To nieco zaskakujące i mało „ambitne” zdanie w tytule jest jednym z moich przekonań, którymi od lat kieruję się przy podejmowaniu decyzji. Mogę sobie łatwo wyobrazić głosy niektórych z Was wołające: „jak to?? takie pójście na łatwiznę!!” więc pozwólcie mi, że nieco szerzej rozwinę ten temat.
W naszym kraju rozpowszechnione jest bardzo dziwne przekonanie, że tylko to, co osiągamy po wielkich wysiłkach jest cokolwiek warte. Myślę, że wpajanie tego kontraproduktywnego nastawienia zaczyna się już w szkole i jest często kontynuowane w kiepsko zarządzanych firmach. Rodzina ma oczywiście też swój udział w pielęgnowaniu takich poglądów, dlatego w sumie warto zastanowić się jak to wygląda u mnie, a jako rodzic dodatkowo jakie nastawienie przekazuję swoim dzieciom
Patrząc wokół siebie ciągle widzę ludzi, którzy wiedzeni tym podejściem (często podświadomie) sami niepotrzebnie komplikują sobie życie na wszelkie możliwe sposoby, zamiast po prostu poszukać dobrych, prostych rozwiązań. Te ostatnie często są pogardliwie określane jako „pójście na łatwiznę”, co powoduje ich odrzucanie bez bliższego przyjrzenia się ile naprawdę są warte. W rezultacie wiele osób żyje znacznie gorszym życiem, niż naprawdę mogliby.
Abyście nie myśleli, że te słowa pisze ktoś „mądry od zawsze” to podzielę się z Wami osobistym przykładami bycia taką ofiarą, tylko proszę nie śmiejcie się ze mnie :-)

Od najmłodszych lat byłem zaprogramowany na „bohaterskie i heroiczne” podejście do różnych spraw życiowych. Banalnym przykładem był mój pierwszy wybór studiów. Zamiast studiować interesującą mnie wtedy Organizację Produkcji (stosunkowo łatwy kierunek na miejscu w Katowicach ) zacząłem „ambitnie” na Wydziale Elektrycznym w Gliwicach, dokąd ze względu na brak możliwości zamieszkania na miejscu codziennie dojeżdżałem (w sumie ok. 3 godzin). Łatwo możecie sobie wyobrazić, jak wyglądało moje życie i na całe szczęście poszedłem po rozum do głowy i dzięki temu spotykacie się dziś na tym blogu z zadowolonym z życia człowiekiem, a nie frustratem „dumnym” z przeforsowania nieracjonalnego wyboru życiowego.
Innym, jeszcze bardziej ekstremalnym przykładem było moje podejście w młodym wieku do kontaktów damsko-męskich. Zgodnie z zasadą „unikania łatwizny” robiłem rzeczy następujące:
Jeśli jakaś kobieta dawała mi do zrozumienia, że chętnie miałaby coś ze mną, to odrzucałem ją, jako że byłoby to łatwe, a przez to „nic nie warte”. Zamiast tego koncentrowałem się na dziewczynach, które w ogóle nie chciały mieć ze mną do czynienia i które kolosalnym wysiłkiem należało „zdobywać”. Warto dodać, że wśród tych „niezdobytych twierdz” było sporo pań mających po prostu problemy ze sobą, własną kobiecością, czy w ogóle otwarciem się na innych ludzi. W rezultacie, nawet jeśli udawało się w końcu z nimi coś osiągnąć, to rezultat końcowy był raczej mierny. I to wszystko kosztem utraty dużej ilości czasu (który mógłbym zużyć w znacznie lepszy sposób), energii i frustracji. Mało produktywne, nieprawdaż? Mimo tego widzę wokół siebie wystarczająco wiele przykładów takiego, albo bardzo podobnego podejścia.

Dziś postępuję dokładnie odwrotnie. Z niezliczonych możliwości, które daje nam życie błyskawicznie odsiewam te, których realizacja związana byłaby ze zbyt wielką ilością kłopotów, wyrzeczeń, lub zbytniego uzależnienie się od kogokolwiek innego. To co pozostaje, to ciągle jeszcze ogromna gama możliwości, w jaki sposób mogę zaspokajać wszystkie moje potrzeby. I to zaspokajać w sposób zgodny z moimi normami etycznymi i ogólną zasadą czynienia rzeczy dobrych na tym świecie. Kluczem jest określenie „moje prawdziwe potrzeby”, a nie to co „powinienem” potrzebować, bo tak uważają inni. No ale to ostatnie zdanie znów warte jest całej serii postów i kiedyś do niego wrócimy.
W tym wszystkim warto zwrócić uwagę, że „przychodzenie łatwo” nie wyklucza sytuacji, kiedy czasem trzeba się wysilić. Dla przykładu w ostatnich 2 tygodniach też bardzo intensywnie pracowałem, trenując zdolnych i wymagających młodych ludzi. Był to jednak wysiłek podobny do tego, który dokonuje alpinista wspinając się na szczyt swoich marzeń, a nie pokonywanie tępego oporu materii :-) Wszyscy uczestnicy chcieli wziąć w tym udział, klient też chciał tego przedsięwzięcia, w tym kontekście przyszło to łatwo.
Przybliżone kryterium, które w takich wypadkach stosuję brzmi:
Jeśli musisz się wysilić przy działaniach, które sprawiają Ci taką frajdę, że chętnie byłbyś gotów wykonywać je nawet za darmo, to jest to w porządku. W innych przypadkach poszukaj sobie łatwiejszej drogi.

Jak zwykle w życiu, nie jest to sprawa czarno-biała a to co napisałem odzwierciedla moje osobiste poglądy i doświadczenia. Dlatego zachęcam do przeanalizowania całego zagadnienia z uwzględnieniem Waszego punktu widzenia i wyciągnięcia własnych wniosków.
Podzielcie się proszę nimi w komentarzach.