W komentarzach do poprzedniego postu o stabilizacji życiowej zarówno Monika jak i KiT zwrócili mi uwagę, na brak precyzyjnej definicji tego, o czym pisałem.
Oboje macie racje, powinienem był dokładniej napisać co miałem na myśli pisząc tamten post.
Zgadzam sie z KiT, że stabilizacja jako taka jest iluzją. Użyłem tego słowa w znaczeniu, jakie na ogół przypisują mu je osoby do tejże „stabilizacji” dążące.
Typowe przykłady tego, co mam na myśli to:
- „stabilizacja sytuacji mieszkaniowej” poprzez kupowanie, czesto na kredyt nieruchomości, czy też „wicie gniazdka” zanim podejmiemy wyedukowaną decyzję gdzie i jak tak naprawdę chcemy żyć. Często odbywa się to kosztem rozwoju wartości rynkowej, który już średnioterminowo otworzyłby nam znacznie bardziej atrakcyjne opcje.
- „stabilizacja układów damsko-męskich” (bądź innych, w zależności od indywidualnych preferencji), która przejawia się w próbach „zaklepania sobie” partnera (małżeństwo, tzw. założenie rodziny) zanim jeszcze uświadomimy sobie sami, kim naprawdę jesteśmy i jakie mamy potrzeby w życiu. W rezultacie, często zamiast się rozwijać spędzamy mnóstwo czasu i energii na „wzajemnym dopasowaniu”.
- „stabilizacja sytuacji zarobkowej”, polegająca na tkwieniu w firmach i zawodach nie odpowiadających naszym upodobaniom i zdolnościom tylko dlatego, bo daje to „pewny” zarobek. To pozbawia nas często radości z tego co robimy (czasem zdaje mi się że dla wielu ludzi jest to abstrakcyjna koncepcja), a co za tym idzie możliwości osiągania naprawdę dobrych rezultatów. Zazwyczaj jest smutna konsekwencja nadgorliwości w dwóch poprzednich punktach.
Opisane powyżej przypadki naturalnie nie oznaczają, że każdy, kto podejmuje takie decyzje popełnia błąd. Tutaj przy ocenie powinniśmy jak zwykle użyć rozsądku, najlepiej własnego, a nie zapożyczonego od innych ludzi :-)
Pamiętajmy przy tym, że jak wieje korzystny wiatr, to trzeba żeglować, a nie rzucać dodatkowe kotwice. Inaczej łatwo możemy znaleźć się w gronie tych, którzy mówią: „biednemu zawsze wiatr w oczy”
Dzień dobry w to sobotnie przedpołudnie,
Stabilizacja, szczególnie ta tzw. życiowa, sama w sobie wydaje się być bardzo ciekawym i jak widać po dotychczasowych wypowiedziach dyskusyjnym zagadnieniem. Osobiście myślę, że nie można o niej mówić tylko i wyłącznie w kategoriach czarno-białych. Jak to w życiu bywa, kij ma co najmniej dwa końce.
Z jednej strony naturalną skłonnością człowieka jest dążenie do pewnej stabilizacji. Z tej chociażby prostej przyczyny, aby osłabić poczucia niepewności czy zagrożenia wynikające z szeroko rozumianej zmiany. Zmiany, która jest nieodzowną, aczkolwiek jedyną pewną, rzeczą w życiu człowieka (no może poza tym, że od czasu do czasu musimy się udać w ustronne miejsce oraz zejść z tego padołu). Maslow w swojej teorii motywacji – piramidzie potrzeb – zauważył, że motywatorami działania człowieka są jego potrzeby. U postaw piramidy, Maslow umieścił, z przyczyn oczywistych, potrzeby fizjologiczne a zaraz potem te związane z poczuciem bezpieczeństwa. Myślę, że coś w tym jest, że musi być spełnione jakieś minimum, stworzona baza, aby człowiek mógł rozwijać (intelektualnie, emocjonalnie, społecznie, materialni etc.) i dążyć samorealizacji i satysfakcji z życia.
Z drugiej zaś strony nadmierne przywiązanie do budowania wspomnianej bazy może trwać, całe życie bez gwarancji jej zakończenia. Wtedy taka sytuacja rzeczywiście może prowadzić do frustracji i do zmęczenia życiem a w rezultacie do jego zmarnowania.
