Czas na moją, całkiem świeżą historię, kiedy myśląc szablonowo i „z automatu” o mało nie pozbawiłem się możliwości pracy z sympatycznymi i ciekawymi ludźmi, tracąc przy tym jeszcze interesującą możliwość biznesową. Zazwyczaj zgodnie z moim ogólnym podejściem nie piszę tutaj o mojej pracy i konkretnych klientach, w tym wypadku Andrzej Swędrzyński, który jest szefem polskiego oddziału Wikia Inc. wyraził zgodę na jej opisanie, co skwapliwie wykorzystuję. Proszę tylko nie śmiejcie się ze mnie, publikuję tutaj mój tok myślenia i postępowania, aby ktoś mógł nauczyć się z moich błędów.

Historia zaczęła się w lecie, kiedy podczas mojego Gypsy Time miałem okazję podyskutować trochę z Andrzejem na różne tematy managerskie. To nie było nic specjalnie niezwykłego, bo szczególnie podczas tych okresów łatwo jest się umówić ze mną, jeśli ma się interesujący dla mnie temat rozmowy. Po sympatycznej dyskusji pożegnaliśmy się i każdy wrócił do swoich projektów.

Kilka miesięcy później, w okresie kiedy byłem totalnie zajęty bardzo trudnymi wyzwaniami (np. praca z Zarządem pewnej międzynarodowej firmy nad skomplikowanymi zagadnieniami i negocjacjami oraz parę innych tego rodzaju projektów z podobnymi klientami) dostałem od Andrzeja maila, w którym powoływał się na moje stwierdzenie, że od czasu do czasu szkolę młode obiecujące zespoły za preferencyjną stawkę i chciał wiedzieć ile ona wynosi. To, co wtedy wiedziałem o firmie (nazwa podobna do Wikipedii ale nie mają z nią nic wspólnego, umożliwiają tworzenie „jakichś” communities w internecie, w Polsce pracuje w Poznaniu 40 osób w R&D, reszta w San Francisco) właściwie lokowało nią poza grupą moich możliwych klientów. Powody były następujące:

  • w Wikii w Polsce, przy 40 pracownikach i płaskiej strukturze nie ma tylu managerów, aby zrobić choć jedną grupę.
  • firmy, poza kilkoma chlubnymi wyjątkami, nie są skłonne inwestować w pracowników, którzy nie są managerami średniego szczebla, kwot umożliwiających zaangażowanie mnie przy rozsądnej wielkości grupy. Wyjątkiem są teamy sprzedaży B2B, ale ten nie miał tutaj zastosowania bo chodziło o działalność R&D
  • tak mała firma ukierunkowana na R&D ma ewentualnie fundusze na szkolenia fachowe, ale zero na warsztaty interpersonalne
  • a w ogóle to jestem konsultantem i coachem top managementu dużych, przeważnie międzynarodowych organizacji :-)

Tak więc odpisałem Andrzejowi podając tę stawkę, właściwie tylko z grzeczności będąc absolutnie przekonanym, że z powodów podanych powyżej nic konkretnego z tego nie wyjdzie :-) Ponieważ miałem też bardzo miłe wrażenie z rozmowy z nim, to aby maksymalnie wyjść mu naprzeciw dopisałem Jeśli grupa jest mała i nie ma odpowiedniego budżetu to można zrobić warsztaty jednodniowe za połowę tej ceny, ale wtedy jest mniej czasu, aby każdym uczestnikiem zająć się indywidualnie „.

Teraz zaczyna być ciekawie :-)

Tego samego dnia, po ustaleniu wielkości grupy (bo okazało się że firma ma określony budżet na każdego pracownika) dostaję wiadomość „Chcemy zamówić dwa razy po dwa dni w tym roku, a resztę w przyszłym”!

Teraz to mnie szczęka opadła :-) :-)

Wiedziałem, że mój rozmówca mimo młodego wieku to konkretny człowiek i na pewno nie robi sobie ze mnie przysłowiowych „jaj” :-)

Czas więc na profesjonalne podejście do tematu!

Najpierw gorączkowe szukanie wolnych terminów przed moim wylotem na Kanary. Z biedą ale są!! Szybko ustalamy je z klientem.

Potem trzeba przyjrzeć się firmie i zdobyć jak najwięcej informacji o ludziach. Opiszę ten proces, bo może się to komuś przyda aby wiedzieć, na co zwracają uwagę tacy ludzie jak jak ja (to dla managerów), może też służyć jako wzór wstępnej ewaluacji nowego pracodawcy (dla potencjalnych pracowników).

Zazwyczaj spotykam się przed warsztatami z grupą, z która będę pracował w ich firmie, tutaj nie było na to czasu.

