Kilka dni temu przeglądając komentarze, które automat skierował do moderacji trafiłem na bardzo obszerny i szczerze napisany tekst. Tak jak w kilku innych przypadkach wcześniej, trochę szkoda mi było, aby przeszedł niezauważony. Dlatego skontaktowałem się z Autorem, a on zgodził się na jego publikację jako post gościnny.  Myślę, że ta historia może zainteresować wielu z Was, więc zapraszam do lektury.
____________________________________________________________
Pamiętam jak ponad rok temu przeczytałem ten post na temat filmu “Up in the air”. Mając w pamięci spostrzeżenia Aleksa obejrzałem ten film. Doszedłem do podobnych jak autor wniosków, dodatkowo pomyślałem: “Chyba nie potrafiłbym się odnaleźć w sytuacji nagłej utraty pracy”. Nie przeczuwałem, że już za kilka dni będę musiał się zmierzyć z takim właśnie wyzwaniem.
Do tamtego dnia pracowałem nieprzerwanie niemalże od momentu ukończenia technikum. Pierwsza praca w niewielkiej firmie w rodzinnej miejscowości pozwoliła mi na praktyczną naukę zawodu. Jednocześnie zaocznie studiowałem. Po trzech latach i zdobyciu tytułu licencjata rozpocząłem studia magisterskie, jednakże dość szybko je przerwałem. Uznałem, że studia te nie dają mi potrzebnej wiedzy praktycznej. Wydaje mi się, że od tamtego momentu praktyczne zdobywanie wiedzy zaczęło u mnie dominować nad przyswajaniem suchej teorii.
Po sześciu latach zmieniłem pracodawcę. Zmiana ta była dość dużą w moim życiu. Przeprowadziłem się około 300 kilometrów od domu, zamieszkałem zupełnie samodzielnie i nowa firma była ogromna w porównianiu z poprzednią (dość powiedzieć, że dział, do którego dołączyłem, był mniej więcej tak liczny jak poprzednia cała firma). Pojawiły się nowe obowiązki, większa odpowiedzialność i praca w dużym, międzynarodowym środowisku.
Od początku radziłem sobie całkiem nieźle. Pomimo tego, że zawsze miałem (i mam nadal) tendencję do niedoceniania własnej wiedzy i umięjętności, szefostwo jak i koledzy z zespołu mnie doceniali. W dziewiątym miesiącu mojej pracy otrzymałem propozycję awansu na kierownika zespołu, w którym pracowałem. Podjąłem to wyzwanie i jak się później okazało poradziłem sobie z nim nie najgorzej. Oczywiście było trudno, najczęściej bardzo trudno. Brak doświadczenia managerskiego, niecały rok w dużej firmie to moim zdaniem było zbyt krótko, żeby poznać mechanizmy i ludzi potrzebnych do efektywnej pracy managera, oraz firma przechodziła okres dość dynamicznego rozwoju, także pracy był ogrom.
Z sukcesami, ale i potknięciami, przepracowałem tak ponad trzy lata. W pewnym momencie połamałem nogę na tyle paskudnie, że zostałem na zwolnieniu około 4 miesięcy. Jednakże nawet w tym czasie starałem się zdalnie pomagać kolegom z pracy. Nie stanowiło to dla mnie problemu – robiłem to co lubię i pracowałem ze zgranymi ludźmi. W czasie mojej nieobecności gdzieś w centrali firmy zapadły jednak decyzje, które wpłynęły później na moją karierę.
Ze zwolnienia wróciłem będąc już w innym zespole, z nowym szefem. Mój dotychczasowy zespół został praktycznie rozformowany. Ja dalej miałem stanowisko managerskie – z innymi ludźmi, częścią starych i kilkoma nowymi obowiązkami. Zmieniła się moja terytorialna odpowiedzialność – z kilku krajów do jedynie Polski. Systematycznie też coraz więcej starych odpowiedzialności było transferowane z mojego zespołu do zespołów w zagranicznej centrali firmy. Oznaczało to mniej więcej połowę pracy mniej, z tą samą pensją. Żyć nie umierać, prawda? Jednak nie dla mnie.
Z mniejszą ilością obowiązków i odpowiedzialności zaczynałem się najzwyczajniej w świecie… nudzić. Nie czułem już tej ekscytacji z nowych wyzwań, których powoli coraz bardziej brakowało. Także z nowym szefem (z którym wcześniej byliśmy na równorzędnych stanowiskach) i jego szefem, nie najlepiej się dogadywaliśmy. Główne róźnice płynęły ze sposbu zarządzania zespołem. Mój szef próbował mi narzucić własny styl, z którym za nic w świecie się nie identyfikowałem ani nie czułem komfortowo. Wzbudzanie strachu jako główne narzędzie zarządzania to jednak nie mój świat…
Sytuacja taka trwała rok i skończyła się rozmową, po której na mocy porozumienia stron przestałem świadczyć swoją pracę na rzecz dotychczas zatrudniającej mnie firmy. W pierwszym momencie byłem lekko zszokowany, później odczułem jakby delikatną ulgę. Następnie poczułem się jak w filmie “Up in the air”: nie wiedziałem co dalej.