Jednocześnie tak sobie myślę, że każdy z nas ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje i czyny lub ich brak. Nawet, jeśli zarzuciliśmy jakąś kotwicę podczas naszego życiowego żeglowania, co na pewno spowalnia jego bieg, albo zmienia jego kierunek, to nigdy nie jest tak że popadniemy w całkowitą stabilizację. Decyzje, które potencjalnie spowalniają nasze ziemskie żeglowanie implikują kolejne sytuacje, których nie możemy określić jako stabilizację. Tak na marginesie tylko w jednym przypadku uzyskujemy takową. Jest nią koniec naszej ziemskiej wędrówki. A więc carpe diem!
Serdeczne pozdrowienia,
Robert Szablak
Dziekuje Ci Alexie za Twoja definicje „stabilizacji”.
Nie moge oprzec sie odczuciu, ze umieszczasz Alexie pojecie „stabilizacja” w negatywnym kontekscie.
Porownania do zarzucania kotwicy w trakcie zeglowania sa az nadto wymowne.
Ja jednak wobec tego powtorze, ze „kazdemu wg potrzeb” – by rozwinac watek ….
Otoz zanim zaczniemy jednostronnie postrzegac stabilizacje jako hamulec szeroko pojetego rozwoj, warto dodac tylko, ze kazdy z nas ma swoje cele, swoje potrzeby i SWOJA WIZJE ROZWOJU.
Z jednej strony, zgadzam sie z Toba Alexie, zbyt pochopnie podjete decyzje moga utrudniac zycie, szczegolnie gdy sie je podejmie przed poznaniem siebie , ale z drugiej …?
By daleko nie szukac – Faust dopiero pod koniec swojego zycia zakrzyknal „chwilo trawaj” ….
Nie bez powodu, w starozytnosci funkcje senatorskie, publiczne piastowali ludzie majacy niejeden siwy wlos na glowie ….
Wiec … wiec kiedy jest ten moment na poznanie siebie ? Swoich potrzeb ? Czy on wogole nadchodzi ?
A teraz druga kwestia – rozwoj …
Co to znaczy rozwoj Alexie ? Podobnie jak stabilizacja … Dla kazdego z nas moze oznaczac zupelnie cos innego ….
Czy moj kolega, ktory przez dluuugi czas byl odpowiedzialny za finanse jednej z wielkich spolek, kolega, ktory pewnego dnia porzucil kase, splendor i ciezka prace i ….
i zostal kurierem rowerowym – czy on zasluguje na potepienie …
bo odrzucil standardowe pojecie rozwoju ?
Czy outsiderzy, by nie powiedziec (w rozumieniu ogolnospolecznym) menty typu Hlasko, Stachura i wielu wielu innych im podobnych, ktorzy woleli wypalac drewno w Bieszczadach i upijac sie na umor drzewnym spirytusem niz gonic za talonem na malucha a teraz za laptopem, apartamentem i sluzbowa bryka …. czy ich wlasnie nalezy skwitowac stwierdzeniem, ze „rzucaja kotwice swojego rozwoju” ?
i wracajac do glownego watku …
czy jesli mysle o tym, ze:
– moja rodzina jest dla mnie najwazniejsza
– kocham to miejsce w ktorym zyje i nie chce sie stad wyprowadzac (ale spokojnie – bez tych wielkich slow typu patriotyzm)
– a praca … coz … ze zacytuje „nigdy nie kochaj firmy, bo ona nie bedzie kochac ciebie” …
czy wobec tego moja stabilizacja do ktorej daze i na ktora pracuje jest wg Ciebie CONAJMNIEJ niewlasciwa ?
To przeciez Ty Alexie uczysz, ze wszystko jest wzgledne, ze pojecie dobra i zla praktycznie nie istnieja, bo wszystko zalezy od ramy rzeczywistosci danego czlowieka …
Wiec skad … skad u Ciebie taka jednostronnosc ….
Hej,
Ja też podobnie jak Monika jestem lekko zaszokowany jednostronnością i tendencyjnością definicji „stabilizacji w życiu” przedstawioną przez Alexa.
Moim zdaniem kupowanie w tym momencie w Warszawie mieszkania na kredyt przy ciągle rosnących cenach nieruchomości może okazać się dobrą formą zabezpieczenia na przyszłość a nie rzucaniem kotwicy. Bo po pierwsze nawet obciążone hipoteką mieszkanie można sprzedać i przenieść się gdzie indziej, a oddawanie komuś ponad tysiąca złotych za wynajem argumentowane koniecznością odpowiedzi na pytanie gdzie chce żyć traktuję jako irracjonalne.
