Po Waszym bardzo pozytywnym odzewie na moje ostatnie zapytania, czas spełniać obietnicę i napisać pierwszy post. Z godnie z tym, co napisałem, pójdę dziś na łatwiznę i poruszę bardzo prosty i mało kontrowersyjny temat, a mianowicie w jaki sposób zdobywamy nasze umiejętności.

Przy czym moja definicja umiejętności to jest nasza zdolność dostarczania konkretnych i pożądanych rezultatów w danej sytuacji. Pamiętacie mój wzór na wartość rynkową? Dziś porozmawiamy o tym pierwszym czynniku i to niekoniecznie tylko w aspekcie kompetencji zawodowych. To samo odnosi się do nowego hobby, itp.

Na początku jak zwykle ważne disclaimers :-)

  • Jeżeli ktoś chce zostać kosmonautą, neurochirurgiem itp. to nie jestem pewien, czy poniższy tekst jest w pełni adekwatny. Nasze dzisiejsze rozważania dotyczą przeciętnych zjadaczy chleba takich jak ja, którzy chcą nabyć nowych umiejętności w jakiejś bardziej „przyziemnej” dziedzinie, aby podnieść sobie wartość rynkowa, bądź też przyjemność korzystania z życia.
  • Tekst dotyczy osób, mających za sobą zdobywanie pewnego minimum wykształcenia ogólnego, więc raczej nie uczniów i studentów.
  • To co piszę jest jak zwykle subiektywne i nie pretenduje do miana prawdy absolutnej. Niemniej moje wieloletnie obserwacje pokazują sporą zależność wyników końcowych od przyjętej strategii i ta opisana zdaje się sprzyjać tym szybkim i pożądanym

W czym rzecz?

Generalnie ucząc się nowych umiejętności możemy skorzystać z 3 narzędzi:

  1. zdobywać wiedzę teoretyczną na dany temat
  2. podpatrywać jak robią to ci, którzy daną umiejętność opanowali bardzo dobrze
  3. próbować samemu w praktyce

Problem polega na właściwym dobraniu proporcji pomiędzy nimi.

Prawie całe polskie szkolnictwo łącznie z tzw. „szkolnictwem wyższym” (dwie najlepsze uczelnie ledwo mieszczą się w pierwszej światowej pięćsetce) zdaje się być oparte głownie na „przerabianiu” teorii i nic dziwnego, że ludzie będący produktem takiego systemu mają bardzo silną tendencję w kierunku wtłaczania w siebie dalszych dawek wiedzy. Można to zaobserwować zarówno u osób, które studia skończyli już dawno, jak i u świeżo upieczonych absolwentów.

Z jednej strony znam kobiety i mężczyzn, którzy mając konkretne osiągnięcia biznesowe lub zawodowe „idą na studia” podyplomowe i co gorsza kontynuują je mimo stwierdzenia faktu, że ładuje im się tam jakąś teorię, często niewiele mającą wspólnego z praktyką. No ale trzeba przecież się „nauczyć”.

Z drugiej strony znane mi są przykłady inteligentnych i zdolnych absolwentów, którzy mając możliwości wystartowania z działalnością ponad 90% czasu zużywają na dalsze czytanie „o sprawie i o świecie” zamiast ruszyć się i zacząć zdobywać własne doświadczenia. Jak coś takiego widzę, to mi ręce opadają :-(

Rozumiem, że takie podejście jest wygodne i pozornie bardzo bezpieczne. Z jednej strony odpowiada to głęboko zakorzenionym przyzwyczajeniom, jak też chłopskiej mentalności nie wychylania się, która wciąż jeszcze dość silnie jest widoczna w narodzie.

Potem tak wielu ludzi dziwi się, że żyją jak żyją a nie jest to życie ich marzeń.

Jak robię to ja?

Jeżeli chcę się nauczyć czegoś nowego, o czym mam raczej mierne pojęcie to prawdopodobnie na początku przeczytam kilka książek na ten temat, porozmawiam i poprzyglądam się jak to robią ludzie, którzy są w tym już dobrzy. Może któryś z nich zostanie nawet moim mentorem?

Kiedy z grubsza orientuję się „jak to się je” i gdzie leżą ewentualne zagrożenia, których warto się wystrzegać, to po prostu próbuje to robić!! I to jak najszybciej!!

W liczbach możemy to mniej więcej wyrazić następującymi proporcjami:

  1. 20% czasu na studiowanie zagadnienia
  2. 20% na podglądanie i konsultacje
  3. 60% na próby własne i uczenie się z błędów

Tak postępuję, kiedy uczę się czegoś całkiem nowego.

Jak uczę się rzeczy, w których jestem już dobry to proporcje wyglądają następująco:

  1. 10% studiowania
  2. 10% podpatrywania i konsultacji
  3. 80 % prób własnych

Kiedy w ramach mojej działalności zawodowej  trenuję managerów, to mówię im parę zdań o co chodzi i na co zwracać uwagę, następnie pokazuję samemu jak coś zrobić, całą resztę czasu uczestnicy próbują i ćwiczą sytuacje jak najbardziej zbliżone do rzeczywistych. Potem klienci się cieszą,że jest taka wysoka skuteczność szkolenia :-)

Widzicie pewien wzór postępowania?

Teraz mam małe zadanie dla każdego z Was: Spójrzcie uczciwie jak wyglądają te proporcje pomiędzy studiowaniem, podglądaniem i próbowaniem w wypadku Waszych nowych przedsięwzięć i zastanówcie się, jaki to może mieć wpływ na ich rezultat.  Pamiętajcie, że generalnie dostajemy pieniądze za to co umiemy a nie za naszą wiedzę. Uwzględnijcie też, iż w dzisiejszych czasach tzw. Time to market staje się coraz bardziej istotnym i dotyczy to też nas na szeroko rozumianym rynku pracy. W przeciwnym wypadku będziecie musieli liczyć się ze sporym Lost Opportunity Cost, który może zrobić decydująca różnice w jakości Waszego życia. A któż chciałby skończyć na „śmieciówkach”, czy zmywaku? Żadna praca nie hańbi, ale przecież chcemy żyć lepiej.

Zapraszam do dyskusji w komentarzach.

____________
Tutaj możesz pobrać wersję dźwiękową (kliknij na link prawym klawiszem myszy, a potem na “Zapisz element docelowy jako…”)