Ogólna odpowiedź na to pytanie mogłaby pochodzić z radia Erewań – to zależy :-)

Generalnie dobrze jest się wyróżniać od „szarego tłumu” na rynku pracy, „rynku” towarzyskim, czy też „rynku” partnerów życiowych.  To chyba jest już oczywiste dla większości z nas i w następnych postach będziemy szerzej omawiać jak to skutecznie zrobić.
Dziś spójrzmy na to, jak wygląda to w kontaktach twarza w twarz z drugim człowiekiem.
Tutaj obserwuję u żalem, że większość Polaków czerpie sporą część własnej tożsamości z pokazania innym swojej odrębności, tego co ich od rozmówcy odróżnia. To jest tak odmienne np. od moich doświadczeń w USA, gdzie nawet prości i niewykształceni ludzie starają się znaleźć z toba jakieś elementy wspolne. Nie zapomnę jak pewna ciemnoskóra kelnerka w jakiejś przydrożnej knajpie gdzieś na końcu świata w Arizonie zapytała mnie skąd jestem. Gdy odpowiedziałem że z Polski pomyślała przez moment i powiedziała „wiesz mam taką znajomą, której ciotka mieszka w okolicy, gdzie jest dużo ludzi pochodzenia polskiego”. I nie pomyślcie, że to tylko dlatego, że starała się przypodobać gościowi, aby dostać większy napiwek. Inny mój znajomy, self made multimilioner z Nevady też na samym początku naszej znajomości opowiadał o tym, że jak był jeszcze majstrem w Detroit to pracował na linii z polskimi kolegami i nie omieszkał zademonstrować swojej znajomości takich arcypolskich określeń jak „do widzenia”, „babka” czy „dupa” :-) A ten człowiek nie miał żadnego interesu w znajomości ze mną, raczej odwrotnie.
A jak jest u nas? Nie będę już wspominał faktu, że część ludzi w ogóle nie interesuje się rozmówcą, przerywa mu, nie daje dojść do słowa (trudno się dziwić po kiepskich wzorcach np. w szkole i telewizji). Gorzej, że jak już z kimś rozmawiamy, to mamy dość często tendencję do podkreślania na samym początku tego, co nas od rozmówcy dzieli. Oczywiście, że jesteśmy wszyscy trochę różni, mamy różne upodobania i poglądy. Nie oznacza to jednak, że mamy nową znajomość  zaczynać właśnie od podkreślania takich odmienności, a właśnie to bezwiednie robi wielu ludzi.

Załóżmy na przykład, że poznaję kogoś, kto spełnia się pracując na etacie w jakiejś firmie i opowiada mi o tym. Ja będąc zwolennikiem freelancingu mam teoretycznie dwa możliwe podejścia:

1) mogę powiedzieć „a ja jestem zwolennikiem pracy jako wolny strzelec i to jest to!!”

albo
2) mogę zapytać z jakimi wyzwaniami jest on w tej pracy skonfrontowany, jak sobie z nimi radzi. Może się okazać, że w pewnym sensie robimy podobne rzeczy i mamy ze sobą wiącej wspólnego, niż to na początku wyglądało.

Nie muszę chyba pisać, iż generalnie praktykuję to drugie podejście. Niestety u innych bardzo często obserwuję to pierwsze. W ten sposób psujemy sobie potencjalną beczkę miodu tą przysłowiową odrobiną dziegdziu.
Spróbujcie zacząć zwracać na to uwagę i to zarówno u siebie jak i innych.

Ciekawe jakie będą Wasze obserwacje?