Ale jest to moja przemyślana decyzja a nie jedynie słuszny sposób na życie, i tego podsumowania zabrakło mi w poście Alexa.
W komentowanym poście nie podoba mi się styl w jakim on jest napisany: jednostronny bez zaznaczenia, że opisywana w nim sytuacja jest jedna z propozycji zabawy w życie, natomiast ja z jego kontekstu odnoszę że jest tam przedstawiona jedynie słuszna recepta na życie.
Podobnie “stabilizacja sytuacji zarobkowej” – typowo męskie podejście, ocenianie wartości człowieka w zależności od jego pozycji zawodowej i wysokości miesięcznych wpływów. I stereotypowe utarte myślenie, że w życiu najważniejsza jest „wartościowa” i ciekawa praca. Ciekawe czy kto kolwiek na łożu śmierci stwierdził: „żałuję że tak mało pracowałem”
Pozdrawiam
Artur Jaworski
Robert, Monika, Artur
Dziekuję za niezwykle ciekawe komentarze, ktore bez wątpienia zasługują na bardzo poważne potraktowanie i przemyslaną odpowiedź. Ze względu na to, że jestem po wielu godzinach pracy fizycznej (do której w takich dawkach nie jestem przyzwyczajony :-) ) zrobie to może jutro.
Na razie (myśląc o wypowiedzi Artura i troche też Moniki) zwrócmy tylko uwagę na przedostatni akapit mojego postu, w którym piszę:
„Opisane powyżej przypadki naturalnie nie oznaczają, że każdy, kto podejmuje takie decyzje popełnia błąd. Tutaj przy ocenie powinniśmy jak zwykle użyć rozsądku, najlepiej własnego, a nie zapożyczonego od innych ludzi ”
W tych dwóch zdaniach jest przecież klarowna deklaracja, którą trudno zinterpretować jako stwierdzenie, że mam absolutną rację. Jest też zachętą do używania własnego rozumu, a nie jakichkolwiek zapożyczonych (także ode mnie) „prawd”. To jest zresztą moja generalna zasada, którą wspominam na tym blogu przy rożnych okazjach, tak samo jak mówię na początku każdego szkolenia, które prowadzę „nie wierzcie mi na słowo!”
Podkreślam więc jeszcze raz, będę w tym blogu pisał o różnych doświadczeniach i punktach widzenia (zarówno własnych jak i osób, które miałem lub mam przyjemność znać). Jeśli wierzę w to, co piszę, to komunikuję to wyraziście i z przekonaniem. Nie oznacza to, że uważam moje poglądy za jedyne słuszne, badź dobre dla każdego. Wręcz przeciwnie, bardzo dobrze wiem, że każdy ma swoją własną rzeczywistość, a co za tym idzie unikalną drogą do przejścia w życiu. Tak naprawdę to po prostu nazbierałem przez te lata trochę nietypowych doświadczeń i spostrzeżeń, mi podobają się rezultaty, które one przynoszą i może komuś jeszcze się to przyda :-) To wszystko.
Tyle celem wyjaśnienia tej jednej kwestii, reszta poruszonych przez Was zagadnień i punktów widzenia jest zapowiedzią ciekawej dyskusji, do której powróce najpóżniej jutro.
Witaj Alex,
Jeszcze jedno krótkie uzupełnienie ode mnie: decyzja o założeniu rodziny (w szczególności decyzja o poczęciu dzieci), jakkolwiek faktycznie w jakimś znaczeniu tego słowa stabilizująca (bo ograniczająca inna możliwości), nie jest kotwiczeniem po długim rejsie, ale raczej wyruszeniem w nowy. I to nie tylko ciekawy, rozwijający, pełen wyzwań, ale również – co w tym przypadku nieuniknione – długotrwały. Ponieważ nie żyjemy wiecznie, to odkładanie tej decyzji do czasu aż się będzie zupełnie pewnym, może oznaczać przegapienie ostatniej szansy.
Bardziej to pewnie dotyczy sytuacji kobiet niż mężczyzn. Studia, kilka lat kariery i już trzydziestka na karku, a w tym wieku już średnio co piąta kobieta nie będzie w stanie zajść w ciążę.
