domysły
– gdy w ludziach narasta strach przed utratą pracy – ten strach jest zaraźliwy i „każe trzymać stołeczek” za każdą cenę
– jeśli likwidowane są dotychczas stałe premie i dodatki
To wszystko jednak tak naprawdę mieści się w głównych punktach, które przedstawiłeś.. :-)
Artur,
Pewnie są i takie, gdzie stopień nasilenia tych „objawów” jest mały, czyli – zdarzają się, a są takie, gdzie jest to stałe i w dużym stopniu. I pewnie są też firmy zdrowe :-)
Ważne jest według mnie, by nie podchodzić do tego co napisał Rafał, ze : „Takie jest życie i trzeba się z tym zgodzić i jakoś w tym sobie radzić”.
Pozdrawiam, Ewa
Marcin
Dziękuję za pomysł, ale nie skorzystam. Myślę, że nie wystarczy sama umiejętność pisania. Przede wszystkim trzeba mieć coś ciekawego i wartościowego ludziom do powiedzenia.
Krzysztof
Doskonałe spostrzeżenie! BMW – bierny, mierny ale wierny :-)
Rzeczywiście, ilekroć miałem na sobą szefa BMW – źle się to dla mnie kończyło. Taki człowiek boi się, żeby nikt przy nim zanadto „nie urósł”, żeby nikt nie zagroził jego pozycji. Dlatego też zazdrośnie strzeże zawodowych „sekretów” i na każdym kroku umniejsza swoich pracowników, a ich dokonania przypisuje albo sobie albo kolektywnemu „działowi”, któremu kieruje, czyli de facto, również sobie.
Ciężko jest mieć nad sobą takiego szefa bez kręgosłupa, bo można się go bać, ale nie sposób ani lubić ani szanować. On nigdy nie stanie w Twojej obronie, bo mogłoby to zagrozić jego pozycji. Nigdy Ci nie pomoże, bo sam nie potrafi. I na każdym kroku wchodzi swoim przełożonym do pupy bez mydła, bo jest to jego, wypracowany przez lata, sposób na przetrwanie.
Co gorsza, osoba z tak ograniczonymi horyzontami zna zwykle tylko jeden słuszny sposób działania – „robimy tak od zawsze” i jeden jedyny kierunek – „robimy to, czego akurat dzisiaj zażyczy sobie Pan Prezes”. A przy tym zębami i pazurami trzyma się swojego stołka, zdobytego po latach mozołu. I wszystko ocenia z perspektywy, czy zagrozi to jego pozycji w firmie, czy też ją wzmocni.
Pod rządami kogoś takiego życie naprawdę nie jest łatwe. Zamiast z entuzjazmem, efektywnie pracować a przy tym żartować sobie i wymieniać się doświadczeniami, trzeba trzymać buzię na kłódkę jak w jakimś państwie policyjnym, bo wszystko może zostać wykorzystane przeciwko Tobie.
A jeżeli w całej firmie jest rozpowszechniony taki system, czyli wszechobecne wazeliniarstwo i awans uzależniony od osobistej lojalności, to niemal jak za życia trafić do piekła.
Ewa W
Zdecydowanie masz rację. Atmosfera strachu i niepewności w firmie jest nie tylko zaraźliwa, ale i skutecznie paraliżuje kreatywne działania.
Masz również rację, co to potrzeby ZERA TOLERANCJI dla niewłaściwych działań. Bardzo łatwo bowiem lekceważeniem czy pogardą zniszczyć u innych entuzjazm, kreatywność i poczucie własnej wartości. Odkręcenie tego i odbudowanie to już zupełnie inna bajka.
Okazuje się nagle, że w każdej firmie sygnałów jest tyle, że nam się nadajniki przepalają od ich odbierania. Ale moim zdaniem tutaj jeszcze potrzeba takiego osobistego rozeznania, czy nie jesteśmy przewrażliwieni, bo mam poczucie, że takie coś też może niestety mieć miejsce. Jeżeli w poprzednim miejscu pracy, było ciężko, to w drugiej i kolejnej firmie, będę trochę ze strachu bardziej zdystansowany i będę wietrzył jakiś spisek.
Czasami bywa tez tak ze z powodu trudnej sytuacji dobra firma transformuje w niekoniecznie fajna i mila;)
Do listy z wlasnego doswiadczenia dobawilbym jeszcze kilka punktow(czesc z nich w poscie jest juz wspomniana):
Pozniej wyplacane wynagrodzenie. I chodzi mi nawet o kilka dni. Np w umowie pisze sie ze beda wyplacac do 15. Naprawde wyplacaja do 10. Po pol roku zaczynaja wyplacac 20. Niby nic a jednak swiadczy o problemach finansowych firmy.
2. Podnoszenie efektywnosci pracy kosztem nadgodzin pracownikow;) Mialem sytuacje gdy firma poinformowala ze zle z nia jest i poprosila o bardziej wytezona prace. Firma byla ok wiec wiekszoc pracuje 10godzin dziennie pomimo tego ze wynagrodzenie jest na 20procent obnizone. To trwa pol roku. Poczatkowy entuzjazm pracownikow, odczucie ze to tymczasowa sytuacja i ze wszyscy razem sie uporamy z klopotem przerasta we frustracje. Frustracje poglebiaja spotkania z kadra kierownicza ktora mowi o efektywnosci, ze jest ona nie wystarczajaca pomimo tego ze wzyscy pracuja nadgodziny. Informuja nas ze musimy pracowac wiecej;) Przy tym inwestycje finansowe w podnoszenie efektywnosci pracy sa ignorowane. Np. wyszla nowa wersja produktu i programisci pracuja wolniej,bo maja malo doswiadczenia. Prosza o serwer testowy na ktorym ofiaruja sie po pracy (!) uczyc sie i wyprobowywac nowy produkt. Rowniez prosze o kupno troche literatury tematycznej. Koszta wszytkiego okolo ~3k zlotych. W odpowiedzi otrzymujemy kompakt z programem i jetesmy proszeni o uczenie sie w domu a ksiazki proponuja nam kupic samym;]
Rowniez transformacje firmy z fajnej w zla ukazuje zwalnianie wszytkich oprocz kadry zarzadzajacej. Np po dwuch etapach zwolnien w mojej znajomej firmie na jednego programite przypadalo pol szefa oraz pol analityka;] Czym sie zajmuja ci szefowie nikt nie wie,bo oprocz nich istnieja sprzedawcy,analitycy,managerowie produktow i projektow.
Moze pozniej przyjdzie mi do glowy wiecej pomyslow:)
Grześ,
fajnie, że zwracasz uwagę, na pewien mechanizm. On może działać zarówno relacji z ludźmi w sferze prywatnej, jak i w odniesieniu do biznesu. Warto jednak odróżnić w tym gdzie jest przewrażliwienie, a gdzie przeniesienie własnych poprzednich doświadczeń i reakcji na nie na aktualne zupełnie inne sytuację.
O ile jest to wyczulenie czy przewrażliwienie – to często dzięki niemu nie pakujemy się w kłopoty (nie dajemy sie ugotować) lub szybciej też budujemy szalupę ratunkową. Według mnie jest ok,
Jeśli jest to przeniesienie – to nasze zachowanie jest adekwatne do tamtej, niegdysiejszej sytuacji, a stosujemy je teraz, co generalnie jest dla nas potencjalnie szkodliwe i może sprowadzić na nas szereg kłopotów.
Pozdrawiam, Ewa
ps.
Weszłam na Twój podlinkowany nick, żeby wiedzieć z kim prowadzę dialog i ku mojemu rozczarowaniu… trafiłam na firmowy blog… To Twój pomysł na reklamę firmy czy też może Ty współredagujesz ten blog?
Rafał,
Twój post odbieram bardzo osobiście, ponieważ jestem w podobnej do Twojej sytuacji: mam prawie 40 l., mam dzieci, nie mam za to kredytów. W Twoim poście bardzo odnajduję siebie, swoją sytuację w pracy. Analizując podane przez Ciebie sygnały ostrzegawcze, odhaczam je po kolei (jestem nawet posiadaczką nagany; co do dziwnych oszczędności – ostatnio władza stwierdziła, że zużywamy za dużo wody i papieru toaletowego; a jeśli chodzi o szkolenia – jest ich aż nadto, wszystkie obowiązkowe, nawet jeśli polegają na tym, że szkoleniowiec czyta tekst z rzutnika:(
Jednym słowem wszystko wokół krzyczy do mnie: uciekaj! Ale trudno mi podjąć ostateczną decyzję, bo szkoda mi tych kilku lat zaangażowania w pracę, budowania relacji. A pod tym wszystkim tkwi obawa, czy sobie poradzę i że konsekwencje mojej błędnej decyzji poniosą też bliscy.
Mam gdzie uciec. Już od jakiegoś czasu kopię swoją „studnię”. Ale – póki co – widzę na razie tylko wilgotną ziemię.
Napisałeś: „Stałem się nieprzyjemny dla swoich bliskich, oschły i bezkompromisowy. Po prostu nie dało się ze mną wytrzymać.
Teraz ciężko pracuję, aby odzyskać swoje utracone „ja”. Aby przestać być wreszcie zgorzkniałym pracownikiem korporacji. Aby znów stać się takim człowiekiem, jakim byłem kiedyś; wesołym, sympatycznym i życzliwym.”
Ja również czuję, że robię się przykra i „twarda” dla innych. Nie podobam się sobie taka. Zachowuję się tak, żeby się nie rozkleić, żeby przetrwać.
Eh… jakoś ponuro się zrobiło…
Teraz tylko na chwilę…..
Grześ
A fe!!!!
Nie używaj proszę więcej linku tej firmy jak piszesz na tym blogu
Odezwę się za kilka godzin
Alex
Anet,
napisałaś: „Zachowuję się tak, żeby się nie rozkleić, żeby przetrwać.”.
I taka mi przyszła myśl, że czasem dobrze jest się „rozkleić”, powiedzieć: Dość! Wypłakać, etc. Pomyśl, co się może stać, jak się rozkleisz? Przecież się nie rozpadniesz. :-) Przecież masz siłę. Bo gdybyś jej nie miała, to byś nie wytrzymywała. Może te siłę wewnętrzną warto skierować na coś innego niż „trzymanie się” ?? Piszę to, bo ja kiedyś w bardzo trudnej sytuacji też długo myślałam, że muszę się trzymać, chodziłam w takim swoistym „gorsecie”. Aż puściłam. I wtedy okazało się, że to jest najlepsze, co mogłam dla siebie zrobić. :-) Może nic to nie zmieni, a może zyskasz większą swobodę tak w środku siebie. Może szybciej podejmiesz decyzję, może przestaniesz się bać, że sobie nie poradzisz a w miejsce tego strachu wejdzie dodatkowa siła wynikająca z determinacji. Nie jesteś cyborgiem, nie musisz :-)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, Ewa
Istnieje jeszcze jeden zasadniczy punkt.