Pozostało więc Ask Google :-)

Strona główna powiedziała mi niewiele poza faktem, że serwis odwiedziło w miesiącu ponad 60 milionów ludzi, co szybko zmieniło moje wyobrażenie o znaczeniu nowego klienta :-)

(widzicie jak się zaczerwieniam ze wstydu… )

Sprawdziłem też, że firma ma znanych w branży inwestorów o dobrej reputacji.

W poszukiwaniu dogrzebałem się do strony rekrutacyjnej dla polskiego oddziału i wszedłem na jedno z ogłoszeń bo dla wprawnego oka mówią one co nieco jakich ludzi można się spodziewać.

W opisie pracy Web Developera znalazłem:

Hack like crazy! Or, um… „Create implementation prototypes” „ :-)

a w punktach, które przemawiają na korzyść kandydata:

Play fussball (aka table football; yes, seriously) „ :-) :-)

To raczej nie wyglądało na sztywny, tak często spotykany corporate bullshit, więc nowy klient miał u mnie natychmiast punkty dodatnie :-)

Fakt otwartego podania przez firmę widełek przyszłych zarobków też jest w Polsce raczej wyjątkiem niż regułą i bardzo dobrze świadczy o otwartości pracodawcy.

To już wyglądało nieźle i uzbrojony w taką wiedzę wraz z listą wyzwań uczestników zjawiłem się w przeddzień pierwszych warsztatów w Poznaniu ciekaw w jakim to „ekonomicznym” hotelu zostanę umieszczony, bo klienci pokrywają i ten wydatek…. a końcu to Poznań :-) :-):-) (to ostatnie potraktujcie z przymrużeniem oka :-))

Znowu opadłą mi szczęka, bo ktoś nie żałował ani zachodu ani środków aby umieścić mnie w bardzo dobrym pokoju, w hotelu naprawdę wysokiej klasy położonym blisko firmy!

Tego by się nie powstydził nawet koncern z tysiącami pracowników w samej Polsce!!

Możecie sobie wyobrazić, z jakim pozytywnym nastawieniem pojawiłem się następnego dnia rano u klienta :-)

A tam swobodna atmosfera :-) Sporo młodych, sympatycznych ludzi, w przeszklonym pokoju konferencyjnym jakiś meeting na siedząco, leżąco :-) :-) W drodze do pomieszczenia, gdzie mają odbyć się warsztaty wymijam stół do piłkarzyków (w międzyczasie standard wyposażenia firmy IT :-)) a w innym pokoju ….. elektroniczną perkusję :-) co w firmie tego typu zobaczyłem po raz pierwszy.

Co mam Wam powiedzieć o warsztatach? Było ciekawie, bardzo intensywnie, czasem ścieraliśmy się mocno, choć w konstruktywny sposób. Dla mnie było to wzbogacające super przeżycie, które chętnie w każdej chwili gotów jestem powtórzyć.

Gdybym załadowany pracą i mając w głowie wspomniane na początku uprzedzenia zlekceważył to pierwsze zapytanie, albo też łagodnie wytłumaczył Andrzejowi, że moi klienci to całkiem inne firmy, to pozbawiłbym się czegoś bardzo wartościowego a byłoby szkoda.

Co uchroniło mnie przed tym błędem?

  • wiele tego typu błędów popełnionych w przeszłości. W rezultacie, kiedy na jakąś propozycję, szczególnie ze strony kogoś, kogo szanuję chciałbym odpowiedzieć „z automatu”: „to nie jest dla mnie”, to robię stop i analizuje sytuację. To jest podejście,które w życiu dostarczyło mi nie tylko wiele szans biznesowych, ale też ciekawych i wzbogacających relacji :-)
  • jestem generalnie przyjaznym i uczynnym człowiekiem. Jeśli ktoś prosi mnie o coś, co nie wymaga wiele moich zasobów, to w miarę możliwości spełniam te prośbę. To czasem też uchroniło mnie przed utratą możliwości, które na podstawie ówczesnego doświadczenia i wiedzy błędnie uznałem za nie mające żadnego potencjału dla mnie

Takich przypadków jak powyższy mógłbym jeszcze na szybko znaleźć kilka, choć przeważnie są one starej daty (czegoś się w końcu nauczyłem :-)). Ważnym jest, aby zdać sobie sprawę, że nawet moje doświadczenie i wiedza nie chronią mnie od tego rodzaju błędów. Dlatego „wbudowałem” sobie taki system ostrzegawczy, co ma coś wspólnego z bardziej świadomym podejmowaniem decyzji, też w sensie uświadomienia sobie, jak ten proces u mnie zachodzi. To gorąco polecam każdemu z Was…

Zapraszam do dyskusji w komentarzach