Blog Aleksa znałem wtedy mniej więcej ponad rok. Przeczytałem mnóstwo wartościowych rad. W momencie straty pracy nastąpiła gorzka konstatacja: dlaczego wielu z nich nie wprowadziłem w życie, kiedy był na to czas? Rozmyślałem o swojej niskiej wartości rynkowej, o praktycznie nieistniejącej sieci kontaktów. To na pewno nie ułatwia znalezienia nowej pracy. Najbardziej jednak martwiłem się o swoje finanse.
Miałem wtedy niewielki fundusz rezerwowy. Byłem na początku jego tworzenia, dlatego można przyjąć, że praktycznie jego nie miałem. Na szczęście firma rozstając się ze mną wypłaciła mi odprawę. To plus ekwiwalent za niewykorzystany urlop (ponad jednomiesięczne wynagrodzenie) pozwalało mi myśleć o egzystencji przez kilka kolejnych misięcy. Za te pieniądze mógłbym oszczędnie żyć przez około półtora roku… gdyby nie kilka nieprzemyślanych decyzji z przeszłości.
Nie wdając się w szczegóły: miałem (i dalej mam) ogromne obciążenia kredytowe. Nie jest to trzydziestoletni związek hipoteczny z bankiem, jednak wysokość zadłużenia i miesięcznych spłat są równie, jeśli nie bardziej dotkliwe. W poprzednim akapicie napisałem o nieprzemyślanych decyzjach z przeszłości – jednak nie powinienem używaź takiego eufemizmu. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że moje przeszłe decyzje finansowe, które doprowadziły mnie do obecnej sytuacji były po prostu głupie. Mam jedynie nadzieję, że tę praktyczną lekcję zapamiętam na zawsze i kiedy niedługo wyjdę na prostą, to już nie powtórzę swej młodzieńczej głupoty.
Dodając do powyższego jeszcze poważną chorobę i ponad miesięczny pobyt w szpitalu i rehabilitację maluje się niezbyt optymistyczny obraz. O dziwo, kiedy byłem w szpitalu, moja beznadziejna sytuacja dodawała mi sił. Wiedziałem, że muszę jak najszybciej opuścić szpitalne mury, aby “na zewnątrz” aktywnie szukać zatrudnienia. Mimo kiepskiej sytuacji zdrowotnej nie straciłem optymizmu i utrzymałem wysoki poziom energii. Mam poczucie, że pomogło mi to w rehabilitacji. Czyniłem szybkie postępy, co dziwiło również lekarzy i rehabilitantów. To również dodawało mi sił na przyszłość.
Oczywiście będąc w szpitalu pracowałem nad aktualizacją swojego CV i odpowiadałem na ogłoszenia. Jednakże na pierwsze odpowiedzi i zaproszenia na rozmowy musiałem czekać troszkę dłużej. Jedna z rekrutacji była niezmiernie obiecująca. Firma przypadła mi do gustu, ja firmie również. Rekrutacja co prawda się przeciągała (sezon urlopowy, potrzeba znalezienia odpowiedniego dla mnie kontrkandydata do przedstawienia ostatecznych dwóch kandydatów Zarządowi, itp.). Z kolejnych rozmów rekrutacyjnych wyciągałem na tyle pozystywne wnioski, że stwierdziłem: to jest to! Chyba tylko cudem nie zostanę przyjęty.
Po trzech miesiącach od rozpoczęcia rekrutacji taki cud jednak się zdarzył. Firma, pomimo wysokiej oceny moich umiejętności, postanowiła nie zatrudniać managera z zewnątrz, tylko wypromować swojego obecnego pracownika. Nie miałem o to pretensji – sam tak zostałem wypromowany kilka lat wcześniej, więc doskonale rozumiałem decyzję. Pretensje miałem do siebie. Postawiłem na tę firmę wszystko i nie brałem udziału w innych rekrutacjach. Przeżyłem szok chyba jeszcze większy niż przy rozstaniu się z poprzednim pracodawcą. Nad swoją głupotą mogłem tylko załamać ręce…
Dalsze poszukiwania trwały do grudnia. W końcu udało się! Znalazłem zatrudnienie praktycznie w ostatnim momencie przed końcem moich pieniędzy. Co prawda stanowisko kierownicze, ale o zupełnie innym profilu i w innej branży niż dotychczas pracowałem. Co prawda w trakcie rozmów włączyła mi się lampka ostrzegawcza – przeczuwałem, że nie będę pasował w tej niewielkiej firmie – lecz sytuacja, w której byłem zmusiła mnie do zignorowania sygnałów ostrzegawczych. Przyparty do muru poszedłem na duże ustępstwa co do płacy i tak z początkiem roku zacząłem nową pracę.
Moje nowe obowiązki były całkiem ekscytujące, współpracownicy sympatyczni. Jedynym minusem było podejście właścicieli firmy (a więc moich szefów) do wielu spraw, głównie finansowych. Sprawdziły się niestety moje obawy z rozmów rekrutacyjnych. Postanowiłem jednak zacisnąć zęby i niemalże na siłę przekonać się, że może wcale nie jest tak źle, jak to wygląda. Błąd. Po trzymiesięcznym okresie próbnym znów zostałem bez pracy. Na początku tych trzech misięcy miałem kilka telefonów z zaproszeniami do rekrutacji, jednak odmówiłem – przecież miałem nową pracę i chciałem być lojalny wobec nowego pracodawcy.