Ja się zdecydowałem na dziecko zanim byłem przekonany, że jestem gotów. A teraz to nawet troszeczkę żałuję, że nie zdecydowałem się wcześniej :-)
Pozdrawiam,
Marek
Wiesz Marku,
tak naprawde cisnienie wieku dotyczy zarowno kobiet jak i panow, tyle, ze w innych aspektach …
– kobiety – bezdyskusyjnie – zegar biologiczny + ewent. patologie ..
a panowie
– coz … wyobrazasz sobie jak chodzisz do szkoly na wywiadowki a dzieci po katach szepczac, ze ich kolega przyszedl z dziadkiem ?
po pierwsze – procz presji, by nie rzec ostracyzmu naszych bliznich, ktory nie bedzie dotykal nas samych co naszych dzieci, to inna kwestia jest realny problem wychowywania nastolatka, gdy ma sie samemu spokojnie 50+
ale to na marginesie …
a wracajac do odpowiedzi Alexa …
coz .. dziekuje Ci Alexie za przypomnienie akapiciku z informacja, ze decyduje zdrowy rozsadek kazdego z nas, lecz ja akurat nie moge sie oprzec wrazeniu, ze zastosowany zabieg przypomina mi w formie sprostowania prasowe …
tzn.
duzy artykul z ocena w jednym numerze
zas w kolejny
notka w ramce 2 cm x 2 cm z informacja, ze „.. nie w Erewaniu lecz … ” itd. itd.
ale jesli pozostawimy ten watek
to pozostanie jeszcze nadal aktualna i niezykle mnie nurtujaca w swietle Twoich wypowiedzi kwestia …
a mianowicie
kiedy jest czas, gdy poznajemy siebie i wiemy juz na 100% czego chcemy, jacy jestesmy i dokad chcemy pojsc … ?
czy wlasnie sila naszego zycia nie polega na tym, ze doswiadczenie budujemy z terazniejszosci ?
ze modyfikujemy swoja wiedze o sobie, swiecie i innych na biezaco ?
ze sila nas jest wlasnie owa cudowna zdolnosc modyfikacji a slaboscia zamykanie sie na swiat zewnetrzny ?
Jesli zgodzisz sie z tym ze mna – to jak to skorelowac z poczuciem, ze zawsze istnieje pewien pierwiastek niepewnosci w naszych decyzjach, pogladach, czynnosciach …
pierwiastek wlasnie owej zmiany …. modyfikacji ….
nie Alexie … dla mnie osobiscie generalizacja, ze stabilizacja jest hamulcem, jest absolutnie nie prawdziwa … nie broni sie przed najprostszymi kontrargumentami ….
Proponuje powtorzyc teze, ze rozni ludzie maja rozne model zycia i najwazniejsze jest to by w trakcie ich realizacji byli szczesliwi …
Ze wzglądu na ograniczenia edytora komentarzy pozwoliłem sobie zapisać pierwszą część mojej odpowiedzi jako nowy post na blogu, gdzie Was zapraszam
Robercie
Oczywiście, że trudno mówić o stabilizacji w kategoriach czarno-białych i jest wiele stanów pośrednich. To dążenie o którym mówisz jest też całkowicie normalne i w wielu przypadkach bardzo pożyteczne. To o czym ja piszę to:
– po pierwsze niewłaściwy timing – próby stabilizacji w sytuacji, kiedy należałoby właściwie dać sobie tego przysłowiowego kopa i ruszyć się
– po drugie robienie ze „stabilizacji” bożka i panaceum na wszelkie wyzwania życia.
Nawiązując do Twojego cytatu z Maslowa to problem polega na tym, iż wielu ludzi buduje taką bazą, w taki sposób i w takim czasie, że poważnie utrudnia im to ten dalszy rozwój o którym wspominasz. Jeśli z otwartymi oczami rozejrzymy się dookoła to znajdziemy na to wiele przykładów i jest to tylko kwestia wnikliwej obserwacji a nie jakiejkolwiek ideologii :-)
mnostwo takich osob dookola. mam wrazenie, ze trzy wymienione przez Ciebie punkty to nie dazenie do stabilizacji, a wynik lekow z ktorymi nie potrafia sobie poradzic. jej, patrze i widze glowy zwieszone, widze ze tak sa zapatrzeni w podloge, ze przestrzen miedzy dobrze znanymi scianami wydaje im sie calym swiatem. a wystarczyloby, gdyby tylko podniesli glowe i rozejrzeli sie dookola – dostrzegliby wiele pomocnych dloni przeciez.
hmm… wlasnie sobie pomyslalem, ze Twoj blog to fantastyczna inicjatywa :) tak trzymac! :)
RM
możliwe, że to szukanie stabilizacji to wynik lęków, wielu ludzi boi sie tej niepewnej wolności, wybierając klatki z pozłacanymi prętami.
