Dziś zapraszam do kolejnego postu gościnnego napisanego przez Rafała.  Ze względu na jego sytuację w pracy Rafał nie chce na razie publikować swojego nazwiska.  Na dole postu znajdziecie wersję audio, gdzie post czyta jego Autor.
Zapraszam do lektury i dyskusji w komentarzach
________________________________________________________________
Czasem zdarza się, że firma, do której trafiliśmy, lub w której chcemy pracować, nie jest najlepszym miejscem do życia i rozwoju. Jest to bowiem firma galernicza, która nas wykorzysta, wyciśnie jak cytrynę i zepchnie do lejka.
No i co z tego, może ktoś powiedzieć. Przecież to tylko praca. Oprócz niej są jeszcze przyjaciele, rodzina i znajomi. Człowiek ma też jakieś hobby, czymś się interesuje. Praca, to nie całe życie. Jednak uwierzcie, że szalenie ciężko się obronić przez czymś, co wpływa na Was przez cały dzień, co absorbuje cały Wasz wysiłek i od czego zależy Wasz byt. Zilustruję to rysunkiem:
Najpierw widzimy człowieka, z całym jego bogactwem talentów, umiejętności, marzeń, pasji i planów. Jednak firma wcale nie potrzebuje kogoś takiego. Jej wystarczają jedynie pewne kwalifikacje posiadane przez pracownika. Całą resztę pomija, albo w skrajnym przypadku, upośledza i niszczy. Im bardziej nieprzyjazna dla człowieka, sztywna i formalna jest firma, w tym ciaśniejsze pudełko próbuje nas wtłoczyć. W efekcie mamy potem bezwolnych ludzi-robotów i ludzi-zombi.
Sam osobiście kiedyś też coś takiego przeżyłem. Na całe lata ugrzęzłem w korporacji wyciskającej ze mnie życie. I co gorsza, zacząłem też chłonąć jej atmosferę. Stałem się nieprzyjemny dla swoich bliskich, oschły i bezkompromisowy. Po prostu nie dało się ze mną wytrzymać.
Teraz ciężko pracuję, aby odzyskać swoje utracone „ja”. Aby przestać być wreszcie zgorzkniałym pracownikiem korporacji. Aby znów stać się takim człowiekiem, jakim byłem kiedyś; wesołym, sympatycznym i życzliwym.
Co zatem robić, aby nie dać się stłamsić? Jak zorientować się w porę, że w danej firmie staniemy się niewolnikami albo zombie? Na szczęście istnieją pewne znaki, pewne sygnały ostrzegawcze, których nie powinniśmy zlekceważyć:

1. Stosunek przełożonych do podwładnych.

To chyba najistotniejsza kwestia. Pokaże nam jasno, czy jesteśmy dla firmy ważni, czy też będziemy traktowani jak łatwe do zastąpienia mięso armatnie. Należy zatem zwracać uwagę na:
  • Niedotrzymywanie obietnic.
    W moim przypadku, podczas rozmowy rekrutacyjnej obiecywano mi złote góry. Mówiono o miesięcznych premiach za wykonanie budżetu, o rocznych premiach za wynik, o nagrodach dla pracownika miesiąca, pracownika roku, pracownika działu. Aż się pogubiłem w tych wszystkich premiach i bonusach. A opowiadano o tym tak sugestywnie, że niemal już widziałem siebie obsypanego tą górą pieniędzy.
    W rzeczywistości było zupełnie inaczej. Budżet do wykonania został tak niebotycznie wyśrubowany, że o żadnych premiach miesięcznych czy rocznych nie było w ogóle mowy, a pracownikiem działu zwykle zostawał znajomy szefa. W ciągu wszystkich lat mojej pracy dla korporacji tylko raz, i to chyba przez przypadek, dostałem jedną z tych obiecywanych mi na samym początku premii.
  • Niedocenianie starań
    Na początku byłem przekonany, że kiedy zrobię coś specjalnego, coś ponad mój standardowy zakres obowiązków, to zostanę dostrzeżony i zasłużę sobie na pochwałę, podwyżkę, a możne nawet i awans.
    Nic z tego. Firma wymaga od swoich pracowników ściśle określonych działań i absolutnie nic ponadto. Kiedy, dzięki mojemu niestandardowemu działaniu firma zaoszczędziła co najmniej kilkanaście tysięcy złotych – dostałem za to 50 zł premii. Pięćdziesiąt złotych! Myślałem, że to jakiś żart. Rozgoryczony poszedłem porozmawiać o tym ze swoim przełożonym. Na to on wyciągnął regulamin wynagradzania i zaczął mi opowiadać o jakiś punktach premiowych, które ma do dyspozycji. Tyle a tyle punktów za nie spóźnianie się pracownika do pracy, tyle a tyle za jego właściwy ubiór, tyle a tyle za coś innego. To znaczy, że za punktualne przychodzenie do pracy dostałem dokładnie tyle samo pieniędzy, co za swoje, tak korzystne dla firmy działanie. Nie muszę chyba dodawać, że od razu odechciało mi się już jakichkolwiek dalszych, niestandardowych działań. I zapewne o to chodziło.
  • Karanie zamiast nagradzania.
    Wcześniej myślałem, że kary finansowe czy dyscyplinarne są jakąś ostatecznością, którą stosuje się tylko wtedy, kiedy ktoś naprawdę da plamę.
    Jakiż byłem naiwny! Okazało się, że w mojej firmie kary są normą. Kiedy na przykład próbowałem pomóc koledze z innego działu tworząc w Excelu arkusz, który by usprawnił jego pracę – zostałem ukarany naganą za wykonywanie czynności pozasłużbowych w czasie pracy.
    Co więcej, okazało się, że ilość pieniędzy do podziału miesięcznie pomiędzy pracowników moje działu jest stała. Żeby więc dać więcej jednemu, trzeba zabrać komuś innemu. Jak to zrobić, aby premię dostał zawsze znajomy szefa? Bardzo prosto. Wystarczy, aby ilość zadań i obowiązków do wykonania przekraczała możliwości czasowe i fizyczne pracownika. Wtedy to już szef zadecyduje, w czyim przypadku przymknąć oko, a w czyim nie.