Zły przepływ informacji. Gdy kadra kierownicza nie umie przekazywać informacji personelowi to z punktu widzenia pracownika jest to katastrofa, bo trzeba się domyślić „czego barany chcą?”.
Cóż takie problemy nie są rzadkie, naprawdę źle robi się gdy nawet kadra zarządzająca nie umie sobie przekazywać wiadomości.
W mojej obecnej pracy, wykorzystujemy to by wziąć urlop dłuższy niż ten na który chcą nam pozwolić.
Bierzemy urlopy u koordynatora i jego zastępcy.
W dobrej firmie można by wyciągnąć konsekwencje z powodu takiego zachowania. Ale w niezdrowej firmie, kierownictwie nie chce potwierdzić że popełniło błąd i udają że wiedzieli.
Enitaplap,
Piszesz: „bo trzeba się domyślić “czego barany chcą?”.”. Nie trzeba. Można dopytać. :-) To według mnie zdecydowanie lepsze dla wszystkich.
Natomiast w zwrocie „barany chcą” czytam kompletny brak szacunku dla takiej kadry kierowniczej. Według mnie bardzo zle sie dzieje w firmie, w której zespół nie ma szacunku dla przełożonych (nie chodzi o czoobitnosc) i do tego nie potrafia się obie strony ze soba porozumieć. To dla mnie byłby sygnał do przygotowań w kierunku wyjscia ewakuacyjnego, a przynajmniej budowania schodów przeciwpożarowych.
Odrębna sprawa to to, co piszesz o oszukiwaniu w kwestiach urlopu. Według mnie nawet wielki bałagan w firmie nie usprawiedliwia mnie w kwestiach nieuczciwości. Ja po prostu dbam o to, by być uczciwą niezależnie od okoliczności, bo to już akurat świadczy o mnie jako o osobie, a nie o firmie.
To tak, jakby wyznawać zasadę, że oszukiwać można tam, gdzie to przechodzi bezkarnie. To nie jest dobra droga we własnym rozwoju. To oczywiście moje zdanie, każdy decyduje o swoim życiu sam. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Witam.
To smutne ,ale prawdziwe.Najgożej,że ten cały kryzys jest wykorzystywany, według mnie,przez kadry kierownicze,żeby podreperować własny budżet.I to nie tylko w Polsce.Mieszkam od paru lat w Niemczech i pracuję w budżetówce.Kiedy pojawił się kryzys gospodarczy zlikwidowano parę dodatków i podkręcono tempo pracy do maksimum,uzasadniając to kryzysem .Gdy odchodzili pracownicy na emeryturę nie przyjmowano nowych.Starsi pracownicy nie wytrzymują takiego napięcia więc chorują,a potem jest problem z urlopami.Na urlop iść nie można bo jest brak pracowników.A na koniec roku trzeba wybrać zaległy urlop i robia to wszyscy na raz i znowu jest brak pracowników.Urlopy na cały rok musimy mieć zaplanowane do końca stycznia.A najlepsze było jak jedna z koleżanek powiedziała,że zbiera dla dwóch szefowych na kwiatki w ramach podziękowania za cały rok.Wiecie co ,jestem jedyną,która nie da ,bo powiedziałam,że to jakaś paranoja.A reszta powiedziała,że mam rację,ale dadzą bo dawali co roku.JA nie dam.
Pozdrowienia, Joanna
Przepraszam za błędy,ale to jest spowodowane kryzysem umysłowym. :)
Ewo, pisze co w firmie się dzieje, a nie o tym czy wpadłem w takie schematy;)
W kwestii urlopów nie oszukuje. Dopytuje się też o co im chodzi i czasem przekazuje reszcie, ale nie jestem od tego i nie powinienem musieć tego robić.
Brak szacunku z mojej strony wynika z ich braku profesjonalizmu. Kierownik zajmuje się bardziej współdziałaniem między działami( tak się domyślam, bo poza uprzykrzaniem nam życia nikt na dziale nie wie czym on się zajmuje), trzech koordynatorów którzy naprawdę zajmują się tym jak pracujemy i jedna osoba z administracji, plus kila osób o rozszerzonych kompetencjach na zapas. Trójka koordynatorów o ścisłej hierarchii nie jest w stanie opanować swoich zadań, a przepływ informacji do pracowników kuleje. Plus kilka punktów z postu Rafała i dla ich profesjonalizmu nie mam elementarnego szacunku. Poza pracą nie mam do nich zastrzeżeń, raz że nie znam ich poza nią dwa że nie mam ochoty.
@Rafał – dzięki.
Wiecie co jest najgorsze (według mnie)?
Zaczynamy pracę i chcemy dać z siebie wszystko – z myślą, że … I tutaj pompujemy bańkę. Zanim jednak ta bańka pęknie jesteśmy już w sytuacji Rafała. A z całej energii z jaką rozpoczynaliśmy nic już nie pozostało. A mieliśmy taką nadzieję, że to właśnie „ta” praca.
I co dalej?
„Wykorzystujemy” użycie tego słowa, fakt, może sugerować, że też tak robię. W wypadku gdy nie dostosowałem się do tego schematu nie powinienem używać liczby mnogiej w pierwszej osobie, ale kilka z tych osób lubie na tyle, że musiałem podświadomie postawić się po stronie podwładnych jakbym też tak robił (gdybym części z nich nie lubił to też byliby Oni a nie My).
Więc Ewo przepraszam za wprowadzenie w błąd.
Moje trzy grosze:
Z wyliczonymi sygnalami sie zgadzam – dosc precyzyjne narzedzie.
Z obserwacji dziesiecioletnich widze, ze kazdy startup predzej czy pozniej, jesli osiaga sukces, zaczyna sie rozrastac i w czasie tego procesu przeobraza sie w korporacje. Zwykle zaczyna sie to od jednej (tak, jednej!) niewlasciwej osoby na zbyt decyzyjnym stanowisku. Pozniej juz postepuje jak zaraza. Ta osoba zaczyna zatrudniac podobnie myslacych jak ona ludzi i tak to sie toczy.
Wtedy jedyne, co mozna zrobic, to uciekac jak najpredzej.
Wiele ludzi mimo jasnego widzenia kierunku zmian i zdawania sobie sprawy z symptomow stara sie jednak samych siebie oszukiwac, wmawiac, ze „przeciez ja tylko pracuje dla pieniedzy”. Ale, jak zauwazyl Rafal, osiem godzin codziennie w takiej a nie innej atmosferze robi swoje. To tak jakbysmy przebywali osiem godzin w towarzystwie osoby ciagle narzekajacej i nas wykorzystujacej. Potwornie to meczace, wysysa energie i wpedza w stres.
Uwazam, ze lepiej zarabiac mniej, zrezygnowac z nowego samochodu czy telewizora, ale miec prace, ktora jesli nie daje satysfakcji, to przynajmniej nas psychicznie nie niszczy.
Czytając post i komentarze (między innymi „Uwazam, ze lepiej zarabiac mniej, zrezygnowac z nowego samochodu czy telewizora, ale miec prace, ktora jesli nie daje satysfakcji, to przynajmniej nas psychicznie nie niszczy.”) przez chwilę pomyślałem „na ch.. mi to wszystko”
Przez chwilę.
I wziąłem się za pracę :D
Futrzak,
Napisałaś:
„ze kazdy startup predzej czy pozniej, jesli osiaga sukces, zaczyna sie rozrastac i w czasie tego procesu przeobraza sie w korporacje. Zwykle zaczyna sie to od jednej (tak, jednej!) niewlasciwej osoby na zbyt decyzyjnym stanowisku. Pozniej juz postepuje jak zaraza.”.
Według mnie nie każdy. A konkretnie te, które – jak piszesz – zatrudnią tę niewłaściwą osobę. :-)
Dalej piszesz: „lepiej zarabiac mniej, zrezygnowac z nowego samochodu czy telewizora, ale miec prace, ktora jesli nie daje satysfakcji, to przynajmniej nas psychicznie nie niszczy”
To nie jest na szczęście jedyna alternatywa. :-)
Pozdrawiam, Ewa
Antek
Masz rację, że zwykle to pracownicy dołowi wiedzą najlepiej, czego potrzebują do pracy i co im najbardziej przeszkadza. Czasem wystarczy naprawdę niewielka zmiana, aby diametralnie z ich punktu widzenia coś poprawić albo ulepszyć.
Jeśli przełożeni ignorują potrzeby swoich podwładnych, to potem nic dziwnego, że wszystko kuleje. I trzeba nadrabiać dłuższym czasem pracy, większym stresem albo gorszą jakością.
Osobiście uważam, że przełożony powinien być bardziej sługą niż królem dla swoich podwładnych. Powinien bardziej pomagać i pokazywać, a mniej rządzić i dzielić.
Anet
Czuję dokładnie to samo!
Też szkoda mi zmarnowanych lat, ale wiem, że jeśli nie zadziałam już teraz, to tych zmarnowanych lat tylko przybędzie, a moja sytuacja wcale się przez to nie poprawi.
Też boję się o konsekwencje swoich błędnych decyzji, zwłaszcza dla moich bliskich. Ale przede wszystkim jestem zły na siebie. To przez moje lenistwo i uleganie złudzeniom, strach jest teraz najważniejszym dla mnie uczuciem i to on decyduje o moich poczynaniach.
Dlatego obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie zlekceważę sygnałów ostrzegawczych. I następnym razem, gdy je zobaczę, dam nogi za pas tak szybko, że tylko się za mną będzie kurzyło :-)
Enitaplap
Zły przepływ informacji. Masz rację – od tego się zaczyna. Kiedy ludzie czegoś nie wiedzą i nie mogą uzyskać informacji, zaczynają snuć domysły. A potem powstają różne, zniekształcone rzeczywistości, które całkiem dobrze sobie funkcjonują.
Jak powiedział Krzysztof – szefowie BMW (bierny, mierny ale wierny) – których wy nazywacie „baranami”, a my „koniami”, nie są osobami godnymi szacunku. Takich przełożonych słucha się jedynie z musu i robi w konia na każdym kroku.