Wielu ludzi nie podnosi głowy, bo musieliby wtedy spojrzeć prawdzie w oczy, gdzie są w stosunku do możliwości.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że każdy może sobie żyć, jak mu pasuje (w ramach prawa)
„Wielu ludzi nie podnosi głowy, bo musieliby wtedy spojrzeć prawdzie w oczy, gdzie są w stosunku do możliwości” – ciekawe. czy to znaczy, ze nie wierzysz, ze mozliwosci dojscia do szczescia osobistego sa nieograniczone? to znaczy, ze kazdy moze byc szczesliwy, wystarczy (heh, latwo powiedziec) chec szczera ;) i dzialanie?
RM
Czy możliwości dojścia do szczęścia osobistego są ograniczone, czy też nie, to jest nieco filozoficzne pytanie, na które nie znam prawidłowej odpowiedzi. W celach roboczych wystarczy stwierdzić, że są one bardzo duże, znacznie większe od tego, co przeżywa większość ludzi (jak słusznie zauważył Thoreau „The mass of men lead lives of quiet desperation. „).
Moim osobistym zdaniem każdy może osiągnąć stan szczęścia, potrzeba do tego znajomości samego siebie, chęci, know-how i działania.
Witam Panie Alexie:)
Mam wielką prośbę.Piszę ankietę i potrzebny jest mi podział wartości jaki istnieje.Wiem,że są religijne,ekonomiczne, społeczne,moralne, prawne,poznawcze,witalne,uniwersalne,ale problem w tym,że nie potrafie okreslić czy np rodzina będzie w jednych a nie w drugich.Jeżeli będzie taka mozliwość czekam na podział co do ktorych bedzie się zaliczać i co wchodzi w w każde z wartości z osobna,bo takiego konkretnego podziału nigdzie nie mogę odnaleźć.To pomoże mi w mojej ankiecie.
Pozdrawiam
Agnieszka
Agnieszko
na tym blogu mówimy sobie po imieniu, czyba że obstajesz przy tym, aby zwracać się do Ciebie per „Pani”
W kwestii Twojej prośby muszę Cię rozczarować, bo raczej jestem człowiekiem zajmującym się zmienianiem rzeczywistości, niż jej klasyfikowaniem. Z tego też powodu raczej nie otrzymasz ode mnie odpowiedzi, bo byłyby to sztuczne wyliczenia, które na niewiele by Ci się przydały
Pozdrawiam
Alex
Witam!
Pozwolę sobie popisać co nieco pod tak dawnym wpisem :) ja tak filozoficznie napiszę – dyskusja stricte czarno-biała. Z jednej strony łapanie wiatru w żagle i wolność… Z drugiej strony stabilizacja czyli zakotwiczenie.
A czy jeśli stabilizacja jednocześnie nie może spowodować kreatywnego kopniaka? Zgodzę się z Alexem odnośnie punktów które tutaj poruszył w kontekście, który podał. Ale ja wiem bo doświadczyłem tak około rok temu swego rodzaju stabilizacji damsko-męskiej, wpływ – zdecydowanie pozytywny. Jeśli pociągnąć ciąg przyczynowo-skutkowy -> dzięki temu teraz piszę tego komentarza, miast po prostu „normalnie sobie egzystować”.
Wiem, odwołuję się do skali szarości. Ale chyba o to chodzi. O znalezieniu takiego punktu, gdy miast być całkowicie wolnym (i żyć od śmietnika do śmietnika), lub całkowicie zakotwiczonym (i żyć od wypłaty do wypłaty – bardziej bym ujął „bogged down”, „pinned down”…).
Może kwestia wartości, nie wiem, ale to takie moje przemyślenie po tych komentarzach :) Stabilizacja niekoniecznie w znaczeniu kotwicy. Podchodzi to pod pisane już “kazdemu wg potrzeb” – tylko tam nadal było w kontekście, że każdy kotwiczy/żegluje wedle potrzeb. A w tym wypadku – zakotwiczenie, by dokonać napraw swego szkunera… Bo ciągłe żeglowanie może porwać żagle… Lub można wpłynąć na mieliznę…
PS. nie wiem, czy „w przyszłości” już to nie jest poruszone – na razie czytam w wolnych chwilach bloga od początku – też się nie spodziewałem że coś tak ciekawego w sieci się znajduje. Brawo Alex! :) i dzięki dla pewnej dobrej duszy, którą pozdrawiam – kto wie, może czyta :)
pozdrawiam
WWWW
A widzisz Witold :) każdy ma swoje potrzeby zakotwiczenia.