2. Spychologia.

Ciągle w pracy słyszałem: „To nie moja sprawa”, „Zwróć się z tym do kogoś innego”, „My się już tym nie zajmujemy”. I za każdym razem czułem bezsilną złość.
Tak często na przykład byłem ciekaw, jak zakończyły się sprawy, które rozpocząłem. Ale nigdy się tego nie dowiedziałem, bo na pewnym etapie przechodziły do innych działów. Na moje pytania słyszałem zawsze od szefa: „Czemu się tym interesujesz? Przecież swoje zrobiłeś. Teraz to już nie nasza sprawa”. A mnie po prostu, po ludzku, interesowały efekty zapoczątkowanych przez siebie działań. Niestety, miałem tylko robić swoje, jak jakiś robot.
Innym przykładem spychologii było zrzucanie każdego problemu technicznego na dział IT. Komputer się zawiesił? Trzeba powiadomić IT. Telefon nie działa? Powiadomić IT! A ten cały dział IT to był tylko jeden, zarobiony po uszy informatyk. Nic więc dziwnego, że biedaczek do późnej nocy nie wychodził ze swojego pokoju, a jeśli już wyszedł, to przemykał szybko pod ścianami jak jakaś przerażona mysz. Ofiara spychologii.
3. Brak szkoleń.
Jednym z bardziej widocznych sygnałów, że firma traktuje swoich pracowników jak łatwo wymienialne trybiki w korporacyjnej maszynerii, jest brak szkoleń. To jasny i czytelny sygnał, że firma nie widzi powodu, żeby inwestować w ludzi.
Zawsze mi się wydawało, że firmie powinno zależeć na posiadaniu kompetentnych pracowników. Skoro, na przykład, mamy do czynienia z obcokrajowcami, powinniśmy znać języki obce.
Próbowałem kiedyś namówić moich przełożonych na zorganizowanie kursu języka angielskiego dla pracowników. Odpowiedź była prosta: „Niech każdy się uczy samemu, we własnym zakresie. Jeśli uważasz, że znajomość tego języka jest Ci niezbędna do pracy, to dziwi mnie, że jeszcze go do tej pory nie opanowałeś. Będę musiał wsiąść to pod uwagę podczas wypełniania Twojej oceny rocznej.”
4. Destrukcyjny formalizm.
Sympatyczna, luźna atmosfera w pracy może zrekompensować wiele braków firmy. Kiedy ludzie się do siebie uśmiechają, żartują, wspólnie po pracy idą na piwo albo zapraszają się na grilla, to w pracy panują między nimi koleżeńskie stosunki i wzajemnie się wspierają. Zupełnie inaczej jest w sztywnej, sformalizowanej strukturze, gdzie ludzie rozmawiają ze sobą jedynie na tematy zawodowe, a i tak odzywają się do siebie tylko wtedy, kiedy muszą.
Pracowałem kiedyś, na szczęście tylko przez dwa dni, w firmie w której ludzie w ogóle się do siebie nie odzywali. Siedzieli tylko przed swoimi komputerami i klikali na potęgę. Okazało się, że mają tam zainstalowany jakiś program zarządzający ich pracą. Na przykład po każdej rozmowie telefonicznej musieli sporządzać z niej notatkę służbową. Nie mogli też po prostu zwrócić się do siedzącego obok kolegi i przekazać mu czegoś ustnie, bo nie byłoby wtedy śladu w systemie, pisali więc do siebie całe elaboraty, choć siedzieli w odległości pół metra.
Co gorsza, ten system tak spowalniał pracę komputera, że kiedy musiałem coś zaprojektować w programie graficznym, to go po prostu wyłączałem. A potem okazywało się, że mój średni czas odpowiedzi na maile od prezesa, to cztery godziny :-)
5. Dziwne oszczędności.
Nawet najlepsza płaca, świetna atmosfera w pracy i super-szef na nic, gdy firma przeżywa kłopoty finansowe. Bo to znaczy, że wkrótce zaczną się obniżki wynagrodzeń, redukcje etatów, szef zacznie na wszystkich warczeć, zespół się rozpadnie, a atmosfera w pracy siądzie na dobre.
W dwóch firmach, w których pracowałem, a które zaczęły przeżywać problemy finansowe, wystąpiło to samo zjawisko. Mianowicie, mimo pojawiających się kłopotów z płynnością, projekty pochłaniające grube miliony szły pełną parą, natomiast zaczęto strasznie oszczędzać na drobiazgach, typu spinacze do papieru.
Autentycznie! Zaczęto nam je reglamentować. Każdemu miesięcznie wydawano jedną paczkę spinaczy. Jaki był sens tych oszczędności? Do dzisiaj nie wiem. Jednak wkrótce potem zaczęły się zwolnienia grupowe.
Kiedy zatem w pomieszczeniu dla personelu zacznie nagle brakować cukru, herbata Lipton przemieni się w Sagę, a papier toaletowy zrobi szary i drapiący w pupę – to pewny znak nadchodzących kłopotów :-)
To tyle moich doświadczeń, którymi mogę się z Wami podzielić. Wszystkie, opisane powyżej sygnały ostrzegawcze widziałem i boleśnie, na własnej skórze, przekonałem się do czego prowadzi ich lekceważenie. Stąd moja prośba. Jeśli znacie jakieś inne znaki czy symptomy, opiszcie je, proszę. Stwórzmy razem katalog sygnałów ostrzegawczych, aby przynajmniej czytelnicy tego bloga nie dali się już nabierać na piękne słówka i aby potrafili wybierać mądrze.
W końcu praca to przecież niemal nasz drugi dom. Warto zatem zadbać, aby czuć się w niej, jak w domu..
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową postu czytaną przez Rafała (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)
____________________________________________________

O mnie:

Mam 40 lat, żonę i dwójkę dzieci.
Zawodowo utknąłem w ślepym zaułku i chciałbym jak najszybciej zapomnieć o pracy, którą od sześciu lat wykonuję. Moim marzeniem jest zarabiać na życie pisaniem.
Rafał

Od Alexa: Personalia Rafała są mi oczywiście znane, niemniej ze względu na jego szczególną sytuację i popularność tego blogu postanowiliśmy i ten post opublikować tylko pod jego imieniem. Jestem przekonany, że w przyszłości nie będzie już takiej konieczności :-)