Joanna, WitekZ
Nie znam nikogo, kto lubiłby takie wymuszone rytuały jak wigilie pracownicze czy dawanie kwiatków „w podzięce”. O ileż bardziej autentyczne byłoby jakieś luźne umawianie się po pracy pomiędzy tymi, którzy tego naprawdę chcą. Obeszło by się wtedy bez skrępowania tą sztuczną atmosferą instytucjonalnej radości. Najgorzej, kiedy na imprezie ludzie patrzą na zegarki nudząc się na potęgę, a jedyny zysk jaki wynoszą, to jedzenie w brzuchu.
gszesiek
Chociaż wiele razy w życiu „bańka mi pękała”, to nadal mam straszną ochotę rzucić się z energią na coś nowego. Może i jestem naiwny, ale wrodzony optymizm każe mi patrzeć na każdą nową szansę jak na TĄ szansę.
Być może, to też było przyczyną mojego długotrwałego pogrążania się w lejku – co chwilę bowiem wynajdywałem sobie jakiś nowy aspekt mojej pracy, w który pakowałem się z entuzjazmem.
futrzak
Zwykle zaczyna się od jednej niewłaściwej osoby…
Zatem już na samym początku należałoby przyjąć jakieś sensowne kryteria przyjmowania osób na decyzyjne stanowiska. Jakie miałyby to być kryteria – to już pytanie do specjalisty.
Ja jednak myślę, że przyjęcie czy awans niewłaściwej, toksycznej, osoby na decyzyjne stanowisko, to efekt skazy osobowości człowieka, który podejmuje taką decyzję. Albo bowiem to jego lenistwo nie pozwoliło mu do końca sprawdzić takiej osoby, a może nie lubi krytyki czy jest łasy na pochlebstwa i chce mieć swój własny „dwór” potakiwaczy, a może sam czuje się zbyt pewnie?
Cześć.
Piszę tym razem pod ksywką ponieważ poruszę tematy związane z moją pracą zawodową. Pracuję w dużej korporacji od 15 lat równolegle od 10 lat prowadzę jako hobby własną działalność w branży projektowej.
Czytając posty odnoszę wrażenie, że wszyscy wszystko wiedzą o swojej słabej sytuacji w firmie ale nikt nic z tym nie robi.
Opowiem Wam sytuację z przed kilku lat. Pracowałem jako projektant w dziale technicznym. Od początku mojej kariery dział składał się najpierw z 2 potem z 5 pracowników a pod koniec zostałem ja sam … Ponieważ stwierdziłem, że przestały mi odpowiadać warunki płacy i pracy poszedłem porozmawiać z szefem na ten temat. Oczywiście dostałem standardowy pakiet zapewnień o poprawie sytuacji działu itd. W tamtym okresie nie interesowały mnie sprawy negocjacji i metody spławiania pracowników więc dałem się złapać na puste słowa żywcem wyciągnięte z jakiegoś szkolenia dla kadry kierowniczej. Ponieważ po jakimś roku dotarło do mnie, że zostałem zrobiony w balona, poszedłem na ponowną rozmowę przygotowany znacznie lepiej niż rok wcześniej i na standardowe szkoleniowe zwroty miałem przygotowaną odpowiednią odpowiedź z konkretnym zapytaniem: Co dalej ? Ponieważ moje warunki nie zostały zaakceptowane w związku z różnymi problemami, złożyłem wypowiedzenie z pracy.
Spowodowało to spore zamieszanie i stwierdzenie, że na moje miejsce czeka tłum chętnych inżynierów :)… Trzy miesiące oczekiwania na rozwiązanie umowy było ciekawym doświadczeniem z bardzo nieoczekiwanym dla mnie finałem.
W ostatnim tygodniu szef poprosił mnie na rozmowę i powiedział, że moje warunki zostały przyjęte i jeśli wyrażę chęć to moje wypowiedzenie trafi do kosza.
Ponieważ, lubię swoją pracę a wynagrodzenie zaspokaja moje potrzeby, zgodziłem się…
Wnieski:
Moja pozycja w firmie została umocniona.
Moje oczekiwania finansowe zostały spełnione.
Pracuję przy tematach które sprawiają mi sporo frajdy.
Godziny pracy pozwalają realizować własne projekty nie kolidując z pracą zawodową.
Dla wyrywnych parę ostrzeżeń:
Nie zdecydowałbym się na taki krok nie mając pewności, że: Mam zagwarantowany etat za większe pieniądze w innej firmie.
W przypadku gdym się mylił co do innej firmy, posiadam własną firmę z marką obecną na rynku od 10 lat dającą przyzwoite dochody jako działalność hobbystyczna.
Więc każda decyzja musi być poparta odpowiednim zapleczem w postaci oszczędności lub możliwości zarabiania w dalszym ciągu podobnych lub większych pieniędzy.
Życzę wszystkim powodzenia i przestańcie narzekać na swoje korporacje, firmy, firemki , płacą Wam ZUS i dają możliwość nawiązania kontaktów i zdobycia doświadczenia … Możecie w nich zarobić na chlebek z masełkiem, ale na szyneczkę to trzeba już samemu mocno pokombinować jak zarobić. Nie ma nic za darmo.
Piotr: Inżynier, żonaty, dwie córki, 16 lat w korporacji, 10 lat własnej działalności, 3 lata spółki cywilnej z kolegą, 2 lata pracy jako sprzedawca RTV AGD (wspaniała nauka kontaktu z ludźmi) …
PS> Alex proszę połącz dwa wpisy, ponieważ cudownie wysłałem post przed skończeniem
Mimo mojego młodego wieku jestem świadkiem już 2 upadających tego typu „korporacji” I wszystkie symptomy się zgadzają a szczególnie symptom „Dziwne oszczędności” kiedy w firmie w której pracowałem 2 lata zaczęło się dziać tak jak opisałeś katapultowałem się (jak się teraz okazało byłem pierwszym szczurem który opuścił okręt sam, a reszta została wypchnięta z niego). Drugą taką sytuację obserwuję u mojego klienta i próbujemy z nią walczyć na poziomie nastawienia i mentalności ;/ ale ciężko jest dotrzeć do ludzi, którzy postawili duży mur między zarządem, a pracownikami ;/
Rafał dzięki za mądry tekst, który w jakiejś mierze i mnie dotyczy. Przydałoby się dla równowagi wspomnieć, że naprawdę istnieją firmy, w których da się rozwijać i pracować z poczuciem satysfakcji, więc warto szukać.
Powiem szczerze że trochę dziwi mnie Twoja reakcja na propozycję założenia bloga. Z jednej strony marzysz o pisaniu i próbujesz te marzenia realizować a z drugiej twierdzisz że 'nie masz nic do powiedzenia’. Ten artykuł dość brutalnie temu przeczy – czy nie masz delikatnego podejrzenia że taka postawa to też konsekwencja korporacyjnego 'skwadratowienia’ jak sam to raczyłeś zilustrować?
pozdrówka serdeczne!
Piotr,
piszesz:
„płacą Wam ZZUS” – to nie darowizna, to wypracowane przez nas pieniadze. Czy moze uważasz, że każde stanowisko jest dotowane?
Dalej – „dają możliwość (………) zdobycia doświadczenia” – czyżbyś zakładał, ze tu wypowiadają sie wyłącznie niedoświadczeni ludzie, którz dopiero co zaczynają pracę?
„Możecie w nich zarobić na chlebek z masełkiem, ale na szyneczkę to trzeba już samemu mocno pokombinować jak zarobić” – tu coś nie gra. Firma nie płaci „na coś”, a „za coś”. I jeśli mowisz „Nie ma nic za darmo” to dzialać to powinno w każdą stronę.
Co do tego, ze jeśli się chce odejść, to trzeba być przygotowanym i mieć zaplecze – pełna zgoda.
Pozdrawiam, Ewa
Piotrze
“Możecie w nich zarobić na chlebek z masełkiem, ale na szyneczkę to trzeba już samemu mocno pokombinować jak zarobić” To brzmi jakby praca w firmie płacącej głodowe stawki. Rozumiem drugie źródło zarobków, ale można też szukać pracodawcy, który da na coś więcej niż tylko wegetacje.
Ewo
„Firma nie płaci “na coś”, a “za coś”. I jeśli mówisz “Nie ma nic za darmo” to dzialać to powinno w każdą stronę.”
Pirma płaci na coś, w domyśle twoje życie, ale też „za coś” czyli twoją pracę. Jeśli marnie płacą ci za wykonane zadania to tak ocenają wage twojej pracy.
„Za coś” i „Na coś” to są końce tego samego patyka.
Prosze o połączenie postów bo przypadkowo poszedł post comment, z klawiatury.
Świetny tekst i wielce prawdziwy. Dotyczy nie tylko korporacji, ale w ogóle polskich państwowych firm i instytucji! To, co się tam dzieje, to DNO totalne, które spowalnia rozwój naszego kraju, by garstka cwaniaczków na wysokich stanowiskach mogła się nachapać. Zmieniłem pracę i czuję się teraz doskonale!
Enitaplap,
firma zdecydowanie NIE PŁACI na moje życie. Ja z pieniędzmi mogę robić co zechcę, nawet je rozdać na rogu ulicy. To JA a nie firma decyduję, czy zarabiam na życie, czy na cokolwiek innego.
Firma płaci mi za moją pracę, adekwatnie lub nie do wartości, jaką swoją pracą wnoszę do firmy.
Pozdrawiam, Ewa
Ewa zdecydowanie ma racje.
Firma płaci ZA pracę. Płaci tyle na ile się umówimy. Nie liczy ile starczy Ci na życie – co często widać po głodowych wręcz pensjach. I bardzo dobrze, bo nie powinno ich to interesować. A to, że ludzie myślą w sposób „na chlebek i masełko wystarczy” powoduje, że mamy taką sytuację jak mamy.
Piotrze – dobrze, że masz pracę którą lubisz, ale nie każdy tak ma. I nie każdy chce po pracy przez kolejne 4 czy 8 godzin prowadzić własną działalność czy własne projekty.
Cóż – jeżeli potrafi się wytargować, by starczyło na więcej niż „chlebek i masełko”, jeżeli ma odwagę coś zmienić, coś zrobić, coś zaryzykować… to chwała mu za to. Jak mówi mój kolega „No risk – no fun”.
Odnośnie ZUS’u mam swoje zdanie. W sumie wolałbym pieniążki do ręki, a nie jakieś fikcyjne zapisy na kontach;).
@Ewa:
piszesz, ze „na szczescie to nie jest jedyna alternatywa” tak jakby ow wybor byl czyms nie do zaakceptowania albo co najmniej ostatecznoscia.