Dokładnie Pink, dokładnie :)) Tylko ja pisałem o stabilizacji uczuciowej – dzięki mej kobiecie nie ma już dla mnie rzeczy niemożliwych :)) Natomiast w Twoim przypadku czyli wieloletni kredyt – to jest wg. mnie spore uwiązanie się i swoich możliwości…
Witold
Napisałeś: „O znalezieniu takiego punktu, gdy miast być całkowicie wolnym (i żyć od śmietnika do śmietnika), lub całkowicie zakotwiczonym (i żyć od wypłaty do wypłaty – bardziej bym ujął “bogged down”, “pinned down”…).”
Używasz bardzo ograniczonej, jednowymiarowej skali. Można być w bardzo dużym stopniu człowiekiem wolnym bez konieczności szukania w śmietnikach. Duża część tego blogu to są wskazówki jak to zrobić
Pozdrawiam serdecznie
Alex
PS: Jak chcesz naprawdę żeglować, to nie wybieraj szkunera. Co prawda ładnie wygląda pod wszystkimi żaglami, ale kiepsko żegluje na wiatr i jest trudny do utrzymania na kursie w pływaniu z wiatrem (serio, to wynika z jego aerodynamiki). A na mielizny lekarstwem są dobre mapy i uważna nawigacja :-)
Faktycznie Alex, masz rację, i szczerze Ci powiem, że nie wiem dlaczego tak napisałem… :) Bo w sumie jak pamiętam to coś innego miałem na myśli. Ale trudno, moja kulpa jak to się mawia :)
Co do żeglarstwa – ja się nie znam :) Szkuner – jakoś skojarzyłem nazwę i ją napisałem ;) To w takim razie mam pytanie – jaki typ statku jest więc wygodnym w obsłudze i żegludze, do spokojnego żeglowania i rozkoszowania się spokojem morza? Czyli co byłoby odpowiednikiem hydropneumatycznego Citroena? :) Tak już z czystej ciekawości się spytam :))
@Witold pisze: „jaki typ statku jest więc wygodnym w obsłudze i żegludze, do spokojnego żeglowania i rozkoszowania się spokojem morza?”
Alex pewnie coś Ci doradzi, ale ja nie lubię „spokojnego żeglowania i rozkoszowania się spokojem morza”. Mnie kręci windsurfing i rozkoszowanie się wzburzeniem morza. Każdemu według jego potrzeb. :-)
Witold
Slup bermudzki, jeśli nie jest zbyt duży, jest bardzo dobry aerodynamicznie i łatwy w prowadzeniu. Teraz mówimy o ożaglowaniu, a nie właściwościach kadłuba. Z tym drugim to sprawa nie jest jednoznaczna. bo wiele zależy od Twoich preferencji i akwenu (tak jak w życiu)
TesTeq
Pisząc „rozkoszowanie się wzburzeniem morza.” masz na myśli windsurfing, prawda?
Jak rzeczywiście mieszkasz i podróżujesz na jachcie, to im spokojniejsze morze tym lepiej.
Pozdrawiam serdecznie
Alex
TesTeq, http://pl.youtube.com/watch?v=oPcSDyaoQn0 – tak apropos dodatkowych niebezpieczeństw surfowania :)) Jeśli chodzi o windsurfing sam w sobie to oczywiście jest to ciekawy sposób na relaks. Natomiast mi chodziło o to, czym się przyjemnie żegluje, tak samo jak przyjemnie się jeździ citroenem – bo jeżdżąc nim jadę z punktu A do punktu B, najchętniej – jak najwygodniej. I to samo chodziło mi z wygodną łodzią :)
Prawie z całością notatki się zgadzam. Jedyne co budzi mój sprzeciw to stwierdzenie, że ktoś tkwi w mało interesującej pracy z chęci stabilizacji…czasem po prostu nie ma wyjścia…uważam, że lepiej zarabiać (nawet w mało satysfakcjonującej pracy) niż spać pod mostem ;-) Zawsze w trakcie można poszukać innej. Bedąc bezdomnym o znalezienie pracy trudniej.