Jak widać z mojej aktywności na blogu robię sobie teraz wakacje. Oznacza to, że oprócz nadrabiania niedoborów aktywności fizycznej zacząłem wreszcie czytać tę sporą kupkę książek, które od pewnego czasu czekały na stole jak wyrzut mojego intelektualnego sumienia. Jedną z nich właśnie przeczytałem przedwczoraj, a dziś znalazłem w „Dzienniku” „recenzję” na jej temat, która spowodowała, że piszę ten post.

Chodzi o niedawno wydaną książkę Malcolma Gladwell’a „Outliers”. Pozycję tę bardzo przyjemnie się czyta, zdecydowanie polecam, a poza tym jest tam trochę ciekawych spostrzeżeń, które chcę wkrótce podjąć na blogu.

Tym bardziej byłem bardzo zaskoczony, kiedy rano natknąłem się w internetowym wydaniu „Dziennika” w dziale „Opinie” na tekst, którego Autorka wyraża zupełnie opinie, które delikatnie mówiąc budzą moje zdziwienie. Po chwili zdumionego przecierania oczami i pytania się, czy Autorka rzeczywiście przeczytała tę książkę (bo jest napisana tak prostym angielskim, że nie sądzę, aby ktoś po prostu mógł jej nie zrozumieć) postanowiłem napisać post o tym, jak rozpoznać wątpliwe źródło informacji. Tysiące ludzi czytają przecież gazety, jeśli nie papierowe, to przynajmniej w internecie i ryzyko poddania się fałszywym wpływom jest bardzo duże.

A więc do rzeczy :-)

Artykuł zaczyna się od zdania:”Gladwell: Filozof sosu do spaghetti

To trochę tak, jak gdyby ktoś powiedział: „Alex: filozof lejka„, jest to merytorycznie bezwartościowe stwierdzenie nastawione na wywołanie określonych uprzedzeń czytelnika

Dalej jest początek właściwego tekstu „W internecie krąży 18-minutowy filmik, na którym pewien mężczyzna o fryzurze na Einsteina i rysach Mulata opowiada w stanie natchnienia o idealnym spaghetti.

Tu są dwie rzeczy, na które warto zwrócić uwagę.

  • jeśli ktoś chce się wypowiadać merytorycznie o jakiejś idei i zaczyna od opisu wyglądu, rasy, koloru skóry lub pochodzenia osoby, która ją przedstawia to powinno to włączyć u Was wszystkie możliwe lampki alarmowe. Prawdopodobnie jego argumenty merytoryczne są kiepskie i osoba ta próbuje nadrobić ich słabość „ostemplowaniem” tego drugiego człowieka. Ta „technika” jest ciągle jeszcze dość popularna w Polsce u ludzi ze wspomnianymi powyżej lukami w rzeczowej argumentacji, nie dajcie się na to nabrać i nigdy sami tego nie stosujcie.
  • opowiadanie w stanie natchnienia o idealnym spaghetti” w tym konkretnym wypadku dotyczy wystąpienia Gladwell’a na konferencji TED. Obejrzyjcie sami i przy minimalnej znajomości języka stwierdzicie, że wystąpienie poświęcone jest Howardowi Moskowitz’owi założycielowi i prezesowi firmy Moskowitz Jacobs Inc. który kiedyś zrewolucjonizował podejście amerykańskiego przemysłu spożywczego. Ten nieszczęsny sos do spaghetti był użyty jako jeden z przykładów pracy którą on wykonał i dokładnego sposobu myślenia przy poszukiwaniu rozwiązania. Wszystko lekko i przystępnie podane, typowy Gladwell. Wystąpienie trwa ok 15 minut, zobaczcie, wyciągnijcie własne wnioski

Taki wstęp powinien już wystarczyć do podważenia wiarygodności autorki, ale spójrzmy dalej.

Pierwsza uwaga o „Outliers” to „W najnowszym dziele przedstawia natomiast tezę, którą streścić można słowami: sam talent nie zapewnia sukcesu – ciężka praca i szczęście również mają ogromne znaczenie. ” jest słuszna, tyle że mało użyteczna, bo praktycznie każdą książkę non-fiction, która jest w miarę składnie napisana  można do takiej objętości „streścić” i w ten sposób „udowodnić” jej banalność, ale co z tego wynika??

Dalej mamy : „dostrzeżenie miałkości i efekciarstwa w rewelacjach

Popatrzmy na użyte słownictwo. Zacznijmy od końca, Gladwell w żadnym momencie nie pisze o swoich spostrzeżeniach jako o rewelacjach (przynajmniej ja czytając tę książkę nie doszukałem się takiego określenia), raczej dzieli się swoimi danymi i interpretacjami. Użycie słowa „rewelacje” to manipulacja, aby bardziej (poprzez kontrast) podkreślić jego „miałkość i efekciarstwo” cokolwiek by to miało znaczyć.

Dalej mamy powołanie się na zewnętrzny autorytet Michiko Kakutani (krytyka literackiego) która mówi: Gladwell ma do powiedzenia niewiele więcej, niż wynika ze zdrowego rozsądku

Abstrahując od faktu, że dla mnie istotniejsza jest rekomendacja jednego z praktyków biznesu (po przeczytaniu której zamówiłem tę książkę), to wynikanie pewnych myśli ze zdrowego rozsądku wcale nie musi być słabością. Cały ten blog można skwitować stwierdzeniem, że nie ma tutaj tajemnych rzeczy, tylko kilka zdroworozsądkowych rozważań :-) Czy to przekreśla jego użyteczność? Książka non-fiction czy blog nie są po to, aby dawać „rewelacyjne” rozwiązania, ale by dostarczać danych i inspiracji do szukania własnych przemyśleń.