A tak naprawde to kwestia jedynie zmiany priorytetow tj. ustalenia, co jest dla nas bardzo wazne, wazne a bez czego mozemy calkiem dobrze i szczesliwie zyc.
Na swoim wlasnym przykladzie: 8 lat temu pozbylam sie telewizora. Po miesiacu okazalo sie, ze byl mi on najzupelniej zbedny. Jesli chce obejrzec jakis film czy show, ogladam na komputerze. Czas wolny preferuje spedzac na czytaniu ksiazki, wyjsciu z przyjaciolmi. Podobnie sprawa miala sie z samochodem. Kiedy pracowalam w korpo mialam nowy wypasiony, no bo wiadomo. Mieszkam w USA a tutaj ludzie (nie wszyscy na szczescie) mierza Cie po tym, jaka bryką jezdzisz.
Czas jakis temu pozbylam sie tego auta, kupilam uzywane za gotowke. Roznica w miesiecznych wydatkach $600, roznica w komforcie zycia żadna…
@Rafal:
niekoniecznie. Przyjecie takiego kogos do pracy moze wynikac z ukladow biznesowych typu negocjujesz jakis wazny kontrakt z klientem, ktory firmie przyniesie duzo kasy i zmieni jej pozycje na rynku. Klient sugeruje, ze ma dobrego specjaliste na stanowisko X i wie, ze szukamy oraz daje do zrozumienia, ze jego przyjecie moze zawazyc na podpisaniu kontraktu.
99.9% CEO/prezesow pojdzie na taki uklad.
Odnosnie ZUSu – jeszcze jeden ukryty podatek. Dlaczego?
Po pierwsze: jest przymusowy. Po drugie: skladka jaka jest wyciagana od konkretnej osoby nie ma zupelnie zwiazku ze swiadczeniami, jakie ta osoba bedzie otrzymywac w przyszlosci.
@futrzak: „jesli chce obejrzec jakis film czy show, ogladam na komputerze. ” – a jak to sie ma do praw autorskich? W tym ukladzie ksiazek tez nie musisz kupowac, zazwyczaj gdzies nielegalny ebook lezy.
Ewo
Generalnie zgadzam się z tym co napisałaś. Zdaje się, że mamy po prostu troche inne definicje i trochę mijamy się w znaczeniach.
„firma zdecydowanie NIE PŁACI na moje życie. Ja z pieniędzmi mogę robić co zechcę, nawet je rozdać na rogu ulicy.”
W mojej definicji, za wykonywanie pewnych czynności, dostaje zapłatę którą wyceniła firma a ja zaakceptowałem.Płacą za coś. Niestety można też ująć to inaczej. By uzyskać dodatnią wartość w moim budżecie, pozyskuje środki z firmy która płaci mi za pewne działania. Płacą na coś. To na co pójdą środki z budżetu to już nikogo nie obchodzi nawet jeśli będę je wyrzucał. Tylko uważam, że nawet te wyrzucone pieniądze to koszt mojego życia, skoro chce je wyrzucać to jest to potrzeba jak każda inna.Płaca na moje życie, bo budżet to jego część, Pierwsza definicja jest ze strony pracodawcy i pracownika. Druga tylko pracownika. Jeżeli wykorzystuje te pieniądze do życia to z mojego SUBIEKTYWNEGO
Obie definicje trochę się dopełniają, a trochę rozszerzają.
Firma może płacić adekwatnie do wartości.
Mogą płacić nieadekwatnie na twoją niekorzyść, jeśli akceptujesz tą prace za takie pieniądze i w takich warunkach. I to jest OK, twoja sprawa.
Trzeba natomiast uważać gdy zaczynają się dziać takie rzeczy jak w opisane w poście, żeby nie przespać momentu w którym sytuacja przestaje być akceptowalna, bo można nieświadomie trwać w niej zbyt długo. I tego umie nie zrekompensować dostanie nawet lepszych pieniędzy, bo takie sytuacje występują też bez problemów finansowych firmy.
SUBIEKTYWNEGO punktu widzenia płacą na moje życie nawet jeśli od ich strony to tylko pieniądze za prace.
Niedokończone zdanie.
podczas edycji środka tekstu nacinałem spacje(chyba i poszedł „post Comment”)
Przepraszam za podwójny post.
futrzak,
oprócz wydawania pieniedzy na gromadzenie rzeczy („trumny nie mają kieszeni”), jest jeszcze sporo innych sposobów na podnoszenie jakosci życia. A „praca, która nie daje satysfakcji” jest według mnie istotnym elementem, który tę jakość zdecydowanie obniża. Nie brak telewizora. :-)
Pozdrawiam, Ewa
@ms:
calkiem legalnie mozesz sobie ogladac rozne filmy i shows na life streaming z netflix i hulu (przynajmniej w USA) oraz mozesz sobie kupic konkretne DVD – nie widze problemu. Ksiazke papierowa mozesz sobie pozyczyc z biblioteki albo od przyjaciol – w czym problem? Elektroniczna ksiazke tez mozesz sobie kupic i zgrac na dysk.
Zupelnie nie rozumiem dlaczego rezygnacja z telewizora/telewizji/abonamentu etc. kojarzy Ci sie od razu z czyms nielegalnym??
@Ewa:
nie zrozumialas mnie.
Ja twierdze, ze lepiej miec mniej platna prace a dajaca satysfakcje, niz dobra materialne kosztujace duzo (a wiec wymagajace lepiej platnej pracy) a tak naprawde nie wnoszace nic jakosciowo do twojego zycia.
Piotr
Można Ci jedynie pogratulować. Masz pozycję, pieniądze i pracę, która sprawia Ci satysfakcję. Mniej więcej do tego wielu z nas dąży. Niestety, niektórzy właśnie ugrzęźli w firemkach płacących im ZUS i niewiele ponadto. Wiem z własnego doświadczenia, ile się wtedy trzeba naszarpać, aby dzieci miały szyneczkę na chlebie. I stąd właśnie pomysł na post o sygnałach ostrzegawczych, które mogą zwiastować możliwość realizacji takiego właśnie, czarnego scenariusza.
MD
Świetnie powiedziane: mur pomiędzy zarządem, a pracownikami. Taki separujący mur absolutnie zaburza komunikację. I w ogóle nie wiadomo, czemu ma służyć. Czyżby ten, kto go budował, czegoś się obawiał? Co to za przywódca, który boi się stanąć twarzą w twarz ze swoimi ludźmi?
forfiter
Masz rację :-) Zapewne moja niska samoocena i brak pewności siebie są konsekwencjami mojej sytuacji w obecnej pracy. Staram się z tym walczyć, ale to powoli idzie.
Yahya, Krzysztof
Co do zbiurokratyzowanych instytucji, gdzie skuteczność czy efektywność nie są najważniejsze – to chyba każdy z nas ma podobne zdanie. A już ZUS to zupełnie osobna historia. Nie dość, że pieniędzy z tego w przyszłości nie będzie żadnych, to jeszcze zbóje łoją nas i na każdym kroku rzucają kłody pod nogi. Moje przygody z nimi opisałem w komentarzu:
http://alexba.eu/2010-11-14/goscinne-posty/smutna-historia/#comment-97003
futrzak
Rzeczywiście, może się zdarzyć, że wprowadzenie kogoś toksycznego do firmy jest warunkiem sine qua non jej dokapitalizowania. Ale może warto wtedy stworzyć dla takiej osoby prestiżowe choć absolutnie nie decyzyjne stanowisko?
Kurcze, jeśli Wy wszyscy jesteście tacy kreatywni, otwarci, pełni doskonałych pomysłów to dlaczego do cholery pracujecie w jakiś korporacjach. Załóżcie własną firmę, własną korporację i przestańcie narzekać czy szukać symptomów upadku Waszego pracodawcy. Z resztą te wszystkie objawy,o których pisze autor są objawami jego własnego nieudacznictwa i tyle. Po jaką cholerę pracował 6 lat w miejscu, które nie lubił. Założę się, że padnie zaraz wiele powodów łącznie z Tuskiem, Kaczyńskim, matką pijaczką i dzieciństwem w sierocińcu. Powód prawdziwy jest natomiast jeden – brak odwagi do decydowania o swoim życiu.
Rafał,
Sygnały ostrzegawcze są ważne.
Niemniej to, o czym piszesz to sytuacja, kiedy już jesteś w takiej firmie, w tym otoczeniu, w którym dzieje się tak, jak się dzieje. Gdybyś mógł zaproponować, jak sprawdzić to, o czym piszesz zanim wejdzie się do takiej firmy.
Myślę, że to może zainteresować wielu czytelników, czyli niewchodzenie do firm, w których tak się dzieje, ale unikanie ich.
Czyli:
1. Rozmowa rekrutacyjna-, na co szczególnie zwracać uwagę, jak sprawdzać wiarygodność przekazywanych informacji?
2. Relacja przełożeni –podwładni- gdzie można dowiedzieć się jak to wygląda, co może nam o tym „powiedzieć”?
3. Podejście do rozwoju w firmie-, w jaki sposób pozyskać informację, jaka ścieżka rozwoju funkcjonuje w firmie? jak to rzeczywiście wygląda?
Bardzo mnie ciekawi, na co TERAZ zwracasz uwagę, po tym doświadczeniach i
obserwacjach, żeby niewchodzić na przyszłość do takich firm.
Kiedyś też pracowałem w korporacji. Zgadzam się praktycznie ze wszystkimi punktami, a nawet dodałbym sporo od siebie. Jednym istotnym, który się nie pojawił jest:
Dezinformacja. To dobra broń szefów każdego szczebla. Nieprzekazywanie pozytywnych feedbacków od klientów, brak jasnych kryteriów premiowania, brak klarownego podziału odpowiedzialność, ciągłe sugestie, że twoja praca nie jest tak efektywna jaka powinna być itd. To sprawia, że ludzie pracują w ciągłej niepewności i niekiedy strachu, bo praktycznie nie wiadomo czego się spodziewać. Nie czujesz się na tyle pewnie, żeby pójść po podwyżkę, jak nawet nie wiesz jak twoja praca została oceniona. Nie wiesz czy możesz być zadowolony ze swojej pracy, itp
Jednakże jest również druga strona medalu. Praca to miejsce w którym zazwyczaj współpracowników nie wybierasz. A ludzie są bardzo różni… Są tacy, którym się po prostu nie chce pracować, bo:
są leniwi,
bo jak już mają pracę to się już nie starają,
bo ładnie wyglądają i to wystarczy,
bo na studiach było łatwo zdać egzaminy ściągając i teraz zdziwnienie, że tu trzeba coś robić,
bo mają się za pępek świata i będą wykonywali tylko ciekawe zadania,
bo rzekomo to nie ich kompetencje,
bo na studiach tego nie było,
bo skończyli dwa fakultety (folizofie i licencjat z socjologii)
bo nie było z tego szkoleń,
bo kawa z ekspresu nie smakuje,
bo niewygodne krzesło,
bo wuj jest radnym i „dużo może”,
bo za wcześnie trzeba przychodzić do pracy,
bo jest gejem i nie lubi homofobów
bo poniedziałek
bo piątek popołudniu
i tak bez liku….