Teraz jestem znowu w bardzo obiecującej rekrutacji, na kilka innych ogłoszeń odpowiedziałem, jednak bez odzewu. Czas na przemyślenia i wprowadzenie zmian we własnym życiu. Chcę się podzielić wnioskami, do których doszedłem. Może komuś wydadzą się one przydatne:
  • Najlepszy czas na szukanie nowej pracy jest wtedy kiedy jeszcze mamy starą. W mojej sytuacji powinienem bardziej aktywnie rozglądać się za zmianą w momencie, kiedy przestała mi się podobać dotychczasowa praca i kiedy zauważyłem pierwsze niepokojące sygnały (niedopasowanie z nowym przełożonym). Owszem, odpowiadałem na ogłoszenia, jednak robiłem to jakby od niechcenia.
  • Mając jeszcze pracę i widząc, że przestaje mi się podobać, mogłem bardziej skoncentrować się na swoich pasjach, zajęciach dodatkowych. Mogłem skupić się na nich pod kątem potencjalnego czerpania z nich dochodu. Kto wie, może w ten sposób wkroczyłbym na nową życiową ścieżkę, która dałaby mi więcej satysfakcji i, przy okazji, lepszą jakość życia. Czyż takiej przemiany nie przeszedł przypadkiem kiedyś autor tego bloga?
  • Miej plan awaryjny. “Jakoś to będzie” i “jestem dobry, na pewno znajdę pracę” to nie jest plan awaryjny! Co jeśli akurat będzie kryzys na rynku pracy? Czy Twój plan awaryjny (jeśli go masz) przewiduje takie sytuacje?
  • Finanse, głupcze! Z perspektywy czasu nie uważam za mądre związania się z bankami relatywnie dużymi kredytami. Ogranicza to moją możliwość znalezienia pracy – oprócz wydatków związanych z wynajęciem mieszkania i bieżącym utrzymaniu, ciągle przy negocjacjach płacowych muszę myśleć o comiesięcznych, niemałych ratach. Poza tym przeznaczanie dużej części wypłaty na spłatę obciążeń, których można było uniknąć, negatywnie wpływa na jakość życia.
  • Pozytywne jest to, że utrzymałem optymizm i pewien wysoki poziom energii. Gdybym się załamał, to na pewno wpłynęło by to negatywnie na moje możliwości poszukiwania pracy. Oczywiście pozytywne nastawienie nie zastąpi planu awaryjnego…
  • Wyciągaj wnioski i stosuj je w praktyce. Jeśli coś się nie sprawdziło (postawienie wszystkiego na jedną tylko rekrutację) to nie powtarzaj tego w przyszłości (tej lekcji jeszcze do końca nie odrobiłem…).
Moja obecna sytuacja daleka jest od optymistycznej. Nie załamuję sie jednak jeszcze. Niedługo z niej wyjdę bogatszy o nowe, dość ekstremalne doświadczenia. Mam nadzieję, że tym razem zostałem na tyle mocno kopnięty w tyłek, że tym razem przeprowadzę niezbędne zmiany w moim życiu, żeby zabezpieczyć się na przyszłość przed takimi przypadkami.
Wiem, że popełniłem przydługi tekst do dość starego wpisu. Jednak poczułem taką wewnętrzną potrzebę: potrzebę podzielenia się własnym doświadczeniem, a także bardzo egoistycznę potrzebę “wygadania się”. Jeżeli ktoś chce skomentować, bądź udzielić mi rady na podstawie tego tekstu – proszę bardzo. Możecie być bezpośredni i dosadni – nie obrażam się za zasłużoną, mocną krytykę.
Nie czuję się do końca komfortowo tak otwarcie opisując swoją głupotę. Dlatego pozwolę sobie na zachowanie anonimowości. Jest to moja pierwsza wypowiedź  po dwóch latach czytaniach bloga. Na pewno się kiedyś ujawnię w innym temacie, gdzie będę miał trochę pozytywniejsze (dla mnie) treści do przekazania.
PS. W poniedziałek, 9 maja, byłem na spotkaniu z Aleksem na SGH. Warto było. Mimo, że Alex mówił w dużej mierze o rzeczach, które już opisał na blogu, wysłuchanie go na żywo było bardzo interesującym doświadczeniem. Czasem bolesnym, biorąc pod uwagę moją sytuację, ale bardzo cennym.
Pozdrawiam,
Mr. X
____________________________________________________________
Mr. X (imię i nazwisko znane Alexowi) – 32-letni specjalista i manager IT. Próbujący wielu różnych  rzeczy w życiu – jednak nie tak wielu jak by chciał. Wśród jego zainteresowań są między innymi: przemawianie publiczne, mowa ciała,  poprawianie jakości życia. To ostatnie, jak na razie, z marnym  skutkiem. (to jest opinia Mr. X – nie moja)