Potem mamy znowu to nieszczęsne spaghetti: „W swoim popisowym numerze Gladwell opowiada o wnioskach płynących z obserwacji natury ludzkiej, jak ludzie wybierają swój ulubiony sos do spaghetti……
Jestem ciekaw na jakiej podstawie autorka twierdzi, że te 15 minut na TED to popisowy numer Gladwell’a? Ile jego innych wystąpień widziała na żywo, bądź w internecie? Jakie jest kryterium oceny „popisowości”? Jak ktoś używa takiego określenia, to trzeba koniecznie zadać takie pytania sprawdzające :-)

Z kolejnym stwierdzeniem zgadzam się w 80%: „Nie sądzę, żeby w polskich mediach znalazł się ktokolwiek, kto umiałby z taką lekkością, a zarazem w sposób tak zaskakujący i przemyślany udowodnić dowolnie postawioną tezę. Te 20% to pytanie, skąd autorka wie (bo pisze o tym z przekonaniem), że ten człowiek potrafi udowodnić dowolnie postawioną tezę? Taką tezą może przecież być stwierdzenie, że człowiek rozmnaża się przez pączkowanie :-)

Nie jest dla mnie jasne, do czego odnosi się śródtytuł „Jak zarobić 200 milionów?” Książka nie jest odpowiedzią na takie pytanie i nie pretenduje do tego.
Następnie: „Także w najnowszej książce, dowodząc prawdy oczywistej, że geniusz jest zależny od okoliczności….”

Hmmmm…. takiego dowodu tam nie znalazłem :-)  Znalazłem dane i przemyślenia wskazujące, że spektakularny sukces w życiu nie zależy wyłącznie od inteligencji i nakładu pracy, lecz też od okoliczności, ale to chyba różnica. Może czytaliśmy różne książki?

Potem autorka ewidentnie się wykłada pisząc: „W rezultacie nawet banalna teza, zaczerpnięta chyba z piosenki Leonarda Cohena: „Bogaci się bogacą, a biedni biednieją” …………….. brzmi jak objawienie.

W moim egzemplarzu (ISBN 978-0-141-03624-3) na stronie 30 Gladwell powołuje się na tzw. „Efekt Mateusza” cytując z Ewangelii św. Mateusza wiersz 29 brzmiący: „Każdemu bowiem, kto ma, będzie (więcej) dodane i będzie miał w nadmiarze. A temu, kto nie ma, i to, co ma, będzie zabrane.

Ktoś, kto rzeczywiście przeczytał tę książkę powinien o tym wiedzieć, a nie spekulować z Cohenem :-)

To właściwie powinno wystarczyć, pozwólcie mi na parę dodatkowych uwag.
Interesujące jest stwierdzenie: „Stany Zjednoczone to kraj, w którym dzieci już od podstawówki uczone są publicznego przemawiania. W szkole średniej nie klecą rozprawek o „problemie domu w życiu bohatera”, ale perswazyjne eseje.

To bardzo cenna uwaga. Gdyby tak było w Polsce, to miałbym znacznie ułatwione zadanie na wielu szkoleniach. Serio!!

Na studiach zaś piszą po dwa teksty tygodniowo, a nie jedną, za to gęsto opatrzoną przypisami pracę na koniec roku.

Ja mój blog też tak piszę :-) Mam nadzieję, że Wam to odpowiada :-)

Jest jeszcze parę stereotypów typu każdy dom na przedmieściach w USA ma sztuczny kominek i bibliotekę pełną książek różnych guru od rozwoju i sukcesu, albo rzeczą najdroższą rzeczą każdego Amerykanina jest kariera i pieniądze, albo, cytuję „jest krainą nie miłości do sukcesu, ale dzikiej, bałwochwalczej, związanej z nim namiętności :-)

To przypomina mi nieco literaturę Karola Maya („Winnetou” itp.), który pisał powieści o Dzikim Zachodzie nie postawiwszy tam uprzednio własnej nogi.

Osobom budującym sobie obraz świata na podstawie takich „źródeł” serdecznie współczuję.

O porównaniach do Coelho nie będę się wypowiadał z racji słabej znajomości twórczości tego ostatniego

Przeszkadzają mi zwroty typu „Także dlatego, że będąc tanim efekciarzem…” To są wycieczki osobiste, zazwyczaj wynikające z braku merytorycznych argumentów, a może nawet z braku znajomości książki, o której się pisze :-)

Jeszcze raz podkreślam, dyskwalifikujcie takich dyskutantów a sami nigdy tego nie róbcie.

Uff… zrobił się trochę długi post :-) Najlepiej sami przyjrzyjcie się wszystkim linkowanym źródłom, jeszcze lepiej przeczytajcie „Outliers” w oryginale i wyróbcie sobie własne zdanie, niezależnie od tego co napisałem. To bardzo pouczające ćwiczenie, które sam sobie ciągle jeszcze aplikuję.

Na zakończenie mam pytanie do Was. To jest na tym blogu dość nietypowy post, zarówno jeśli chodzi o tematykę, jak i obszerność. Napisałem go, bo pomyślałem, że abstrahując od samej książki, której dotyczy może to być niezły materiał do przestudiowania w następujących celach:

  • jak rozpoznać tanie metody manipulacji i nierzetelnego/źle przygotowanego dyskutanta
  • jak przygotować argumentację lub tezy tak, aby jakiś Alexopodobny (albo przez niego wyszkolony)  nie miał do czego strzelać :-)

Czy chcecie od czasu do czasu kilka takich rzeczy?