Być może mówię jak szef, ale nim nie jestem. Zawsze zajmowałem niższe, „robotnicze” stanowiska, ale widziałem ludzi dokoła siebie. Kiedyś starałem się z tym walczyć: krytykować, jasno wskazywać winowajce itp. Robiłem tak, bo irytowało mnie ciągłe poprawianie czyjejś pracy i praca za innych. Po jakimś czasie zrozumiałem, że w ten sposób nie sprawie, że Ci ludzie zaczną pracować, tylko zaczną się „ukrywać” ze swoim nieróbstwem a ja nie będe miał żadnych znajomych w pracy.
Nie wiem czy już było (musiałbym przeczytać wszystkie posty dokładnie, a się rozpisujecie), ale znam jeszcze jeden znaczący symptom.
Jest nim ogłoszenie w prasie / na portalu, że szukają kogoś na twoje stanowisko. :D
Bo w pracy trzeba wyłączać mózg i nie słuchać tych idiotów z dyrekcji i tych pracowników, którzy przyjechali do miasta ze wsi. A jak faktycznie już nas to denerwuje zbyt bardzo to rzucić taką pracę w cholerę i przejść do innej firmy, a najlepiej zostać wolnym strzelcem i założyć własną firmę. Po co pracować i upychać kieszenie jakichś dyrektorów, którzy na nas się wyżywają?
Cześć Rafał.
Kolejne symptomy z mojej współpracy:
1. Brak informacji odnośnie spotkań towarzyskich w firmie,
2. Pytania szefa odnośnie poszukiwań Twojej pracy,
3. Negowanie Twoich koncepcji na zasadzie „nie, bo nie”,
4. Rozpowiadanie o życiu prywatnym i tworzenie czarnego PR co do Twojej osoby wśród współpracowników.
Zastanawia mnie zawsze, gdzie się kończą chęci pozbycia się pracownika a zaczyna prawdziwy mobbing.
DOBRA RADA: DYSTANSUJCIE SIĘ DO TEGO, CO ROBICIE.
Klich napisal:
„Kurcze, jeśli Wy wszyscy jesteście tacy kreatywni, otwarci, pełni doskonałych pomysłów to dlaczego do cholery pracujecie w jakiś korporacjach. Załóżcie własną firmę, własną korporację i przestańcie narzekać czy szukać symptomów upadku Waszego pracodawcy. Z resztą te wszystkie objawy,o których pisze autor są objawami jego własnego nieudacznictwa i tyle.”
Po pierwsze, to spokojnie i bez nerwow. Czyzby zaprezentowana tutaj notka nacisnela na jakis „program” i wyzwolila podswiadomie tlumiona agresje?
Ad meritum:
Universum nie sklada sie z samych sales people. To, ze ktos jest kreatywny w jakiejs dziedzinie (np. doskonaly programista, zlotnik, wyjatkowo zdolny inzynier) automatycznie NIE OZNACZA ze ta osoba rowniez bedzie bardzo dobra jako sales i marketing. Jak zaczynasz biznes od zera, nie masz na wejscie kapitalu (nie masz znajomosci w banku albo nie masz bogatych znajomych ktorzy udzieliliby pozyczki), to nie stac Cie zatrudnic kogos, kto bedzie robil business development. Bardzo malo osob z biz dev zas jest sie w stanie zgodzic pracowac za obietnice przyszlych zyskow.
W wyniku tego bardzo czesto zdarza sie, ze ludzie pracuja w korpo, widza co sie dzieje, wiedza, ze im to nie odpowiada, ale pracuja dalej, bo chca zaoszczedzic na tyle, zeby wreszcie moc sie wyrwac z kieratu i zaczac wlasny business albo w ogole inna dzialanosc.
Brak odwagi rzeczywiscie wielu osobom stoi na drodze – to sa marzyciele gawedziaze. Ale brak odwagi nie zawsze jest powodem tego, ze ludzie nie zakladaja wlasnej firmy.
To zadna sztuka porzucic znienawidzona prace a za miesiac, dwa, po przejedzeniu oszczednosci wylądowac na ulicy. Ot i gieroj…
Super tekst, szkoda że normalnie czytam o swojej robocie (no może bez kwestii ludzi i ich relacji między sobą.
PS.
We fragmencie:
„… Będę musiał wsiąść to pod uwagę podczas wypełniania Twojej oceny rocznej.”
powino być chyba 'wziąć’ zamiast 'wsiąść’.
Pozdrawiam
Ja bym sprowadził przyczyny wszystkich w/w symptomów do jednego: niekompetencja kadry kierowniczej i zarządczej.
Jeżeli w firmie nie ma dobrego kierownika i managera to należy się ewakuować, ponieważ:
– Zła kadra kierownicza, źle kieruje – masło maślane ale to prawda, podejmowane są błędne decyzje, pracownicy żyją w stresie, nie ma przepływu informacji, nie ma dostrzegania wartościowych pracowników i brzydko to nazwę usuwania toksycznych, panuje terror, pracownicy tracą szacunek dla kierownika, a potem może być już tylko gorzej.
– Brak managera powoduje złe zarządzanie finansami firmy – dziwne oszczędności ale z drugiej strony również słabą operatywność firmy na rynku – co z tego że wszyscy harują w pocie czoła, skoro produkty się nie sprzedają.
Słowem jeżeli stwierdzicie, że wasz kierownik nie wie co robi, miota się, ma problemy z ustaleniem harmonogramu/przydziałem zadań, a zarząd nie widzi w tym nic złego – czas uciekać.
u mnie na początku problemów finansowych musieliśmy zacząć oszczędzać nawet papier do drukarki, kiedy musieliśmy zacząć oszczędzać na wodzie do robienia herbaty to już się zwolniłem :)
Ja bym dorzucił jeszcze jeden pominięty element, który może być objawem zbliżającej się katastrofy. Chodzi mi mianowicie o powszechne przekonanie (zarówno w dolnych jak i górnych partiach firmy), że „gdzie indziej jest gorzej”, „u nas nie jest wcale tak źle”, etc. Z czasem może się okazać, że początkowo słuszne przekonanie staje się jedynie mantrą powtarzaną jako usprawiedliwienie dla kolejnych zmian na niekorzyść pracowników…
Dodam coś od siebie. Opisałem to na wykopie, teraz to po prostu przekleje.
Pracowałem w firmie, w której panowała spychologia, jak nie działał sprzęt to trzeba było zajeżdżać dział IT poprzez pisanie maili na helpdesk. Jeśli nie działał Lotus i nie można było słać maili to i tak trzeba było pisać maile.
Moim bezpośrednim przełożonym był 27letni osiłek na diecie bo robił masę, nosił fantastyczne cwaniackie pantofelki i ni cholery nie potrafił zarządzać personelem. Niezależnie od pytania na wszystko miał jedną odpowiedź: NIE.
Atmosfera w pracy była gęsta. Paniusie spędzające połowę dnia na papierosie, a drugą na obserwacji czajnika w kuchni wiecznie narzekały, wszystko było do niczego. Kiedy dostały podwyżkę też źle bo mało. Nieważne, że wnioskowały o XX i dostały tyle ile chciały – „mogli dać coś od siebie”.
Siedziałem z nimi w pokoju. Dzień w dzień słuchałem., że wszystko jest na minus. Po pewnym czasie przestałem widzieć kolory. Było mi tak smutno, że żyje, że pracuje, że się uczę. Jedna z nich spotykała się z bratem mojego bezpośredniego przełożonego. Była zawsze świetnie poinformowana, non stop plotkowała, rzucała ziarno niepewności gdzie się dało i o wszystkim informowała kogo trzeba. Cieszę się, że nie powiedziałem niczego co mogło mi zaszkodzić.
Podczas swojej rocznej kariery dostałem dwie premię. Przy każdej z nich mój dyrektor (nie osiłek) prosił mnie abym zostawił wiadomość o premii wyłącznie dla siebie. Reszta zespołu nie mogła się dowiedzieć, że ktoś jest premiowany. Taki wyścig szczurów :). Człowiek miesiąca zawsze po znajomości. Ludzie, którzy pracowali niecałe dwa miesiące zostali nagrodzeni tytułem człowieka miesiąca i dobrą premią. Nikt nie wiedział za co, ale każdy gratulował. Podejrzewam, że wyróżnieni sami nie bardzo wiedzieli o co chodzi.
I najważniejsze – wszyscy zatrudnieni na umowę zlecenia albo umowę o współpracy na podstawie działalności gospodarczej. Jeśli był ktoś kto dostał umowę o pracę – był tym znienawidzonym, trędowatym. Szkolenia to rarytas – ja go nie posmakowałem.
Kiedy ludzie z firmy dowiedzieli się, że odchodzę nie przeszli koło tego obojętnie. Spotkałem się z falą zawiści i zazdrości. Wyśmiano mnie na koniec, że ja jako młody chłopak spalę się w nowej firmie na starcie bo jakie mogę mieć o tym pojęcie. Nie musieli wiedzieć, że od 7 roku życia interesuje się pośrednictwem i reasekuracją i przeszedłem ciężką rekrutację z testami z języków i programów. Dla nich i tak zostałem handlowcem żerującym na prowizji mimo, że siedzę w biurze i niczego nie sprzedaje.
Na odchodne usłyszałem od swojego dyrektora, że będę żałował decyzji o odejściu. Nie żałuje.
Zawsze jak mówiłem, że w pracy jest fajnie to potem spotykało mnie coś przykrego. Nie będę zapeszał, ale mogę jedynie napisać, że jestem zdrowszy, a dzięki temu zyskałem nie tylko ja, ale również moi bliscy.
Jeśli ktoś twierdzi, że praca to tylko pieniądze to pewnie jest świeżo po nauce do podstaw przedsiębiorczości w liceum :).
Fajnie jest przyjść do innego pracownika i pogadać, pożartować. W poprzedniej firmie nie miałem nikogo z kim mógłbym zamienić choć jedno słowo. Teraz pracuje w zespole z ludźmi, dla których atmosfera jest najważniejsza.
