Jeden z moich austriackich przyjaciół jest nie tylko bogatym człowiekiem, lecz także smakoszem i miłośnikiem dobrego jadła i picia. W Austrii jest sporo dość niepozornie wyglądających lokali w których można naprawdę smakowicie zjeść i doskonale pamiętam, jak już w latach osiemdziesiątych, kiedy pracowaliśmy nad software dla jego firmy, to prawie co wieczór rezerwował on całą salę w pewnym Gasthaus (gospoda) gdzie cały management brał udział w prawdziwej uczcie :-)

Tak mu zostało do dzisiaj, z tym że od kilkunastu lat takie spotkania odbywają się w innej gospodzie, gdzie szef osobiście gotuje dla niego i jego gości najróżniejsze specjały. Ostatnio z ciekawości zapytałem ile pieniędzy pozostawił on w tym nowym lokalu w ciągu tych ostatnich piętnastu lat. Konserwatywne licząc wyszło mu w przeliczeniu około pół miliona euro, oczywiście rozłożone na cały ten okres, a spora część tej sumy została wliczona w koszty reprezentacyjne :-)

Austriacy tacy jak on na ogół niechętnie zmieniają swój ulubiony Gasthaus więc zapytałem go, jak do tego doszło, że porzucił ten poprzedni. Odpowiedź była frapująca: ” Z powodu jakiejś grupy musiałem długo czekać na jedzenie, a jak je w końcu podano to ryba była zimna!”

To wydarzenie, plus brak właściwej reakcji ze strony personelu (nawet nie właściciela) spowodował, że mój przyjaciel powędrował sobie gdzieś indziej, a za nim (jak dotąd) pół miliona euro.

Co możemy z tej historii wyciągnąć dla nas?

  • często niewielkie i w gruncie rzeczy banalne przyczyny mogą mieć bardzo duże skutki („the butterfly effect”)
  • jeśli mamy dobrych klientów, to w wielu wypadkach warto koncentrować się na jak najlepszym zaspokajaniu ich potrzeb (polecam „The Pursuit of WOW!„), bo wartość takiegoż klienta w ciągu wieloletniej relacji może być bardzo znaczna
  • warto sobie uświadomić, którzy z naszych klientów są tymi kluczowymi

Piszę ten post ku przestrodze, bo jeśli rozejrzymy się to zobaczymy że sporo firm wokół nas tak samo jak ten pierwszy Gasthaus dba o pozyskanie nowych klientów bardziej, niż o wyjątkowe zadowolenie już istniejących, nie zdając sobie do końca sprawy z prawdziwych kosztów takiego postępowania.
Dużym firmom, zwłaszcza w sytuacji monopolu albo oligopolu na rynku (np. telekomunikacja) i ze względu na skalę takie postępowanie często dłużej „uchodzi na sucho”. Mają one też odpowiednie zasoby (pieniądze i ludzi), aby wiele rzeczy przeforsować samą swoją masą.
Dla nas jako pojedynczych osób może to być długoterminowo bardzo kontraproduktywne, zwłaszcza jeśli posiadamy już dobrych „klientów” z którymi korzystnie współpracujemy.

Nawiasem mówiąc napisałem „klientów” w cudzysłowie, bo dotyczy to nie tylko relacji gospodarczych, lecz też i prywatnych. W tych ostatnich często zdarza się, że ich postrzegana „wartość” spada tylko dlatego, że ją już „mamy”, ale o tym napiszę przy okazji :-)

Na razie zalecam Wam przyjrzenie się jak wygląda u Was kwestia relacji pomiędzy zdobywaniem nowego biznesu a ponadprzeciętnym się zaspokajaniem potrzeb istniejących klientów. Uświadomienie sobie tego i ewentualna optymalizacja proporcji mogą być bardzo ważne.
Jeśli interesuje Was jak to jest u mnie, to proszę bardzo:

  • wysiłki w celu zdobycia nowego biznesu – prawie zero
  • wysiłki w celu dostarczenia optymalnych rezultatów istniejącym klientom – prawie cała reszta :-)

W rezultacie same oszczędności na nieistniejącym marketingu pozwalają mi na całkiem niezłe życie, a nowi klienci znajdują mnie sami.

Może dla niektórych z Was jest to model wart rozważenia.