Życzę wszystkim aby praca była nie tylko przymusem, ale i przyjemnością.
Zamieszczam moją skromną historię, gdzie firma ewidentnie nie przejmuje się, a wręcz zakłada wysoką fluktuację pracowników:
http://p-wyrzykowski.blogspot.com/2010/09/dzien-dobry-ja-chciaem-do-pana-smitha.html
!
Na poczatek:
http://www.whale.to/b/petty_tyrant_q.html
polecam pozostale „nauki” Carlosa Castanedy ;)).
—
A
.
Oczywiście, że są firmy, w których nie znajdzie się powyższych symptomów – w jednej z nich pracuję ;) Zwykle są to młode i ambitne firmy, w który przedział wiekowy między pracodawcą, a pracownikami jest niewielki ;)
Dziekuje za ten tekst. Dzieki niemu uswiadomilem sobie system w mojej poprzedniej firmie – Sitel Polska. Wlasciwie wszystko to co zostalo tu opisane przezylismy w Sitel i rzeczywiscie firma ta byla fatalna. Tez probuje dosc do siebie po tym wszystkim, choc mam duze szczescie, bo obecny pracodawca jest normalny. Jesli chcecie poczytac wiecej o firmie stosujacej destrukcyjne metody opisane na tym blogu to przeczytajcie nasze forum bylych i (jeszcze) obecnych pracownikow Sitel: http://forum.gazeta.pl/forum/w,140,66629404,66629404,Praca_w_Sitel_Polska.html
Z wielkim zainteresowaniem przeczytalam twoj post. Spodobalo mi sie rowniez okreslenie BMW – to okreslenie mojego obecnego szefa, dyrektora duzej szkoly sredniej w UK. Od 5,5 roku tkwie na beznadziejnie platnym stanowisku asystenta nauczyciela, kompletnie bez zadnych perspektyw, z zerowymi oszczednosciami. Bo sama w takie BMW sie zamieniam ale o ile olewczy stosunek sprawil ze mam nieco wiecej czasu to jednak wcale znacznie nie poprawil mojego samopoczucia.
We wrzesniu 2010 zakomunikowalam ze chce odejsc i aktywnie szukam nowej pracy. Lament sie podniosl, ze jak to, ze chcialam byc nauczycielem (ucze od dwoch lat – 3h tygodniowo…), ze sie ucze, zdobywam kwalifikacje, itp. Odpowiedzialam, ze owszem, to wszystko prawda ale sama za to place.” A moze zrobisz tu praktyki szkolne z kursu?” No coz, to byloby gigantyczne ulatwienie… kurs z praktykami zaczyna sie w styczniu, dzis wspomnialam i co? Oczywiscie jajko. Problemy od samego poczatku i to takie pierdoly ze sie w glowie nie miesci. Czyli: jesli ktos cos obieca i potem zaczyna sie z tego wycofywac, to pora na natychmiastowa ewakuacje. Mam dosc.
Chce pracowac sama dla siebie, na pelen etat, najlepiej w domu.
klich
Rozczaruję Cię. Nie powołam się na żadne okoliczności zewnętrzne. Przyczyną mojej obecnej, fatalnej sytuacji jestem ja sam. Dość dokładnie opisałem to we wcześniejszym poście „Smutna historia”.
Katarzyna
Jak sprawdzić, że jakaś firma jest OK zanim podejmie się w niej pracę?
Ciężka sprawa. Szczerze powiedziawszy – nie wiem. Ale opiszę to, na co sam zwracam teraz uwagę. Akurat miałem to szczęście, że dzisiaj byłem na rozmowie w sprawie pracy. Po raz pierwszy od 6 lat :-)
Z doświadczenia wiem, że panie recepcjonistki nieco inaczej traktują potencjalnych klientów firmy, a inaczej petentów – czyli osoby ubiegające się o pracę. Wobec tych drugich nie muszą stać na baczność ani zabiegać o ich dobre samopoczucie. Mogą być bardziej sobą. Powiedziałem więc w sekretariacie, że przyszedłem w sprawie pracy i chwilę czekając na właściwą osobę, rozglądałem się dyskretnie.
Patrzyłem na przeróżne drobiazgi. Na to jak zachowują się pracownicy w tej firmie. Czy są ożywieni, czy rozmawiają, czy tylko są skupieni na pracy. Jak się poruszają? Czy idą szybko, z zaciętymi minami niosąc jakieś ważne teczki, czy też idą wolniej, z parującymi kubkami herbaty w ręku. Czy aby zza tamtych drzwi nie dobiegł mnie czyjś śmiech? Czy jest dużo osobistych drobiazgów na biurkach, jakieś zdjęcia, szpargały. Czy widać wszędzie lekki, twórczy chaos, jakieś kolorowe karteluszki? Jak ludzie są ubrani, czy się uśmiechają, czy są pogodni?
Wydawać by się mogło, że to są rzeczy bez znaczenia. Jednak pokazują one, czy w danej firmie panuje swobodna, bardziej twórcza atmosfera, czy też są tam tylko jacyś sztywniacy w pogrzebowych garniturach ze ściśniętymi pośladkami, mający na czole wypisane „efektywność ponad wszystko”.
Ale tak naprawdę, ostatecznym sposobem na przekonanie się, czy to właściwy wybór, będzie samo podjęcie tam pracy. Myślę, że w ciągu pierwszych dwóch, trzech tygodni wiele rzeczy się wyjaśni. Od tego w końcu mamy okres próbny, żeby spróbować. Ta próba dotyczy przecież obu stron: i firmy i pracownika.
xmen
Poruszyłeś dwie bardzo ważne kwestie.
Pierwsza z nich, to brak przepływu informacji, który rodzi niepewność wśród pracowników. Myślę, że szefowie stosujący takie podejście uważają, że lepiej powiedzieć pracownikom za mało, niż za dużo. Być może, według nich jest to właściwe działanie. Osobiście uważam, że raczej pokazuje to ich niekompetencję. No bo chyba nie wymaga wielkiej filozofii umiejętność udzielenia pracownikowi odpowiedniej ilości informacji. A jeśli ktoś traktuje informację jako broń, to jest chyba na to odpowiednie przysłowie: kto bronią wojuje, ten od broni ginie.
Druga sprawa to właściwi współpracownicy. Niby rzeczywiście się ich nie wybiera, ale czy aby na pewno? Ktoś przecież ich zatrudnił. Ktoś ich więc jakoś wybrał. Mówi się zresztą, że ludzi zatrudnia się ze względu na ich kwalifikacje, a zwalnia za brak umiejętności pracy w zespole. Może więc tu leży pies pogrzebany? Może brakuje nam, a zwłaszcza naszym szefom umiejętności poruszania się wśród ludzi, właściwego ich oceniania, bycia przyjaznym, życzliwym i towarzyskim?
Ja wcale nie uważam, żebym efektywniej pracował mając nad sobą warczącego, nieżyczliwego mi człowieka, który jeszcze na dodatek blokuje mi przepływ informacji.
Franciszek
Ogłoszenie, że szukają kogoś na Twoje stanowisko, to już nie tyle sygnał ostrzegawczy, ile wręcz syrena :-)
Axel
Piszesz: rzucić tę pracę i przejdź do innej firmy. Oby tylko nie wpaść z deszczu pod rynnę :-)
futrzak
Zgadzam się w 100%.
Posiadanie umiejętności w jakiejś dziedzinie nie wystarcza do stworzenia dobrze prosperującego biznesu. Potrzebne są również kompetencje w zakresie sprzedaży i pozyskiwania nowych klientów.
Cinek
:-) Brawo za spostrzegawczość :-)
IvanBarazniew
Dokładnie tak. Mnie również wydaje się, że niekompetencja kadry kierowniczej to praprzyczyna wszystkich kłopotów. A potem obserwujemy to budowanie „muru” pomiędzy zarządem a pracownikami, brak przepływu informacji, niepewność, błędne decyzje, kolesiostwo, odchodzenie wartościowych ludzi, przykręcanie pozostałym śruby do oporu. Jednym słowem: im wyżej umieścisz głupca w hierarchii, tym więcej narobi szkód.
Tomek
Masz rację. Powtarzanie w koło, że „gdzie indziej jest jeszcze gorzej”, to samo oszukiwanie się. Zawsze gdzieś będzie gorzej, a gdzie indziej lepiej. Ważne, żebyśmy to my byli tam, gdzie jest lepiej.
fokuzo
Rzeczywiście, fajnie jest móc przyjść do innego pracownika, pogadać z nim przez chwilę i pożartować. Fatalnie, kiedy obok siebie widzisz tylko jakieś zatwardziałe, narzekające na wszystko biurwy (zarówno męskie, jak i żeńskie) i nie masz do kogo ust otworzyć.
Koleżeńska atmosfera w pracy czyni pracę przyjemniejszą. Tyle tylko, że o taką atmosferę trzeba zadbać. Budują ją odpowiedni ludzie w odpowiednich warunkach. No a kto, jak nie szef, ma stworzyć takie warunki i przyjąć takich, a nie innych ludzi do swojego zespołu?
Jeszcze a propos atmosfery.
Kiedyś, w innej pracy, mieliśmy zwyczaj, że zbieraliśmy się rano przy ekspresie do kawy w sekretariacie. Ludzie witali się tam, rozmawiali z sobą, żartowali. A dopiero potem zaczynali pracę. Szefowi nie spodobało się to, że pracownicy zamiast pracować od punkt 8:00, to zaczynają kwadrans później. Zlikwidował więc ten ekspres.
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Momentalnie siadła efektywność pracy. Okazało się bowiem, że te z pozoru błahe ple-ple przy kawce, to był drugi, nieformalny obieg informacji w firmie. Znacznie szybszy i efektywniejszy od oficjalnego. I kiedy go zabrakło, to wszystko zwolniło tempa.
I tak oto chcąc przyoszczędzić parę minut, gościu spowodował straty nie do oszacowania dla firmy. To efekt braku pojęcia o czynnikach mających wpływ na atmosferę pracy.
Michał
Wydaje mi się, że to nie tyle kwestia różnicy wieku, ile mentalności. Ktoś bowiem może być starszy, ale młody duchem, a ktoś inny młody, ale już zgorzkniały i o duszy starca.
Dla pracownika nie ma „za dużo informacji”, wykluczając poufne oczywiście.
Są osoby, które z powodu spychologii myślą, że nie potrzebują wiedzieć nic poza najbliższym otoczeniem, ale dzięki tym informacją i drugiemu obiegowi pracownicy się koordynują. Samodzielne zorganizowanie pracowników jest prawie zawsze skuteczniejsze. Trudno odgórnie rozpisać plan dnia każdej osobie, a pracownik wie komu może pomóc, jaką kolejność zadań wybrać dla siebie bez straty, a tak żeby innym było wygodnie.
Spychologia jest bardzo szkodliwa dla obiegu informacji. Szkodliwa, a jest jedną z rzeczy którą najłatwiej wyeliminować przynajmniej tą praktykowaną. Tylko przełożony musi być stanowczy i przede wszystkim widzieć problem. Kierownictwo musi też mieć dobry przepływ informacji na swoim poziomie, bo jeśli jak u mnie nie ma to robi się z tego parodia i prowizorka. Ale z 3 lata muszę się tam jeszcze pomęczyć.
Świetny tekst. Rafał, załóż bloga, umiejętności pisarskie już masz. Może powstanie jakaś książka o karierze i życiu w korporacjach?
Witajcie :-)
Jak widać ten post gościnny trafił tematem w bardzo ważny punkt.
Widać jak wiele firm w Polsce to czyste galery (patrz http://alexba.eu/2007-12-10/rozwoj-kariera-praca/droga-zyciowa/ )nastawione na jednostronne wyciśnięcie pracownika tak długo, jak on na to pozwoli. Ważne jest, abyśmy potrafili takie miejsca rozpoznać, w czym bardzo pomocny jest post Rafała i Wasze komentarze. Jeżeli jeszcze nie przykuliśmy się do takiej galery, to trzeba jak najszybciej się z niej ewakuować, bo wbrew powszechnemu mniemaniu są i w Polsce dobre firmy, najwyżej nie jest całkiem łatwo się tam dostać. Inna opcją jest droga niezależnego samuraja, którą np. wybrałem ja.
Zdaje sobie sprawę, że wiele osób wmanewrowało się w sytuacje życiowe (kredyty, dzieci), w których nie można ot tak sobie uciec. Może dla nich należałoby zebrać użyteczne wskazówki w cyklu „Uwolnienie Galernika”? Pomyśle nad tym…
Rafale jeszcze raz gratuluję bardzo udanego i potrzebnego postu. Od wczoraj, po pojawieniu się go na Wykopie przeczytało go około dwadzieścia tysięcy osób!!
Ludwikowi (http://www.ludwikc.net/) pragnę podziękować za Hokus-pokus, które zrobił w środku nocy aby nasz serwer poradził sobie z nagłym wzrostem ilości Gości.
Wszystkich Gości z Wykopu serdecznie witam i zapraszam do lektury wielu przydatnych dyskusji, które tu prowadziliśmy.
Jeżeli ktoś z Was ma pomysł a najlepiej tekst na post gościnny to też zapraszam do kontaktu, nasze łamy są otwarte dla wszystkich myślących i kulturalnych ludzi.
Pozdrawiam
Alex
To fakt, niektóre firmy swoich pracowników traktują jak bydło. Niespełniają swoich obowiazków jako firma, tylko liczą aby nachapać jak najwiecej kasy dla siebie, a biedny pracownik nawet nie wie gdzie się zatrudnia. Na szczęście są takie strony jak http://www.ocenbossa.pl gdzie ludzie mogą opisać prace w swojej obecnej czy też byłej firmie. Tym samym ktoś kto bedzie chciał się zatrudnić może poznać chociażby ogólnikowo standardy w przyszłym zakładzie pracy.
Ja właśnie dochodzę do wniosku po 12 latach pracy, że dałem z siebie za dużo i nie jest to docenione. Właśnie przy tej okazji dostałem propozycję zmiany pracy. Charakter pracy jest podobny do obecnej i mam największy z możliwych dylematów, zmienić czy nie zmienić ?! Negocjacje trwają ale mam jakąś taką wewnętrzną ochotę sie `przewietrzyć` ale mam też dylemat jak można zostawić coś na co się pracowało tyle lat gdzie wyznawać zaczynam powiedzenie profesora L.Balcerowicza – że praca jest dobra jeśli hobby i pasja stała się pracą.
Świetny wpis, podobnie jak poprzednicy zachęcam autora do założenia własnego bloga.
Mimo dość młodego wieku miałem już okazję (równolegle studiując) popracować w kilku miejscach i odczuć pewne klimaty na własnej skórze (w tym wszystkie z powyższych symptomów, niektóre intensywniej, inne słabiej). Wytykane tutaj kwestie są jak najbardziej słuszne, ze swojej strony poleciłbym unikać firm, które starają się nadgorliwie inwigilować swoich pracowników (kamera monitoringu wycelowana w monitor pracownika czy oprogramowanie pozwalające szefowi podejrzeć co się dzieje na pulpicie). Ograniczone zaufanie można zrozumieć, ale bez przesady. Tutaj też powinno stosować się domniemanie niewinności (bo przecież zdecydowana większość ludzi pracuje uczciwie), a nieufność ze strony dyrekcji zawsze odbije się negatywnie na nastrojach drużyny. Złe nastroje przez 8h/dziennie 5 dni w tygodniu mogą skutecznie zakwasić życie, no chyba że ktoś żyje aby pracować (a nie: pracuje aby żyć).
Szukając nowej pracy warto sprawdzić (jeśli tylko charakter stanowiska na to pozwala) czy przyszłościowo są jakiekolwiek szanse na pełną lub częściową 'flexipracę’ (albo trochę mniej swobodną opcję – pracę zdalną). Mądry pracodawca w większości przypadków nie powinien wynagradzać/cenić ludzi za obecność w miejscu pracy (np. czasem robiących zupełnie niepotrzebne nadgodziny) a za efektywność działań. Tradycyjny model firmy najczęściej działa tak, że pracownikom bardziej skutecznym – którzy wykonają tą samą pracę w 5h podczas gdy reszta w 8h – na dodatkowe 3h dorzuci się więcej pracy (a premia, jeśli się pojawi, to i będzie nieadekwatna do zwiększonej produktywności). A tak (chyba) być nie powinno, wiele osób przez ten fakt pracuje wolniej i siedzi tylko aby siedzieć, bo ewentualne premie i tak będą nieadekwatne do efektów pracy przy 100% zaangażowaniu.
Jak zauważył Alex duży ruch pojawił się od strony wykopu – sam tutaj trafiłem tą ścieżką i bardzo się z tego cieszę, bo widzę, że trafiłem w miejsce z wieloma interesującymi wpisami (jest też pewien minus… czytanie zajmie mi ogromną ilość czasu).
@dariusz – ja mogę polecić stronę http://gowork.pl – tam jest dział w którym można wystawić ocenę firmie, jest on bardziej rozbudowany od proponowanej przez Ciebie strony (odnośnie ocenbossa, włącza mi się SPAM Alert)
Robi
Jeśli już zmieniać to powinna to być znacząca poprawa. Niekoniecznie tylko w pieniądzach, lecz też długofalowo w Twojej wartości rynkowej.
Czytałeś post http://alexba.eu/2006-03-20/rozwoj-kariera-praca/twoja-wartosc-rynkowa/ ?
Poczytaj też http://alexba.eu/2010-03-01/tematy-rozne/w-chmurach-lekcja-1/
Robert
Dziękuję za obszerne i cenne uwagi.
Cieszę się, że Wykop skierował tutaj sporo zainteresowanych Czytelników. Od kilku lat staram się tutaj zamieszczać rzeczy, które dość trudno za darmo dostać, a które dla wielu ludzi okazały się pomocne w różnych sprawach.
Miłej lektury i zapraszam do wypowiadania się w dyskusjach
Pozdrawiam wszystkich
Alex
Historia jak żywcem wyjęta z mojego życia, mam 40 lat jedno dziecko, kredyt :-) i doświadczenia w 3 tragicznych firmach.
Pierwsza firma- zatrudniająca 120 osób, forma własności osoba fizyczna i chyba nie muszę mówić jakie problemy z tego wynikają, do tego dochodził problem na tle religijnym. Właściciel Świadek Jehowy, który dzielił ludzi na naszych i resztę. Nie chce zanudzać historyjkami, ale uciekłam po 2 latach w nadziei na normalność do kolejnej firmy. Jednak była to znów osoba fizyczna. Tutaj niby było ok, miło, serdecznie, luźne relacje. Piszę niby bo problem zaczął się w chwili gdy zaczęłam zarabiać większe pieniądze i to zgodnie z umową z Właścicielem za wykonanie planu sprzedaży. Do tego doszła jego niechęć do zmian, które wprowadzałam, niby widział, że daje to wyniki i po to mnie zatrudnił ale podchodził do tego strasznie emocjonalnie. Każda zmiana wywoływała u niego agresję do mnie. Przecież ja negowałam jego dotychczasowe schematy i pomysły na sprzedaż. Koniec był taki, że wzięłam jeden dzień urlopu bo miałam jakąś infekcje a ten typek pod pretekstem pilnej sprawy władował mi się do chaty i mnie wywalił. Na pytanie dlaczego, jakie ma zastrzeżenia do mojej pracy odpowiedział, że zrobiłam swoje teraz sam sobie już poradzi. Oczywiście nie dostałam wynagrodzenia, odprawy i należnej premii, sprawa skończyła się w sądzie pracy.
Jednak najgorsze miało przyjść, czyli kolejna praca w spółce z oo i tutaj wszelkie opisane przez ciebie symptomy, podejście do człowieka, oszczędzanie na każdym kroku na każdym pracowniku, jakieś karkołomne wyczyny przy płaceniu wynagrodzenia, żeby zaoszczędzić, jakaś płaca minimalna, do tego zlecenia na kogoś, jednym słowem cyrk. Też słyszałam o premiach, planach, miałam rozrysowany plan moich niemałych poborów na kolejne kwartały. Ja akurat byłam na tzw kontrakcie managerskim (czasami pieniądze wpływały z miesięcznym opóźnieniem). Podczas tego kontraktu zachorowałam dość poważnie wylądowałam w szpitalu i na 2 miesiące na zwolnieniu w tym czasie skończył mi termin kontraktu. Poszłam na spotkanie z prezesem, który miał mi do powiedzenia jedno- cytuje „praca to nie zbowid, jeśli pani choruje to jest nam pani niepotrzebna”. Od 3 miesięcy jestem bezrobotna, szukam pracy ale kiełkuje we mnie myśl pracy na własny rachunek. Jestem w takim punkcie, że naprawdę nie wiem co mam robić. Byłam na kilku rozmowach i jakoś dziwnie mam wyostrzony zmysł na wyłapywanie sposobu traktowanie pracowników.
Do czego zmierzam w tym wywodzie – nie tylko duże korporacje traktują źle człowieka, w firmach małych wcale nie jest lepiej a osoby fizyczne to już totalna porażka. Właściciele zatrudniają Dyrektorów a i tak boja się oddać „władzy” w ich ręce, chcą wiedzieć o wszystkim łącznie z tym jaki i ile papieru toaletowego zakupuje sekretarka do firmy ile papieru zużywają poszczególne działy. Niby masz wprowadzać zmiany i działać samodzielnie ale i tak kończy się na decyzji podjętej przez Właściciela. Kończy się tym, że on decyduje a ty ponosisz konsekwencje. Jak jest dobrze to jemu się udało a jak źle to jesteś winny bo nie potrafisz sobie z tym poradzić. A najgorsze jest to jak Twoimi rękoma wykorzystuje innych podległych Tobie pracowników. I pomału zaczynasz działać jak przymulona maszyna.
No to sobie ulżyłam i nie wniosłam nic nowego do dyskusji :-)
Witam! :) ja mogę do tego wszystkiego dopisać tylko jedno. Jeżeli przychodzi się do nowej pracy i wszyscy, ale to absolutnie wszyscy mówią i żartują: „gdzie Ty trafiłeś” to jest znak że z firmą jest coś nie tak. ;)
Rafał,
trzymam kciuki za Ciebie i czekam na dobre wieści. Powodzenia!
dariusz
Rzeczywiście, dobrym pomysłem jest przed podjęciem gdzieś pracy wrzucić w google nazwę tej firmy. Czasem można wtedy różne rzeczy sobie przeczytać, i to nie tylko te dobre :-)
Robert
Piszesz, że należy unikać firm w których inwigiluje się pracowników. Nie chciałem o tym wcześniej się rozpisywać, ale pierwszą swoją naganę dostałem właśnie za to, że w czasie pracy, żeby się zrelaksować, załączyłem sobie na chwilę Internet. A potem dostałem wydruki cookisów i printscreeny z poleceniem pisemnego ustosunkowania się. Po czymś takim człowiek aż boi się usta szerzej otworzyć, bo nie wiadomo dokąd sięga ucho Wielkiego Brata.
Napisałeś jeszcze kapitalną rzecz: „Mądry pracodawca nie powinien wynagradzać ludzi za obecność w miejscu pracy, ale za efektywność działań.”
Podpisuję się pod tym obiema rękami. Teraz tylko muszę poszukać sobie takiego mądrego pracodawcy :-)
Alicja
Wniosłaś bardzo dużo do naszej dyskusji! Dzięki Tobie dowiedzieliśmy się, że w źle zarządzanych firmach również sytuacja menedżera jest nie do po zazdroszczenia.
Taki człowiek znajduje się między młotem a kowadłem. I jakże często ma świadomość, że wykonuje błędne, złe polecenia i że krzywdzi tym swoich ludzi.
To tylko pokazuje nam, że do wszystkiego trzeba podchodzić „z głową”. Ja wiem, że myślenie boli i jest męczące. Ale warto czasem pogłówkować, aby zrobić coś raz a porządnie, niż potem w pocie czoła nadrabiać jakieś głupie pomyłki.
Anet.
Dziękuję :-)
Ja żyję w dużej mierze z pisania i to też nie jest tak „różowo”. Oczywiście dzięki temu robię to co lubię, w sumie jest to mocno związane z moimi zainteresowaniami i hobby, ale wydawcy, redakcje to tacy sami pracodawcy jak inni. Też są różne układy, układziki, płatności z opóźnieniem itd. No i najczęściej pracuje się na umowy o dzieło/zlecenia, a więc nie jest się w 100% bezpiecznym.
Ale i tak wolę swoje pisanie od tego co moja żona przezywa w swojej pracy w korporacji.
Pracuję obecnie w korporacji, do której dostałem się dosyć przypadkiem (praca sama mnie znalazła) i atmosfera jest naprawdę genialna. nie wiem dla czego. Dużo czytałem o korpo plemionach itd a tu się nic nie potwierdza, międzynarodowa korporacja z oddziałem praktycznie w każdym państwie i wielomiliardowym kapitałem, a atmosfera w head office jest przyjazna jak w 10 osobowej firmie. na przerwach gram w pingla z kolegą z działu piętro wyżej.
@robert – gratuluję szczęścia… domyślam się, że wiele osób z chęcią dowiedziałoby się gdzie pracujesz (antyreklamy nie zrobisz ujawniając rąbka tajemniczości ;) ).
Wróciłam dziś do tego postu i zatrzymałam się na zdaniu, które Enitaplap: „za wykonywanie pewnych czynności, dostaje zapłatę którą wyceniła firma a ja zaakceptowałem.”
Firma jest tu aktywna, określająca warunki, a nasza aktywność polega albo na akceptacji tego albo rezygnacji (ewentualne negocjacje od bazy wskazanej przez firmę)To jest bardzo typowe podejście i ja je wielokrotnie ćwiczyłam uważając, że tak jest i tak musi być, norma. A może być inaczej :-) – doświadczyłam czegoś zupełnie odwrotnego. Kiedy potencjalny pracodawca zaproponował mi zajęcie się określonymi rzeczami i podjęcie określonej odpowiedzialności, to po raz pierwszy w życiu odważnie powiedziałam: „ok., to mnie interesuje, znam się na tym bardzo dobrze, niemniej to kosztuje”. Padło pytanie oczywiste: „Ile”. Podałam kwotę jaką JA uznałam za adekwatną dla danej pracy w moim wykonaniu. Usłyszałam: „to dużo”. Odpowiedziałam: „adekwatnie do tego, co firma ode mnie otrzyma – moja praca tyle kosztuje.” I sama się zdziwiłam, gdy usłyszałam akceptację moich warunków. Bez negocjacji (!). Zobaczcie – to kompletnie odwrócona sytuacja w stosunku do tej, jaką mamy w komentarzu.
Tak jak napisałam – było to jedyne takie doświadczenie, żałuję, że jedyne. Oznacza to, że na skutek różnych zdarzeń i w efekcie własnych decyzji zatraciłam tę odwagę. Teraz sobie przypominam :-). Moja odwaga wzięła się z tego, że nie czułam przymusu podjęcia tej pracy, miałam inne i pewne możliwości i czułam się nieprzymuszona. Wiedziałam też, że firma pilnie potrzebuje moich kompetencji i że ma tego świadomość.
Dlaczego do tego się odnoszę? Bo takie przestawienie z podejścia „dostaje zapłatę którą wyceniła firma” na: „ja wyceniam moją pracę i firma może lub nie tę kwotę zaakceptować” może bardzo wiele zmienić w naszym życiu – nie tylko pod względem finansowym, ale też zmienia naszą pozycję w firmie jeśli już w niej będziemy pracować.
To według mnie zależy od kilku czynników: naszych rzeczywistych umiejętności i kompetencji, naszej świadomości ich wartości rynkowej, a także tego, w którym miejscu „lejka” jesteśmy.
To chyba temat na odrębny post związany z naszą wartością rynkową, odwagą podejmowania ryzyka, poczuciem własnej wartości i kompetencjami jako podstawą do odważnego stawiania warunków i granic, co w efekcie pozwala tez uniknąć wpadania w sytuacje, o jakich m.in. pisze autor tego gościnnego postu.
Pozdrawiam, Ewa
Witam wszystkich,
w komentarzach pojawiły się odnośniki do postu o szerokości lejka. Pewnie różne „sygnały ostrzegawcze” mają różny priorytet dla każdego z nas.
Ponieważ jestem niedoświadczony w programowaniu (a jest to jedna z rzeczy, którymi chciałbym się zajmować), to dla mnie najważniejsze jest zdobywanie nowych umiejętności i wiedzy w programowaniu. Przed wakacjami podjąłem swoją pierwszą pracę z nastawieniem ogromnego podniesienia poziomu kwalifikacji. Niestety ta praca tego nie zapewnia. Warunki pracy są super – świetna atmosfera, warunki finansowe bardzo dobre. Mimo tego szukam nowej pracy.
Pisząc to chcę zwrócić uwagę na to, że pojawiło się bardzo dużo sygnałów ostrzegawczych, ale wg mnie każdy powinien przemyśleć co jest najważniejsze. Z resztą tak jak to jest powtarzane chyba przy okazji każdego wpisu – „use your judgement”.
I jeszcze mała porada. Dawno, dawno temu na blogu ktoś (może nawet kilka osób) pisało o tym, że warto chodzić na rozmowy kwalifikacyjne nawet, gdy nie myśli się o zmianie pracy. Dzięki temu dowiadujemy się jakie są wymagania na stanowisko, które nas interesuje i czy spełniamy te wymagania. To faktycznie dobry pomysł. Podczas swoich poszukiwań nowej pracy przekonałem się, że dużo mi brakuje, aby spełnić oczekiwania potencjalnych pracodawców. Wiem też jakiej wiedzy i umiejętności potrzebują. Teraz nie pozostaje nic innego jak je zdobyć.
Pozdrawiam,
Artur
Witam.Na bloga trafilam niedawno,stad moja odp.pod postem dopiero teraz.Wypowiedz Rafala mnie nie zdziwila,przerabialam nie raz podobne tematy,spotykam sie codziennie z takimi sytuacjami.Jako menadzer zespolu ,nie godze sie na taki stan rzeczy,pracuje nad zmianami.Niejednokrotnie sama mam „zwiazane rece”-bo wystarczy jedna rzecz nie po mysli Dyrekcji i… (ciag dalszy wiadomy).Licytacja,kto ma gorzej?Ok.Moj zespol mial obiecane i zapisane w harmonogramie szkolenie-W NAGRODE za osiagniete wyniki.Dali z siebie max,naprawde ciezko na to pracowali.Dzis oglosilam im hiobowa wiesc-NIE MA PIENIEDZY NA ICH SZKOLENIA.Reakcji zespolu nie opisze.Pozdrawiam.Wk..a,sfsstrowana menadzer.
Nie czytam nigdy blogów. Brak czasu? Nieciekawe tematy? Chyba muszę zmienić podejście i dobrze sie tu rozejrzeć… Dostałem ten link od znajomego i bardzo mi sie post i dyskusja pod nim podoba. Autorowi wróże rychły sukces w poszukiwaniu pracy, lekkość pióra, oszczędne, precyzyjne madre słowa… Własnie, chciałoby sie mieć do czytania wiecej, wiec Rafale z niecierpliwością czekam na kolejny temat.
A do gospodarza blogu: dlaczego nie mogę tego postu „like” na Facebooku? Chetnie podzielilbym sie nim ze znajomymi. A może coś przegapilem?